132 | wyjazd
(Od teraz, do momentu, gdy Wam powiem - polecam piosenkę „Vienna" - Billy Joel)
Gdy opadły emocje, nie byłam już taka pewna czy to był dobry pomysł.
Siedziałam na hotelowym łóżku i gapiłam się tępo w ścianę. Na mojej szafce nocnej błyszczał obiecany piracki miecz, który sprawiał, że czułam się okropnie.
Nie wiedziałam co zrobić. Miałam tak namieszane w głowie, że wszystko zlewało się w całość, która sprawiała, że całe moje ciało było nadnaturalnie ciężkie.
Czy ja żałowałam?
Czy dla niego znaczyło to tak samo wiele, ile dla mnie?
Czy nie wykorzystał mnie?
Czy Peter był dobrą osoba do takiego pierwszego zbliżenia?
Czy to była dobra decyzja?
CZY JA ŻAŁUJĘ?!??
Błagałam mózg, żeby mi odpowiedział, ale on sam nie wiedział. Nic nie wiedział. Żaden zakamarek mojego organizmu i duszy nie znał odpowiedzi.
Przeklnęłam pod nosem, wsuwając palce we włosy.
— Hej — do pokoju niemal tanecznym krokiem weszła Ceddar.
Uniosłam na nią spojrzenie. Najwyraźniej było przerażające, bo zrzedła jej mina i od razu do mnie podbiegła.
— Co się stało? — zapytała przestraszona, kucając przede mną.
— Ja... — zaczęłam, unosząc dłonie. Co niby miałam powiedzieć? Co się takiego stało? Jak to ubrać w słowa? Jak mam wyjaśnić co czuję, skoro sama nie wiem? — ...nie wiem.
Dziewczyna złapała moje ramię i zmusiła do podniesienia dupska.
— Wstawaj. Idziemy się kapać — położyła dłoń na moich plecach, pchając je w kierunku łazienki. Nogi mnie bolały. Wszystko było takie rozmazane i niezrozumiałe dla mnie — Rozluźnisz się i wszystko mi opowiesz.
Siedząc już w wannie napełnionej wodą i pianą po brzegi, łatwiej było mi się otworzyć.
Ceddar siedziała przy mnie na podłodze i patrzyła na mnie z tak nieopisanym ciepłem, że mi się to w głowie nie mieściło.
Czym ja na nią zasłużyłam?
— Mów co się stało.
Otworzyłam usta, ale chwile mi zajęło złożenie zdania
— Ja i Peter...
Oczy dziewczyny rozwarły się do kolosalnych rozmiarów, a szczęka opadła tak nisko, że powinnam pomóc jej ją zbierać z podłogi.
— Nie, nie. On tylko... — nie mogłam znaleźć odpowiedniego słowa. Byłam zawstydzona i skrępowana. Nawet piana i gorąca woda nie umiały rozwiązać mi języka — miał dłuższą chwilę rękę w moim kostiumie — to chyba było stosowne wyjaśnienie sytuacji.
— O kurwa — pierwszy raz usłyszałam, żeby Ceddar sklęła. Przycisnęła rękę do ust, nawet nie próbując ukryć szoku — Więc w czym problem?? Coś spieprzył? Bolało cię?
— Nie — zaprzeczyłam od razu, gapiąc się w ścianę.
— To jak było?
Wtedy mimo mojej niepewności i rozchwiania emocjonalnego, uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam śmiać. Zasłoniłam szybko usta, ale to jedynie mi przypomniało o dłoni Petera na mojej twarzy. Szybko ją oderwałam.
— W słowa tego nie ubiorę — parsknęłam — fantastycznie.
Ceddar uśmiechnęła się szeroko
— No, to super! W czym problem? — wciąż nie rozumiała.
Jakbym ja rozumiała.
— Nie jestem pewna czy to była dobra decyzja — mruknęłam, zapadając się w wannie. Miałam ochotę się utopić.
— Chciałaś tego?
— Tak — tego jednego byłam pewna.
— I było dobrze?
— Dobrze, to mało powiedziane.
— Był dla ciebie miły? — wypytywała mnie jak na przesłuchaniu.
— Był.
— A podoba ci się?
Na to pytanie nie miałam odpowiedzi. Od razu zmarkotniałam.
— Nikt mnie tak nie wkurwia jak on — myślałam głośno, próbując sobie to poukładać w głowie — Ale tak. Coś do niego chyba czuję — warknęłam, zanurzając się pod wodę ze wstydu.
