102 | odbicie
Zamilkłam. Na moje szczęście powiedział to na tyle cicho, że reszta piratów nie słyszała.
Sztylet w mojej ręce się poluzował, a mięśnie zaczęły ciągnąć broń w stronę ziemi. Zamrugałam parę razy, czekając na rozwój wydarzeń.
Peter chyba zrozumiał, bo wywrócił oczami i odwrócił spojrzenie.
W tym momencie wszystko stało się bardzo szybko.
— Nie zdążyłaś — powiedział i wyrwał rękę z uwiązań. Dokładnie to samo zrobili wszyscy Zaginieni Chłopcy. Zabezpieczenia upadły, a jeńcy wstali gotowi do walki. Peter w sekundę dobył noża i upadł na mnie, przystawiając ostrze do mojego gardła — Miałaś pierwszą i ostatnią szansę, żeby mnie zabić — ironizował.
— Zjeżdżaj! — zrzuciłam go siebie i dobyłam miecza, leżącego obok nas. Wokół mnie trwała zacięta i krwawa walka pomiędzy dziećmi, a piratami.
Przybrałam pozycję do starcia i ustawiłam się w gotowości do ataku. Peter jednak inaczej interpretował aktualną sytuację. Stał z przechyloną na bok głową i mierzył mnie wyśmiewającym spojrzeniem.
Skoczyłam na ręce i z wyskoku kopnęłam go w brzuch. Zanim jednak się podniosłam, zielonooki znalazł się za mną. Nawet nie wiem kiedy poczułam chłód noża na gardle.
Nabrałam głęboko powietrza. Musiałam się wić i wyratować. Nawet jeśli będzie bolało.
Natychmiast rąbnęłam Petera łokciem pod żebro i złapałam rękę z ostrzem. Rozciął moja szyję, ale dłoń została wykręcona i zielonooki syknął. Automatycznie kopnęłam go w udo i podskoczyłam, by z obrotu skasować go kopniakiem na wątrobę.
W ostatnim jednak momencie, wyciął mi nogę i zanim zdążyłam upaść, założył duszenie na gardle od tyłu. Zacisnęłam zęby i zaczęłam się wyrywać, a on iść ze mną do tyłu.
— Nie walcz.
— Po moim trupie — syknęłam. Robiłam się czerwona od braku powietrza. Uderzałam jego przedramię i powoli sięgałam ręką po nóż do pasa.
— To już niedługo, jak nie skończysz się wiercić — wyswobodziłam się w końcu, ale Peter szarpnął mnie za łokieć i wrzucił do wielkiej skrzyni. Od razu poznałam kwaterę Fallora. Podniosłam się, żeby wyskoczyć z pudła i stanąć do walki, ale zielonooki w ułamku sekundy znalazł się obok mnie i zamknął pokrywkę skrytki.
— Puszczaj mnie!!! — wydarłam się — POMOCY!!! — ryknęłam, gdy lodowata dłoń zacisnęła się na moich ustach, uniemożliwiając wydanie najmniejszego dźwięku.
Położyłam rękę na podłodze i usiłowałam się wydostać. Było to jednak bez sensu.
Siedziałam między nogami Petera w wielkiej skrzyni w kwaterze Kapitana Fallora. Jedna ręka zielonookiego zabezpieczała moja buzię przed wezwaniem pomocy, a druga mocno przyciskała się do mojego brzucha, uniemożliwiając ucieczkę.
Wcale nie mam motylków w brzuchu.
Wendy, błagam nie pakuj się w to znowu! Ledwo co wyszłaś!!!
Przyjrzałam się jej. Oprócz żył, blizn i rozcięć, jedno było bardzo bardzo widocznie. Wciąż widniał tam napis „Milter", który za nic nie chciał się goić, co było strasznie dziwne.
— Co to znaczy? — szepnęłam, ale nie uzyskałam odpowiedzi, więc szybko zmieniłam temat — Puszczaj mnie — wycedziłam przez zęby, ale i tak nie było to pewnie zrozumiałe. Zgrabnie i jak najmniej widocznie sięgnęłam po nóż do małego pasa zaciśniętego na udzie.
Peter najwyraźniej to zauważył, bo pacnął mnie w tą dłoń jak małe dziecko, gdy sięga po słodycz
— Dawaj to, bo mnie tu zaraz zabijesz — podwinął moją koszulę i zaczął wyciągać z pasa sztylety.
— Możesz mnie nie dotykać? — wycedziłam, ale nie usłyszał najwyraźniej, więc ugryzłam go w rękę, którą od razu cofnął z moich ust — Możesz mnie nie dotykać? — powtórzyłam.
— Niestety muszę, bo jesteś nieobliczalna — wyciągał kolejne noże, gdy w końcu zdenerwował się i szarpnął za pasek, który się rozpiął i wyrzucił go za siebie.
Wykorzystałam sytuację i szarpnęłam się, jednak natychmiast stłumił moje ruchy.
