54 | i'm...
Woda była tak zimna, że skóra stała się sztywna i zaczerwieniona. Palce oraz wargi powoli robiły się sine, zęby szczękały, ale zupełnie się tym nie przejmowałem. Obejmowałem rękami nogi, które przycisnąłem do klatki piersiowej, a twarz chowałem w kolanach. Od ścian łazienki co jakiś czas odbijały się echem moje krzyki, ponieważ już od kilku minut nie byłem w stanie płakać. Ciałem wstrząsały kolejne dreszcze, skóra opinająca plecy piekła od zimna, a głowa pulsowała z bólu. To wszystko jednak pozostawało bez znaczenia. Nienawidziłem każdej cząstki siebie.
Nienawidziłem zniszczonych silnymi rozjaśniaczami włosów. Nienawidziłem pyzatych policzków i oczu z dużą wadą wzroku. Nienawidziłem mięsistych warg i tego, że górna była większa od dolnej. Nienawidziłem drobnego ciała, krótkich nóg i palców. Nienawidziłem fałdek skóry tworzących się na brzuchu, kiedy siadałem lub się kuliłem. Nienawidziłem uparcie odrastających włosów łonowych. Nienawidziłem nawet zaróżowionych brodawek, przez które przechodziły kolczyki. Wszystko we mnie było obrzydliwe, ponieważ to wszystko oddałem osobie, której szczerze nienawidziłem.
Znowu krzyknąłem żałośnie, szarpiąc się za mokre włosy, a kilka z nich zostało w moich palcach. Dobrze, chciałem, by inni brzydzili się mną równie mocno, co ja. Ślina zaczęła wyciekać spomiędzy sinych warg i skapywać na brodzik od prysznica, pod którym się schowałem przed światem. Twarz wciąż mnie bolała, a pod oczami pojawiły się siniaki, ale udało mi się domyć z niej krew i jakoś wrócić do domu, kuląc się na ostatnim siedzeniu autobusu. Miałem ochotę oblać się wrzątkiem, żeby wypalić skórę, którą dotykały ręce Seho, którą w niektórych miejscach naznaczył swoim obślizgłym językiem, na którą się spuścił.
– Ja pierdolę – wydyszał, pochylając się nade mną, a jego ciepła sperma spływała między moimi pośladkami, na które doszedł, ściągając uprzednio prezerwatywę. Teraz leżała na ziemi niedaleko mojego rozbitego telefonu. Drżałem, czując ból w dolnej części ciała i pulsowanie w obitym nosie. Wbijałem palce w jasnoszare kafelki, dysząc ciężko, a gdy Seho zaczął się ubierać, w końcu odwróciłem się do niego przodem. – Daj mi swój numer telefonu – rozkazał, poprawiając włosy.
Sięgnąłem po papier, żeby wytrzeć się ze śliny i nasienia. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji, chociaż wewnętrznie zaczynałem żałować. Nieustające pragnienie w moim wnętrzu zostało ugaszone tylko na krótką chwilę, a teraz ponownie ściskało wszystkie narządy, domagając się czegoś więcej, niż szybkiego stosunku ze znienawidzonym chłopakiem w publicznej toalecie. Zwłaszcza że był beznadziejnym partnerem, który skupiał się tylko na sobie.
– Nie – odpowiedziałem, z obrzydzeniem wrzucając śliski papier do muszli.
– Nie? – powtórzył z niedowierzaniem. – Co to znaczy „nie"?
– Że nie dam ci mojego numeru – mruknąłem, wciągając bieliznę oraz spodenki, i ponownie spojrzałem na mojego prześladowcę. – Jesteś beznadziejny i obrzydliwy. – Otworzył usta, ale nie dopuściłem go do słowa: – Tak, pieprzę się z Junho i nawet on jest o wiele lepszy niż ty. Także pierdol się sam, Seho.
