4 | Alex ✅
— Słucham? — nadstawiłam ucha myśląc, że się przesłyszałam. Peter wywrócił oczami i jednym szybkim ruchem podszedł do mojego okna.
— Pójdziesz po dobroci? — rzucił przez ramię — Czy mam cię stąd wytargać siłą?
— Ty masz jakieś problemy z głową jebany psycholu? — zmarszczyłam brwi — Wynocha — wycedziłam przez zęby, otwierając okno — Żebym cię tu więcej nie widziała — wypchnęłam go z pokoju na balkon i zamknęłam wejście przed nosem.
Chłopak uniósł brew, jednocześnie śmiejąc się ze mnie. Pomachałam mu i zasłoniłam firanki.
Psychol.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę kuchni. Absurd sytuacji wykraczał poza mój umysł, dlatego wolałam powtarzać sobie, że to tylko sen. Byłam pewna, że rano się obudzę i wszystko wróci do normy.
Sen był o wiele lepszym wytłumaczeniem, niż niezdiagnozowana choroba psychiczna.
***
Nie spiesząc się, piłam wodę na kuchennym blacie i rozmyślałam o rozpoczynającym się weekendzie. W końcu koniec szkoły, zadań domowych i sprawdzianów. Całe dwa dni odpoczynku i imprezowania. Odganiałam myśli o tajemniczym nieznajomym najbardziej jak umiałam, ale po prostu nie umiałam wyrzucić go z pamięci.
Westchnęłam i odłożyłam szklankę do zlewu. Półprzytomna powlokłam się schodami na piętro. Już z ostatniego schodka mogłam zobaczyć, że drzwi do mojego pokoju są otwarte na oścież.
Teraz, to już dzwonię na pały.
Serce zabiło mi szybciej, więc szybko wbiegłam do pokoju, by sprawdzić co jest grane. Był pusty, ale moje okno - jak niestety się spodziewałam - było otwarte. Podeszłam do niego, by ponownie je zamknąć, ale gdy tylko złapałam za klamkę, coś dmuchnęło mi na kark od strony pokoju. Zaniepokojona odwróciłam się, ale nic nie zobaczyłam.
Nagle wszystko stało się bardzo szybko. Ktoś oplótł mnie od tyłu w pasie, zasłonił usta i siłą wywlókł z pokoju oknem. Nie zdążyłam nawet ryknąć, a już widziałam cały Londyn z góry. Nagle domki wydawały się być malutkie, tworząc skupiska kolorowych świateł. Był to niesamowity widok, ale nie sprawił, że zapomniałam o tym, że zostałam porwana.
— Puszczaj mnie! — spróbowałam wyswobodzić się z uścisku.
— Uwierz mi, ja też nie jestem zadowolony.
Prychnęłam i w dalszym ciągu walczyłam o wolność. Biłam chłopaka na oślep i kopałam po piszczelach.
— Jeśli zaraz nie przestaniesz mnie tłuc, to cię puszczę!
Prychnęłam, ale zaprzestałam próby ucieczki. Faktycznie nie uśmiechała mi się wizja upadku z ośmiuset metrów.
— No i od razu lepiej — mruknął.
Z tej wysokości widziałam big bena, wydawał się nieproporcjonalnie wręcz mały. Moja szkoła była ledwie kropeczką. Nie mogę uwierzyć w to, że ja faktycznie leciałam.
Lecieliśmy tak jeszcze chwilę, aż nagle poczułam jakby moje ciało się rozrywało, zrobiło się lodowato, w uszach zaczęło mi piszczeć. Straciłam czucie w palcach, zacisnęłam powieki i zagryzłam zęby.
Nagle...cisza. Wszystko się uspokoiło, a ja nie czułam już uścisku na łokciu i pasie.
— Ej!? —usłyszałam krzyk jakby z oddali.
Miałam wrażenie, jakby ktoś do mnie mówił spod wody. Niechętnie otworzyłam oczy. Moje powieki były strasznie ciężkie. Peter trzymał mnie przed sobą. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Byłam w chmurach. Szaro-granatowe obłoki toczyły się wokół nas, nad nami i pod nami. Otulało nas granatowe nocne niebo, które wciąż jednak wyglądało tak samo, jak z ziemi.
— Nie mdlej mi tu — warknął. No i czar prysł.
— Co? — zapytałam, próbując naśladować jego arogancki i obojętny ton — Przepraszam bardzo...
— Wybaczam.
— Niby co?! W środku nocy do mnie przyłazisz, mówisz mi, że polecę z tobą gdzieś w trzy dupy, a jak odmawiam, to mnie porywasz! — niemożliwym było, żeby jakiś psychol do mnie przylazł i zabrał mnie do Nibylandii. To by było zbyt piękne, żeby było prawdziwe — Spróbuj na mnie jeszcze raz krzyknąć, a mocno tego pożałujesz — warknęłam. I tak byłam pewna, że to mi się śni, a ja dalej leżę w salonie.
