46
— Do smoka w podziemi dostaniecie się poprzez muchomory. W nich są tunele. Już przez które grzyby, musicie sami dojść — westchnął zmęczony już naszym nocnym najściem Robbie — Dajcie mi spać.
—Troll, który zrobił mi naszyjnik, nazywa się Berus i mieszka w Smilencie. Z reguły lubi sobie popić, więc przygotuj się na wizyty w karczmie — Peter uśmiechnął się lekko — Jak zapłacisz mu złotem, albo własną głową do pożarcia, to zrobi ci naszyjnik — nagle posłał mu sławny arogancki uśmieszek. W tym chłopaku było tyle sprzecznych emocji. Kimkolwiek był Berus, jak wygląda naszyjnik Petera, co oznacza i czym jest Smilent, postanowiłam nie drążyć tematu.
Zielonooki jakby nigdy nic, podziękował serdecznie i wziął z ziemi nóż, którym w ataku złości, poprzednio rzucił, a ten głęboko wbił się w ścianę. Podziękował za pomoc i skierował się do framugi drzwi z zamiarem wyjścia.
— Naprawię to... — Peter zawahał się i postawił do pionu drewniany przedmiot, który wcześniej wykopał z zawiasów —...Kiedyś — oczywiście wszyscy chyba wiemy, że mówiąc to, na myśli ma „nigdy".
Schowałam nóż i wyszłam z domku za chłopakami. Posłałam krasnalowi jednak słaby uśmiech, bo jak już mówiłam. Serce miałam dość miękkie i ciężko byłoby wyjść mi bez słowa od gościa, któremu przecież wbiliśmy do domu w środku nocy i groziliśmy.
***
Od pół godziny błądziliśmy po krainie krasnoludów, szukając magicznych grzybów, które magicznie przetransportują nas bezpośrednio do podziemia, a tam magicznie ma znajdować się smok.
No właśnie. Podobno.
— Może ten? — wskazałam na wielkiego, brązowego grzyba nieopodal mnie.
— Jak znajdziesz najbrzydszy, to będzie twój — Peter uśmiechnął się do mnie wrednie, a jego oczy przybrały bardzo podobny wyraz do dolnej części twarzy.
— Bardzo zabawne. No na prawdę. Ty to masz poczucie humoru — odburknęłam i rozejrzałam się po raz kolejny.
Jakby nie patrzeć, szukaliśmy magicznych grzybów, które przetransportują nas do wnętrza ziemi, a tam czeka na nas pradawny smok. Poza tym grzyby tutaj rosły dosłownie na sobie i bardzo ciężko bedzie znaleźć te jedyne, pasujące idealnie do nas.
Ruszyłam przed siebie, ale po raz kolejny moja noga zatopiła się w błocie i musiałam dobre pare minut szarpać nią, a i tak do mojego uwolnienia doprowadził Alex, ciągnący kończynę z całych sił.
— Dzięki — posłałam mu promienny uśmiech, ale patrząc w błękitne oczy blondyna, mój wzrok przykuło coś za nim.
Nieopodal nas stał wielki grzyb, z dziurą w środku.
Zmarszczyłam brwi i wyminęłam zdezorientowanego przyjaciela. Mogłabym przysiąc, że coś w środku mówiło mi, że widzę coś, czego szukamy od jakiejś godziny. Nie wiem co mi to podpowiadało, ale coś ewidentnie szeptało, że znalazłam upragniony przed nas teleporter, lub coś w stylu windy.
— Chyba coś mam — szepnęłam, a wszyscy w jednej chwili podbiegli do mnie, chętni wyjaśnień. Jeśli właśnie znalazłam upragnionego grzyba, to odwaliłam jedną jedenastą roboty.
Matko jak to śmiesznie brzmi.
Upragniony grzyb.
— To to? — Peter prychnął i zmierzył mnie oceniającym spojrzeniem. Nie zwróciłam na niego uwagi, przez co uniósł brew i również skupił się na roślinie.
— Coś mi mowi, że to to. Więc czemu nie spróbować? — wzruszyłam ramionami i podeszłam do grzyba. Był ogromny, jego ściany pofałdowane, a pokrywa emanowała światłem księżyca — Nie spróbuję, to się nie dowiem.
— Czekaj — Peter szarpnął mój łokieć, przez co zatoczyłam się do tylu i chwilę zajęło mi zrozumienie, gdzie jestem i co robię — Nie wiemy co tam jest, a poza tym jesteśmy zmęczeni — spojrzał na nas spod swoich długich, ciemnych rzęs — Nie lepiej byłoby się tu gdzieś kimnąć, może umyć i jutro z rana zejść na dół? — uniósł brwi i zmierzył nas wzrokiem, który wcale nie oczekiwał odpowiedzi — Pamiętam, że niedaleko jest wodospad. Może dogadamy się z Ethelisami i doprowadzimy się do porządku? Marzę o kąpieli.