Jakaś masakra.
Ceddar mnie wyciągnęła za ramiona
— Jeszcze tylko patrz jak się będzie zachowywał po i możemy świętować! To wielka rzecz, Wendy. Tylko jeden krok ci został do stracenia dziewictwa! — krzyczała. Nie wiedziałam czy się cieszę tak, jak ona — To takie ekscytujące! I to z Królem Nibylandii! Czy ty zdajesz sobie sprawę jak wielka to rzecz?!? Z KRÓLEM!
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, rozebrała się i wskoczyła do wanny. Patrzyłam na nią jak na wariatkę, ale jakaś bardzo ukryta przez czas część mnie, zaczynała poważnie ją lubić.
— Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć.
Wyszczerzyłam się. Kamień siedzący na moim sercu zniknął i nie zamierzał wracać, a ja czułam się lekka. Nie sądziłam, że ta niegdyś wredna i złośliwa laska jest w stanie mnie uspokoić.
Czułam się jak nowo narodzona.
Gdy zaczęłam wszystko jej dokładnie opowiadać, jej uśmiech jedynie się poszerzał.
(Tutaj koniec piosenki)
***
W nocy nie umiałam zasnąć. Udało mi się co prawda zdrzemnąć na pół godziny, ale koszmary złapały mnie za gołe stopy i wyszarpnęły z przyjemności snu.
Gapiłam się więc w sufit od dobrej godziny i obserwowałam tańczące na nim promienie księżyca.
W drugim rogu małego pokoju spała Ceddar, a chłopcy za ścianą. Za to Książę Ciemności miał oczywiście własny apartament.
Był tak bezczelny, że mi się to w głowie nie mieściło.
Nie czułam się uwięziona czy obmacana. Czułam się wyzwolona. Lżejsza i pewniejsza siebie. To było ciekawe uczucie, które chyba mi się podobało.
Nie zmieniło się jednak nic w kwestii wpełzania Cienia do mojej głowy. Nie miałam pojęcia jak się przed nim bronić, więc jedynie jak najlepiej przyjmowałam nocne tortury.
Złapałam kołdrę z poduszką pod pachę i ruszyłam w stronę Ceddar. Ciepnęłam pościel i przykryłam się pod samą szyję. Gdy dziewczyna odwróciła się i przez sen mnie przytuliła, zasnęłam nadto szybko.
***
Obudziłam się tłumiąc wrzask. Byłam absolutnie wściekła. Nie mogłam uwierzyć w to, jaka niesprawiedliwość mnie spotykała.
Dlaczego nikt inny nie miał koszmarów? Dlaczego Cień uparł się akurat na mnie?! Za jakie grzechy?! Zostałam przeklęta czy co?!
Wyszłam z łóżka i przespacerowałam się kilka razy po pokoju. Starałam się uspokoić oddech, ale nie należało to do najprostszych zadań. Próbowałam skupić uwagę na chłodnej podłodze pod stopami albo na letnim zapachu. Nic to jednak nie dawało.
Przygryzałam w kółko wargę i ściskałam sztylet w ręce. Jeżeli nie mogłam zaznać pokoju w pomieszczeniu, to musiałam wyjść. Świeże powietrze i powiew wiatru dobrze mi zrobi.
Przebrałam się w normalne ciuchy, a strój asssasina zostawiłam na łóżku na rano.
Wzięłam jednak dwa sztylety. Jeden przytwierdziłam do kostki, a drugi do ramienia i byłam gotowa.
Wydostanie się z budynku nie było ani trochę trudne. Wyślizgnęłam się i zeszłam po ciemnych schodach do korytarza, a stamtąd bezpośrednio do obskurnego holu.
Drzwi nie były zamknięte, więc wyszłam głównym wyjściem, omijając przysypiającego strażnika.
W momencie, gdy letnie powietrze musnęło moje policzki, nie mogłam wyobrazić sobie lepszego uczucia. Przymknęłam aż oczy z przyjemności i nabrałam głębokiego wdechu.
Wiedziałam gdzie powinnam iść. Najlepiej myślało mi się przy wodzie, więc od razu skierowałam się na pomost.
