59 | with you
Z każdą kolejną minutą czułem się coraz gorzej. Cierpiałem, jakby wypalano moje wnętrze gorącym żelazem, torturując mnie w ten sposób. Pragnąłem krzyczeć, rzucać wszystkim, co popadnie, rwać włosy z głowy, obrócić się w popiół i przepaść na zawsze. Wszystko było lepsze, niż trwanie w tym stanie. Pot spływał wzdłuż moich pleców, a dłonie zaczęły drżeć od usilnego zaciskania palców na materiale spodenek, gdy autobus mknął pustymi ulicami, wioząc mnie w stronę mojego wybawienia.
Powtarzałem sobie, że muszę wytrzymać. W końcu już niedługo miałem znaleźć się w objęciach Hayoona i obiecywałem sobie, że już nigdy z nich nie wyjdę. Byłem gotowy znowu się do niego wprowadzić, byleby zawsze był pod ręką, a tylko tyle tak naprawdę potrzebowałem. Naiwnie wierzyłem w miłość, w Junho, w jego uczucie do mnie. Moje serce było głupie i już nigdy więcej nie powinienem się go słuchać. Zostało wyrwane z chwilą, w której druga ukochana osoba mnie porzuciła, i tym razem nie zamierzałem wkładać go z powrotem. Już nigdy nie chciałem kochać, ponieważ miłość bolała za bardzo.
Co chwilę po policzku spływały pojedyncze łzy, których nie udało mi się powstrzymać. Dręczyły mnie okrutne myśli. Myśli, że już nigdy nie dotknę Junho, że już nigdy nie będę wdychał zapachu jego ciała, czuł smaku ust, że być może więcej nie usłyszę jego szczerego, dziecięcego śmiechu, nie zobaczę, jak wypina kletkę piersiową niczym kangur szykujący się do walki. Właśnie dlatego nie powinienem był się do niego przywiązywać. Sam pozwoliłem się skrzywdzić, obdarzając uczuciem chłopaka, który kilka miesięcy temu jeszcze mnie prześladował. Nie powinienem był mu nigdy ufać, ponieważ jedyne co potrafił, to mnie niszczyć. Dałem się nabrać i pozwoliłem, by jego ciemne, ciepłe oczy mnie skradły.
Żałowałem, że tak bardzo się w nim zakochałem.
Gdy w końcu wysiadłem z autobusu, wręcz biegłem w stronę domu Hayoona. Z trudem brałem kolejne oddechy, mijając spore posiadłości ogrodzone wysokimi, zdobionymi murami, z ładnie przystrzyżonymi krzewami, a niektóre nawet z fontannami, które wyłączono na noc. W końcu dotarłem do dobrze znajomego mi budynku. Brama była otwarta, więc pozwoliłem sobie wejść na posesję, a niewielkie kamyczki chrzęściły pod moimi butami, gdy wytrwale zmierzałem do drzwi frontowych. Oczami wyobraźni widziałem już, jak wpadam w objęcia przyjaciela i obiecuję mu, że zostanę z nim do końca świata, byleby nigdy mnie nie opuszczał. Nie była już ważna miłość, liczyło się tylko to, by nigdy więcej tak nie cierpieć. Wcisnąłem dzwonek do drzwi i na szczęście nie musiałem długo czekać, aż matka Hayoona otworzy je, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem.
– Przepraszam, że nachodzę państwa o tak późnej porze – wydukałem, czując się głupio, ponieważ kobieta miała na sobie śliski szlafrok, a wilgotne włosy były rozpuszczone. Wyglądała, jakby miała zamiar właśnie iść spać. Prawdopodobnie była już pierwsza w nocy.
– Miło cię widzieć – odpowiedziała. – Hayoon bardzo przeżywał waszą kłótnię, więc cieszę się, że w końcu się pogodziliście. Coś się stało? Potrzebujesz zostać na noc?
Skinąłem głową.
– Umm. Nie przychodziłbym do Ha o tak późnej porze, gdyby nie było to naprawdę ważne.
– Ale Hayoona nie ma w domu – powiedziała, wyraźnie zaskoczona, że tego nie wiem. – Wyszedł z pół godziny temu.
