118 | hipokryzja

Jeszcze sprawa ode mnie.

Wiem, że są tu osoby, które nie chcą czytać jakiś sytuacji konkretnie związanych z seksem czy czystym pożądaniem lub agresją... — cholera. Po prostu hot scenek.

Ja osobiście je uwielbiam hihi

A ta mi wyszła zajebiście.

Także skipnijcie sobie na prawie sam koniec, bo dopiero tam się wszystko kończy i zaczyna się inna akcja, nie związana z naszymi bohaterami.

Po przesunięciu multimedii macie piosenkę.

I mega polecam sobie ją puścić do czytania. A jak nie, to znajdźcie jakąś! Serio mówię!

Miłego czytania!

Peter P.O.V.

Teraz to ona była pode mną.

Ale nie zamierzałem się tarzać po kamiennej podłodze. Bez przesady. Król, to Król.

Poderwałem ją z ziemi i w sekundę posadziłem na marmurowej szafce pod ścianą.

Kolanem rozłożyłem jej nogi i stanąłem między nimi, wbijając się w jej wargi.

Wendy był tak samo agresywna w całowaniu, jak ja.

Złożyła mi ręce na karku i przechyliła twarz w lewą stronę.

Złapałem jej biodra i mocno ścisnąłem.

— Ty podstępny... — warknęła, ale czym prędzej ją uciszyłem. Ugryzłem jej wargę i wdarłem się do ust. Nie mogłem się nią nacieszyć. Trzymałem ją mocno. Naprawdę mocno. I dalej mi to nie wystarczało.

Złapałem jej uda, wbijając w nie palce. Tak mocno, że poczułem jak się spina. Podrzuciłem je i założyłem sobie na plecy, a Wendy je zacisnęła.

Teraz, to już zacząłem z nią walczyć na języki. Czułem jak powietrze gęstnieje. Jak zaczynam się dusić jej zapachem. Chciałem jej. Tak cholernie jej chciałem. Jej całej do cholery jasnej. A tak cholernie jej nie mogłem mieć.

Błądziłem rękami po jej gorącym ciele. Wsunąłem je pod jej koszulkę.

Nigdy w życiu nie dotykałem tak idealnej skóry.

Nie była gładka jak na przykład u Elfów. Była
Pokryta bliznami, teksturami, ranami i zadrapaniami. Inaczej - była idealna.

Zakręciło mi się w głowie, a dziewczyna rozbłysnęła zielonym światłem, kiedy zobaczyłem jej czarną bieliznę, niechcący podnosząc ubranie.

Kurwa.

Kurwa.

Kurwa jebana mać.

Złapałem ją w talii. Zacisnąłem ręce na niej, a ona cicho westchnęła.

Wbiłem się w jej szyję. Dosłownie pożerałem jej skórę. Bolało ją. Wiedziałem o tym. Ale chyba nam obu to pasowało.

Wbiła mi paznockie w plecy, a ja zassałem jej gardło, zagryzłem. Polizałem, żeby trochę uspokoić pieczenie, ale zaraz później pocałowałem i wgryzłem się w nie.

Nie panowałem nad sobą. Miałem wrażenie, jakbym rzucił się na jakieś mięso. Nie mogłem się nią nacieszyć.

— Czyli teraz jak mamy się pobić, to będziemy się całować i obmacywać, tak? — warknęła. Chyba była zirytowana.

Zaśmiałem jej się w gardło, ale zaraz pocałowałem to zaczerwione miejsce.

— Mi pasuje.

Nabrała głęboko powietrza. Czułem, jak się uśmiecha.
— Mi też.

Na Boga, co się ze mną dzieje.

Złapałem jej uda i szarpnąłem jeszcze bliżej do siebie.

Chciałem, żeby była bliżej.

I bliżej.

Cholernie blisko mnie.

Chwyciłem jej biodra i zerwałem z szafki.

Wendy P.O.V.

