129 | miasteczko

— Co ty odstawiasz? — warknął tak spokojnie, że przeszedł mnie dreszcz. Spokój u Petera w takiej sytuacji nie wróżył niczego dobrego.

Chciałam go przeprosić. Powinnam to z resztą zrobić. Zamiast tego odepchnęłam go od siebie. Zanim zdążyłam odejść, złapał moje gardło i prawie zmiażdżył, wciskając w ścianę.

— Powaliło cię?!? — próbowałam wrzeszczeć, ale ledwo łapałam oddech. Wbiłam paznokcie w jego rękę, ale nic sobie z tego nie robił.

— Nie skończyłem! — zaczęłam go kopać — Co się z tobą dzieje!? Możesz mi z łaski swojej powiedzieć?!

— Puszczaj mnie! — wystawiłam ramiona, żeby wbić mu paznokcie w oczy.

Szlag mnie trafił. Sięgnęłam do sztyletu i zanim zdążył zareagować, zrobiłam zmyłkę na jego twarz, po czym wbiłam ostrze w jego rękę.

Peter sklął głośno i puścił mnie.

Staliśmy teraz naprzeciwko siebie, a atmosferę można by ciąć nożem. Mordowałam go wzrokiem, ale jego oczy wyglądały, jakby już patrzyły na martwe ciało.
— Skąd te bóle głowy? Bo domyślam się, że nie od myślenia — warknął, zlizując krew z ręki. Przyglądałam się temu ze zmarszczonymi brwiami. 

Zaśmiałam się tak lodowato, że przeszedł mnie dreszcz.
— Długo nad tym myślałeś?

Chwilę na mnie patrzył. Starł krew z warg i nabrał głęboko powietrza.
— Gadaj albo rozetnę ci usta, by wygodniej ci się mówiło — wyciągnął nóż, a ja się cofnęłam. Natychmiast dobyłam swojego i wróciłam do pozycji natarcia — GADAJ!!!

— Ale skąd ja mam wiedzieć!?! Boli mnie łeb i co mam niby twoim zdaniem zrobić?!? Urwać go sobie?!? — po minie Petera mogłam jasno stwierdzić, że taki obrót spraw nie przeszkadzałby mu szczególnie.

— A te koszmary? Nie miałem czasu się tym zainteresować. Co ci się śni co noc? — uspokoił trochę ton. Przestaliśmy przynamniej się na siebie wydzierać i mierzyć w siebie ostrzami, bo statek powoli się trząsł. 

— Ty i twoja goła klata — powiedziałam z tak kipiącą ironia, że widziałam jak knykcie Petera bieleją od zaciśnięcia pięści — Stąd te wrzaski przerażenia.

— Darling — zaczął, a ja już wiedziałam, że jego cierpliwość się kończy — Jeżeli mi nie powiesz, będę musiał zacząć cię torturować.

— Będziesz musiał?

— Chęć, to tylko przyjemny skutek uboczny.

Rozkoszowałam się tym, że wiem coś, czego on nie wie. Że musi się prosić, abym w ogóle cokolwiek powiedziała. Że to ja jestem w lepszej pozycji i to ode mnie wszystko zależy.
— Co mi dasz w zamian? — wyprostowałam się, patrząc mu prosto w oczy. Mogłam to wykorzystać na swoją korzyść i dokładnie taki miałam plan.

— To, że zachowasz głowę — podszedł bliżej, więc machnęłam sztyletem, nakazując mu się cofnąć.

— Chcę wpływów. Chcę mieć coś do powiedzenia. Nie chcę więcej tajemnic. Chce stać u twego boku, wiedzieć wszystko i walczyć ramię w ramię z tobą. Chcę prowadzić tą wojnę razem z tobą — powiedziałam. Nie sądziłam, że aż tak tego pragnę. Jednak władza, sprawczość, świadomość i siła były czymś, czego pragnęłam, a co Peter niezmiennie usiłował mi odebrać. Koleś sobie może być królem tego kurwidołka, ale ja chciałam poważną pozycję. Bez tytułów i rozdmuchań. Jedynie przywileje — Później wrócę do domu.

