126 | odpoczynek
Od jakiegoś czasu czułam się oderwana od samej siebie. Nie wiedziałam czego się spodziewać po własnym ciele, myślach, emocjach i działaniach.
Czułam, że jedynie obserwuję swoją egzystencję.
Nie mam na nią wpływu.
Ostatni raz zanurzyłam się w ciepłym oceanie. Pod taflą krystalicznie czystej wody było wprost cudownie. Niczym nie zmącona cisza, która pobrzmiewała w moich uszach. Wdzierające się promienie księżyca, które wyginały się wokół mnie i tańczyły własne układy.
Wynurzyłam się i przetarłam oczy. Za każdym razem gdy je otwierałam, czułam jakby sytuacja wokół się zmieniała.
Wyszłam z wody i usiadłam na piasku. Woda spływała po moich nagich plecach, a czarne włosy kleiły mi się do czoła. Ozdobne koraliki wplecione w warkoczyki co jakiś czas wpadały mi co oczu, co zaczynało poważnie mnie irytować.
Patrzyłam przed siebie na horyzont. Najciekawsze i moje najbardziej ukryte pragnienia były jednak o wiele wyżej. Jedna z gwiazd wiszących na niebie to był mój dom. Szkoła, przyjaciele, rodzice.
Nie miałam komu powiedzieć o tym, jak bardzo tęskniłam za domem. Jak bardzo chciałabym do nich wrócić i jak bardzo pragnęłam chociażby wiedzieć czy wszystko gra. Czy sobie jakoś radzą. Jak Adam i moi rodzice walczą z żałobą po Zacku.
Tęskniłam za mamą.
Tego jednak na pewno nie mogłam powiedzieć na głos.
Czułam się strasznie osaczona. Ukryta gdzieś w gwiazdach na wyspie, z której nie było ucieczki. Pod tyranią nastoletniego demona, który w każdej chwili mógł mnie przebić nożem albo rozstrzelać. Nie miałam tu już przyjaciół. Nikomu nie mogłam ufać.
Nie chciałam też tego robić. Ani się przywiązywać. Praktycznie wszyscy których kochałam, już dawno nie żyli. Każdy, którego obdarzyłam zaufaniem lub uczuciem skończył w paszczy potwora albo powieszony na drzewie.
Wsunęłam stopy głębiej w mokry piasek na plaży i ukryłam twarz za kolanami do poziomu oczu. Moj wzrok wciąż wbity był w księżyc.
Wciąż gryzła mnie sprawa z Felixem. Zrobił mi krzywdę i to wiele razy. To nie zmieniało jednak faktu, że oddał za mnie życie. Wcześniej nikt tego dla mnie nie zrobił. To było niewyobrażalne, żeby być dla kogo tak ważną.
Zwłaszcza, że ja nie miałam o tym pojęcia.
Myślałam, że miał mnie gdzieś. Że mnie tylko wykorzystał i się zabawił.
Nigdy nie powiedział, że mnie kocha lub czuje do mnie coś mocniejszego. Nie oddaje się jednak życia za byle kogo.
W końcu moje skulone kolana zatrzęsły się, a po policzku spłynęła samotna łza.
Później popłynęła kolejna. Zacisnęłam nogi jeszcze ciaśniej i zaczęłam płakać jak mała dziewczynka.
Miałam być twarda, a właśnie się mazałam w środku nocy na magicznej plaży jak najgorszy frajer.
Od czasów bycia piratką, stwardniałam naprawdę mocno. Nie dawałam się już robić. Nie zakochiwałam się w byle kim. Nie interesowały mnie wszelkie intrygi w relacjach, które otaczały Zaginionych Chłopców. Chciałam tylko przeżyć i wrócić do domu.
A może nawet ta pierwsza część nie była taka ważna.
Byłam zmęczona i miałam tego dosyć.