Poczułem, jakby ziemia pod moimi stopami się zapadła. Dłonie jeszcze mocniej zwinęły się w pięści, wywołując piekący ból w śródręczach, gdy paznokcie zaczęły przebijać miękką skórę. W pierwszym odruchu zapragnąłem zarzucić kobiecie kłamstwo, jednak nie miała ona powodów, by mnie oszukiwać, przecież chciała przyjąć mnie w swoim domu mimo nieobecności syna.
Wiedziałem, że świat mnie nienawidził, ale nie sądziłem, że zrzuci na mnie tyle nieszczęścia w jednym momencie. To nie mogło dziać się naprawdę, przecież tak bardzo potrzebowałem w tej chwili przyjaciela.
– Wie pani, gdzie poszedł lub kiedy wróci?
W pierwszym odruchu wzruszyła ramionami, ale po chwili ewidentnie sobie o czymś przypomniała.
– Ach, jak tak teraz pomyślę, to mówił, że jedzie do ciebie. To dziwne, nie byliście...
Nie skończyła, ponieważ odwróciłem się na pięcie i ruszyłem biegiem przed siebie, nawet się nie żegnając. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobiłem, po prostu nie mogłem wytrzymać dłużej. Czułem się przytłaczająco bezsilny i zapragnąłem zrobić cokolwiek. Znaleźć jakiegokolwiek człowieka, który zachciałby uprawiać ze mną seks, a jednocześnie tak bardzo się bałem, że ponownie wpadnę na kogoś takiego jak JJ i tym razem nie będę miał tyle szczęścia. Byłem gotowy nawet przespać się drugi raz z Seho, gdyby tylko nasze drogi jakimś cudem się skrzyżowały w tym momencie. Jeśli Hayoon naprawdę z jakiegoś powodu był u mnie, to właśnie tam powinienem jak najszybciej się znaleźć. Nie miałem głowy do tego, by zastanawiać się nad tym, co tam robił i czy naprawdę mógłby tam być. Pragnąłem po prostu znaleźć się jak najbliżej niego.
Nocny autobus jadący przez moje osiedle akurat stał na przystanku. Zaczął odjeżdżać, gdy byłem już prawie na miejscu, na szczęście kierowca się ulitował i jeszcze wpuścił mnie do środka, kiedy zacząłem za nim gonić, uderzając w bok pojazdu otwartą ręką. W środku, oprócz mnie, siedziały tylko dwie wyraźnie pijane dziewczyny na oko w studenckim wieku, więc zwinąłem się w kłębek na tylnym siedzeniu i próbowałem wytrzymać jeszcze trochę. Nawet nie chciałem myśleć o tym, co będzie, jeśli nie zastanę u siebie w domu Hayoona. Ta wizja po prostu była zbyt przerażająca, abym mógł brać ją pod uwagę. Czułem, jakby znajdujące się w mojej lewej kieszeni narkotyki stały się sto razy cięższe i prawie zrobiły dziurę w materiale. Nigdy nie chciałem sięgać po tego typu używki, ale może to było rozwiązanie, którego potrzebowałem.
Jakie miałem inne wyjście? Czułem, że już zacząłem umierać przez potwora w moim wnętrzu, który nie miał litości, a gdy nie zastanę przyjaciela w domu, będzie jeszcze gorzej. Zacząłem się zastanawiać, czy spotkanie dilera na przystanku, nie było promyczkiem szczęścia w tym okrutnym świecie. Dał mi łatwy sposób na dostanie tego, czego potrzebowałem, a konsekwencjami najwyżej martwiłbym się później. Najważniejsze było nakarmienie tego potwora.
Wsunąłem palce do ust, żeby zacisnąć na nich zęby i powstrzymać się od krzyku. Czułem, że cały się trzęsę i pocę, jakbym miał gorączkę, że potwór żyjący we mnie rozrywa mnie od środka, aby wydostać się na światło dzienne. Po policzkach na nowo zaczęły spływać łzy, a w ustach rozlał się smak krwi, jednak nie przejmowałem się tym, dopóki to zachowanie pomagało mi przetrwać. Zacząłem wygryzać sobie skórki przy paznokciach, skupiając całą uwagę na odrywaniu kolejnych kawałków własnego ciała, byleby nie myśleć o tym, że wciąż muszę czekać. Tak zaabsorbowałem się nowym zajęciem, że prawie przegapiłem swój przystanek.