— Co to Ethelisy? — zapytałam. Paręnaście minut temu zdecydowałam, że będę już pytać o wszystko, nieważne czy uzyskam odpowiedź. Wolę być świadoma, niż gdyby niewiedza miała mi się narastać i tworzyć taką kulę rzeczy, których nie wiem. Wszystko składa się na następne sprawy, a gdy ma się braki w podstawie, to cała piramida się zawali.
— Takie coś — Nie oczekiwałam innej odpowiedzi od Petera.
— Żyjątka, które zamieszkują podmokłe tereny magicznych krain. Sama zobaczysz — Felix uśmiechnął się do mnie, na co Peter wysunął do mnie język w geście obrzydzenia.
Kiwnęłam głową i wzruszyłam ramionami w odpowiedzi na pomysł Petera o noclegu. Reszta wyraziła szczere chęci, więc tak czy inaczej, nie miałam nic do gadania.
— Więc chodźcie — Peter skierował się w gęstwinę malutkich roślin i grzybów, rosnącą za nim. Pomiędzy tymi większymi wytworami ziemi, rosła trawa z ostrymi brzegami. Od razu uderzyło we mnie wspomnienie, jak biegałam w zbożu z Adamem. Zrywał te liście i trawy, po czym uczył mnie dmuchać na nich tak, aby wytworzyła się melodia. Nigdy nie umiałam tego zrobić, a ile razy poprzecinałam sobie wargi i policzki, które później strasznie mnie piekły. Gdy wieczorem wracaliśmy do domów, miałam całe nogi poharatane, a ponieważ mam lekką alergię na tą roślinę, toteż drapałam się całą noc. Adam kupił mi za to lody i zabrał z Zackiem na przejażdżkę na deskorolkach. Teraz, stojąc tu w mroku na lądzie krasnoludów, czułam od pola takie bezpieczeństwo, a w moich uszach rozbrzmiewał dźwięk wytwarzany przez trawę. Tęskniłam za Adamem i zastanawiało mnie, czy dla niego wróciłabym z krainy wiecznego szczęścia i zabawy.
— Wendy. Czemu stoisz? — Alex dorównał mi kroku i lekko pchnął za plecy, a od razu wróciłam do chwili rzeczywistej i chodzenia, które nieświadomie wstrzymałam.
Po kilku minutach drogi, Peter zatrzymał się przed zaroślami i rozchylił je, ukazując nam malutką polankę. Była idealna dla nas. Nie za duża, nie za mała. Idealnie wydeptana, otoczona wysoką trawą i grzybami. Wbiegłam na nią od razu. Wydawała się taka przytulna i bezpieczna.
— Ale super! — Brendan uśmiechnął się i wbiegł za mną na idealnie przystrzyżona, zieloną trawę.
Wszyscy powoli zaczęli zajmować miejsca i rozkładać sobie miejsca do spania. Wcześniej zaadoptowałam gruby, jasnożółty koc z wyszytymi tygryskami, wyglądającymi na mnie groźnie. Przężyły się i ujawniały kły, które pobłyskiwały białą nicią. Będziemy spali na matach, a mi przypadła błękitna.
Jak patrzyłam na to legowisko, to od razu chciało mi się spać. Wokół było już czarno i zapadła dawno noc, która sama otulała do snu i zamykała oczy. Nocny wietrzyk szeptał do ucha dobranocki, a gwiazdy pełniły formę lampek nocnych towarzyszących nam przez całą noc.
Wczoraj wieczorem, Peter opowiedział mi, że gwiazdy to tak na prawdę osoby, które w swoim jak to określił „nędznym, krótkim ludzkim życiu" popełniły coś strasznego i teraz wiszą na niebie i aby odpokutować, muszą patrzeć na ludzkie cierpienie, albo błędy i nie mogą się odezwać. A większość z nich, to z natury straszne gaduły, więc przeżywają teraz katusze. Za każdy uśmiech do jednej z nich, odpuszcza się im jeden zły czyn. Gdy stracą wszystkie, znikają do innej krainy. Muszę go poprosić jutro, by mi o niej opowiedział. Nie lubię blondynka, ale opowiada przecudnie. Swoim zachrypniętym głosem i niesamowicie przystojną buzią. Mogę wtedy się na niego pogapić i posłuchać o magicznych historiach, które przecież kocham słuchać.
Przypomniał mi się wodospad, o którym Peter wspomniał, a bardzo chętnie bym się w końcu wykąpała. Nie wiem kiedy nadarzy się kolejna taka możliwość, więc wolałabym skorzystać.
— Jestem taka zmęczona — westchnęłam przeciągając się na moim posłaniu — Nie wiesz gdzie jest ten wodospad? — oparłam się na ramionach i spytałam Max' a wpatrującego się we mnie, czekoladowymi oczami.
— Nie do końca. Musisz zapytać Petera. I tak będziemy się kąpać po tobie i Ceddar — blondyn zaśmiał się i usiadł po turecku na swoim posłaniu. Po mojej jednej stronie spał Alex, a po drugiej Felix, ale miejsce obok niego zajmował Max, więc spaliśmy prawie obok siebie.
