121 | Sashabella
— Jesteś ty normalny?! — ryknęłam — Kretynie! — popukałam się w czoło. Co za pieprzony idiota! Myślałam, że coś się stało! Wsadziłam sztylet z powrotem i patrząc na chłopaka z niesamowitym wyrzutem, podeszłam do wyłamanej szuflady.
— Przestraszył mnie! — próbował się bronić. Wciąż stał na blacie i otulał samego siebie ramionami.
— Idiota — mruknęłam pod nosem i kucnęłam. W schowku leżało coś zawinięte w rozwalający się od wody papier, a obok leżała wyblaknięta karteczka. Nie chciałam jej dotykać w strachu, że rozleci mi się w palcach. Odczytałam zaledwie pare liter.
„M" „L" „R"...patrzyłam na trzecią literę, ale absolutnie jej nie umiałam zidentyfikować. Pod spodem widniały dwie cyfry.
„1" i „8".
Przekrzywilam głowę. Tekst był napisany starannym i ozdobnym pismem, którego Fallor używał w sytuacjach służbowych. Znaczyło to, że karta musiała być ważna, a zawiniątko w papierze jeszcze ważniejsze.
Mruknęłam pod nosem, próbując rozgryźć wyrazy zapisane na papierze.
— Dla mnie to wyglada na „Z" — odezwał się Alex, który najwyraźniej pokonał już strach przed podwodnym krabem i stał teraz nade mną.
Zaśmiałam się cicho pod nosem. W żadnym przypadku nie było to „Z". Nie wiedziałam już serio czy blondyn był analfabetą, czy miał beznadziejny wzrok.
Po dłuższym wgapianiu się, w końcu zidentyfikowałam drugą literę. Prawie na pewno było to „A". Wyglądało jak moje pirackie imię. Pod spodem „18".
Nagle mnie olśniło. Spojrzałam na na napis jeszcze raz i już wiedziałam.
„Osiemnastka Mailor".
Aż usiadłam z wrażenia. To był prezent na moje osiemnaste urodziny.
Ale spędziłam tu już tyle czasu, że powoli gubiłam się w liczbach. Porwano mnie w czerwcu ubiegłego roku. Miałam wtedy prawie szesnaście lat. Wróciłam na zimę i sylwestra spędziłam w domu. Wcześniej nie było mnie na niecały miesiąc, a teraz ponad trzy. Zatem zakładając, że moje obliczenia się nie myliły, na co była mała szansa. Wychodziło, że za pare miesięcy kończę osiemnaście lat.
Serce mi aż stanęło. Zasłoniłam usta.
Nie wiedziałam czy bardziej przerażało mnie to, że miałam stać się pełnoletnia czy to, że nie spędzę urodzin w domu, czy może to, jak szybko tu czas leci.
— Jejku, to twój prezent! — wyszczerzył się Alex i usiadł obok mnie podekscytowany.
Kiwnęłam głową.
— Na to wygląda — Sięgnęłam ręką do zawiniątka w papierze, odchylając go powoli.
— Co to? — spytał, jakby myślał, że mam pieprzonego rentgena w oczach i widzę przez inne materiały. Wcale nie tak, że wiem i widzę dokładnie tyle, co on.
Widząc znalezisko, moja szczęka opadła tak nisko, że praktycznie musiałam zebrać ją z podłogi.
To był miecz, a obok niego pokrowiec. Ale nie byle jaki miecz. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie czegoś tak pięknego.
Rękojeść była wykonana z czegoś podobnego do metalu. Głowica była szpiczasta, a na jej ciemnym obiciu widniały wyryte wzory czaszek. Czarny trzon co kilka centymetrów oplatały metalowe pierścienie. Przy taszcze dopiero robiło się ciekawie. Jelce oplecione były przez zawinięte rogi barana, którego imitacyjna czaszka stanowiła sam ozdobny srodek. W oczodoły wsadzono błękitne kamienie, błyszczące wszystkimi odcieniami oceanu. Po obu stronach kości wystawały ostre metalowe ostrza. Zbrocze było nierównomiernie zbudowane, a na jego środku wytłoczone były fale oceanu. Czubek i ostrze były tak smukłe i ostre, że cięły kości bez żadnych przeszkód. Na końcu jelcow zamontowano jeszcze malutkie czaszki z zaostrzonymi czubkami.***
(Na samym dole macie zdjęcie z opisem części miecza)
— Ale cacko — wychrypiał Alex. Ja wciąż nie umiałam wydusić z siebie słowa. Ostrożnie i w amoku sięgnęłam do miecza i przejechałam po nim palcem. Złapałam za rękojeść i lekko go uniosłam. Błyszczał tak mocno, że widziałam jego blask w niemalże ciemnościach.