Gdy wysiadłem z autobusu, bluzka Hayoona była brudna od kropelek krwi, która zalewała obgryzione paznokcie. Przez nerwy pomyliłem się przy wpisywaniu pinu do drzwi, dlatego do mieszkania udało mi się dostać dopiero za drugim razem. Zrzuciłem buty na korytarzu, nawet nie zakładając kapci, i prawie potknąłem się o próg, gdy w pośpiechu wchodziłem w głąb korytarza. Jedyne źródło światła pochodziło z salonu, dlatego właśnie tam skierowałem swoje kroki. Przemknąłem przez ciemny przedpokój, docierając do kuchni, i gdy już prawie byłem na miejscu, pojawiła się przede mną dobrze znana mi postać. Oświetlona białym blaskiem z tyłu wyglądała niczym bóstwo, które przybyło w odpowiedzi na moje modły.
– Ha – załkałem, wpadając w objęcia przyjaciela, który wyglądał na szczerze zaskoczonego moim widokiem.
Objąłem jego szyję, a następnie podskoczyłem, żeby otoczyć wąski tułów nogami, tym samym zmuszając chłopaka, by trzymał mnie na rękach. Wtuliłem się w niego, czując słodki, znajomy zapach owocowego szamponu do włosów oraz olejków do loków, i już wiedziałem, że nic złego nie może mnie spotkać.
– Min-Min? – wykrztusił, jakby nie wierzył, że to naprawdę ja. – Mówiłeś, że zostaniesz na noc u Junho. Co się stało?
– To nieważne – szepnąłem, odsuwając się delikatnie od niego, żeby móc musnąć wargami jego miękkie usta. Odwzajemnił mój pocałunek, jednak nie zamierzał go pogłębiać. – Ważne jest to, że jesteśmy z powrotem razem. Chodźmy do mojego pokoju, bardzo cię potrzebuję.
– Nie rozumiem, co się dzieje – odpowiedział, jakby celowo chciał sprawić mi większe cierpienie. – Musisz mi najpierw wyjaśnić...
– Wyjaśnię ci później, nie mam już czasu – jęknąłem, czując, że jeszcze chwila zwłoki i naprawdę umrę. – Chodźmy do mnie, potrzebuję cię w tej chwili.
– Przecież jestem.
– Nie tak cię potrzebuję! Potrzebuję cię w ten sposób! – krzyknąłem, schodząc z przyjaciela, żeby spróbować zaciągnąć go do łóżka, jednak, chociaż moje nogi dotknęły ziemi, Hayoon nie miał zamiaru mnie puścić. – Junho ze mną zerwał, teraz jesteśmy tylko sami. Przysięgam, że będę na zawsze jedynie twój, tylko chodźmy już.
– Dlaczego z tobą zerwał? Pokłóciliście się? Przeze mnie?
– Hayoon! – krzyczałem dalej. – Dlaczego to odwlekasz?! Co mam zrobić, żebyś w końcu ze mną poszedł?!
Zacząłem wyszarpywać się z jego objęć, ale on wciąż uparcie mnie przetrzymywał.
– Co odwlekam?
Wrzasnąłem, w końcu uwalniając się z uścisku przyjaciela, który wydawał się szczerze przerażony moim zachowaniem. Znowu pozwoliłem łzom płynąć po moich policzkach, ale szybko zacząłem wycierać je zakrwawionymi rękami.
– Seks. Chodźmy już do mnie – poprosiłem drżącym głosem, który wręcz był przeciwieństwem wcześniejszego krzyku.
– Co ci się stało w palce?
– Nic, chodźmy już.
– Dlaczego?
– Błagam, Ha... Przecież mówię, że zrobię wszystko, tylko chodźmy już.
– Zrobisz wszystko w zamian za seks?
– Tak. Błagam.
– Więc powiedz, co ci się stało w palce.
– Kurwa, Hayoon! – znowu zacząłem krzyczeć. – Obgryzłem je. Możemy już iść? Błagam! Przecież cię, kurwa, błagam!
– Dlaczego obgryzłeś sobie palce do krwi?
Znowu wrzasnąłem, a mój krzyk zmienił się w pisk, ale nawet to nie przyniosło mi ulgi.
– Umieram, błagam, Ha – załkałem. – Chcesz mnie zabić? Nie zabijaj mnie.
Zaniosłem się płaczem niczym małe dziecko.
– Umierasz, ponieważ odmawiam ci seksu?
– Tak.
– Ludzie nie umierają od braku seksu.
– Ale we mnie żyje potwór! I on musi, inaczej mnie zabije.