Na ulicach było jeszcze zupełnie pusto, a nad horyzontem powoli pojawiały się przejaśnienia. Przetarłam twarz i raz jeszcze się przeciągnęłam na tyle mocno, że chrupnęło mi w kręgosłupie. Mimo, że nie otaczali mnie żadni ludzie, kontrolnie poprawiłam sztylet i w miarę możliwości poruszałam się cicho.
Drewno pomostu straszliwie skrzypiało pode mną, ale gdy dotarłam już na koniec i zdjęłam buty, wsadzając stopy w ciemną wodę, od razu się rozluźniłam.
Odetchnęłam i przymknęłam oczy. Czułam, jak ocean głaszcze moją skórę, jakby próbując mnie uspokoić. Powtarzał ciągle, że będzie dobrze. Że wszystko się ułoży, a mój koszmar niedługo się skończy.
Prawdę mówiąc, wsadzanie nóg w magiczne wody gdy wokół nikogo nie ma, nie było najlepszym pomysłem. Zawsze bałam się rekinów, ale tutaj rekiny były niczym małe szprotki. Kompletnie niegroźne. Niczym w porównaniu do bestii, które skrywały tutejsze głębiny.
Było mi jednak tak przyjemnie, że nie mogłam zabrać nóg.
Panowało lato, a w moją twarz dmuchał ciepły wiatr. Siedziałam nad oceanem, a zaraz miał nastać nowy dzień. Wydawało się, że jest wręcz cudownie. Moje wszystkie organy i kończyny się rozluźniały. Powoli zaczynałam normalnie oddychać. Wszystko się układało.
Nagle coś dotknęło mojej nogi, a po błogim spokoju nie został żaden ślad. Wyszarpnęłam stopy z wody i dobyłam sztyletu, wstając.
Wpatrywałam się w taflę z ogromną czujnością, ale nic się nie poruszyło. Czekałam na atak, ale zamiast niego, pojawiła się czyjaś głowa i fioletowe tęczówki wpatrzone we mnie.
Zmarszczyłam brwi, nie wierząc własnym oczom.
— Ashlynn?? — przykucnęłam, wychylając się.
— Cześć Wendy — wyglądała zupełnie inaczej, niż gdy ostatni raz ją widziałam. Teraz przez jej bladą twarz biegła straszna i głęboka blizna. Przecinała oko, które stało się zamglone i kompletnie białe. Drugie pozostało fioletowe, ale jego blask i wszelkie iskierki zniknęły.
— Co ty tutaj robisz? — spytałam od razu, nachylając się jeszcze bliżej — Co się stało?
Chyba zrozumiała o co pytałam, bo odpowiedziała od razu
— To kara za zdradę — wskazała na swoją twarz.
Przełknęłam ślinę
— Kto ci to zrobił?
— Matka.
Uniosłam brwi, nabierając głęboko powietrza. Słyszałam o złych matkach, które nie dbały o swoje potomstwo lub je porzucały. Nie widziałam jednak jeszcze żadnej, która okaleczyłaby własne dziecko, pozbawiając je wręcz wzroku.
— Mogło być gorzej. Groziło mi ucięcie ogona. Syrena bez ogona, to jak smok bez skrzydeł. Ginie.
— Słodka mamusia — mruknęłam.
— Poznałaś ją przecież. Nie jest wzorową mamunią — prychnęłam — To jednak jest teraz kompletnie nieistotne. Przybywam w innej sprawie.
Kiwnęłam głową, ale rozejrzałam się czy na pewno nikt z miejscowych nie widzi, że o świcie rozmawiam z syreną.
— To bardzo ważne — przełknęła głośno ślinę. Jej głos ewidentnie miał zatroskane barwy, więc tym bardziej zmarszczyłam brwi — Chodzi o Petera.
— No jasne — prychnęłam, odchylając głowę do tyłu. Zawsze chodziło niego, jeśli temat schodził na problemy. Był naszym największym zmartwieniem — Co z nim?
— Raczej co z tobą. Wiem, że twoje uczucie rozwija się co do niego, ale...
— Co? — przerwałam jej — Oh, nie, nie. Nic się nie rozwija, ja tylko...
— Próbujesz oszukać mnie czy siebie? — przerwała, znużona już moim zaprzeczaniem. Przewróciłam oczami, ale postanowiłam się zamknąć o cokolwiek chodziło — Wiem, że jest czarujący, przystojny i tak dalej, ale powinnaś być ostrożniejsza. Za wiele już mu oddałaś i nie dawaj więcej.