Przy następnej sytuacji nie będę się bronić za wszelką cenę. Może tak powinno być i te wszystkie sytuacje, gdy cudem uszłam z życiem były bezsensowne i nie powinnam była więcej walczyć.
Nagle po moich plecach rozeszło się ciepło z materiału, który ktoś na mnie położył.
Patrzyłam tepo w przestrzeń, jedynie kątem oka rejestrując zaspaną Ceddar. Nic nie mówiła. Patrzyła razem ze mną na horyzont i pocierała moje ramiona, próbując je rozgrzać.
Nieśmiało położyłam głowę na jej ramieniu, a dziewczyna od razu przyciągnęła mnie do siebie. Wtuliłam się do niej i po raz pierwszy od bardzo dawna, wybuchnęłam płaczem.
***
Miałam tak posrany sen, że obudziłam się przerażona. Pobiegłam pod wodospad w tempie ekspresowym, żeby wymyć z siebie resztki...
...ja nie wiem co to było.
Nie mogłam uwierzyć, że mózg się tak nade mną pastwił, że podsunął mi sen erotyczny z tym psycholem.
Próbowałam wymyć z siebie twarz Petera, z którym podświadomie doszło do o wiele za dalekich kroków.
Nie mogłam skłamać, że mi się nie podobało. Teraz jednak, gdy się obudziłam, wiedziałam jak pojebane i nie na miejscu to było.
Jednak obiektywnie mówiąc, wolałam oglądać nagiego Petera, niż demony i Cienie próbujące mnie rozerwać na strzępy.
Westchnęłam.
Marzyłam, żeby urwać sobie łeb, uciszając te myśli.
Wskoczyłam w podarte spodenki i górę od bikini, na którą zarzuciłam granatowy t-shirt.
Chciałam od rana wziąć się za siebie i potrenować. Miałam nadzieję, że fizyczne wymęczenie mięśni zmusi mnie do rozluźnienia i uwolni endorfiny.
Faktycznie czułam się teraz odrobinę lepiej.
Przymknęłam oko, napinając cięciwę wielkiego drewnianego łuku. Nabrałam głęboko oddechu, a przy wydechu wypuściłam strzałę, która przecięła powietrze, trafiając w drewnianą tablicę. Zawiesiłam ją na wielkim starym dębie, który wyglądał na wystarczająco solidny, aby znieść widok mojej histerii, gdy nie trafię w sam środek.
Na odległości sześćdziesięciu metrów trafiłam w drugi najmniejszy okrąg.
Westchnęłam głośno.
To dalej nie było to.
Wyciągnęłam kolejną strzałę, a determinacja wrzała w moich żyłach. Nie zamierzałam stamtąd odejść dopóki nie trafię w czarny najmniejszy punkt. Ustawiłam to sobie jako punkt honoru i tak miało być.
Podniosłam z trawy drugi łuk. Ten wykonany był z odlewu aluminiowego. Nie był już taki lekki i wygodny. Lodowaty materiał drażnił odkrytą skórę, a mięśnie drgały, by użyć więcej siły.
Napięłam cięciwę i przymknęłam po raz kolejny oko. Zanim zdążyłam sprawdzić ustawienie łokcia, moja ręka wypuściła strzałę. Po lesie rozniósł się mój ryk bólu, gdy cięciwa chlusnęła mnie po przeprostowanym ramieniu. Zacisnęłam zęby i zgięłam sie w pół, trzymając zranione miejsce.
Gdybym była dość inteligentna, zostałabym przy normalnym łuk wykonanym z lnu. Uparłam się jednak na metalowy, która zamiast trzasnąć mi krwiaka pod skórą, to zerwał mi ją z ręki.
Krew ściekała mi po obu kończynach. Uniosłam jednak zaczerwienione oczy w górę.
Moja strzała poleciała daleko przed siebie, trafiając w sam środek tarczy.
Przez moja spoconą i obryzganą krwią twarz przebiegł uśmiech triumfu.
***
Peter P.O.V.