Podniosłem z ziemi zepsuty telefon i odwróciłem się w stronę wyjścia. Spodziewałem się, że rok młodszy chłopak mnie powstrzyma, być może jeszcze raz uderzy, albo nawet mocniej pobije, żebym na pewno pożałował tych słów. On jednak nawet nie drgnął, wciąż mając rozchylone wargi, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odwagi. Podszedłem do jednej z jajowatych umywalek, w której pośpiesznie opłukałem ręce, a następnie zacząłem zmywać krew z nosa, ust i brody. Wyglądałem naprawdę okropnie i zacząłem wątpić, iż moja twarz wyjdzie z tego bez szwanku. Nos był opuchnięty i siny, podobnie jak delikatna skóra pod oczami. Może naprawdę był złamany.
– Seho – odezwałem się do chłopaka, który nawet nie ruszył się z miejsca, jedynie przyglądając się mi ze zmarszczonymi brwiami. Teraz nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a ja wymusiłem uśmiech na wargach. – To się liczyło, pedale.
Gdy wyszedłem z publicznej łazienki, nie szukałem już Junho w galerii. Nie chciałem go widzieć, nie chciałem, żeby on widział mnie. Rozpacz, wściekłość, żal i obrzydzenie zaczęły wypełniać całe moje wnętrze, tworząc okropną mieszankę, z którą musiałem sobie poradzić, ale nie wiedziałem jak. Nawet nie wiedziałem, czy był ktoś, kto by mnie zrozumiał. Raczej nikt normalny nie pozwala swojemu prześladowcy przelecieć się w toalecie. Wciąż czułego go w sobie, gdy wracałem do domu. Wciąż go czułem, gdy od wejścia zacząłem zrzucać z siebie zakrwawione ubrania i pozostawiałem je na podłodze. Wciąż czułem nieustającą odrazę, kiedy, nie zamykając drzwi, wszedłem nagi pod prysznic, a następnie odkręciłem lodowatą wodę. Ona również nie była w stanie mnie wyczyścić z dotyku Seho.
Nienawidziłem go. Nienawidziłem Junho. Nienawidziłem siebie. Ten świat również mnie nienawidził.
Znowu zacząłem krzyczeć, dokładnie w tej samej chwili, w której rozległ się charakterystyczny dźwięk otwierania drzwi pinem. Umilkłem, próbując przełknąć gęstą gulę, która powstała w gardle, i zacząłem wsłuchiwać się w stukanie obcasów mojej mamy. Kobieta nie powiedziała ani słowa, idąc prosto do łazienki, poprowadzona porozrzucanymi na podłodze ubraniami. Jej spojrzenie od razu skrzyżowało się z moim, gdy niepewnie zajrzała do środka.
– Minsu... – wykrztusiła, zupełnie nie przejmując się tym, że byłem nagi. Rzuciła się w stronę prysznica, odsuwając przeszklone drzwi, by lepiej przyjrzeć się mojej zsiniaczonej twarzy. Jej palce były takie miękkie i ciepłe. – Synku, co ci się stało?
Znowu zacząłem płakać, chociaż jeszcze chwilę temu byłem całkowicie pewny, że nie mam już żadnych łez. Pokręciłem jedynie głową, zaciskając zęby na dolnej wardze, by powstrzymać jej drżenie. Kobieta sięgnęła do kurka i zakręciła lodowatą wodę, która zmoczyła jej włosy i połowę koszuli oraz część podłogi, ale zdawała się tym zupełnie nie przejmować. Puściła moją twarz i bez żadnych oporów zaczęła oglądać resztę ciała, by sprawdzić, czy nigdzie więcej nie mam żadnych ran.
– Kto ci to zrobił? – zapytała, również płacząc, ale po jej głosie mogłem poznać, że jest szczerze wściekła.
– Nikt – wydukałem, ponownie zwijając się w kłębek, ponieważ nie chciałem, żeby dłużej na mnie patrzyła. Zmarznięta skóra zaczęła piec mnie jeszcze bardziej, gdy lodowata woda już w nią nie uderzała.
– Gdzie jest Junho?
To pytanie sprawiło, że znowu zapragnąłem krzyczeć, jednak zmusiłem się, by zdławić ten krzyk i przełknąć go wraz z kolejną porcją śliny.
– Nie wiem – wykrztusiłem, decydując się na kolejne kłamstwo: – Nie było go przy tym. Musiał wrócić do domu.