Król Nibylandii nabrał głęboko oddechu i wypalał we mnie dziury wzrokiem, zastanawiając się czy wyrazić zgodę. Widziałam jak poczerwieniał ze złości na twarzy. Nienawidził przegrywania i kompromisów, a ja bardzo chętnie rozkoszowałam się jego cierpieniem i wściekłością.
— Zgoda — wystawił do mnie rękę. Obserwując go bacznie, podałam mu moją.

Uścisnęłam, a prąd i mrowienie przeszło przez dłoń Petera prosto do mnie. Zrobiło mi się cieplej, a włosy na karku jakby się zjeżyły.

— Ale teraz mów.

Zaczęłam więc mówić. Opowiedziałam mu wszystko. O moich snach, w których prześladuje mnie Cień. O bólach głowy, o chłodzie, który spędzał mi noc z powiek. O ranie na ręce, ratowaniu mnie przez bliżej niezidentyfikowane postaci. O tym, jak najpodlejsze słowa spływają po moim języku bez jakiejkolwiek mocy sprawczej. O głosie w głowie, szczęściu i cudach, które odpychały ode mnie śmierć w ostatnich momentach.

Peter wiedział co się dzieje.

Musiał dotrzymać obietnicy i mi powiedzieć. Czekałam więc na to z wypiekami na policzkach. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Umierałam? Byłam przeklęta? A może właśnie na odwrót i dysponowałam ogromną mocą.
— Cień próbuje się do Ciebie dobrać — wypalił — włazi ci do ciała i duszy. Jeszcze nie do końca wiem dlaczego to robi, ale przysięgam, że się dowiem.

Tego się nie spodziewałam.
— Co takiego?

Peter krzywił się coraz mocniej, musząc zdradzać mi chronione wiekami tajemnice Nibylandii.
— Rana na ramieniu, to uginające się ciało pod jego siłą.

— Może próbuje przeciągnąć mnie na swoją stronę — mruknęłam. Było to dla mnie jak najbardziej oczywiste, ale trzy tępe komórki tego kretyna nie mogły połączyć faktów.

— Ty czasem myślisz, Darling. Nie rozumiem jednak czemu się jeszcze nie ugięłaś — teraz, to już mówił do siebie, więc czułam się jak zbędne koło u wozu — Dziwne mi to jest. Jesteś człowiekiem. Powinien od razu ci wleźć do łba. Tym bardziej, że jest tam bardzo dużo wolnego miejsca.

— Urwę ci język.

— Nie zdążysz.

Zabrzmiało jak wyzwanie. Rzuciłam się na niego z łapami. Odepchnął mnie, a ja skorzystałam z jego odkrytego boku i z całej siły uderzyłam tam pięścią. Peter odsunął się za późno, żeby zablokować. Zdążył oberwać. Złapał moją rękę i szarpnął do siebie. Zgięłam kolano i kopnęłam go w brzuch. Stęknął z bólem, ale złapał moje biodro i odepchnął, skręcając mnie do siebie tyłem.

Zamachnęłam się, żeby strzelić mu z główki tyłem, ale odsunął sie. Złapał moje gardło, wbijając w nie po boku coś ostrego. Uspokoiłam się od razu, widząc, że w każdej chwili może mi rozerwać szyję.

Oddychałam ciężko.
— Jeden ruch, a wyrwę ci tchawicę.

Zerknęłam w dół. Nie miał broni. Nie miał sztyletu.

Gdy zauważyłam czym mu grozi, niemal wrzasnęłam. Wpatrywałam się w jego broń z wyłupionymi oczami.

W mojej skórze znajdowały się długie pazury.