– Nazywasz swoje uzależnienie „potworem"? – domyślił się. – Junho z tobą zerwał, więc potrzebujesz sobie z tym poradzić i jedyny znany ci sposób na opanowanie emocji to seks. Do tego obgryzłeś sobie palce do krwi. Zrobiłeś to, ponieważ ten „potwór" nie dostał tego, co chciał?
– Tak... – wyszeptałem. – Czy teraz możemy już pójść do mnie?
– Jest gorzej, niż myśleliśmy – powiedział, odwracając ode mnie wzrok i cofając się o kilka kroków.
Dopiero teraz z salonu wyszły jeszcze dwie osoby, które do tej pory musiały w ciszy przysłuchiwać się naszej rozmowie. Pierwszą z nich była moja matka, która zasłaniała usta dłonią, a po jej policzkach spływały liczne łzy. Nie chciałem i nie potrafiłem na nią patrzeć, gdy potwór w moim wnętrzu robił ze mną tak straszne rzeczy. Było mi wstyd, że widzi mnie w takim stanie, ponieważ ledwo pokochała homoseksualnego syna, a teraz dowiedziała się, że oprócz tego w jego wnętrzu żyło coś tak obrzydliwego. Drugą osobą był ktoś, kogo zupełnie nie spodziewałem się w moim domu, ale przyniósł świeżą porcję nadziei, niczym deszcz, który skropił wysuszoną, spękaną ziemię po wielu tygodniach suszy.
– Siwoo – wykrztusiłem, od razu całkowicie zapominając o Ha, i rzuciłem się na byłego chłopaka. – Co tutaj robisz?
Dwudziestolatek pozwolił mi przytulić się do niego, a nawet czule objął moją talię i zaczął głodzić drżące, wilgotne od potu plecy. Był ciepły, miękki, cudownie znajomy. Był niczym wspomnienie beztroskich czasów dzieciństwa. W tym momencie był też moją nadzieją i prawdopodobnie ostatnią szansą.
– Dzisiaj po południu zadzwonił do mnie Junho, dostał od swojej mamy numer do Yubin – odpowiedział. – Opowiedział mi o pewnych wydarzeniach i poprosił mnie, żebym się tobą zaopiekował.
– Więc zaopiekuj się mną – załkałem w jego szyję. Pachniał jak najlepsze chwile w moim życiu. Włosy od dołu wciąż miał przystrzyżone na krótko, a na górze ciemnobrązowe kosmki sięgały do końca nosa. Wsunąłem w nie zakrwawione palce, które następnie przeniosłem na miękki policzek mojej pierwszej miłości. – Chodźmy do mnie do pokoju, nadróbmy stracony czas – poprosiłem.
Ku mojemu przerażeniu, starszy chłopak nawet nie drgnął, jedynie pozwalając mi wysunąć się z jego objęć i spojrzeć na dobrze znajomą twarz. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a w jego oczach widziałem najszczerszą rozpacz, jakbym już był martwy.
– Nie, Minsu – powiedział stanowczo, sprawiając, że cofnąłem się o krok. – Żaden z nas nie jest tutaj, żebyś mógł nas wykorzystać. Chcemy ci pomóc, bo za długo staliśmy bezczynnie i ignorowaliśmy wszystkie czerwone flagi. Naprawdę cię przepraszam, że za każdym razem złościłem się na ciebie, zamiast dostrzec, że jesteś chory i potrzebujesz pomocy.
– Nie jestem chory – załkałem, zerkając z powrotem na Hayoona, ale on również jedynie pokręcił głową, jakby wiedział, co chcę zaraz powiedzieć. – Proszę, błagam. To tylko seks – powiedziałem, robiąc krok w stronę przyjaciela.
– No właśnie – przytaknął. – To tylko seks, Min-Min. Nikt nie umiera od braku seksu. Zwłaszcza że od naszego ostatniego razu minęło maksymalnie pięć godzin. Od twojego być może jeszcze mniej, nie wiem, czy robiłeś to z Junho.
Przełknąłem ślinę, wpatrując się prosto w przystojną twarz okalaną czarnymi lokami.
– Gdy się rozstawaliśmy, mówiłeś, że chcesz być moim narzeczonym, a teraz chcesz mnie zabić?!
– Więc gdzie masz pierścionek? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Minsu! Jeśli chcesz już mnie wykorzystywać, to chociaż bądź w tym konsekwentny!
