27

Przyjęłam od razu postawę obronną, gdyż strażnicy zaczęli zbliżać się do mnie w bardzo zawrotnym tempie.

Sięgnęłam po sztylet, który powinien znajdować się w pasku na moim ramieniu, ale na nic nie natrafiłam.

Cholera

Cały mój ekwipunek zniknął, więc byłam zupełnie bezbronna. Jedyne co mi zostało, to pięści i do takiej walki też przyjęłam pozycję. Pierwszy rycerz poszedł gładko, poskładałam go jednym kopem w twarz, drugiego przerzuciłam przez plecy, trzeci zaliczył lewego sierpowego. Czwarty wycelował we mnie mieczem i w ostatnim momencie usunęłam się z celu, ale poczułam na szyi zimne ostrze i zrozumiałam, że przegrałam.

Ja się nigdy nie poddaję.

Obliczyłam jaka jest szansa, by się wyrwać. Mała, ale zawsze jest. Złapałam lewą ręką za głowę napastnika i szarpnęłam nią w tył, co skończyło się oczywiście przewidzianym przeze mnie draśnięciem w szyję, ale lepsze to niż smierć. Zdezorientowany mężczyzna wycofał się, a ja skorzystałam z tego i wyrwałam mu miecz. Kopnęłam w brzuch i przyjęłam pozycję do walki mieczem. Właściwie, to co ja chciałam z nim zrobić? Nie zabiję przecież żadnego z nich. Nie jestem morderczynią. Słusznie odrzuciłam broń i nagle coś do mnie dotarło.

Przecież ich stroje wykonane są z ciężkich metali. Nawet mieczem ciężko je przebić. Jakim cudem powaliłam ich uderzeniem pięści? Zesłupiałam i zaczęłam sie nad tym zastanawiać, nie zauważyłam nawet, kiedy mnie pochwycili. Nie interesowało mnie to jednak. To możliwe, żebym była aż tak silna?

— Nie broń się — moje przemyślenia przerwał gardłowy głos jednego z rycerzy, gdy wynosili mnie z sali. Wcale się nie rzucałam, więc o co mu chodziło?

Ostatnie, co zobaczyłam, to lodowaty wyraz twarzy królowej. Drzwi się zamknęły, a ja rozpoczęłam podróż, sama nie wiem na co.

Rycerze zeszli po schodkach, skręcili w prawo i ruszyli prostym korytarzem. Dwóch z nich, niosło mnie za ręce, co nie należało do wygodnych. Na końcu korytarza, było zejście schodami na dół i tam też ruszyli. To chyba były najdłuższe schody, jakimi kiedykolwiek podróżowałam. Płynąc, wszystko jest szybsze, więc nawet nie chcę myśleć jak wielkie zakwasy bym miała, gdybym tamtędy szła.

To były kręte schody, wijące się wokół kolumny. Zapewne schodziliśmy do lochów.

Fajnie, fajnie nie powiem.

Boję się

Nie masz czego

No jak nie?!

Nigdy nie byłam w lochach. Ciekawe jak tam wygląda? W końcu dotarliśmy na dół i strażnicy wepchnęli mnie siłą do sporego pomieszczenia, ze ścianami wykonanymi z kamienia. Wszędzie było strasznie ciemno, okna oczywiście nie zawarto. W sumie byłoby to nie logiczne, zważając na to, że byliśmy pod ziemią. Na środku pomieszczenia stał stary kamienny kominek, a przed nim spore łóżko, z podpiętymi do niego kablami i jedną żarówką nad nim.

To wyglądało, jakby kogoś tu wskrzeszano, albo jakbym właśnie została skazana na tortury. Odwróciłam się i nie wiem na co licząc, spróbowałam wypłynąć z pomieszczenia. Na próżno oczywiście. Zastanawiało mnie jeszcze jedno. Jakim cudem pod wodą był prąd? I od kiedy to bezpieczne?

Co ja się będę zastanawiać. To magia.