Wstałem jeszcze przed wschodem słońca, bo nie mogłem spać. Zbyt wiele rzeczy chodziło mi po głowie i zbyt wiele spraw prosiło o organizację.
Byłem zmieszany i niepewny.
Nienawidziłem tego uczucia.
Po porannym bieganiu wykapałem się w wodospadzie, po którym zostały mi już tylko mokre włosy.
Póki wszyscy spali, a słońce dopiero się budziło, mogłem chodzić w samych czarnych dresach, napawając się ciepłymi promieniami ma ramionach.
Rzadko oglądałem siebie bez koszulki i już prawie zapomniałem jak kiedyś lubiłem widok moich tatuaży. Każdy z nich miał znaczenie i historię.
Teraz większość była przecięta bliznami, więc nie przepadałem już aż tak za ich widokiem. Przywoływały najgorsze wspomnienia z przeszłości.
Po wysiłku fizycznym czułem się już bardziej sobą. Ostatnio nie byłem pewien kim jestem, co robię i na co sobie pozwalam.
Ta cała „przygoda" z Darling była jedną z najgorszych decyzji, jakie podjąłem w moim prawie dziewięciusetletnim życiu. Nie mogłem uwierzyć, że tak się dałem podejść. Nigdy nie wdałem się w romans z człowiekiem.
Takie coś było pogwałceniem praw magicznych. Wendy była niczym w porównaniu do istot z mojego świata. Nie była żadnym demonem, a nawet nie wróżką czy elfem. Była człowiekiem, co było absolutnie niedopuszczalne dla mnie.
Byłem zadowolony, że wczoraj wszystko zakończyłem. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Nabrałem głębiej powietrza.
Szelesty i kroki z lasu od razu spowodowały napięcie moich mięśni i wzmożoną czujność.
Z lasu jednak człapała Wendy, która wyglądała na prawdziwie opętaną. Czarne włosy miała rozczochrane, a pod oczami widniały wory. Tęczówki były nieco zamglone i nieobecne. Najgorsza jednak była rozbryźnięta krew na twarzy i pokaźna strużka kapiąca z jej ramienia.
— Ani słowa — warknęła do mnie, przyciskając rękę z wielkim liściem do rany.
Miałem gdzieś jej rozkazy
— Co ty odpieprzasz?!? — wrzasnęłam, podbiegając do niej. Złapałem jej drugi bark i skierowałem w swoją stronę. Wendy odwróciła wzrok, a ja przeraziłem się, że ktoś lub coś ją skrzywdziło — Co się stało!? — spróbowałem odsłonić krwawiącą ranę, ale Darling w żadnym wypadku nie zamierzała się na to zgodzić.
Czułem, jak mocno wali mi serce.
Byłem na nią taki wściekły. Tak wkurwiony! Dlaczego zawsze musiała się w coś wpakować?!? Byłem wściekły, bo się o nia bałem, a nienawidziłem tego. Nienawidziłem siebie aż po końce moich palców.
— Co się wtrącasz? — warknęła mi w twarz.
Zadzwoniło mi w uszach.
Zerknąłem na jej ramię. Krew zaczynała krzepnąć, co od razu naprowadziło mnie na konkretne myślenie.
— Co się stało? — wymruczałem pod nosem tak niewyraźnie, że sam nie byłem pewien co powiedziałem.
Wendy patrzyła na mnie jak na świra.
— Zrobiłam przeprost przy strzelaniu — wyrzuciła z siebie, wciąż mierząc mnie tym nienawistnym spojrzeniem. Walczyłem, żeby się nie uśmiechnąć.
Najważniejsze, ze nikt jej nic nie zrobił.
Jakby mnie to w ogóle interesowało.
Ale ona sama stanowiła dla siebie zagrożenie.
Jakby to też mnie w ogóle interesowało.
— Chcesz bandaż? — spytałem, bo nie zdążyłem ugryźć się w język.