– Mam go! – odkrzyknąłem, sięgając do lewej kieszeni, żeby wyciągnąć krążek wykonany z różowego złota i wysadzany pokaźnym morganitem oraz diamentami. Uniosłem ozdobę wysoko do góry, żeby przyjaciel zobaczył, że wcale go nie odrzuciłem. Przez obręcz wciąż był przewieszony łańcuszek, w który zaplątała się niewielka torebeczka z białym proszkiem. Przez nagłe szarpnięcie wypadła na podłogę w kuchni, przyciągając wzrok każdej osoby znajdującej się w pomieszczeniu.
Przez kilka sekund, które zdawały się ciągnąć wręcz godzinami, między nami w końcu zapanowało milczenie. Nawet potwór, który wyniszczał mnie od środka przez nieustający głód, zamarł na te kilka chwil w przerażeniu.
– To nie tak, jak myślicie – zacząłem się tłumaczyć, zanim ktokolwiek zdołał się odezwać.
– Od kiedy bierzesz? – pierwszy odezwał się Siwoo, a gdy zacząłem się schylać, by podnieść torebeczkę, jakby schowanie jej mogło cofnąć czas, starszy chłopak złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
– Nie biorę! – krzyknąłem, zerkając prosto w jego oczy, żeby miał pewność, że nie kłamię. – Dostałem to od jakiegoś mężczyzny na przystanku autobusowym. Nie chciałem, ale mi wcisnął. Nie wziął nawet pieniędzy!
– A ty, zamiast je wyrzucić, przyniosłeś to świństwo do domu?! – Pierwszy raz głos zabrała moja matka. Brzmiała na szczerze przerażoną i zrozpaczoną.
– Naprawdę ich nie wziąłem.
– Masz już umówioną wizytę u pani doktor – mówiła dalej. – Wypełniłam też wniosek o domowe nauczanie, nie wrócisz na razie do szkoły. A jutro z samego rana zrobię ci test na obecność narkotyków we krwi.
– Pójdę to wyrzucić – mruknął Hayoon, nawet na mnie nie patrząc.
Podszedł do woreczka leżącego na ziemi i podniósł go ostrożnie. Podążałem za nim wzrokiem, zanim nie zniknął w łazience, a już chwilę później rozległ się dźwięk spuszczanej wody. Wtedy wyczułem, jak palce Siwoo zaciskają się mocniej na moim nadgarstku, więc spojrzałem na niego, nie hamując w ogóle łez, które zalewały moją twarz. Jedynie zacisnąłem zęby na dolnej wardze, by nieudolnie powstrzymać ją przed niekontrolowanym drżeniem.
– Masz tego więcej? – zapytał. Od razu pokręciłem głową, ale moje słowa nie były dla niego wystarczające. Chwycił ostrożnie mój podbródek i uniósł twarz do góry, żeby zajrzeć mi do nosa, jakby spodziewał się zobaczyć w nim osad z białego proszku.
– Nie brałem – załkałem, wyszarpując głowę. – Zostawcie mnie już w spokoju. Jak nie chcecie mi pomóc, to chociaż pozwólcie mi sobie pójść! Znajdę kogoś innego! Kogoś, kto nie chce mojej śmierci!
– Uważasz, że chcę twojej śmierci?! – Starszy chłopak ewidentnie również zaczął tracić cierpliwość. – Po tym wszystkim jestem tutaj dla ciebie! Odroczyłem drugi semestr studiów, żeby być tu dla ciebie! Siedzę tutaj od kilku godzin, bo czekałem, aż wrócisz! Dzwoniłem do ciebie setki razy, ale masz wyłączony telefon! Martwię się o ciebie i nienawidzę się za to, że nie potrafiłem sam zobaczyć, jak bardzo potrzebujesz pomocy! Że musiałem cię stracić przez własną głupotę! Że dopiero ktoś inny otworzył mi oczy! Że... że być może nie kochałem cię na tyle, by przełknąć dumę i dostrzec coś więcej. I że nie zasługuję, by być przy tobie, ale nie pozwolę ci mnie odepchnąć, dopóki nie będę miał pewności, że poradzisz sobie sam.
Wpatrywałem się w jego łzy, które płynęły wraz z moimi. Przecinały blade policzki i zbierały się na brodzie, by następnie skapywać na nasze ręce. Przeciskały się pomiędzy palcami Siwoo i spływały wzdłuż mojego przedramienia.