— Co ty  jeszcze wilkołakiem jesteś?!? — krzyczałam, odchylając głowę do tyłu, aby zmniejszyć szanse zatopienia się w skórze ostrych jak brzytwa szponów. Następne słowa same wyszły — Jesteś za słaby, żeby cokolwiek mi zrobić — wybuchnęłam śmiechem. Wcale nie chciałam tego zrobić. Stało się to poza moją kontrolą, a serce podskoczyło mi do gardła, gdy szpony zatopiły się w moim gardle i je rozerwały.

Peter mnie puścił, a ja złapałam się za szyję, łapiąc oddech. Zachwiałam się na nogach. Po rękach spływały mi strumienie krwi w takich ilościach, że w kilka sekund byłam nimi cała pokryta.

Nie byłam w stanie zatamować rany.

Byłam w szoku. Poderżnął mi gardło.

Zrobiło mi się słabo.

Miejsce wbicia pazurów piekło mnie żywym ogniem. Po całym ciele rozchodził się przeraźliwy ból. Coś ściskało moją szyję. Nie mogłam...

Nie...

Zapiekły mnie plecy. Oczy sprawiały wrażenie, jakby chciały mi wejść w czaszkę, a palce wydawały się łamać i krwawić. Zanim zdążyłam jakkolwiek spanikować, zabrałam rękę z rany i warknęłam na Petera tak zwierzęco, że przeszły mnie dreszcze. Ledwo nad sobą panowałam.

W zielonych oczach Króla zagrał szok. Patrzył teraz na mnie z ociekającymi krwią szponami.

— Bez jaj — westchnął.

Po mojej ranie została jedynie zaschnięta krew. Językiem czułam, jak coś ostrego wbija się w jego koniec.

— Powaliło cię już do reszty?!? — mój głos nie brzmiał jak mój. Był niski, zachrypnięty i dosłownie nieludzki — Co jest!? — przestraszyłam się, odbiegając do brudnego i zbitego lustra na ścianie.

Oddech uwiązł mi w gardle widząc, jak wyglądam. Moje rysy twarzy były zaostrzone, wszystko wyciągnęło się z większą agresją. Piegi stopiły się w skórę, a pod oczami pojawiły się mocne zasinienia, od których odchodziły popękane naczynka aż po brodę. Moje wargi były zakrwawione od wewnątrz, a kości policzkowe zapadły się widocznie.

Najgorsze były jednak oczy. Przeraźliwa czerń obejmowała całą ich objętość. Mrok wyrywał się z nich i spływał mi po policzkach.

Cały obraz był mocno zaznaczony. Kolory strasznie mi przeszkadzały i raziły mnie po oczach. Wszystko było o wiele wyraźniejsze, a kształty poruszały się z poprzedzającym je ostrzeżeniem w postaci smugi cienia.

Wrzasnęłam przerażona.

— Cicho bądź — usłyszałam za sobą. Gdy odwróciłam się do Petera, po jego szponach nie było już śladu.

— Co się dzieje?!? — panikowałam, dotykając moje zupełnie czarne białka oczu.

— Już wiem czemu Cień się nie umie do ciebie dobrać — Peter złapał się za nasadę nosa, wzdychając. Moja krew roztarła się po jego policzku.

— Co ty mi zrobiłeś? — warknęłam powoli. Wyciągnęłam broń. Nie sztylet. Nie zamierzałam się już cackać. Wyciągnęłam mój piracki miecz i zakręciłam nim, gotowa by odrąbać Królowi Nibylandii łeb.

— Ja nic — wzruszył ramionami.

— Poza tym, że wyglądam jak pieprzony potwór i poderżnąłeś mi gardło?!? — podeszłam do niego. Mój wzrok znowu zaczął wracać do normy. Nie było ostrego i wściekle kolorowego obrazu.

— Ty też masz Cień, Wendy Darling — stwierdził poważnie — Twój walczy z moim, stąd te bóle głowy.