— Nasączony jadem? — od razu odpysknęła.
— Jedyny jad jaki mam, to ten który wypluwasz z ust, gdy do mnie mówisz.
Uśmiechnęła się tak słodko i złośliwie, że nie byłem pewien czy chcę ją pocałować, czy zedrzeć skórę z twarzy i spalić.
Od razu złapałem, jak jej zielone oczy zaczynają błądzić po moim odkrytym ciele. Uniosłem jedynie brew, a gdy to zauważyła, od razu się wyprostowała i wbiła spojrzenie w moja drwinę wypisaną na twarzy.
Wendy oderwała przyciśnięta do rany rękę, a ja widziałem, jak ta zaczyna się zasklepiać.
— Nic co robię, nie jest twoim interesem. Trzymaj ten swój zakłamany pysk z dala ode mnie — zaczęła mi się wygrażać palcem, na co zmarszczyłem brwi. Przecięcie nie krwawiło już w ogóle.
— A co to niby na znaczyć?
— To, że masz się trzymać z daleka ode mnie.
— Boisz się mnie? — prychnąłem. Nie interesowało mnie co ona myśli. Miałem gdzieś czy jest zła. Czy się mnie boi. Nie interesowało mnie to ani trochę. Nie interesowała mnie.
Prychnęła mi w twarz.
Interesowało mnie co myśli.
— Bardzo byś chciał, co?
Nie.
— Bardzo bym chciał — wzruszyłem ramionami — ale nic na ciebie nie działa. Groziłem ci spluwą, nożem, prosiłem, błagałem, szantażowałem i nie wiem już jak do ciebie dotrzeć.
— Nie dam ci się więcej do siebie zbliżyć — wycedziła przez zęby w moja stronę.
Walczyłem, żeby nie przełknąć głośno śliny. Moja dłoń się zatrzęsła.
Nie mogłem sobie wyobrazić, żeby trzymać się od niej z daleka.
A musiałem.
— Nawet gdybyś błagała, nigdy się do Ciebie nie zbliżę — przysunąłem się, wypowiadając te słowa powoli i blisko niej. To była czysta ironia.
— Mam przypomnieć kto kogo błagał? — zmrużyła oczy.
Dalej nie mogłem uwierzyć, że byłem w stanie błagać człowieka, żeby mnie pocałował. Byłem wtedy tak zadowolony i szczęśliwy, jak dawno nie byłem.
— Wierzysz we wszystko co mówię? — po tych słowach widziałem jak w jej oczach zaświecił ból. Tak będzie dla niej jednak lepiej. Im bardziej jest na mnie wściekła, tym łatwiej jest jej się do mnie nie odzywać.
Jej głowa aż się zatrzęsła od zaciskania szczęk.
Zerknąłem na ranę, po której została już tylko blizna.
Chciałem jej to pokazać i razem cieszyć się z tego, że tak dobrze jej idzie gojenie swoich obrażeń.
Postanowiłem więc nie powiedzieć nic i odwrócić się, odchodząc w stronę lasu.
Udawanie obojętności przychodziło mi zdecydowanie zbyt łatwo.
Wendy P.O.V.
Walczyłam z cholernymi łzami w oczach. Naprawdę to był koniec.
Nienawidziłam się za to, że się przejmuję, ale Petera nienawidziłam jeszcze bardziej za danie mi powodu do przejmowania się.
Obojętność w jego oczach kłuła moje wszystkie organy wewnętrzne.
Czułam coś do niego i musiałam się przed samą sobą przyznać.
Znowu to samo.
Chciałam, żeby on także to poczuł, a nie tylko czasem miał ochotę mnie obmacać.
Nie. W dupie go miałam.
Koniec.
Zacisnęłam szczękę i odrzuciłam włosy, jakby miało mi to oczyścić umysł.
Wróciłam do obozu i stanęłam wśród Zaginionych Chłopców.