– Ubieraj się, jedziemy do szpitala, a potem na policję.
– Nie – poprosiłem, zerkając na nią błagalnie. – Nie na policję. To się więcej nie powtórzy, nie ma sensu jechać na policję. Lepiej nie jechać. Proszę. Nie na policję.
Kobieta ściągnęła wargi, wyraźnie niezadowolona z perspektywy, iż ktoś, kto skrzywdził jej dziecko, miałby pozostać bezkarny. Jednak ostatecznie skinęła głową, powtarzając, że wizyta w szpitalu jest absolutnie konieczna. Również skinąłem głową.
***
W szpitalu ludzie patrzyli na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Niektórzy szeptali między sobą albo szturchali łokciami siedzące obok nich osoby i kiwali na mnie głowami. Najwidoczniej nastolatek, któremu ktoś przywalił w nos, był bardzo ciekawą atrakcją wśród staruszek z opuchniętymi nogami oraz dzieci z powybijanymi palcami podczas zabawy lub ćwiczeń na zajęciach sportowych. Lekarz przyjął mnie poza kolejnością, uznając mój przypadek za pilny ze względu na potencjalny uraz mózgu. Dopiero po ponad godzinie mogliśmy usiąść w gabinecie zabiegowym, gdzie dyżurny chirurg, mężczyzna koło czterdziestki o szerokich barkach, przypiął do specjalnej lampy prześwietlenie mojego nosa, przyglądając się mu z uwagą. Matka stała obok niego, nerwowo obgryzając paznokcia z brzoskwiniowym lakierem.
– Wystarczy nastawić i syn będzie jak nowy – powiedział, w końcu pozwalając nam odetchnąć z ulgą. – Miał wiele szczęścia, nie ma już krwotoku, siniaki pod oczami powinny zejść w ciągu dwóch tygodni, gdyby jednak nie znikały, proszę się zgłaszać. Usztywnimy też nos, żeby na pewno nic się nie przesunęło. Po trzech dniach proszę przyjść na ściągnięcie. – W końcu na mnie spojrzał. – Bez obaw, naprawię twoją piękną twarz, dziewczyny wciąż będą się za tobą oglądały.
Skinąłem głową bez słowa.
– Mam nadzieję, że ten drugi skończył gorzej – zaśmiał się, próbując poprawić mi humor, ale kąciki moich ust nawet nie drgnęły. Lekarz odchrząknął, oczyszczając gardło, i przybrał poważną minę, widząc, że nie mam nastroju na żarty. – Zawołam pielęgniarkę, żeby podała ci znieczulenie miejscowe i przyszykowała tamponady.
Po raz kolejny jedynie skinąłem głową i wziąłem głęboki oddech, czując narastające nerwy. Czymkolwiek były tamponady, nie brzmiało to, jak coś, co chciałbym mieć w pobliżu złamanego nosa.
***
Po wszystkim wyglądałem jak mumia. Nastawiony nos został usztywniony i przewiązany bandażem dookoła głowy. Wraz z sińcami pod oczami byłem gotowy, żeby wziąć udział w halloweenowym przyjęciu, ponieważ nie potrzebowałem żadnego przebrania. Robiło się już późno i słońce pomału chowało się za horyzontem, otulając niebo ciepłymi barwami. Po gęstych, burzowych chmurach nie było już śladu, jedynie małe obłoczki o różowej barwie płynęły leniwie nad naszymi głowami. Zastępczy samochód matki zatrzymał się na dobrze znanym mi osiedlu, a niezmiennie zmartwiona kobieta po raz kolejny spojrzała na mnie z niezadowoleniem na twarzy. Wciąż się upierała, by zabrać mnie na komisariat policji i złożyć doniesienie o pobiciu, ale po raz kolejny zacząłem ją prosić, by tego nie robić.
Bałem się. Bałem się donosić na Seho, bałem się, że ktoś się dowie o tym, co zaszło między nami w łazience. Bałem się, że zamiast lepiej, będzie tylko gorzej, ponieważ jego rodzice mieli więcej pieniędzy niż moja matka, do której należała jedynie połowa rodzinnej firmy. Bałem się, że będzie tak samo, jak z Hayoonem, który ugryzł mnie w kostkę, ale to ja dostałem za to karę. Bo kto stanie po stronie bezwartościowego śmiecia? Kto stanie po stronie pedała i dziwki?