Opadła mi szczęka.
— Ty zwariowałeś — wypaliłam — Nie, to ja zwariowałam. Oboje zwariowaliśmy — złapałam się za głowę i zaczęłam ciągnąć za włosy z nerwów. Serce waliło mi jak oszalałe.

— Moje oczy czasem ciemnieją ze złości, ale nigdy nie stają się tak czarne, jak twoje. Dlatego, że mój Cień nie jest że mną połączony — tłumaczył, a ja się zastanawiałam czy w szpitalu psychiatrycznym znajdzie się dla nas miejsce — Twój jest wściekły i usiłuje cię bronić.

— Co ty teraz do mnie w ogóle pieprzysz?!? — stuknęłam się palcem po czole. To nie było zabawne, a teraz Peter brzmiał jak zdiagnozowany świr.

— Zmieniają ci się tylko oczy, bo nie umiesz nad sobą zapanować. Dysponujesz nadludzką siłą, uzdrawianiem, szeregiem kłów, szponami, a nawet skrzydłami — słysząc to, co do mnie gada, nie wiedziałam już nawet jak się nazywam.

— Przestań!

— Wiem, że chciałabyś być piękną elfką z brokatem sypiącym się z rąk. Nie jesteś słodką istotą magiczną. Nie jesteś czarodziejką albo nimfa. Jesteś potworem. Bestią i demonem — oddech ugrzązł mi w gardle — Tak, jak ja — dodał.

— Nie chcę tego.

— To wielka moc, niewdzięczna idiotko.

— Nie prosiłam się o nią! Z jakiej pizdy w ogóle ją mam! Urodziłam się w Londynie, a nie w tym kurwidołku, jak ty!

— Nie urodziłem się tu.

— Zamknij tą mordę w końcu!!! — ryknęłam.

— Oh, stać się na więcej, Darling.

Dygotałam z furii.

Podszedł do mnie, więc wycelowałam w niego ostrze
— Spójrz tylko na siebie. Ty się dosłownie prosisz o to, żebym ci w końcu pokazał gdzie twoje miejsce.

— Chcesz zobaczyć o co ty się prosisz, bezczelny pojebie?! — warknęłam. Ręce trzęsły mi się że złości — Padłbyś przede mną na kolana że sztyletem w gardle.

— Dużo myślisz o mnie na kolanach przed tobą? — uniósł brew i mierzył mnie wyzywającym spojrzeniem.

Oko mi drgnęło i wyszło z orbit słysząc, co powiedział.
— Ty bezczelny... — czułam, jak mój kręgosłup się prostuje z furii — ...cholerny, bezczelny, arogancki... — jego wzrok sprawiał, że płonęłam. Byłam wściekła, a jednocześnie walczyłam z częścią, która chciała się na niego rzucić, powalić na ziemię i zerwać z niego spo... — Już mi po prostu brak słów.

Odwróciłam się do lustra, upewniając, że mój przerażający wygląd uciekł w zapomnienie.

Wyszłam z trzaśnięciem drzwi.

***

Ceddar próbowała dotrzeć do tego, co zaszło w kajucie. Ja jednak milczałam. Gryzłam swój język tak silnie, aby z bólu nie był w stanie już nic powiedzieć. Całe ciało pokryte miałam zaschniętą krwią, więc musieliśmy zrobić postój na kąpiel.

Słońce grzało mój kark nieubłaganie, ale suszyło mokre włosy.
— Daleko jeszcze? — mruknęłam do Petera.

— Zaraz będziemy — odpowiedział, oglądając maszty. Nie patrzył na mnie.

Gdy na niebie pojawił się księżyc, wiedziałam, żeby już nigdy nie zaufać mu na słowo.

Gdy na horyzoncie pojawiło się miasto, mimowolnie się uśmiechnęłam. Cieszyłam sie, że w końcu obejrzę kogoś, kto nie jest Zaginionym Chłopcem. Potrzebowałam świeżego powiewu i nowej perspektywy.