Wszystko stało się za szybko.

Peter pchnął mnie z całej siły na ścianę. Uderzenie było tak mocne, że straciłam oddech.

Złapał mnie za twarz i wplótł palce w moje czarne proste włosy. Pod jego oczami widziałam wory, a zielone tęczówki były bardziej zmęczone niż zwykle. Widać było jednak w nich ogień. Nieopisany żarzący się ogień.

Nabrałam głęboko powietrza, a Peter wbił się w moje usta. Natychmiast splotłam ramiona na jego karku, a ręce chłopaka powędrowały na
moją talię. Ścisnął ją mocno i szarpnął do siebie, po czym przycisnął do ściany.

Jęknęłam cicho, a brunet korzystając z moich otwartych ust, pociągnął dolną wargę do siebie. Odchyliłam głowę, a on naparł na mnie całym ciałem, wbijając jeszcze mocniej w ścianę. Traciłam dech.

Złożył na mojej szyi krótkie, ale czułe pocałunki i wrócił do ust. W tym samym czasie posunął - nadnaturalnie wręcz silne ręce na moje biodra, które ścisnął tak mocno, że syknęłam i wbiłam mu paznokcie w kark.

Wrócił do moich ust. Natychmiast wdarł się do nich językiem i zaczął toczyć ze mną walkę o dominację, której nie umiałam wygrać.

Łapał moją górną, potem dolną wargę, a na koniec obie. Zasysał je i zagryzał. Jednocześnie za każdym razem, gdy udawało mi się wygrać z jego upartym językiem, ze złości dociskał mnie do ściany. Jakby nie umiał dopuścić do siebie myśli, że raz może przegrać.

Ugryzłam jego wargę i złapałam szybko górną, a on się zabrał za dolną.

Przejechał językiem po moich zębach i przekręcił głowę, łapiąc w usta mój język. Rozchylił mi wargi jeszcze szerzej kciukiem dłoni położonej na mojej żuchwie. Zmienił kąt pocałunku i żarliwie atakował moje usta. Czułam jego ostre zęby na dolnej wardze. A później na górnej. Zaraz później zagryzały je i ciągnęły do siebie. Jego dłoń coraz mocniej trzymała moje ciało, co sprawiało mi ból. Cholernie przyjemny ból. Wbiłam paznokcie w jego kark i przycisnęłam do siebie jeszcze ciaśniej.

Dłońmi zjechał na moje pośladki, które ścisnął, a następnie podrzucił.

Wskoczyłam na niego posłusznie i zacisnęłam uda na jego pasie. Docisnął mnie jeszcze mocniej do ściany i pozwolił przejąć dominację w pocałunku. Nie przerywałam naszej zabawy, która na chwilę pozwoliła mi zapomnieć o wszystkim.

— A co z mieczem? — wysapałam między pocałunkami.

— Później — wbił się w moja szyję, podczas gdy ja odchyliłam głowę do tyłu, próbując złapać oddech.

Czułam jego zęby, a w ich następstwie język na skórze. Złapał ją i brutalnie zassał, co spowodowało dreszcze na całym moim ciele. Mimowolnie wywróciłam oczami. Ostre zęby ciągnęły do siebie powstające malinki, żeby następnie znowu je zasysać, całować, lizać i mruczeć do nich.

Oderwał mnie od ściany i rzucił płasko na szafkę.

Przymknęłam oczy pod wpływem uderzenia.

Peter rozłożył mi nogi i stanął między nimi, a ja usiadłam i dobrałam się do paska z jego jeansów.

— Czekaj — nakazał. Złapał mnie za gardło i odchylił mi głowę tak, że musiałam spojrzeć na niego do góry. Pocałował mnie porównywalnie do wygłodniałego zwierzęcia.

Zaczynało mi brakować powietrza od tego oblizywania się.

Oderwałam się od niego i zaczęłam bardzo głośno dyszeć. Próbowałam unormować oddech, gdy chłopak wbił się w moją szyję.