Tyle super, że mieliśmy jeszcze jedną dobę do wyjazdu. Dzisiejszy dzień planowałam spędzić na aktywnościach, opalaniu, pływaniu i zbieraniu sił na jutro. Nawet trening nie był przymusowy.
— Gdzie jest Ceddar? — spytałam przechodzącego obok mnie Brendana. Żółta koszulka pasowała mu do bursztynowych oczu, na co uniosłam brew. Byłam pewna, że Ceddar pomogła mu w wyborze stylizacji. Mówiąc: „pomogła" mam na myśli zarządziła.
— Na plażę poszła — odpowiedział, schylając się po patyka. Obejrzał go z każdej strony i widząc, że dalej tam stoję, spojrzał na mnie wyczekująco — Co?
— Co robisz? — spytałam. Starałam się zbudować jakąś relację z chłopakami. Odbudować to, co się popsuło.
— Zbieram badyle na ognisko.
— Aha — kiwnęłam powoli głową. Chwilę staliśmy w ciszy, aż podrapałam się po karku, zacisnęłam wargi i bez słowa ruszyłam w stronę plaży. To była jedna z najbardziej niezręcznych rozmów, jakie kiedykolwiek odbyłam. Musiałam jak najszybciej zwiać.
Na piasku oprócz Cedd, znalazłam w bonusie roześmianego Alexa.
— Siema — rzuciłam, siadając obok dziewczyny.
— Wendy! — krzyknęła, dusząc mnie w uścisku. Nie wiedziałam co zrobić. Całe ciało mi zesztywniało, ale zanim zdążyłam chociażby poklepać jej plecy, puściła mnie.
— Opowiedzieć ci kawał? — wypalił do mnie jej brat. Patrzyłam na niego dłuższą chwilę, mając nadzieję, że zrozumie, że absolutnie, ale to absolutnie nie chcę — Przychodzi baba do lekarza...
Kurwa mać.
— ...a lekarz pyta: „długo u nas pani nie było?", na co baba odpowiada: „a, panie doktorze, bo ja ostatnio dużo chorowałam" — po wypowiedzeniu tego, niemal udławił się własnym językiem ze śmiechu. Ja zastygłam, trawiąc to, co właśnie usłyszałam. Żartu nie rozumiałam i był tak nieśmieszny, że całe moje ciało zamarzło w jedną kość.
Ceddar niezręcznie zachichotała, żeby nie sprawiać mu przykrości. Ja nie byłam już aż tak wrażliwa. Patrzyłam na niego pustym wzrokiem.
— Dobre, nie!? — Alex otarł łzy śmiechu spod błękitnych oczu. Niby były to te same, co u jego siostry, jednak ona na nie widziała, a on wydawał się...wybrakowany. Kompletnie nie widział naszych reakcji — Albo to! — nie, błagam — baba przychodzi do mechanika, a mechanik do niej: „będzie pani potrzebowała nową skrzynię biegów", a baba na to: „a co to skrzynia biegów?" — kolega patrzył na nas wyczekująco, zaciskając usta, żeby nie parsknąć śmiechem — Na to mechanik odpowiada: „i to nie jedną..." — Alex przewrócił się na plecy i śmiał się do rozpuku.
Czy było coś ze mną nie tak, że w życiu nie słyszałam gorszego żartu? Czy było ze mną coś nie tak, że się nie śmiałam? Że się nawet nie uśmiechnęłam?
— A ty w ogóle wiesz co to skrzynia biegów? — spytałam, opierając brodę na ręce.
Alex zastygł, wbijając we mnie spojrzenie. Zamrugał pare razy, a potem uśmiech mu zrzedł.
— Idę do wody — dodał ponuro i wstał.
Wtedy ja i Ceddar parsknęłyśmy śmiechem.
— Nie obrażaj się! — krzyknęłam za nim. W odpowiedzi wrócił i złapał mnie za nadgarstki, wyrywając do pozycji stojącej. Zanim zdążyłam się cofnąć, wylądowałam na jego ramieniu, a chłopak rzucił się biegiem do wody.