Wysiadłem z samochodu, żegnając się z kobietą i trochę za mocno trzaskając drzwiami. Poprawiłem zsuwającą się z ramienia bluzę, którą powinienem zapiąć, ponieważ zrobiło się dość chłodno, i ruszyłem w stronę klaki schodowej, zwinnie omijając dość spore kałuże. W tylnej kieszeni spodni miałem wsunięty nowy telefon, który kupiliśmy w sklepie firmowym Samsunga, gdy wracaliśmy ze szpitala. Był to nieplanowany wydatek, ale matka nie miała żadnych oporów, by go kupić, zapewne uznając, że poprzedni smartfon został uszkodzony podczas pobicia, a nie przez moją własną głupotę i próbę wyżycia się na niewinnym urządzeniu.
Sam nie miałem pewności, czy dobrze zrobiłem, prosząc ją o przywiezienie mnie tutaj. Jednak teraz było już za późno, by zmienić zdanie. Sprawnie wspiąłem się po schodach, czując bolesny skurcz w żołądu, a następnie zapukałem do drzwi, zanim zdążyłbym stchórzyć. Nie musiałem długo czekać. Po kilku sekundach dobiegł mnie dźwięk przekręcanego zamka, a już chwilę później tuż przede mną stał Junho z opuchniętymi, zaczerwienionymi oczami oraz z błyszczącym kolczykiem w brwi. Nawet się nie przebrał od naszego wyjścia do galerii, prawdopodobnie dlatego, że jego ubrania nie zostały wybrudzone krwią, w przeciwieństwie do moich. Przyglądał się mi, zupełnie nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Jego czekoladowe oczy zeszkliły się, gdy utkwił spojrzenie w opatrunku.
– Czy on jest...? – zaczął, nawet się ze mną nie witając.
– Tak, złamany – dokończyłem za niego. – Mam złamany nos, więc możesz pogratulować swojemu przyjacielowi.
Pierwsza łza spłynęła po jego policzku. Wytarł ją pośpiesznie wierzchem dłoni, gdy tuż obok nas pojawiła się jego matka. Kobieta zaczęła nas pytać, dlaczego stoimy w drzwiach, jednak urwała, gdy spojrzała na moją twarz. Widziałem po niej, że jest szczerze zaskoczona, więc Junho nie powiedział jej o dzisiejszym zajściu w łazience. Od razu kazała synowi się odsunąć, żebym mógł wejść, a gdy przekroczyłem próg mieszkania, objęła mnie ciasno.
– Co ci się stało, słońce? – zapytała, gładząc delikatnie moje włosy. Pachniała jak Junho i ciasto ryżowe.
– Wpadłem na słup – mruknąłem, zerkając kątem oka na Junho, ale on ponownie odwrócił wzrok. Tak samo, jak wtedy, gdy pozwalał Seho mnie bić i upokarzać.
Kobieta spojrzała na mnie w taki sposób, iż nie miałem wątpliwości, że wie, iż właśnie skłamałem. Mimo to nie zadawała żadnych więcej pytań, wpuszczając mnie w głąb mieszkania. Od razu ruszyłem do pokoju po lewej na końcu korytarza, a mój chłopak szedł za mną niczym cień, nie odzywając się ani słowem, dopóki nie zostaliśmy sami. Dopiero kiedy drzwi do jego pokoju się zamknęły, stanęliśmy twarzą w twarz i ponownie nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, zaczął się tłumaczyć:
– Pozwól mi to wyjaśnić, hyung.