— Tak szybko się męczysz? — mruknął, na co jedynie jęknęłam, bo nie miałam siły się zaśmiać.

Wielkie dłonie chłopaka zacisnęły się na moim tyłku, a zaraz potem poczułam język na szyi. Następnie zęby. Zaczął brutalnie zasysać moją skórę.

Bolało jak diabli.

Złapałam go za włosy i odchyliłam głowę.

Pociągnął zębami moją skórę, a ja wydałam z siebie cichy pisk pod wpływem uszczypnięcia.

Jakby czytał mi w myślach.

Polizał zaczerwienione, zasiniaczone miejsce, sprawiając wrażenie chęci uśmierzenia bólu, a zaraz ponownie się w nie wgryzł. Zassał je, a kiedy zaczynałam odpływać, oderwał się i dorwał do drugiej strony mojego gardła.

Złapał za moje legginsy.

Chciałam mu pomóc je zdjąć, ale chwycił moją dłoń i odrzucił.

— Lepiej kurwa zabierz tą rękę — warknął. Spojrzałam na niego powoli. Serce pompowało mi krew w horrendalnych ilościach. Ręce się trzęsły. Hormony i ogień w ciele podniósł się nienaturalnie. Oddech przyspieszył.

Złapał moje biodra i brutalnie szarpnął je na kant ławki.

Obie dłonie wprowadził pod moją koszulkę, a wargami znowu przylgnął do mojej szyi. 

Zręcznym ruchem podniósł kciukiem stanik i wparował prosto pod niego.

— Kurwa — przeklnął, kolanem kopiąc moje uda, żeby się rozsunęły na jego żądanie. 

Peter P.O.V.

Wsuwałem ręce coraz wyżej.

Wendy złapała za mój tshirt nad jeansami i zaczęła go ze mnie ściągać.

Nie radziła sobie z tym kompletnie. Na pierwszy rzut oka widziałem, że prawdopodobnie nigdy nie doświadczyła tego typu zbliżenia czy styczności. No ale nauczyłem jej brutalnej walki, to nauczę też tego.

Złapałem swoją koszulkę i przeciągnąłem przez głowę.

Wróciłem do jej ust, ignorując błądzące po mnie damskie dłonie. Dotykała każdej z moich blizn, ran i zasinień.

Przejechała opuszkami palców po moich krzywych żebrach po lewej, które kiedyś połamał mi Hook.

Cały się trząsłem.

To było skandaliczne, żeby ludzka istota - w ogóle ktokolwiek - wywoływał u mnie takie reakcje.

Moje ręce znowu znalazły się pod jej koszulką i zacząłem w końcu drażnić okolice jej czarnego stanika. Wsunąłem kciuka pod spód, ale szybko go wyciągnąłem.

Podobało jej się to, więc musiałem działać na zasadzie niedosytu.

Wendy złapała moją szyję.

Poczułem jak wbija paznockie pod moją skórę, gdy zaciągnęła się nią.

Westchnęła, ale nie przestawałem jej obmacywać.

Wszystko zaczynało wirować.

Wendy pociągnęła do siebie moją skórę na szyi, do której nawet nie wiem kiedy się dobrała.

Kręciło mi się w głowie.

Wyostrzał mi się obraz.

Wcale nie chciałem, żeby stała jej się krzywda. W życiu bym na to nie pozwolił. Chciałbym mieć ją dla siebie. Ale nie mogłem.

Z wielu powodów.

Wiec póki co, korzystałem z okazji.

I iluzji.

Uniosłem głowę, próbując złapać chociaż trochę powietrza. Krew gotowała się w moich żyłach, a skóra piekła mnie żywym ogniem.

Zatrząsłem się, opierając cały ciężar ciała na tej ludzkiej istocie.

Czy ja właśnie zamierzałem przelecieć ludzkie stworzenie?