Skąd mogła wiedzieć o źródle? Jakim cudem tak tajemne informacje tak łatwo się rozchodziły? Chyba, że nie o to chodziło?
— Umawiał się z paroma moimi koleżankami i wszystkie skończyły połamane i zniszczone. Wykorzystał je i ciebie też wykorzysta. — Ashlynn z każdym kolejnym słowem przypominała mi jedynie, jak strasznie ogłupiałam na jego punkcie. Jak strasznie straciłam czujność i jak bardzo zażenowanie samą sobą, rozchodzi się po moich żyłach.
Nie wiedziałam nawet co myśleć. Z jednej strony byłam wściekła. Absolutnie wkurwiona! Znowu mnie potraktował jak śmiecia, ale tym razem za moim przyzwoleniem. Znowu byłam niczym. Zwykłym człowiekiem pośród demonów.
Mimo złości, poczułam jak lodowate ostrze wbija się w moje serce, drażniąc natychmiast oczy.
I niczego się tak nie wstydziłam.
— Nie, no świetnie — aż wstałam, śmiejąc się bez cienia rozbawienia. Przycisnęłam język do wewnętrznej strony policzka i gapiłam się w jeden punkt, próbując przetrawić dostarczone informacje.
— Władasz mocą tak wielką, jak on i wiem, że jeśli nad nią nie zapanujesz, skończy się to źle dla ciebie — O moim Cieniu nie mogła wiedzieć. Nie było takiej możliwości — Peter też to doskonale wie i tego właśnie od ciebie chce.
Założyłam ramiona na biodrach.
Szczerze: zawiedziona, ale nie zaskoczona.
— Wendy, szukasz w nim człowieka — zwróciłam oczy w jej stronę. Nie wiedziałam już czy szklą się ze smutku czy z rosnącej furii. Miałam jednak nadzieję, że to drugie — Ale musisz zapamiętać, że on nim po prostu nie jest. Nie jest taki jak ty czy Zaginieni Chłopcy. Jedyne czego od ciebie chce, to mocy. Więc nie oddawaj mu nic — kręciła głową — bo inaczej Peter Pan pożre cię żywcem.
— Nic mu nie dam. Nic ode mnie skurwiel nie dostanie — warknęłam, kopiąc w belkę, przytwierdzającą podest.
— Jest jeszcze coś — na te słowa ryknęłam już śmiechem. Co jeszcze mnie czekało? Jakie jeszcze informacje niosła dla mnie księżniczka Oceanu — Syreny nie opowiedzą się po waszej stronie.
A to interesujące akurat. Usiadłam z powrotem na pomoście i nachyliłam się nad Ashlynn.
— Powiedziały wam, że będzie inaczej, ale żadne ich słowo nie jest nic warte.
Wiedziałam, żeby im nie ufać.
Oczywiście nikt. Mnie. Kurwa. Nie. Słuchał!
Ale moment. Zmarszczyłam brwi, patrząc w mówiącą dalej syrenę. Jej słowa jakby się wyciszyły. Przecież ona też była zdrajcą. Zdradziła własną matkę, a teraz Petera. W tym momencie jednak znowu zdradza swój ród. Nie mogłam jej ufać. Mogłam jej wysłuchać, ale kompletnie nierozważne byłoby branie jej słów jako pewnik.
— Czekaj — postanowiłam jej przerwać, a fioletowe oczy wbiły się we mnie — Dlaczego mi to mówisz?
Westchnęła
— Mam dosyć tej wojny. Cały magiczny świat na niej cierpi i trzeba obrać strony. Ja nie chcę terroru i bezprawia przeplatanego agresją. Dlatego trzymam z wami — brzmiało sensownie, ale nie byłam na tyle zdesperowana i naiwna, żeby wierzyć na słowo — Nie każdy ma jednak takie zdanie, jak ja.
Kiwnęłam głową, a na chwilę zapanowała cisza.
— Staraj się nie stracić głowy dla niego. Przede wszystkim nie pozwól, żeby ci ją urwał, gdy już przestaniesz mu być potrzebna.
— Rozumiem — mruknęłam.
Na horyzoncie pojawiło się już słońce, które różem i pomarańczem wdzierało się na niebo.
***
Gdy weszłam do pokoju, Ceddar ubierała się w ubrania wyjściowe. Zacisnęła gruby pas na długich skórzanych spodniach.