On mnie naćpał?
Kiedy?!
— Daj rękę — wystawił dłoń przed siebie, zupełnie ignorując moją wypowiedź.
— Ta, jeszcze czego — prychnęłam.
— Nie denerwuj mnie — warknął. Zaśmiałam się, widząc jak jego tęczówki ciemnieją, a mięśnie się napinają.
— Sam mnie nie denerwuj — odgryzłam się — Nie będziesz na mnie warczał jak wściekły pies. Wiesz, miałam kiedyś takiego kolegę i on...
— Cicho bądź. Łap — przerwał mi. Prychnęłam. Chyba serio go irytowałam. Peter nie czekając na moją decyzję, zacisnął palce na moim nadgarstku i natychmiast przyspieszył lotu. Po chwili byliśmy już o wiele wyżej i zmierzaliśmy w nieznanym mi kierunku. Zaprzeczało to zupełnie prawom fizyki.
Wyśmiewałam go w myślach tak długo, aż zobaczyłam, że kieruje się do gwiazdy. Do tej drugiej gwiazdy po prawej i prosto aż do poranka.
A może faktycznie leciałam do Nibylandii...
A ten arogancki dupek to Peter Pan.
***
Powoli otworzyłam oczy. Jak się okazało, zasypane były w całości piaskiem. Ziarenka miałam także w nosie, ustach i pod piżamą. Spróbowałam wypluć beżowy żwir, jednak nie do końca mi to wyszło. Zauważyłam za to przed sobą rozciągający się ocean. Nie myśląc o niczym, wbiegłam do niego i usiadłam na piasku, będąc po szyję w wodzie.
To zdecydowanie był mój żywioł.
Zanurzyłam jeszcze twarz i zaczęłam wypłukiwać resztki piasku ze wszystkich części mojego ciała, a już po dziesięciu minutach byłam gotowa. Wtedy zaczęłam rozmyślać o moim położeniu. Prawdopodobnie byłam na bezludnej wyspie bez ludzi i jakiegokolwiek życia.
Jeśli to nie sen, to tu zginę. W długich męczarniach.
Jeśli ten wredny wypierd Peter mnie upuścił, przez co tu wylądowałam i umrę, ale pojawi się przed moim zgonem, to nie daruję mu tego.
A przeżyłabyś wypadek na ziemię z poziomu gwiazd?
No już się tak nie mądrz.
Chyba, że mi coś podał. Jestem naćpana?
Zatłukę go.
Ale póki co, musiałam coś zrobić, bo inaczej groziło mi nie przeżycie nawet nocy. Nad horyzontem łagodnie błyszczał księżyc, ale wcale nie zwiastował łagodnych zdarzeń.
Musiałam coś zrobić, więc ruszyłam w stronę lasu. Jak zdążyłam zauważyć, obudziłam się na obrzeżach wsypy, otoczona zewsząd oceanem, za to sercem wyspy był wielki tajemniczy las.
Musiałam wyglądać komicznie na tle tego wszystkiego, stojąc w cienkiej piżamie w kotki.
Westchnęłam i wkroczyłam między pierwsze drzewa. Rosły tu naprawdę gęsto, a nocne granatowe niebo było stąd ledwie zauważalne. Gdzie nie gdzie, widziałam jednak małe światełka, które nie pozwalały lesie pogrążyć się w zupełnym mroku.
Roślin była niezliczona ilość. Ciągle jakieś haratały mi nogi, inne zaś sprawiały wrażenie, jakby łapały moje kostki tak mocno, że musiałam serio szarpnąć, by je wyrwać. To wszystko było niesamowicie dziwne.
Siłując się z jedną z wysokich czerwonych roślin, usłyszałam śmiechy i okrzyki. Serce zabiło mi szybciej. Oznaczało to, że albo jestem uratowana, albo to kanibale, piraci, trolle, gnomy i cholera wie co jeszcze.
Czyli zginę.
Czułam, że pobladłam, zwłaszcza gdy usłyszałam za sobą trzask gałęzi.
Peter P.O.V.
Zastanawiałem się kiedy ona się wreszcie zorientuje, że idę za nią od piętnastu minut. Była zupełnie przerażona, cała się trzęsła.
Po tak długim czasie śledzenia dziewczyny, w końcu zdenerwowałem się, że jest tak niesamowicie nieogarnięta i specjalnie wziąłem pierwszy lepszy patyk i złamałem go tuż przy jej uchu. Jeśli tego nie usłyszy, to przestanę wierzyć w to, że może mi pomóc.
Po tym geście na szczęście spięła się i łapiąc za badyl leżący blisko niej, odwróciła się. Gałąź była długa, więc gdybym jej nie złapał w ostatnim momencie, dziewczyna wydłubałaby mi oko. I, że to niby ona ma w sobie potężną moc? Ciężko w to uwierzyć. Może to nie ta Wendy Darling.