I to w pieprzonej jaskini, gdzie powinnismy szukać miecza?

Boże jak ja nisko opadłem.

Spojrzałem na nią.

Wcale nie upadłem.

Była lepsza, niż cokolwiek innego.

Była idealna.

Jedyne czego chciałem, to żeby była moja.

Tylko moja.

Możliwe, że wcale tak nie uważałem. Nie mogła być idealna. Miała za dużo skaz. Za dużo gówna.

A przede wszystkim mnie osłabiała.

Ale w tamtym momencie byłem kompletnie zaślepiony i niepoczytalny. Jej zapach działał na mnie drażniąco i niewyobrażalnie odurzająco.

Chciałem złapać jej gardło, ale to ona wbiła się znowu w moją szyję.

Jęknąłem.

CZY JA WŁAŚNIE JĘKNĄŁEM?

BO MNIE CZŁOWIEK CAŁUJE PO SZYI?!

Nie, nie, nie. To jest chore. To jest błąd. To jest beznadziejny pomysł.

Oderwałem ją od siebie zanim zdążyła zabrać się za kolejną malinkę. Pchnąłem ją na szafkę tak, że położyła się na niej płasko na plecach. Przygniotłem ją swoim ciężarem i sam dosłownie wgryzłem się w jej gardło.

Czarnowłosa odchyliła głowę do tyłu tak mocno, że miałem całą jej skórę do własnej dyspozycji. Jedna z jej rąk wplotła się w moje ciemne włosy, a druga powędrowała na nagie plecy.

Ugryzłem jej skórę, a ona wbiła paznokcie w moje ciało.

Wendy P.O.V.

Nie miałam pojęcia jak się wytłumaczę z kompletnie sinego gardła.

Chciałam go całować. Bardziej, niż być całowana. W tamtym momencie musiałam go pocałować.

Poderwałam biodra i kopnęłam go tak, że musiał się podnieść.

Lewą ręką złapałam jego żuchwę i przechyliłam głowę. Pocałowałam jego górną wargę. Wsunęłam pod nią swój język i przejechałam po jego równych białych ostrych zębach. Peter też nie próżnował. Rozchylił moje usta i zajął się dolną wargą. Zassał ją do siebie i pociągnął, po czym zagryzł. Nawet nie zauważyłam, gdy jego język wdarł się do środka, odnajdując mój. Zepchnął go ze swoich zębów i usiłował wcisnąć z powrotem do moich ust. Kiedy lekko się wycofałam, złapał go swoim i niemal splótł je ze sobą. W tym samym czasie naparł na mnie tak mocno, że wypuściłam głośno powietrze.

Ugryzł moja wargę tak silnie, że westchnęłam mu w usta. Cała drżałam. Krew we mnie wrzała.

Gotowała się w moich żyłach.

A ja gotowałam się ciałem chłopaka. Zaciągałam się jego ostrym zapachem lasu z domieszką wanilii. Napawałam się jego ciepłymi miękkimi wargami. Pasowały do moich jak puzzle. Absolutnie idealnie.

Peter przeniósł pocałunki na moją żuchwę, a zaraz po niej na moją szyję i gardło.

Ja w tym momencie mogłam chwilę odetchnąć i zacząć oddychać.

Kurwa. On tak fantastycznie całuje.

Poczułam jak zaciąga się moją skórą na szyi. Ciągnie ją do siebie. Podgryza. Zasysa. Całuje i liże. Robi mi kolejne malinki. Każdą większą od poprzedniej. Piekło mnie. Wbijałam paznokcie prawej ręki w jego bark, a lewą wplotłam w jego włosy i ciągnęłam za końcówki ciemnych włosów.

Odchyliłam głowę do tyłu, ukazując mu gardło w pełnej okazałości, czego nie omieszkał nie wykorzystać. Wgryzł się centralnie w przód mojej szyi, kurewsko brutalnie ją zasysając.