— Hej, gdzie byłaś na noc? — spytała, ale jej mina była conajmniej sugerująca. Ledwo powstrzymałam przewrócenie oczami. Musiałam się też mocno ugryźć w język, żeby nie odpowiedzieć „w dupie".
— Przejść się — odburknęłam wymijająco i sięgnęłam po mój strój assasina.
Dziewczyna zniknęła za drzwiami łazienki, a ja z głośnym westchnięciem upadłam na łóżko. Wiedziałam, że muszę się ubrać, ale nie miałam siły wstać.
Pięć minut było maksymalnym dopuszczalnym czasem na użalanie się nad sobą, więc zakopałam się w pościeli na ten ostatni czas spokoju.
Świadomość, że za chwilę obejrzę tą plugawą mordę mnie dobijała, a wnętrzności skręcały mi się ze wstydu.
Jak mogłam być tak głupia?!? Jak mogłam tak łatwo się podejść?!?
Kompletnie na mózg mi padło. Na chwilę opuściłam mury, które zbudowałam w ostatnie trzy miesiące i miałam za swoje.
Nigdy więcej.
Byłam jednak ciekawa jak Peterek się zachowa po wczorajszym zajściu. Czy będzie udawał, że nic się nie stało, czy jednak coś to dla niego znaczyło i zmieni swoje zachowanie.
Szczerze mówiąc, nie bolało mnie aż tak bardzo to, co powiedziała Ashlynn. Od zawsze to wiedziałam. Czasem lepiej pamiętałam, a czasem gorzej. Miałam to jednak we łbie, była to prawda i ja byłam jej świadoma.
Peter nigdy nie mógłby mnie pokochać. Dla niego byłam jedynie pionkiem, który pomaga mu dojść do celu.
No...z benefitami, że tak to ujmę.
***
Przed naszym miejscem noclegu umówiliśmy zbiórkę. Nie był to hotel, ale też nie karczma czy przydrożny skansen. Tą jedną noc przeżyliśmy w budynku na kształt schroniska.
Miałam już na sobie strój assasina i dzięki Bogu tą cholerną maskę, ktoś umożliwiała mi ukrycie połowy twarzy. Oczy miałam tak opuchnięte i sine, że wstyd byłoby je pokazać. Usta suche i spierzchnięte, a skórę poszarzałą. Rozpadałam się i coraz ciężej było to ukryć.
Rany nie goiły się już tak szybko, jak wcześniej, a czarna plama na ramieniu powoli się poszerzała.
Przymknęłam oczy. Były suche, podrażnione i wiecznie łzawiły.
W końcu z budynku wyszedł Peter, ściskając za ramię rozespanego Alexa. Miał kompletnie rozwalone włosy i nieprzytomne spojrzenie.
Już po samym widoku doskonale wiedzieliśmy co się stało.
— Cześć wszystkim — ziewnął głośno, za co oberwał w tył głowy.
Mimo przywleczonego pod pachą chłopaka, Peter jak zawsze wyglądał świetnie. Roztrzepana ciemna grzywka i przenikające duszę jasne zielone oczy. Teraz przez jego szyję biegły jeszcze siniaki, a usta zadrapanie. Szedł z tą swoją wredną miną i wiecznie zmarszczonymi brwiami.
Gorąco mi.
Skończ.
To się w głowie nie mieściło, jak strasznie zaczynałam siebie nienawidzić. Coraz ciężej było mi wytrzymać w jednym umyśle z samą sobą.
— Idziemy szybko na zakupy i wracamy na statek. Nie ma czasu do zmarnowania — zarządził Król Nibylandii.
Nasze spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały. Spodziewałam się jakiejś iskierki, emocji czy reakcji. Oczy Petera były jednak tak samo martwe, jak moje.
Początek dnia minął spokojnie. Oprócz Petera, który poszarpał się ze sprzedawcą i Alexa, którego ugryzł mały pies, to zapowiadało się normalnie.
Kupiłam nową bransoletkę wysadzaną kolcami i nowy sztylet. Srebrzyste ostrze szło idealnie prosto, ale przy rękojeści rozchodziło się w rozwartą paszczę smoka. Jego oczami były czerwone kamienie, które mieniły się w słońcu wszystkimi odcieniami krwi.
Sztylet był symbolem tego, że mogę liczyć tylko na siebie. To był prezent ode mnie dla mnie. Miał przypominać, abym trzymała łapy przy sobie i pod żadnym pozorem nikomu nie ufała.