— Ale ładnie pachnie — Ceddar obok mnie przymknęła oczy, wdychając zapach pieczonego kurczaka, kwiatów i zalewanego oceanem piasku.

— Kurwi śmieciarą — słowa Petera tradycyjnie musiały wszystko popsuć. Obrzuciłam go jedynie spojrzeniem politowania.

Przycumowanie do portu nie było takie trudne. Miasteczko posiadało molo z polerami do przywiązywania łódek. Zarzuciłam ucho liny na wystający metal i zaciągnęłam z całych sił.

Peter wyrzucił kotwicę i zeskoczył z ponad czterech metrów pokładu na mostek. Wyskoczyłam za nim, ale w locie złapał mnie pod pachy i docisnął do siebie. Zanim zaczęłam się wyrywać, szybko mnie odstawił i wyciągnął ręce do Ceddar, która już taka chętna do skoku nie była.

Kucnęłam za nim, wiążąc ciasno buty.

Dziewczyna z wrzaskiem wylądowała na Królu Nibylandii, który po odłożeniu jej, z cichym przekleństwem strzelił kręgosłupem.

— Byłaś tu kiedyś? — spytałam ją, gdy już się do mnie doczłapała.

— Nie — zmrużyła oczy, poprawiając włosy i koszulkę.

Za jej plecami rozniósł się wrzask nie z tej ziemi, a zaraz potem Alex zleciał na mostek, robiąc kolosalną dziurę w drewnie i lądując pod wodą.

Sklęłam, podbiegając do uszkodzonego molo. Kucnęłam i wsadziłam rękę pod wodę, próbując wymacać przerażonego chłopaka. Pociągnęłam go za ramię i wywlekłam z powrotem na powierzchnię.
— Nie mogłeś mu pomóc? — warknęłam do Petera, klepiąc Alexa po plecach. Ten pluł wodą i kaszlał.

— Niby z jakiej racji? — założył ramiona na piersi — Wam pomogłem z dobroci serca, ale chłopcy już sami muszą sobie poradzić.

— Dupek — mruknęłam, klepiąc Alexa po twarzy.

— Dlaczego zawsze ja — jęknął chłopak, przecierając twarz rękami. Uśmiechnęłam się pobłażliwie i pomogłam mu wstać.

— Idziemy — zadecydował Peter i odwrócił się do nas plecami. To się samo prosiło o nóż między łopatki.

— Są tu jakieś sklepy? — wypaliła Ceddar.

Król Nibylandii nie odpowiedział. Kręcił na palcu karambit.

— To normalne miasteczko. Jasne, że są — odezwał się Brendan, obejmując dziewczynę ramieniem. Obrzuciłam ich beznamiętnym spojrzeniem.

Przed nami rozciągała się kamienna uliczka, z której pojedyncze kafelki zaczynały już wychodzić. Domy ustawione były w rzędach wokół głównej dróżki. W większości drewnianych budynków przez okna wylewały się ciepłe światełka. Dachówki wyginały się od poprzedniego nagrzania słońcem, a drzwi nie wyglądały na specjalnie solidne. Ewidentnie mieszkańcy czuli się bardzo pewnie i bezpiecznie na tej wyspie.

Mimo wieczornej pory, wciąż niosły się głośne śmiechy, krzyki i uderzenia kufli piwa o stoły.

— Gdzie zamierzamy spać? — spytał Colton, lekko kulejąc. Noga uszkodzona przez pazury potwora, mogła była jeszcze obolała, ale dzięki ingerencji Petera, nadawała się już do normalnego użytku. Z drugiej została jedynie proteza.

Z mojego policzka także zniknęła już dziura po kłach, a ramiona wygoiły się w jasne blizny.

Zaczynałam łączyć fakty i wyglądało na to, że moje ciało goiło się samo w ślady i blizny. Jeśli jednak wkraczała do sprawy moja ingerencja, mogłam pozbyć się ran bezpowrotnie bez jakichkolwiek pamiątek.