Dobyłam go i podniosłam razem z pokrowcem. Przywiązałam gruby pas do niego dołączony i wsadziłam miecz do zabezpieczenia.
— Ej! Chodźcie tu prędko! — usłyszeliśmy wrzask któregoś z Zaginionych Chłopców. Nie było już czasu na podziwianie prezentu. Alex pierwszy wybiegł z kajuty. Ja jednak zerknęłam przy drzwiach ostatni raz na kapelusz Kapitana.
— Dziękuję — wyszeptałam i wyszłam.
Wydawało mi się, że lepiej, żebym przyjęła teraz prezent, niż żeby miał gnić przez nastepne stulecia na dnie oceanu.
— Co się dzieje? — wychrypiałam, wychodząc na zewnątrz. Wszyscy Zaginieni Chłopcy stali już na pokładzie i patrzyli do góry.
Brendan wskazał ręką nad nas. Podążyłam wzrokiem za nią. Na początku nie skumałam o co może chodzić, ale trafiło to we mnie równie nagle i mocno jak piorun.
Zniknęły wszystkie rekiny.
— Płynie tu — podsumował moje obawy Peter — złazić ze statku! — wrzasnął nagle, bo nawet ja zauważyłam Sashabellę w oddali.
Wszyscy natychmiast zeskoczyli prosto na piasek. Rzuciłam się na niego jak na jedzenie i przekoziołkowałam pare metrów przed siebie. Zaraz za mnie spadł Peter, który w mgnieniu oka podbiegł do i przykleił się do mnie, osłaniając własnym ciałem.
Co on znowu odwala?!
Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, usłyszałam przeraźliwy pisk Alexa, a zielonooki czym prędzej złapał go mocno za kark i wcisnął w piasek obok mnie. Założyłam ramiona za głowę i zacisnęłam oczy.
Jak jakieś małe dziecko. Byłam zażenowana własnym zachowaniem, ale tłumaczyłam je sobie tym, że przecież musiałam się schować.
Peter zacisnął lodowate palce na moich dłoniach i osłonił mnie ciałem.
Nagle usłyszałam niewyobrażalny huk, a zaraz poźniej ogłuszającą ciszę. To Sashabella musiała konkretnie przywalić ciałem w statek, który rozleciał się w drobny mak.
Przez jedyne przesmyki widoku między palcami, widziałam jak niemal w spowolnionym tempie upadają przede mną odłamki mojego byłego domu. Skrzynie, kawałki armat i przeróżne przedmioty o wartości sentymentalnej powoli zajmowały miejsca na ziemi, na której zostaną na wieczność.
Słyszałam jedynie pisk w uszach przez niemal głośną ciszę. Tętno waliło jak oszalałe. Czułam je aż po koniuszki palców. Nabrałam oddechu w niemal zwolnionym tempie i nagle zostałam szarpnięta na plecy.
— Wstawaj! — od razu czas wrócił do normalnego rytmu. Nade mną stał Peter, który bez jakiejkolwiek mojej zgody, złapał mnie za rękę i postawił na nogi.
— Nie dotykaj mnie — warknęłam, wracając powoli do rzeczywistości.
— Jak sobie księżniczka życzy — syknął, walcząc ze mną na spojrzenia — Właśnie ci uratowałem życie, a ty mi teraz fochy strzelasz.
— Mi też i dziękuję ci strasz... — próbował wtrącić się Alex.
— Cicho bądź — uciszył go zielonooki, a tamten posłusznie spuścił głowę.
Patrzyliśmy na siebie z nienawiścią, aż zazgrzytałam zębami i gdy już chciałam odpysknąć, oboje jakby zdaliśmy sobie sprawę z naszego położenia.
— Gdzie ona jest?! — szepnął przerażony Matt.
To było dobre pytanie.
Wszyscy zaczęli gorączkowo się rozglądać, ale po potworze nie było sladu. Nie miałam pojęcia jak to było możliwe zważywszy na jej ogromne gabaryty. Nie otaczało nas nic oprócz roślin podwodnych i naprawdę sporych głazów. Byliśmy tak głęboko, że formy życia były tu raczej rzadko spotkane. Światła też matka natura poszczędziła. Jedyne, co rozświetlało mi widok, to świecące oczy Petera i nieco ulepszony przez transformacje w wodne stworzenie wzrok.