Zaopatrzyliśmy się także w zapasy amunicji i nową broń dla mnie i Petera. Brakowało pistoletów, bo strażnicy w zamku odebrali nam wszystko, co przy sobie mieliśmy.
Teraz leżałam już na statku i strugałam patyka w ostrą dzidę. Zamierzałam nią potem rzucić we wroga i przebić go na wylot.
Za to Ceddar siedziała obok mnie na pokładzie i malowała swój karabin. W sklepie zakupiła zapas różowej farby i błyskotek, którymi teraz ozdabiała broń.
Uniosłam na to brwi i strugałam dalej. Patyk zamieniał się w śmiercionośne narzędzie.
Nagle po statku rozszedł się ogłuszający huk, który spiął moje wszystkie mięśnie.
— Co ty kurwa robisz?!? Nienormalny jesteś?!? — na dźwięk ryków na całe gardło, od razu odwróciłam głowę w stronę afery. Ceddar także się zainteresowała.
Oczywiście to Peter wydzierał się na Alexa, który stał ze zwieszoną głową i wyglądał jak małe zbite dziecko.
Ceddar się podniosła i zaangażowała w kłótnię. Ja jednak miałam to centralnie gdzieś, więc jedynie rozłożyłam się na ławeczce wygodniej i obserwowałam wszystko.
— Co się dzieje? — spytała, poprawiając włosy.
— Może pilnuj swojego brata, żeby nie pętał mi się pod nogami! Idiota wystrzelił jedną z armat w wodę! Wiesz jak się to nazywa?! — Ceddar stała spokojnie i patrzyła na czerwieniącego się ze złości Króla Nibylandii — Marnotrastwo! Nie kupisz sobie od tak kul do armaty! Mamy tylko kilkanaście i nie będzie mi ich kretyn wystrzeliwały dla zabawy!
— Dobra, może się uspokój najpierw — próbowała załagodzić sytuację Ceddar.
Prychnął
— Pierdolę to — Colton musiał odskoczyć, bo Peter kopnął ster, wyginając go w lewą stronę i zniknął za ciężkimi drzwiami kajuty.
Zaśmiałam się cicho i zakręciłam dzidą w palcach. Była ostra jak brzytwa. Mogłabym nią komuś rozszarpać gardło.
— Ja nie chciałem. Naprawdę — jąkał się Alex — ale nie mogłem się powstrzymać. Nigdy nie strzelałem z armaty...
— Tak, ja wiem, ale najwyraźniej Peter ma dzisiaj zły dzień. Nie możemy go denerwować, chyba że zamiast kuli chcesz, żeby ciebie wystrzelił z armaty — Ceddar uspokajająco pocierała ramiona brata.
— Nie chcę — pokręcił głową Alex, a ja mimowolnie przewróciłam oczami.
— No to sobie teraz siądź i pooddychaj. Nic się nie dzieje.
Chłopak trzęsąc się, zajął miejsce obok mnie, kuląc się pod znalezionym kocem.
— Ej, chyba będzie padać — stwierdziłam, patrząc na ciemne chmury rozpościerające się idealnie nad naszym statkiem — Gdzie my właściwie płyniemy?
Podeszłam do chłopaków, spierających się nad kierunkiem przy sterze.
— Północ jest tam, idioto! — krzyknął Matt.
— Ty jesteś już kompletnie kurwa ślepy — odpyskował Colton.
W tym wszystkim przebijały się dosłowne piski Alexa. Skowył jak ranne zwierzę. Przewróciłam na to oczami i z ciężkim westchnięciem ponowiłam moje pytanie.
— Gdzie płyniemy?! — zawołałam już głośniej.
Alex zaczął za mną wyć i skamleć.
— Zamknij się! — wrzasnął Matt do Coltona.
— Sam się zamknij!
Alex skowył jescze głośniej, a ja czułam, jak moje ciśnienie skacze.
— ALEX, ZAMKNIJ MORDĘ! — ryknęłam, odwracając się do chłopaka.
Ten patrzył na mnie z otwartymi szeroko oczami i niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Od razu zmarszczyłam brwi.
To nie on piszczał.
Podbiegłam do burty, wyglądając na ocean. Za mną od razu pojawiła się Ceddar.
— Co to jest? — spytała, mrużąc oczy.
Na wodzie unosił się biały pysk, który piszczał i skowył. Zwierzę walczyło o życie, ale ciągle było podtapiane przez zbierającą się burzę. Machało masywnymi łapami w histerii, ale ewidentnie brakowały mu już sił.