Rycerze ku mojemu przerażeniu, popchnęli mnie w stronę łóżka i mimo moim sprzeciwom, wepchnęli mnie na nie i przywiązali siłą. Czułam się bezradna, ale jednocześnie moje ciało i umysł świrowało ze strachu. Wyrywałam się panicznie przerażona widokiem uwięzienia i bezsilności.

Gdy mężczyzni zapiął ostatni łańcuch na moim nadgarstku, krainę syren spowił mój błagalny krzyk.

Alex P.O.V.

Mógłbym przysiąc, że ktoś krzyczał, a jeszcze bardziej pewien byłem, że słyszałem Wendy. Wszyscy to poczuli i wiedzieli.

— Gdzie ty idziesz? — Peter syknął do Felixa, który wyrwał się z naszego orszaku i zaczął płynąć głównym korytarzem w cholera wie którą stronę. — Nie wiemy gdzie ona jest.

— Kierujmy się intuicją — wyrwałem się i razem z Felixem ruszyłem głównym korytarzem. Nie wiedzieliśmy gdzie szukać Wendy, ale ważne że coś robiliśmy. To dawało nam jakąś ślepą nadzieję, że nie stoimy bezczynnie, gdy nasza przyjaciółka cierpi.

Mimo, że ten wrzask niczego dobrego nie zwiastował, to ucieszyła mnie wieść, że Wendy żyje. Nie wiem co bym zrobił, gdyby okazało się inaczej.

Peter westchnął i ruszył za nami, a za nim reszta chłopców. Wyprzedził nas i na pierwszym zakręcie, nagle zatrzymał. W ostatnim momencie schowaliśmy się za ścianą, a minęły nas dwie syreny w złotych zbrojach.

— Biedna dziewczyna — westchnęła pierwsza strażniczka o srebrnych włosach — Niczym sobie nie zasłużyła.

— No raczej. Lochy to ostatnie miejsce, w jakim chciałabym się znaleźć — poczułem, że rozmowa dotyczy Wendy. Nie wiedziałem jakim cudem syreny nas nie zauważyły, a nawet miałem wrażenie, że jedna nas widziała, ale ważne że do tego nie doszło — Nie chciałabym być w jej skórze — z tym komentarzem oddaliły się ze swoją rozmową, która naprawdę bardzo nam pomogła.

Kierunek - lochy.

Pytanie, gdzie są. To jednak chyba bardzo dobrze wiedział Peter, bo skierował się w stronę pierwszych schodów po prawej. Pod zamkiem przecież był labirynt korytarzy. Jakim cudem mieliśmy znaleźć ten jedyny?

Tym sposobem z własnej woli zapisaliśmy się na bardzo długie tułaczki po katakumbach zamczyska królowej syren. Nie tak chciałem spędzić poranek.

Wendy P.O.V.

Do lochu weszła królowa odziana w czarną szatę, która niezbyt pasowała do jej ogólnego wyglądu. Nadawała jej za to o wiele więcej mroku i coś czułam, że nie zwiastowała nic dobrego.

— Co chcesz mi zrobić? — zapytałam trzęsącym się głosem.

Selly zmierzyła mnie smutnym wzrokiem, wyjęła z ręki srebrny sztylet z perłową rękojeścią i bez słowa powoli przejechała mi po ramieniu rozcinając skórę. Zasyczałam czując pieczenie w kończynie.

Krople mojej krwi skierowała do szklanej fiolki, a gdy najwyraźniej to nie wystarczyło, ścisnęła moje ramię powodując u mnie ogromny ból.

Nie odezwałam się ani słowem, a ona złapała moją twarz i wbiła w policzki agresywnie pazury.

— Bier te szpony — warknęłam o jej za długich paznokciach.

Już nie wyglądała tak przyjaźnie, jak gdy ją pierwszy raz zobaczyłam. Jej oczy stały się bardzo ciemno fioletowe, a kły były o wiele bardziej widoczne. Cmoknęła do mnie i odeszła na pare kroków do brudnego zlewu pod ścianą, który dopiero wtedy zauważyłam. Tam ubrała lateksową rękawiczkę z głośnym plaśnięciem i okulary ochronne.