W końcu zauważyłam cień napływający z daleka.
— Widzę ją — wypaliłam na jednym wydechu. Prawdę mówiąc to, że zauważyłam nasz cel wcale nie musiało być niczym dobrym. Nie mieliśmy absolutnie żadnego planu działania. Lecieliśmy na pałe. Na oślep. Jeśli Sashabella miałabym stanąć z nami oko w oko, nikt nie miał pojęcia co z tym zrobić. Nie mogliśmy jej zabić. Musieliśmy przeciągnąć ją na nasza stronę w starciu z Cieniem, ale jak to zrobić, to już osobna sprawa. Nie wiedziałam co robić.
— Co robimy? — moje myśli ucieleśniło pytanie Felixa. Tego kretyna.
Spojrzałam na Petera, w którym utkwione były wszystkie spojrzenia. Wybranie go na Króla Nibylandii było jakimś chorym żartem. Chłopak nie miał pojęcia o zarządzaniu. Jedyne w czym był dobry, to mordowaniu. Nie mógł jednak wybić całego świata, dlatego ciągle nie wiedział co robić.
Wyglądał na cholernie skupionego. Zadarty nos wydawał się jeszcze bardziej zadarty, gdy myślał o natychmiastowej reakcji. Ciemne malinki prężyły się dumnie na jego szyi i gardle, a usta i policzki zdradzały zaciśnięta szczękę.
On się stresował.
Stresował się niewiedzą.
Zamrugałam pare razy i zrobiłam coś, czego w życiu w normalnej sytuacji bym nie zrobiła.
Widok Petera, którego maska i kurtyna okrucieństwa nieco się opuściła, uderzał we mnie jakoś dziwnie. Wydawał się przyziemny. Też nie wiedział co zrobić. Też czuł się niepewny i też się stresował. Wyglądał...normalnie.
Stanęłam na tyle blisko Króla Nibylandii, że Zaginieni Chłopcy nie mogli zobaczyć co odpieprzam. Chwilę błądziłam dłonią po jego udzie, aż w końcu odnalazłam lodowatą królewską rękę i splotłam nasze palce. Chłopak zrobił to samo. Byliśmy w tym razem.
Zielone tęczówki spojrzały w moje i co prawda nie miałam pojęcia co myślą i czują, ale widziały mnie. Dostrzegały. Tyle wystarczało. Zero słów, zero niedomówień. Tylko spojrzenia.
— Argumenty nie pomogą. Z Sashabellą się nie dogadamy. W dupie ma to, co chcemy jej przekazać — wypalił w końcu. Cieszyłam się, że jego diabelny umysł w końcu zaczął pracować. Zwłaszcza, że potwór był coraz bliżej nas — Musimy ją pokonać i w ten sposób zmusić do posłuszeństwa — dodał pewnie. Teraz słyszeli już nas wszyscy — Jedyne, co może ją pokonać, to jej własny jad.
To było przydatne.
— Czyli co robimy? — spytałam. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
— To, co zawsze — mruknął — Walczymy — nasze palce się rozplotły i oboje dobyliśmy bron. Zaginieni Chłopcy za nami zrobili dokładnie to samo. Słyszałam sztylety wyciągane z pokrowców i odbezpieczanie pistoletów.
Patrzyliśmy na zbliżającego się potwora. Patrzyłam w jej czarne puste oczy, czekając na bliższe spotkanie. Byłam gotowa walczyć i w razie potrzeby oddać własne życie za sprawę. Teraz pozostała mi już tylko Nibylandia.
Przeciwniczka w ostatnim momencie spłynęła jednak w dół.
— Co jest? — zaniepokoił się Colton. Nie mieliśmy pojęcia co się stało. Nagle zapadła grobowa cisza. Po Sashabelli nie było żadnego sladu i nikt nie wiedział co mogło nadchodzić. Wycofała się? Wystraszyła? Trzeba jej znowu szukać?
Odpowiedz przyszła jednak szybciej, niż mogłam się jej spodziewać. Potwór najwyraźniej nawrócił sobie pod nami. Ziemia, na której jeszcze przed chwilą stałam, rozwaliła się w drobny mak, a ogromny wodny węgorz przebił się przez nią. Odłamki gruntu poleciały w ocean, a my straciliśmy równowagę. Zadowolona przeciwniczka okręciła się wokół własnej osi, kompletnie zwalając nas z nóg.