Drzwi pomieszczenia szybko się otworzyły, a w nich na moje szczęście stanął Fallor.
Natychmiast się szarpnęłam i chciałam krzyknąć, ale Peter złapał mnie z całych sił i wyciągnął nóż. Ustawił mnie tak, że leżałam głową na jego ramieniu, a przez jej odchylenie, miał idealnie dociśnięte ostrze do mojego gardła.
Wtedy to się bałam nawet ruszyć.
— Jedno słowo, a poderżnę ci gardło — zagroził, a mi odeszły wszelkie chęci ucieczki. Z płonącymi policzkami obserwowałam przez dziurki w skrzyni ruchy mojego kapitana, który gorączkowo mnie szukał.
Bałam się nawet wziąć większy wdech.
Czułam jak moje serce tłucze się w piersi i umówmy się. Nie było to przyjemne uczucie.
Czułam niesamowitą bezsilność, kiedy potencjalnie moja pomoc przechadzała się pare metrów ode mnie, a ja nie mogłam zakomunikować nawet obecności. A znajdowałam się w wielkim niebezpieczeństwie.
Czułam przyspieszone tętno i tłukące się w klatce piersiowej serce.
Robiło mi się słabo i zaczęłam się trząść. Sztylet jednak przygniótł mnie mocniej do ramienia oprawcy. Zacisnęłam oczy i czekałam na to, co nadejdzie. Może na smierć, a może na cud.
Niestety Fallor szybko wyszedł z szalupy, a przy wyjściu kopnął ze złości framugę. To było straszne, że mnie szukał, a ja byłam obok. Pewnie się martwił.
Gdy wyszedł, w końcu zdobyłam się na odwagę by spytać o co chodzi.
— Czego ty chcesz?? — wycedziłam przez zęby, wciąż się nie ruszając, by nie ryzykować życia.
Peter przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka, ale nie odpowiedział.
Patrzyłam na niego wyczekująco, ale nie doczekałam się niczego.
— Zostawiliście mnie. Nie chcę nigdzie z wami wracać — warknęłam.
— Nie pytałem cię o zdanie — syknął i docisnął sztylet do mojego gardła na tyle, że rozciął mi skórę, a ja łapczywie złapałam powietrze.
Chciałam go poprosić, żeby odsunął ten nóż od mojej szyi, bo bardzo mnie to boli. Zdałam sobie jednak sprawę z tego, że on jest moim wrogiem. On wcale nie chce mi pomóc, wcale nie interesuje go mój stan i zdrowie. Peter jest chory psychicznie, a ja stałam się jego ofiarą. Trzy miesiące temu zostawili mnie na środku oceanu, a teraz oczekują, że ich przytulę i będę udawać, że nic się nie stało. Nauczyłam się żyć bez Zaginionych Chłopców. W moim świecie i tak minęło na tyle dużo czasu, że w żadnym stopniu nie opłacało mi się wracać i to właśnie przez Petera.
To Medd wyłowił mnie po sztormie całą zziębniętą, zmarzniętą i obolałą z oceanu. To Jack otulał mnie kocem, Nars podał posiłek, a Fallor zrobił pasowanie na piratkę.
Ja byłam piratką. Nie byłam już Zaginioną Dziewczyną. Nigdy nie byłam z resztą.
— Puszczaj mnie! — warknęłam i wyrwałam się. Chłopak, czym mnie zdziwił, natychmiast wziął nóż, żeby nie rozwalić mi gardła i złapał tak, żebym nie mogła się podnieść.
— Zamknij ten głupi pysk... — zaczął i sięgnął ręką do kieszeni — ...jedz — wyciągnął złoty proszek.
— No ty sobie chyba żartujesz — odepchnęłam jego dłoń. Wyrwałam się z uścisku i natychmiast sprzedałam mu uderzenie z tyłu. Wyskoczyłam w tempie natychmiastowym ze skrzyni i rzuciłam się do drzwi.
Endorfiny przebiegły przez moje ciało. Byłam szczęśliwa, że się wyrwałam. Nadzieja grzała się we mnie.
W momencie, gdy złapałam klamkę, poczułam na plecach łapę, która szarpnęła mnie i w ułamku sekundy pchnęła na ścianę tak, że z hukiem w nią uderzyłam.
Zanim się wyrwałam, Peter przycisnął mi dlon do twarzy i wcisnął proszek. Zakaszlałam i odepchnęłam FO od siebie, ale było za późno.
Straciłam czucie w nogach.
— Dobra, zamknij się — warknął, ale wtedy to już się wkurzyłam.
— Nie, to ty się zamknij! — wrzasnęłam, a wtedy nóż w sekundę powędrował na moja dlon, która głęboko rozciął. Nie zdążyłam nawet wrzasnąć? Bo zielonooki zasłonił mi usta dłonią.
— Ani dźwięku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top