— Jest ciepło. Na dachu — odpowiedział Peter, jakby nigdy nic — Chodźmy na piwo. Wybadamy teren — zasugerował.

— Czekaj! Jest jeszcze jeden sklep otwarty! — krzyknęła Ceddar. Zanim zdążyłam zareagować, jej dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i szarpnęła nim w stronę czerwonego budynku po naszej lewej.

Drzwi trzasnęły, a ja byłam już w środku. Nie miałam ochoty kupować sukienek, bo jedynie byłoby mi przykro, że nie mam gdzie ich ubrać. Poza tym, ciężki materiał nie był zbyt wygodny do taszczenia wszędzie że sobą na plecach.

Szybko jednak ogarnęłam, że w sklepie nie sprzedawano samych sukienek.

Skierowałam się natychmiast w róg sklepu. Na wieszaku wisiał strój, który wołał mnie całą swoją energią.

Ceddar gdzieś zniknęła, ale ja widziałam już tylko czarny materiał w mojej dłoni.

Ciemne przylegające spodnie z imitacji skóry wisiały z obcisłą czarną tuniką. Na niej zaciśnięty był gorset z niezliczoną ilością dziur na broń. Przechodzący przez pierś pas aż błagał o moje sztylety. Na talii znalazłam dwa miejsca na pistolety, a na udach znajdowały się dodatkowe pochwy na noże. Za to przez biodro przechodził gruby pas na miecz. Idealny na ten, który dostałam od piratów. Czarna tunika miała długie rękawy z zabezpieczeniami na karambity, kastety, shurikeny, sztylety, czego tylko dusza zapragnie.

Z tyłu przymocowany był kaptur, a pod nim sznurek na miecz lub łuk. Dodatkowo mogłam też założyć maskę odsłaniającą jedynie moje oczy.

To było to.

***

Barman nie uwijał się jakoś szczególnie szybko. Był kolosalnych rozmiarów. Jego bicepsy mierzyły większy obwód, niż moje dwie głowy ułożone obok siebie. Ciało miał pokryte głębokimi i szerokimi bliznami, a na łysej głowie prężyła się wytatuowana czaszka. Broda mężczyzny ciągnęła się aż do torsu, a wplecione w nią były srebrne zatrzaski i inne pasma włosów. Słyszałam od Ceddar, że mordercy wplatali sobie kosmyki swoich ofiar w brody.

Przeszły mnie ciarki.

Kufle na piwo niemal ginęły w wielkich i silnych łapach barmana.

Czułabym się zagrożona, gdyby nie twarde sztylety wbijające się w moje uda. Tunika i spodnie pasowały idealnie. Opinały moje biodra, talię i tyłek. Na plecach miałam już przytwierdzony łuk, a na biodrze miecz. Byłam uzbrojona po zęby. Na głowę zaciągnęłam czarny kaptur, a na twarz założyłam maskę.

— Jesteś jakimś assassinem? — usłyszałam obok siebie roześmiany głos. Powoli zerknęłam na nieznajomego, którym okazał się młody mężczyzna z wytatuowaną ośmiornicą na gardle.

Nie odpowiedziałam. Odebrałam czwarty kufel i przyciągnęłam do siebie, w oczekiwaniu na pozostałe.

— Jaka tajemnicza — przysunął się do mnie, a jeden z noży aż wbił się ostrzegawczo w moje ramię — Skoro jesteś taka wojownicza, to może zmierzysz się z kimś?

Tym mnie zainteresował. Spojrzałam na niego że zmarszczonymi brwiami.
— Czemu zasłaniasz taką śliczną twarz? — mruknął, upijając łyk ciemnego napoju że szklanki.

— O jakich walkach mówisz? — spytałam, ignorując jego komentarz.

— O! Ty mówisz!

Obyś zaraz ty mnie przestał, gdy wyrwę ci język i przybiję nad drzwiami.