Wszyscy zaczęli spadać.
— Co ona odwala?!? — usłyszałam wrzask.
Ja jednak skupiłam się na głównym problemie. W mgnieniu oka znalazłam się obok Sashabelli, zamachnęłam się sztyletem i wbiłam go w jej brzuch, zaczepiając się tym samym do jej ciała.
Szarpnęło mnie razem z nią i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tempa, jakie osiągała. Woda szarpała moje włosy, gdy kierowałam się w górę. Ledwo utrzymywałam równowagę. Nie było żadnych szans na postawienie nóg na jej łuskach. Musiałam całą siłę włożyć w ręce, ściskając palce na rękojeści broni, żeby nie zlecieć.
— Wendy zwariowałaś do reszty?!? — usłyszałam z dołu.
Ja jednak przesunęłam nożem, przecinając nieznacznie brzuch potwora. Ta zgodnie z moją nadzieją poczuła to i wrzasnęłam przeraźliwie, zawracając.
— Zawrócę ją i musicie na nią wskoczyć! — wydałam rozkaz. Nawet z tej odległości widziałam Petera, w którego oczach błyszczało uznanie. Chyba nie było lepszego uczucia niż podziw Króla Nibylandii. Złapałam się rękojeści jeszcze mocniej — Już! — wrzasnęłam, gdy Sashabella znalazła się przy Zaginionych Chłopcach. Bałam się, że nie zaufają mi i stchórzą.
Ci jednak natychmiast wskoczyli na jej pokryte łuskami ciało i włożyli wszystkie swoje siły oraz umiejętności w usadowienie się na tyle, by nie zlecieć. Jedna osoba mnie jednak nie posłuchała.
Mimo wściekłych protestów Ceddar, wyciągnęłam rękę i w ułamku sekundy złapałam ją za szmaty, porywając z nami. Z całej siły rzuciłam nią za siebie, żeby zajęła miejsce obok mnie.
— Pojebało cię?!? — warknęła do mnie wściekła.
— Pilnuję, żeby nic ci się nie stało — odpysknęłam. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Mogłabym przysiąc, że w jej tęczówkach dostrzegłam jakby mięknącą złość.
Ledwo widocznie kiwnęła głową, ale w tamtym momencie Sashabella wykonała nagły zwrot w dół i wszyscy ruszyliśmy wgłąb oceanu.
Moich uszu dobiegły ryki przerażenia.
— Zaraz zlecę! — krzyknął Matt.
— Złap się mojej ręki! — odezwał się Colton, zanim zdążyłam zareagować czy się odwrócić — Po co tu jesteśmy?!?
Nie odpowiedziałam. Miałam plan, ale to był mój plan.
Chciałam już ich prosić o pomoc we wdrapaniu się na sam grzbiet potwora, gdy okazało się, że Colton jednak nie trzymał się aż tak dobrze.
Zsunął się, a przeciwniczka zwinęła się i z całej siły zdzieliła go ogonem.
— Colton!!! — wrzasnął Brendan. Wszyscy spojrzeliśmy na poszkodowanego blondyna, który odleciał na dobre kilkadziesiąt metrów i z całym impetem przywalił w kamienny klif. Osunął się, a wielki głaz spadł prosto na jego nogę.
Chłopak wydarł się na całe gardło, gdy ciężar zmiażdżył jego kość.
— Kurwa mać — usłyszałam Petera za sobą — Zabiję tą bestię — warknął.
— Nie. Mam lepszy pomysł — przeszkodziłam mu. Nie mogliśmy się ponieść emocjom. Musiałam zachować zimna krew. Chłopakiem zajmiemy się później. Teraz trzeba wygrać walkę o wszystkie życia.
— Wendy! Ja muszę do niego płynąć! — krzyknął Brendan. Spojrzałam na niego, ledwo łapiąc równowagę pod wpływem nagłych ruchów Sashabelli. Kiwnęłam głową.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Właśnie dowodziłam oddziałem Zaginionych Chłopców. To ja byłam królową i to ja rządziłam. Ja pozwalałam i zabraniałam. Ja decydowałam.
Musiałam się tym nacieszyć, bo raczej wątpiłam, że Peter pozwoli mi dłużej piastować takie stanowisko.