Był żałosny, jeśli myślał, że tak po prostu go wysłucham. Wziąłem głębszy oddech przez lekko rozchylone usta, następnie zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem otwartą dłonią policzek Junho. Głośne klaśnięcie odbiło się od ścian pokoju i jeszcze chwilę jego echo kuło nas w uszy. Siedemnastolatek otworzył szeroko oczy, całkowicie się tego nie spodziewając. Spojrzał na mnie, ale oprócz szoku nie widziałem w jego oczach chociażby cienia cierpienia. Zapewne uznał to uderzenie za żałosne, zapewne nawet go nie zabolało. Frustracja sprawiła, iż ponownie się zamachnąłem i po raz drugi uderzyłem to samo miejsce, próbując włożyć w cios jeszcze więcej siły. Śródręcze mnie piekło, a kolejne klaśnięcie zmieszało się z moim głosem.
– Nienawidzę cię – warknąłem.
Dopiero teraz chłopak przyłożył dłoń do policzka, zakrywając go w obawie przed kolejnym uderzeniem. W ciągu jednej sekundy jego twarz zalała się łzami, zaczął łkać jak małe dziecko i padł na kolana, uderzając nimi twardo o podłogę. W moim gardle powstała ogromna gula, której nie byłem w stanie przełknąć, mimo usilnych prób, a serce ścisnęło się boleśnie, widząc ukochanego w takim stanie.
– Przepraszam – wykrztusił drżącym głosem. – Hyung, tak bardzo cię przepraszam. Nie wiem dlaczego... Nie potrafiłem, po prostu nie potrafiłem. Tak strasznie się bałem, że nie byłem w stanie się ruszyć. Chciałem to przerwać, ale... Moje ciało nie było w stanie się ruszyć! Słusznie mnie nienawidzisz, ja też się za to nienawidzę. Nienawidzę się najbardziej na świecie! Nie zasługuję na ciebie, ale naprawdę cię kocham. Kocham cię, hyung, bła...
– Nie pierdol – wszedłem mu w słowo. – Nigdy więcej nie mów, że mnie kochasz. Nie masz prawa mnie kochać, rozumiesz?
Skrzywił się przez te słowa, a jego opuchnięte powieki stały się jeszcze bardziej wypukłe i zaczerwienione. Z nosa zaczęło cieknąć, z brody skapywały liczne łzy. Mimo to skinął głową, zaciskając dłonie w pięści.
– Rozbierz się – mruknąłem, starając się, by mój głos brzmiał ozięble.
Junho zawahał się jedynie przez krótką chwilę. Zerknął na mnie, a następnie ściągnął koszulkę przez głowę, chociaż wciąż po jego policzkach spływały świeże łzy. Wytarł nią twarz i odrzucił na bok, kiedy wsunąłem palce w brązowoczarne włosy. Zrobiłem krok w przód i przysunąłem głowę chłopaka bliżej siebie, aby nie miał żadnych wątpliwości, czego od niego oczekuję. Sięgnął drżącymi dłońmi do mojego rozporka, ale mimo to poradził sobie z nim naprawdę sprawnie. Już chwilę później mój członek był w jego ustach. Przymknąłem powieki, starając się skupić na przyjemności płynącej z tego zbliżenia; na miękkich wargach otaczających twardniejące prącie, na śliskim języku podrażniającym wędzidełko, na mokrym gardle, o które ocierała się żołądź. A przede wszystkim na tym, że był to właśnie Junho.
Junho, nie Seho. I to liczyło się najbardziej.
Chłopak odsunął się delikatnie ode mnie i zaczął zsuwać z moich ud spodenki, które opadły do kostek. Następnie zrobił to samo z bielizną, pomógł uwolnić stopy ze zbędnych materiałów i zabrał mnie do łóżka. Opadłem na materac plecami, od razu zginając i rozkładając nogi, żeby zrobić miejsce dla partnera. Siedemnastolatek ułożył się wygodnie między nimi, chwytając w duże dłonie jędrne pośladki, które delikatnie rozsunął, by polizać odbyt. Wciągnąłem gwałtownie powietrze, czując, że moje gardło staje się coraz bardziej wyschnięte, ale nie zamierzałem nic z tym robić. Byłem zbyt zajęty zaciskaniem dłoni w pięści na pościeli, kiedy palce Junho wsunęły się do mojego wnętrza, a usta wróciły do lizania i zasysania się na penisie. Co jakiś czas, unosiłem się lekko na łokciach i przyglądałem się przystojnej twarzy z kolczykiem w prawej brwi oraz ciepłym czekoladowym oczom, z którymi chwilami nawiązywałem kontakt wzrokowy.