Obok mnie pojawiło się dwóch innych syrenów. Oboje mieli zarost, wielkie ciemne ogony, porysowane i pocięte przez jak przypuszczam różne walki i wydarzenia. Słyszałam, że syreny żyją bardzo długo, więc może przeżyli nie jedną wojnę. Obu źle patrzyło z oczu i nie zamierzałam na nich dłużej patrzeć, bo od tego samego miałam ciarki na plecach.

Wzięli kabelki i brutalnie wbili je w moje ręce, a ja znów wydarłam się na całe gardło, wiedząc że i tak nikt mnie nie usłyszy. Zaginieni Chłopcy mnie nie szukają. Pewnie już o mnie zapomnieli i odpłynęli w kolejną część podróży. Z tą myślą o wiele łatwiej było mi oddać się w ręce „lekarzy".

Wbijali mi urządzenia bez mrugnięcia okiem sprawiając mi tym nie mały ból. Nie zważali jednak na to i pracowali bez zawachania.

— Co chcecie mi zrobić? — zapytałam, gdy królowa pojawiła się już obok nas.

Uśmiechnęła się do mnie potwornie i wcisnęła jakiś guzik nad moją głową. Nagle zrobiło mi się słabo.

— Na początek utoczymy ci trochę krwi, żebyś nie była taka skora do walki. Waleczna z ciebie dziewczynka. Może kiedyś wstąpisz do naszej armi? — zapytała bardziej siebie. Czy to znaczy, że nie chciała mnie zabić?

Po świętym nigdy

W szczególnej ilości, kabelki zajęły moją głowę. Przyglądałam się poczynaniom krzywdzących mnie stworzeń bez większych emocji. Może faktycznie nic mi nie będzie? Może to będzie zwyczajny zabieg? Zabierze mi trochę mocy i da spokój? Miałam taką nadzieję.

— A teraz co? — zapytałam.

— Gotowa?

— Zależy na co — parsknęłam jak bardzo absurdalna by to nie była sytuacja.

— Na taki ból, jakiego w życiu nie doznałaś — uśmiechnęła się szyderczo i pociągnęła za dźwignię znajdującą się po mojej prawej stronie.

Nagle wszystkie światełka się zapaliły, a maszyna jakby ożyła własnym życiem. Po całym lochu rozniósł się huk, a zaraz potem mój rozpaczliwy krzyk. Zaczęłam się miotać na łóżku z bólu. To było najgorsze uczucie w moim całym życiu. Czułam się, jakby coś miażdżyło po kolei każdy mój narząd. Jakby coś mnie rozrywało, naciskało na najmniejsze milimetry mojego ciała. Obraz mi się zamazywał, a po policzkach popłynęły strumienie łez. Zaczęłam płakać tak rozpaczliwie i błagalnie jak nigdy. Ból nie ustępował, a wręcz się nasilał. Zaczęłam się trząść. Czułam, jakby życie uciekało ze mnie w ułamku sekundy, a w uszach zaczęło mi piszczeć. Miotałam się najmocniej jak umiałam i już myślałam, że to mój koniec. Nagle ledwo widząc, zdałam sobie sprawę, że mosiężne drzwi otwarły się z hukiem, a do pokoju wparowały ostatnie osoby jakich się spodziewałam.

Nie miałam siły myśleć. Czułam, że rozrywałam się w pół. Wszystko mnie tak piekielnie bolało, że życie dosłownie przeleciało mi przed oczami. Nie widziałam już nic. Jedynie malutkie światełko i własne cierpienie. Nagle wszystko ustało, ale ja tego nawet nie odczułam.