— Robimy tu zakłady. Ludzie lub im podobni walczą że sobą. Wygrany zgarnia niezłą kasę — przekrzywił głowę — wyglądasz na taką, co się na tym zna — uśmiechnął się do mnie.

Nie był odrzucający. Na młodej twarzy, rysy były naprawdę przystojne. Z ust za to nie wychodziły wyjątkowo bezczelne zdania. Oczy też nie wyglądały na szczególnie zakłamane.

— Jestem Ezra — wystawił do mnie rękę. Była zadbana i nie pocięta - nie był wojownikiem.

— To nie jest damskie imię? — mruknęłam, odbierając piąty kufel.

Ezra wybuchł śmiechem.
— Moja matka wybrała — przyglądał mi się jak kot myszy — A ty jak się nazywasz?

Uśmiechnęłam się do niego, ale maska zasłaniała tą część twarzy. Najwyraźniej jednak zauważył rozbłysk moich oczu, bo ucieszył się jeszcze bardziej
— Dobrze. Poczekam, aż się otworzysz. Mogę ci postawić drinka? — uniósł brew zalotnie i delikatnie przysunął się jeszcze bliżej.

Instynktownie zerknęłam na Petera. Kompletnie nie wiedziałam dlaczego. Siedział z chłopakami i głośno się śmiał. Nawet nie zerkał w moją stronę.

Nie wiedziałam o co mi chodziło, ale czułam, że to powinnam spławić mężczyznę.
— Co ty na to? — ponaglił mnie.

Król Nibylandii nagle odwrócił się do mnie i bacznie mi się przyglądał. Stanęło mi serce, ale wiedziałam co robić.

Spojrzałam na Ezre.
— Nie, dzięki — złapałam resztę kufli i przyciskając je do ciała, doczłapałam się do naszego stolika. Rozstawiając naczynia, czułam jak Peter wbija we mnie stalowe spojrzenie.

Nie miałam pojęcia co się odpieprzało, ale wzięłam moje krzesło i dostawiłam je bliżej do niego.

— Czemu go spławiłaś? — mruknął, gdy rozmowa chłopaków stała się na tyle głośna, że nie słyszeli mojego głosu. Uniosłam brew.

Nie wiedziałam jak uargumentować moje działania.

Nabrałam więc głęboko powietrza i odwróciłam wzrok.

Ceddar uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, ale moje wargi wykrzywiły się jedynie w grymas.
— Organizują tu walki na zakłady — odezwałam się w końcu, wbijając się w żywą rozmowę. Wszyscy na mnie spojrzeli.

Zaraz później na ring w centralnej części baru.

— Zgłoś się! — poradziła mi Ceddar — nie ma dla ciebie przeciwnika!

Zagryzłam wargę.

Nie byłam pewna czy iść walczyć. Mogłam przecież przegrać. Z takim barmanem, który mnie obsługiwał nie miałam najmniejszych szans. Nie chciałam się przeceniać.

Uniosłam nogi i przełożyłam przez kolana Petera.

Zachowywałam się przypadkowo. Moje działania były podyktowane mięśniami, a nie mózgiem. Czułam jednak silną potrzebę złapania kontaktu z chłopakiem.

Niepewność zniknęła w chwili, gdy duża ręka Króla Nibylandii złapała moje uda i zacisnęła się na nich.

— Jak przegrasz, to cię własnoręcznie zabiję — mruknął pod nosem, patrząc na mnie skrzącymi się na zielono oczami.

Uśmiechnęłam się leniwie, czując, że głaszcze moją nogę. Odslonilam twarz z maski. Moje tęczówki także rzucały mu wyzwanie.
— Nie przegram, Peterku.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Siema!

Co sądzicie o rozdziale?

Czekacie na walkę Wendy? Ja strasznie!!!

I jaki słodki Peterek.

Poza tym, w końcu macie większy zarys mocy naszej księżniczki. 

Całusy i do następnego
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top