Na nic były moje wrzaski i obtłukiwanie nagrzanych słońcem pleców Alexa. Zamieniłam je zatem na śmiech, a zaraz potem wylądowałam w wodzie. Nagle całe moje ciało przeszyły miliony szpilek, gdy poczułam otaczający mnie ocean.
Pragnęłam się rozkoszować ciszą i spokojem, jaką oferuje przebywanie pod taflą. Miałam jednak diabelny pomysł w głowie.
Wynurzyłam się najciszej jak to możliwe i zlokalizowałam śmiejącego się Alexa. Natychmiast zanurkowałam, podpłynęłam do niego i wbiłam paznokcie w jego nogę, imitując zęby jakiegoś potwora. Chłopak zaczął się drzeć, a ja wciągnęłam go pod wodę.
Teraz i ja się śmiałam, gdy wynurzył się przerażony.
— Psycholka — pisnął, ochlapując mnie wodą.
Uśmiechnęłam się krzywo.
***
Na plaży spędziłam z rodzeństwem dobre dwie godziny dowiadując się całkiem sporo o ich życiu. Tego poza Nibylandią już nie pamiętali, ale mimo wszystko miło było posłuchać o czyjejś miłości do swojego magicznego domu.
Zdążyłam już przygotować sobie obiad, na który złożyły się tosty z serem polane ketchupem. Było to oczywiście bardzo pożywne danie i z pewnością zafunduje mi wiele siły. Tostera rzecz jasna nie było, wiec musiałam piec chleb nad ogniem, a następnie rozgrzanymi kamieniami zgniatać go ze sobą, aby kromki zespoliły się na wzór tostów.
— Widzisz? Tutaj mam — chwalił mi się Alex swoim odkrytym ramieniem z wąską białą blizną — Hook rzucał we mnie nożami i przybił do ściany statku. Tu mam drugą — pokazywał dalej.
Nabrałam głębiej powietrza.
— Gdybym była wtedy z tobą, nie pozwoliłabym na to — nie wiem czemu to powiedziałam, ale sądząc po szerokim uśmiechu kwitnącym na opalonej twarzy rozmówcy, chyba celnie trafiłam odpowiedzią.
Słońce powoli zmieniało kolory na odcienie pomarańczy i różu. Letnie powietrze muskało moje odkryte ramiona i otulało ciało. Uwielbiałam lato. Byłam wtedy nieporównywalnie szczęśliwsza i bardziej zadowolona. Wszystko było bardziej wysycone, intensywne i kolorowe. Ogromnym plusem Nibylandii było wiecznie panujące ciepłe pory roku.
— Uwaga! Zabawę czas zacząć! — krzyknął Colton, wchodząc na polanę. Od razu odwróciłam głowę w jego kierunku. W rękach miał dwie butelki złotawego płynu, a Brendan i Matt za nim trzymali
wielkie skrzynie wypełnione po brzegi napojami.
Od razu wiedziałam co przynieśli i od razu wiedziałam, że dziś będę robić rzeczy, których jutro będę żałować.
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Siema!
Zmiana planów. Planowałam dodać w ten rozdział fajną scenę, która nie wiem jak wam, ale mi się strasznie podoba. (Jak dodam).
Wtedy rozdział byłby jednak bardzo długi, a co za tym idzie, nie wiem kiedy dodałabym kolejny.
Dlatego łapcie ten średniej jakości rozdział, a ja na dniach dodam o wiele ciekawszy (romanse, walka i zabijanie, czyli moim zdaniem to, co najciekawsze)
Mam nadzieję, że się nie wynudziliscie na tym.
Całusy
Zosia ❤️
Przepraszam za gwiazdki po boku tekstu, a nie wyśrodkowane, ale wattpadowi odbija i albo wszystko jest wyrównane do lewej albo wszystko na środku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top