– Jeśli chcesz być przy mnie, to uratuj mnie od tego potwora – poprosiłem. – Chodźmy do mnie do pokoju, błagam... Umrę, jeśli mnie tak zostawisz. Jeśli go nie nakarmię, zabije mnie... On już mnie zabija. Błagam.
– Dlaczego chce akurat seksu? Co jest takiego w seksie, że tak bardzo go potrzebuje? Co ci daje seks? Proszę, powiedz mi.
– Nie dam dłużej rady – załkałem. – Nie mam już siły, proszę cię!
Tego wszystkiego było już za dużo. Czułem, że zaistniała sytuacja mnie przerasta, a bezsilność dodatkowo potęgowała wzmagającą się w moim wnętrzu potrzebę autodestrukcji. Zerwanie z Junho, długie poszukiwania Hayoona, zasadzka, która czekała na mnie we własnym domu, gdzie powinienem czuć się bezpieczny, oraz przyłapanie z narkotykami, których nawet nie wziąłem. Żałowałem, że pozwoliłem je sobie zabrać. Wolałbym już odurzyć się nimi i uciec do miejsca, w którym naprawdę nie istniałyby żadne problemy i w którym nie dosięgnęłoby mnie zło tego świata. Teraz jednak było już za późno, moje wyjście awaryjne zostało mi odebrane, a rozpacz wzrastała, jeszcze bardziej pobudzając żyjącego w moim wnętrzu potwora. Nie wiedziałem, gdzie zniknął przyjaciel, ale kiedy zerknąłem w kierunku, gdzie powinien być, dostrzegłem jedynie pustkę. Czy naprawdę jedynym ratunkiem, który mi pozostał, była śmierć?
– Chcemy ci pomóc, ale musisz nam powiedzieć, jak możemy to zrobić. – Dobiegł mnie zatroskany głos matki, ale nie zamierzałem na nią patrzeć. Nie chciałem, żeby widziała mnie w takim stanie, nie chciałem, żeby znowu zaczęła się mną brzydzić.
– Mówiłem ci już... Seks sprawia, że czuję się bezpieczny, kochany, że zapominam, jak bardzo nienawidzi mnie ten świat – wykrztusiłem z trudem przez zaciśnięte gardło, z powrotem wpatrując się w Siwoo. – Umieram. Uratuj mnie, błagam. Jeśli ty mnie nie uratujesz, po prostu umrę.
– Przysięgam na wszystko, że cię uratuję – odpowiedział, przyciągając mnie do siebie bliżej i zamykając w szczelnych objęciach. – Ale ty mi obiecaj, że wspólnie pozbędziemy się tego potwora. Przysięgnij, że będziesz próbował się leczyć, że nigdy więcej nie będziesz próbował walczyć z tym samotnie, bez szukania w nas oparcia. Minsu, spójrz mi w oczy i przysięgnij.
Uniosłem głowę, mrugając szybko, żeby pozbyć się łez i móc wyraźnie spojrzeć na twarz Siwoo. Serce, które zostało po raz kolejny wyrwane dzisiaj z mojej piersi i które już nigdy więcej nie miało do niej wracać, znowu zabiło szybciej, ponieważ ponownie mogłem wpatrywać się w te oczy. Widziałem w nich przerażenie, rozpacz, żal i coś, czego nie spodziewałem się już nigdy zobaczyć, miłość. Skinąłem, czując, że właśnie rozpadłem się na milion malutkich kawałeczków i że jedynie ręce Siwoo trzymają je wszystkie razem, że nie byłoby czego zbierać, jeśli puściłby mnie nawet na krótką chwilę.
– Przysięgam – załkałem, zaciskając palce na pierścionku, który wciąż trzymałem w zakrwawionej dłoni.
– Więc ja też przysięgam, że zostanę z tobą – odpowiedział. – Będę z tobą tak długo, jak będziesz mnie potrzebował. I nawet dłużej, jeśli będziesz tego chciał.
Znowu zacząłem krzyczeć, chociaż sam nie wiedziałem, dlaczego to robiłem. Po prostu krzyczałem i wtulałem się mocniej w ciało starszego chłopaka, próbując przetrwać jednocześnie najgorszą i najpiękniejszą chwilę w moim życiu. Już chwilę później dołączyła do nas moja mama, obejmując naszą dwójkę i płacząc nie mniej niż my.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top