Jego ręce przeniosły się z moich bioder nieco wyżej. Podwinął sobie moją obcisłą koszulkę na plecach i wsunął pod nią dłonie.

Głaskał mnie. Rysował mi wzorki na nagiej skórze podczas, gdy ustami zaopatrywał mnie w siną biżuterię.

Odchyliłam się do tyłu z przyjemności.

Ugryzł moją skórę, wbijając palce w moje plecy. Posunął nimi w dół, drapiąc moje ciało.

— Peter... — wydyszałam, ciągnąc go za włosy.

Szarpnął za moją koszulkę na ramieniu, żeby osunęła się w dół i powoli zrzucił ramiączko od mojego stanika. Natychmiast wgryzł się w mój obojczyk, ozdabiając go siniakami. Niespiesznie zjechał wargami na moje ramię, zasysając na nim skórę.

Wiedziałam, że zrobił mi największe i najciemniejsze malinki, jakie kiedykolwiek miałam. Wiedziałam, że mam uszkodzoną skórę na plecach. Wiedziałam, że moje usta ociekają czerwienią przez ich zasysanie i zagryzanie. Wiedziałam też, że to nie ostatni raz.

Wyciągnął jedną rękę spod mojego ubrania, a pozostawioną lewą rozpiął mój stanik. Jedną kurwa ręką. Dwoma palcami. W sekundę. To było niewyobrażalne. Niewyobrażalnie pociągające.

— To nie zmienia faktu, że cię nie znoszę — wysapał, odrywając się od mojego gardła. Pocałował je szybko i wysunął ręce spod mojej koszulki. Złapał za nią i zaczął podwijać z przodu.

O żesz.

Podniósł moją koszulkę i ściągnął ją ze mnie, a ja uniosłam ramiona do góry, ułatwiając mu zadanie. Zdjął mój rozpięty stanik i rzucił go gdzieś w kąt. Wbił się wargami w moją pierś, na co zachłysnęłam się powietrzem tak mocno, że kaszlałam przez następną minutę. Natychmiast ją zagryzł, zassał. Polizał, pocałował. I znowu. I znowu. I mocniej. I szybciej.

Prawie wrzasnęłam, odchylając głowę do tyłu. Chyba się tego spodziewał.
— Zasłoń usta.

Od razu to zrobiłam. Z całej siły przycisnęłam ręce do warg i odpuściłam jakąkolwiek obronę reszty ciała.

Nie wierzę, że trochę mu w takim momencie zaufałam.

Chwilowo.

Lewą rękę położyłam na jego nagich plecach, wbijając w nie paznokcie.  

Peter nie przestawał. Zabawiał się moim biustem, zaznaczając go jak zwierze swój teren. Nawet nie starał się być delikatny. Bawił się mną. Bawił się moim ciałem, z triumfem słuchając dźwięków, które ze mnie wydobywa.

Drugą ręką przywaliłam w ścianę.

Wędrował do obojczyka, który zagryzał. Czułam, jak powstają na mnie siniaki tak mocne, że wszelkie usprawiedliwienia wypadają mi z głowy.

— Pocałuj mnie — nakazałam.

Od razu to zrobił.

Oboje byliśmy narkotykami.

Narkotykami dla siebie.

Byliśmy od siebie uzależnieni.

I tonęliśmy w uzależnieniu.

Ktorego tak cholernie nienawidziliśmy.

Nasze oddechy się mieszały, wargi cierpiały od wiecznego maltretowania ich.

Ściskałam jego kark ramionami tak mocno, że nie miał szans się wyrwać.

Jęknęłam i wydyszałam mu w usta
— Nienawidzę cię.

— Pierdol się — odpysknął wbijając się w moje wargi.

Kiedy złapał moje legginsy i zsunął je z moich bioder, spięłam się przerażona.

No tak. Siedzisz przed nim półnaga, ale gaci to już nie może ci zdjąć.

I miałam powody do przerażenia.