Nie wiedziałam co się dzieje. Ciągle czułam się, jakbym umierała w największych męczarniach. Jak na torturach. Wciąż płakałam, gdy nagle ktoś oplótł mnie ramionami i przycisnął do ciała. Nie poruszyłam się. Nie umiałam. Czułam się, jakby moje kończyny wcale do mnie nie należały. Nie miałam na nie najmniejszego wpływu. Ciepło czyjegoś ciała zadziałało jednak jak kotwica. Moja dusza gdzieś odpływała, ale ktoś trzymał mnie mocno na tym świecie. Chwilę zajęło mi dojście do siebie i na początku nie sądziłam, że to możliwe, ale faktycznie poczułam się lepiej.

Gdy w końcu otwarłam oczy, a ból ustąpił chociaż w jednym procencie, przed sobą zobaczyłam Alexa. Patrzył na mnie zatroskany. Prawie powiedziałam „nic mi nie jest", ale tak nie było. Bolało mnie i nie zamierzałam kłamać.

Przytuliłam chłopaka najmocniej jak się dało i postanowiłam się ogarnąć, więc spróbowałam się podnieść, ale chłopak musiał mnie przytrzymać, gdyż kiwałam się na wszystkie strony. Widząc demoniczną twarz królowej syren i jej szyderczy uśmiech, poczułam się dziwnie. Jak nigdy wcześniej.

Jakby wewnątrz mnie znajdowała się jakaś składnia energii, która zaczynała mnie rozsadzać od środka. Cała ta sytuacja wcale nie wydawała mi się już straszna, a cały ból ustał. Nie wiem czemu, ale zaśmiałam się. Na całe gardło. Tak bardzo, że nie umiałam złapać tchu.

W końcu natrafiłam na obojętne spojrzenie Petera, który właśnie łamał rękę jednemu z syrenów. Jego zielone oczy były ciemniejsze i nie sądziłam, że tak się za nimi stęskniłam. Wstałam z łóżka, podbiegłam do królowej syren i jednym ruchem obezwładniła. Kobieta padła na ziemię i zaśmiała się szyderczo.

— Już po wszystkim — nie wyrywała się z mojego uścisku, a ja go zacisnęłam jeszcze mocniej na jej nadgarstkach — Dziękuje.

Wystawiłam jej język i uderzyłam w twarz, a ona nawet nie poczuła bólu.

Dlaczego to zrobiłaś?!

Uspokój się Wendy. To tylko zabawa

Zaśmiała się demonicznie i wróciła do poprzedniej pozycji. Nie rozumiała, co właśnie przeszłam. Nigdy z resztą nie zrozumie. Tak samo, jak ja tego, że poddała kogoś takim torturom.

— Ciesz się wariatko. Jesteśmy teraz do siebie podobniejsze, niż myślisz. Nigdy nie byłaś normalna i nigdy też nie będziesz. Wieczne dziecko, skorzystaj — nagle po kobiecie nie został ślad. Rozpłynęła się, a dym po niej wypłynął z pomieszczenia. Czułam, że nic jej się nie stało, a to jedynie była jej nowa postać.

Usiadłam na podłodze i zaśmiałam się. O co w tym wszystkim chodzilo? Nie wiem. Co się stało? Nie wiem. Co robimy? Nie wiem! Nagle wszystko wydało mi się prostsze i przestałam się tak zastanawiać nad wszystkim. Wstałam i odwróciłam się do Zaginionych Chłopców mierząc ich wzrokiem. Jednak wrócili. Patrzyli na mnie zdziwieni, tylko Peter wydawał się być niczym nie zaskoczony.

— Tęskniłam — uśmiechnęłam się szeroko i po raz kolejny zaśmiałam — Wracajmy do domu.

~~~~~~~~~~~~~~
Siema siema 🤞🏻🍀

Ten rozdział wyszedł dość szalony, więc koniecznie daj znać jak ci się podoba.

Tęskniłam za Peterem tak samo, jak Wendy (ale się nie przyzna) hehehe 💫

Wszelkie komentarze mile widziane 💕

Całuski
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top