— Nienormalna jesteś? — warknąłem niezadowolony. W jej oczach zauważyłem niepokój, ale na mój widok, wkradł się do nich gniew. Prychnąłem pod nosem widząc, że zaciska pięści.
— Gdzie ja jestem?! — wrzasnęła, szaleńczo wymachując patykiem, który jednym ruchem odrzuciłem na bok.
— Chodź, zaprowadzę cię do obozu — popchnąłem ją lekko do przodu.
— Koncentracyjnego? — zaczęła się dopytywać z uśmieszkiem politowania.
Zignorowałem ją.
— Nie jesteśmy tu sami?
Nie odpowiedziałem, tylko zamknąłem oczy zmęczony pytaniami. Nigdy w życiu nie spotkałem się z tak ogromną gadułą. Zawsze jak dawałem polecenie, od razu było wypełnione, a tu? Ciągle tylko pyta i kwestionuje.
— To magiczna wyspa?
— Bądź cicho.
— Byłbym zapomniała — zatrzymała mnie, stając przede mną na środku leśnej ścieżki — Co robiłam na plaży?
— Nie wiem, co robiłaś? — udałem zainteresowanego, na co dziewczyna wywróciła oczami.
— Upuściłeś mnie, prawda?
— Skąd taki pomysł? — postanowiłem podroczyć się z nią odrobinę.
— Miałam piasek w ustach, we włosach i pełno siniaków, czyli musiałam upaść.
— Trafne spostrzeżenie — wyminąłem ją.
— Upuściłeś mnie! — biegła za mną.
— Niewykluczone — wzruszyłem ramionami.
— Oh, przepraszam bardzo... — zaczęła oburzona.
— Wybaczam — postanowiłem jej przerwać, zanim zdąży się rozwinąć.
— Nie! Ty pie...
— Jak się zaraz nie zamkniesz, to utnę ci język — posłałem jej ostrzegawcze spojrzenie.
Dziewczyna zacisnęła wargi, ale nic już nie powiedziała. Nie zniosę jej ani chwili dłużej, a ona ma tu spędzić jeszcze tyle czasu. Nie wytrzymam tego. Na szczęście zaczęliśmy dochodzić do obozu. Wreszcie oddam ją komuś pod opiekę, bo sam nie mam już do niej siły. Mam też o wiele ważniejsze rzeczy na głowie.
Wendy P.O.V.
Szłam za nim z założonymi ramionami na piersi. Jestem tu jakieś pół godziny i już nie mogę na niego patrzeć.
Po długiej wędrówce, w końcu pojawiło się przed nami przejście. Między drzewami widziałam chłopców biegających wokół ogniska, a już z daleka słyszałam ich śmiechy i wrzaski.
Razem z Peterem wkroczyliśmy na dużą polanę z ogniskiem w centrum i dzieciakami latającymi w te i wewte.
— Chłopcy! Mamy gościa! To jest... — przerwał na chwilę zastanawiając się. Czy on zapomniał jak się nazywam? — Sandy!
— Co? Mam na imię Wendy.
— Nieistotne.
Prychnęłam wściekła.
— Alex, ogarnij jej jakieś ubrania — kiwnął głową do jakiegoś chłopaka.
— A co? Tak nie mogę chodzić? — zapytałam pokazując na mój strój.
— Nie.
— A co? Rozprasza cię odsłonięte ciało? — rzuciłam zadziornie.
— Cholernie — jego sarkastyczny ton wyprowadzał mnie z równowagi.
— Zabronisz mi?
— Tak — zmrużyłam oczy z oburzenia, wywiercając dziury w zielonookim — Alex, weź ją ode mnie, bo mnie coś trafi.
W moją stronę skierował się wysoki blondyn o jasnych błękitnych oczach. Wyglądał na nie więcej niż siedemnaście lat.
— Hej, jestem Alex — posłał mi przyjazny uśmiech wystawiając w moją stronę dłoń.
— Wendy — uścisnęłam jego rękę.
— ALEX, ZAŁATW JEJ JAKIEŚ UBRANIA! — ryknął Peter.
— Nie przejmuj się. Miał zły dzień — szepnął blondyn ze śmiechem.
— Nie wygląda na kogoś, kto kiedykolwiek ma dobry dzień — prychnęłam, patrząc na oddalające się wieczne dziecko, które właśnie wydzierało się na przypadkowego brązowowłosego czternastolatka.
— Witaj w Nibylandii, Wendy Darling! — wyszczerzył się blondyn.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siema mordy ❤️
Jak tam u was? U mnie w sumie spoko, czekam teraz na MMA i mam 9%. Nie no fajnie.
Zaraz wstawię piąty rozdział.
Tak wiem, bez sensu ten opis xd
Całuski
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top