Peter natychmiast mnie puścił i uniósł głowę, a ja zaraz po nim.

Na korytarzu było słychać ewidentne głosy.

— Jasna cholera — szepnął — I co zrobiłaś?!? — zaczął się na mnie wydzierać szeptem.

— Ja?? To ty się na mnie rzuciłeś!

— Jesteś kompletnie piepierzona. Przygotuj broń — jego złość była zupełnie z dupy. Kiedy tylko gorąc i zaślepienie opuściły moje ciało, przypomniałam sobie jak trasznie go nie znoszę.

Z nieznanych powodów, to on wziął mój stanik z rogu i zaczął mnie ubierać jak jakieś małe dziecko.

A to on był dzieckiem.

— Ubieraj się.

— Jak narazie, to ty mnie ubierasz.

Posłał mi ostrzegawcze spojrzenie i zapiął moja bieliznę. Sekundę później przeciągał mi przez łeb koszulkę, maltretując absolutnie całą moją twarz.

— Jezu szybciej — poprawił mi koszulkę. Odsunął się, a ja zeskoczyłam z szafki najciszej jak się dało. Natychmiast wyciągnęłam sztylet i przysunęłam się do niego.

— Zabij się — warknęłam. Posłał mi zlosliwy uśmieszek. Ale bez niego nie miałam pojęcia co zrobić w takiej sytuacji.

— Chcesz ich zabić? — szepnęłam.

— Nie wiem — pokręcił głowa. Był tak samo zaginiony jak ja — Cofnij się. Do ściany. Zyskamy trochę czasu.

Przyłożyliśmy plecy do jaskini i zsunęliśmy się po niej, kucając w kącie.

Miałam dosłownie kilkanaście sekund na przemyślenie położenia. Nie znalazłam miecza, bo wolałam się obściskiwać z Peterem i zabawiać w jakieś idiotyczne malinki. Straciłam jakąkolwiek koncentrację i po raz kolejny sprawiłam, że relacja z zielonookim stała się jeszcze bardziej dziwna, pokręcona i niejasna. A także co najważniejsze - niezręczna.

— Jednak shurikeny wyjmij — poradził — I kopsnij ze trzy — wystawił rękę. Podałam mu określoną ilość i sama wzięłam do ręki pięć.

Miał rację. Atak z odległości był o wiele cichszy i mądrzejszy.

— Dasz radę kogoś zabić czy wciąż jesteś pizdą?

Zignorowałam obelgę. Ale miał rację. Nie byłabym w stanie nikogo zabić. Jeszcze nie. Wstydziłam się tego, ale nie umiałam przełamać się i przelać cudzej krwi.

Zerknęłam na niego i od razu zrozumiał
— Celuj w nogi. To ich spowolni — Do czego ich niby spowolni — Wtedy ja ich wymorduję, jeśli będzie taka potrzeba.

Moja ręka - tak. Moja reka. Bo nie ja - zaczęła szukać dłoni Petera. I ją znalazła, bo jego też miała swój własny rozum i szukała mojej. Nasze palce się splotły na ułamek sekundy, bo gdy tylko poczułam jego lodowatą skórę, dotarło do mnie jak głupia jestem.

— Puszczaj mnie — to zdanie wyrzuciliśmy z siebie w tym samym momencie, co było już faktycznie po prostu patologiczne.

Nie było czasu na sprzeczki, bo drzwi z hukiem się otworzyły.

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>

Siema!

Chyba nie mam żadnych update'ów.

Proszę dajcie znać, czy nie przegięłam tym rozdziałem.

Po tym, ich relacje się rozluźnią, bo oboje się wystraszą. Nie wiem, czy to Wam na rękę, ale zasada niedosytu lepsza, niż nadsytu.

Następny rozdział prawie gotowy.
Ale jestem dumna.

I jak mi poszła taka spicy scena 😏🫣🤭

Całusy
Zosia ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top