— Płynę z toba — wydyszała Ceddar. Podsadziłam ją za udo, a brunet szybko złapał jej rękę i zeskoczyli z bestii. Ja zatopiłam głębiej sztylet i szarpnęłam w swoją stronę, co zmusiło ją do obrania nowego kierunku. Musiałam odwrócić jej uwagę od płynących do Coltona przyjaciół.
— Peter, pomóż mi się wdrapać na grzbiet — poprosiłam. Chłopak zrobił to zadziwiająco chętnie. Szybko się do mnie dostał i złapał za biodro jedną ręką. Oparł mnie na własnym ciele i pchnął do góry. Przytrzymał mnie jeszcze za plecy, gdy przyciskałam się do ciała potwora. W podziękowaniu posłałam mu jedynie krzywy uśmiech.
On nie posłał nic, więc i tak byłam lepsza.
— Wierze, że wiesz co robisz — warknął, łapiąc Alexa obok niego i dociskając do ciała węgorza, bo białowłosy zaczął się zsuwać.
— Na pewno wiem lepiej, niż ty — złapałam się ostrej falbany na grzbiecie bestii akurat, gdy zaczęła swój spływ w dół oceanu. Zostałam tylko ja, Peter, Matt, Alex i Felix. Zaczęłam czołgać się po jej grzbiecie, ale aktualny kierunek płynięcia konkretnie mi to utrudniał. Musiałam wrócić do okaleczania stwora sztyletem. W innym wypadku zrobiłabym przewrót i wpadła prosto przed ostre zęby.
Musiałam jednak nadać normalny kierunek. Już chciałam zmusić ją do tego siła, gdy sama poderwała się i zaczęła kierować przed siebie. Pozostały tylko okazjonalne wstrząsy, usiłujące nas z siebie zrzucić.
Doczołgałam się na samą górę i zaciskając zęby, posuwałam się dalej. Przerażała mnie jej wielkość. Cholernie.
Gdy już byłam obok jej oka, musiałam podjąć konkretne kroki. Wychyliłam się, patrząc prosto w kolosalne czarne i puste ślepie. Gapiłam się w nie na tyle bezczelnie, że Sashabella zauważyła mnie i ryknęła przeraźliwie.
To była moja szansa.
Zerwałam sie z niej i puściłam biegiem w kierunku otwartej paszczy.
Widziałam jak zęby zaczynają się do siebie zbliżać. Jak zamyka rozdziawiony pysk. Byłam jednak szybsza. W absolutnie ostatnim momencie wpadłam do środka.
Wylądowałam na mokrym i oślizgłym języku. Pierwsze, co we mnie uderzyło, to przeobrzydliwy smród. Nigdy nie czułam, żeby komuś aż tak waliło z japy. Miejsce, w którym się znalazłam, obite było czerwonym nabłonkiem obklejonym krwią i ślina. Pode mną prężył się długi różowy język z rozcięciem przy końcu. Cholera. Serio przypominała węża.
Ale nie to mnie interesowało.
Ledwo łapiąc równowagę, złapałam się ostrego zęba jak najbliżej dziąsła. Tam był po prostu zaostrzony, a nie przypominał brzytwy.
Przytrzymałam się go i wstałam na nogi.
Wtedy wykonała nagły ruch, a ja upadłam prosto na język, po którym zaczęłam spadać prosto do gardła.
Nie, nie nie!
Łapałam się czego się dało. Znalazłam coś, co utknęło między kłami. Było na tyle mocno osadzonym kawałkiem jedzenia, że mógł mnie utrzymać.
Przymknęłam pczy, bo do paszczy wleciały kolejne salwy wody.
Odczekałam chwilę i ponownie otworzyłam ślepia.
Po paszczy Sashy poniósł się mój ryk przerażenia połączonego z obrzydzeniem.
To, co uratowało mi życie i czego się trzymałam, był odgryziony do połowy ogon rekina. I to nie byle jakiego. Osiągał na tyle wielkie rozmiary, że musiałam mieć do czynienia z samym żarłaczem białym.
— Ja pierdole — warknęłam do siebie. Musiałam się ogarnąć, jeśli nie chciałam skończyć tak, jak on.
Stanęłam na nogach. Dopóki przeciwniczka była na tyle łaskawa, że płynęła prosto, to musiałam z tego skorzystać. Człapiąc w kierunku ostrych zębów, zastanawiałam się czy miał w to jakiś wkład Peter, który wciąż grzał sobie miejsce na jej grzbiecie. Może także zmuszał ją do płynięcia prosto.
Złapałam się jednego z kłów.