— To pies?
— Jakiś taki...duży — szepnął obok mnie Alex.
Zmarszczyłam brwi. Wiedziałam, że natychmiast trzeba mu pomóc.
— To chokerny wilk! Trzeba go wyłowić! Już! — zarządziłam, natychmiast rozpinając spodenki.
— Nie! Ty nie skaczesz! — Ceddar złapała mnie mnie za ramię, przytrzymując przy sobie — Burza jest. Peter!
— Daj spokój, nie przyjdzie — rzuciłam spodenki na ziemię i związałam włosy.
— A jednak — obok mnie usłyszałam znienawidzony lodowaty głos.
— Skacz! — rozkazała mu Ceddar.
— Ja nie będę nigdzie skakał — prychnął, jakby był to zupełny absurd.
— Nie musisz — warknęłam, ściągając koszulkę. Zanim zdążył zareagować, byłam już w wodzie i płynęłam całym pędem do zwierzęcia.
— Kurwa — sklął cicho — KURWA!!! — tym razem już wrzasnął, a zaraz potem rozległ się plusk. W mgnieniu oka obok mnie pojawiła się mokra ciemna grzywka — Z całego mojego zepsutego serca, nienawidzę cię do szpiku kości — warknął.
Kopnęłam go w odpowiedzi, przyspieszając ruchów w wodzie.
— Mam nadzieję, że cię ten wilk kurwa zeżre, bo mam cię serdecznie dość — syknął. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do tonącego zwierzęcia. Jego piski łamały mi oblodzone już serce. Bolało mnie wszystko, słysząc te rozdzierające odgłosy.
Burza zaczynała szaleć, a woda ciągle waliła we mnie coraz to większymi falami. Zachłysnęłam się i poraz kolejny zaniosłam kaszlem.
Peter złapał mnie od razu w pasie, ale ja zaczęłam natychmiast go odpychać
— Nie dotykaj mnie!
— Mam pozwolić ci się utopić? — warknął, wbijając boleśnie palce w moje plecy. Zacisnęłam szczękę na ten ruch.
Podpłynęłam do zwierzęcia i spróbowałam złapać. Ścisnęłam ramionami jego brzuch, ale ten zaczął klapać na mnie zębami i wierzgać tak, że sama zaczęłam się topić.
Dwa jego kły rozcięły głęboko moje ramię, na co zareagowałam wrzaskiem.
Peter od razu go złapał, a lewą ręką ścisnął pysk, żeby przestał atakować. Wywołało to w wilku tak wściekły warkot, że przeszły mnie ciary.
— Dalej chcesz go ratować? — syknął, patrząc na lejącą się krew z mojego ramienia.
— Tak i skończ się odzywać albo ja ci tak pysk ścisnę.
— O, jaka zaczepna.
Zaczęliśmy się kierować w stronę statku. Ze wszystkich sił próbowałam utrzymać śnieżnobiałe zwierzę na wodzie i gdyby nie Peter, już dawno sama bym się utopiła. Fala nas kompletnie przykryła, a ja powoli traciłam orientację. Ocean także zdawał się być i wiele chłodniejszy, niż zwykle.
Boże, żeby to się nie skończyło źle.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Cześć!
Wiem, że dawno mnie nie było i przepraszam Was za to. Musiałam przeczytać TROCHĘ rozdziałów, żeby wczuć się w akcje i znowu przeżyć to, na swojej skórze.
Pisze dalej, ale muszę zrobić porządki w notatkach i pozapisywane sobie wszystko, bo moje pomysły zaczynają się wykluczać i gubić w zakątkach mojej głowy. Uporządkuje to i na pewno wyjdzie super.
Jak podoba Wam się rozdział?
Mnie tak strasznie kusi, żeby wstawiać w rozdziały zdjęcia. Czasem na pinterescie znajduję idealne. Ale wiem, ze byłby to powrót do opowiadań z SamychQuizów XD „ubrałam się tak: zdjęcie". Hahshshs.
Całusy
Zosia ❤️
*odnośnie barmana z Turcji - wyrwałam go hehe. Byliśmy na paru randkach, ale to nie było to, więc skończyłam sprawę. (Nie miał zielonych oczu, oderwanego Cienia i wrednej osobowości). Dzięki, że trzymaliście kciuki💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top