Cudnie. Muszę po raz kolejny pytać o coś Petera. Jak mnie irytowało to uzależnienie od jego osoby. Nie mogłam zrobić nic sama. Była
zupełnie od niego zależna. Wiedział wszystko, co chciałam wiedzieć i posiadał wszystko, czego chciałam. Nienawidzę gdy moje życie zależy nie tylko ode mnie.
Westchnęłam, bo nie chciało mi się z nim gadać. Miał humor na wkurzanie mnie, więc musiałabym się niezle z nim cackać, żeby czegokolwiek się dowiedzieć. Miałam zatem nadzieję, że odpowiedź zna również mój błękitnooki przyjaciel.
Podniosłam się z łóżka z zamiarem znalezienia dzieciaka. Siedział po drugiej stronie polany i żartował sobie z Coltonem i Zackiem.
W sekundę przemieściłam się do niego i nie owijając w bawełnę, wypaliłam:
— Alex gdzie jest ten wodospad? — obok mnie od razu stanęła Ceddar, najwyraźniej również zainteresowana kąpielą.
Chłopak odwrócił się i posłał mi dziecinny uśmieszek.
— Chcesz abym cię tam zaprowadził? — Alex ziewnął.
Właśnie tego chcę drogi Alex'ie.
W mojej minie znalazł odpowiedź, więc jedynie przeciągnął się i najdłuższymi możliwie czynnościami, pożegnał się z chłopakami na chwilę. Poprawił koszulkę, przeciągnął się po raz kolejny, poprawił włosy, ziewnął i powoli zaczął kierować się w prawą stronę.
— No nie spiesz się, przecież nie zasypiam już na stojąco — zaśmiałam się i poklepałam blondyna po plecach.
Popchnął mnie, przez co wygrzmociłam się na trawę. Ceddar przystanęła przy mnie i wystawiła do mnie rękę w geście pomocy, ale ze śmiechem sama podniosłam się z ziemi i ruszyłam w jego stronę.
Popchnęłam go, co spotkało się z uśmiechem na jego dziecięcej twarzy, a oczy jak zawsze rozjaśniło słoneczne szczęście.
Maszerowaliśmy tak niecałą minutę, a nagle chłopak rozsunął przed nami delikatnie gęstwinę. Moim oczom ukazała się błękitna rzeka, do której spływał niski wodospad. Krople cieczy rozlewały się przy zetknięciu dwóch dróg skalnych, a wokoło unosiła się para wytworzona przez nocną temperaturę. Wszędzie rosły kwiaty, które po raz pierwszy widziałam w dolinie krasnali. Wokół piętrzyły się niesamowicie wysokie grzyby, między nimi przebijały strumienie światła nocnego. Obrośnięte zielonym mchem skały, odbijały księżycowe strugi z wilgotnej powierzchni. Unosił się zapach lata, a wokół wiła się magia. Powietrze przecinały coraz to bardziej kolorowe ptaki, a wszystko okalane bylo płaszczem nocy.*
— Jak tu śliczne! — pisnęłam i wbiegłam na trawę przed wodospadem. Zapragnęłam kąpieli nie zważając na późną porę i nieznajomość składu wody w strumyku.
— Chodź. Pokażę wam Ethelisy — Alex wyminął mnie i wszedł do rzeczki. Stopy miał zanurzone, a woda sięgała mu do kostek. Jakiś metr nad ziemią, w powietrzu wisiał mały płat ziemi, namoczony wodą. Wyrastał ze skały, a jego równowaga była dla mnie ogromną zagadką — No chodźcie.
— Ja wiem czym są — Ceddar zaśmiała się i podeszła powolnym krokiem do brata. Chłopak posłał jej uśmiech i przeniósł spojrzenie na mnie.
Podeszłam do niego prędko. Byłam ciekawa jak wyglądają istoty, a poza tym spieszyło mi się do kapieli.
~~~~~~~~~<<<<>>>>>~~~~~~~~<<<<
Siema stopy🦶🏻
Jak się podoba? To najgorszy rozdział, jaki napisałam 📂
JEST TAK NIEWIARYGODNIE NUDNY 😴
Wybaczcie, ale mam kryzys i ledwo wygrałam z częścią mnie, która chciała to rzucić w cholerę i zakończyć książkę. Ja się nie poddaję. 💪🏻
Mam pomysły na przyszłe rozdziały i koniec, ale aktualne trochę cienko. Także wybaczcie, ale spokojnie. Postaram się. 💄
Dziękuję za 7k. Kocham was! I mam prośbę. Niech KAŻDY, kto to czyta, wyśle mi tu jakąkolwiek emotkę. 🧞♂️🧚♀️Chcę wiedzieć, ile osób jest tutaj aktywnych ❤️
* ale że mnie Szekspir. Strasznie rozbudowało mi się słownictwo i to nagle. Mam za to nadzieję, że wam to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie 🧚♀️ staram się pisać bardziej potocznie, niż mi to teraz wychodzi.
Całuski
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top