Sięgnęłam do pasa po sztylet. Szybko jednak z niego zrezygnowałam. Musiałam użyć czegoś mocniejszego. Zwykły nożyk nie mógł mi pomóc.
Dobyłam mojego nowego miecza.
Błysnął zachęcająco błękitnym światłem. Przełknęłam ślinę. Nie chciałam krzywdzić Sashabelli. Była zwierzęciem. Okrutnym, ale zwierzęciem.
Musiałam to jednak zrobić. Nie miałam jej przecież zabić.
Zamachnęłam się i wbiłam miecz w dziąsło pod kłem. Potwór ryknął przeraźliwie. Nie chciałam przedłużać jej męk.
Podważyłam zęba i wyrwałam go. Szybko złapałam zdobyte trofeum i zacisnęłam na nim palce. Cała ociekałam krwią. Musiałam wziąć kilka głębszych oddechów. Wsadziłam miecz do pasa.
— Postaw mnie na piasek! — ryknęłam na cały głos. Nie miałam pojęcia czy potwór mnie rozumiał i czy w ogóle chciał posłuchać, ale musiałam spróbować. Miałam przewagę. Miałam kła z jej własnym jadem. Jedyny sposób, żeby ją pokonać.
Miałam go. Zdobyłam go.
Nie opanowałam małego uśmiechu triumfu, który przepłynął przez moja twarz.
Sasha zwolniła, aż zupełnie się zatrzymała.
Podniosła osłaniające paszczę wargi i warknęła cicho. Spomiędzy jej zębów zauważyłam piasek. Musiałam więc się tak skierować.
Stanęłam już przy kłach i czekałam aż mnie wypuści. To jednak nie ustępowała. Wiedziałam, że trzymała łeb na ziemi, ale postanowiła mnie przetrzymywać w paszczy.
— Otwieraj pysk! — wrzasnęłam.
Bestia ciężko westchnęła i warknęła, ale otworzyła nieznacznie jamę. Czułam, że sprawia jej to wiele bólu. Nie tyle co fizycznego, ale i psychicznego. Musiała pokłonić się i posłuchać istoty o wiele od niej słabszej. Dała się podejść i nie uśmiechało jej się mi poddać. Cała paszcza się trzęsła przez jej walkę z sama sobą.
Wyszłam bezpiecznie, a gdy tylko przełożyłam drugą nogę, zęby się natychmiast zacisnęły.
Przede mną stał Peter, Matt i Felix. Poszkodowany Colton i dwójka jego przyjaciół znajdowała się przy kamieniach po naszej prawej.
Pozostała trójka patrzyła na mnie jednak z nieskrywanym szokiem i podziwem. Uśmiechnęłam się krzywo i odwróciłam czym prędzej do przeciwniczki.
Stałam oko w oko z podwodnym potworem. Z bestią monstrualnych rozmiarów. Patrzyłyśmy sobie w oczy niczym równe sobie. Mierzyłyśmy się spojrzeniami.
Z bliska była jeszcze straszniejsza. Ciemnogranatowe ciało pobłyskiwało swoimi łuskami. Czarne ślepia patrzyły prosto we mnie. Nie było w nich niczego. Były kompletnie puste. Nic nie wyrażały, a to było cholernie przerażajace. Z szerokiego i wielkiego pyska Sashabelli płynęła drobna strużka krwi, a jej nos co chwilę wypuszczał salwy wody, co najwyraźniej znaczyło jej zirytowanie.
Uniosłam nad głowę świeżo zdobytą broń. Sashabella dokładnie wiedziała co to znaczy. Miałam nad nią przewagę. Jedno zranienie jej ciała własnym kłem i umrze w kilka minut. Nie zamierzała protestować. Patrzyła na mnie z respektem, a ja się tym respektem napawałam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć
Wiem, że strasznie długo nie było rozdziału. Zawsze to mówię. Dużo się działo w wakacje.
Bardzo dużo.
W ramach wynagrodzenia wstawiam ten rozdział, który jest o wiele dłuższy niż zwykle, a następny jest już prawie gotowy.
Co do opisu miecza! Tak, ja też nic nie rozumiem, dlatego wstawiam Wam tu fote!
Jak się czujecie z powrotem do szkoły?
Dla mnie to jakaś masakra. Na serio.
Widzimy się naprawdę niedługo, gdy już wstawię następny rozdział.
Całusy i trzymajcie się w szkołach. Wiem, że jest ciężko, ale damy sobie radę.
Zosia ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top