To cały czas był Junho, a jego dotyk był zupełnie inny, niż dotyk Seho. Był o wiele przyjemniejszy, miększy, nie wywoływał dreszczy ani obrzydzenia.
Nienawidziłem siebie jeszcze bardziej.
Gdy przełknął moje nasienie i wytarł usta oraz brodę ze śliny, bardzo niepewnie zbliżył się do mnie. Moja klatka piersiowa falowała pośpiesznie przez głębokie oddechy, którymi próbowałem się uspokoić po przed chwilą przeżytym orgazmie. Jedną rękę ułożyłem na mocno bijącym sercu, drugą na podbrzuszu. Junho położył się na prawym boku tuż obok, żeby móc się na mnie patrzeć nieśmiało. Wiedziałem, że czeka, aż coś powiem, ale nie potrafiłem się do niego odezwać. Nie, kiedy on się na mnie wypiął, a ja go zdradziłem.
Właśnie dlatego również przekręciłem się na bok, odwracając się plecami do młodszego chłopaka. Nie chciałem go widzieć, ponieważ wtedy żal i wyrzuty sumienia stawały się silniejsze, wykańczając mnie od środka. Kiedy poczułem delikatny dotyk na wciąż osłoniętych koszulką plecach, wzdrygnąłem się, ale wciąż uparcie ignorowałem obecność siedemnastolatka. Nie wiedziałem, jak powinna wyglądać nasza relacja. Czy mieliśmy udawać, że nic się nie stało i próbować żyć tak, jak wcześniej? Ciągnąć tę grę do końca przerwy letniej, a potem po prostu runąć niczym Ikar do morza, ponieważ tam należeliśmy do innych światów, staliśmy po przeciwnych stronach frontu i najwidoczniej nie miało się to zmienić. A może nie było sensu tego ciągnąć, może powinienem wyzbyć się wszelkich uczuć i wykorzystać Junho do zaspokajania moich potrzeb, dopóki sam nie odwróci się ode mnie. Zacząć traktować go jak przedmiot bez uczuć, a nie żywego człowieka, dla którego szybciej biło moje serce.
Ciszę w pokoju przerwało krótkie pociągnięcie nosem. Początkowo pomyślałem, że się przesłyszałem, ale chwilę później nastąpiło kolejne, a potem kolejne i kolejne. W końcu coś we mnie pękło, pomału obróciłem się na drugi bok i spojrzałem na zalaną łzami twarz Junho, który bez większego efektu próbował wytrzeć mokre policzki. Gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, pociągnął nosem kolejny raz.
– Przepraszam – szepnął zmienionym głosem, czego winą była zapewne gula w gardle. – Masz pełne prawo mnie nienawidzić.
Łza spłynęła wzdłuż mojej skroni i skapnęła na poduszkę, druga wsiąknęła w bandaż na złamanym nosie.
– Nie nienawidzę cię – odpowiedziałem. – Jestem na ciebie bardzo zły i mam żal, ale nie nienawidzę cię. Powiedziałem tak pod wpływem negatywnych emocji, bo chciałem... Chciałem, żebyś poczuł się tak zraniony, jak ja, kiedy odwróciłeś ode mnie wzrok, gdy najbardziej cię potrzebowałem.
– Jestem żałosnym tchórzem. Od dawna nie uderzyłem nikogo poza ringiem i trochę się tego boję – zaczął. – Boję się, że znowu zacznę to robić, że zapomnę o wszelkich zasadach, że wyrzucą mnie z Daeil, że stanę się nikim albo jakimś przestępcą... Lub potworem jak mój ojciec.
– Junho...
– Ale... – Nie pozwolił mi się wypowiedzieć. – Jeśli to cię pocieszy, to na ringu będę uderzał Seho sunbae z całych sił i nigdy nie pozwolę mu ze mną wygrać, choćbym miał umrzeć z wyczerpania.
– A co z przerwami? – zapytałem. – Na przerwach i po lekcjach wciąż będziesz pozwalał mu mnie prześladować? Znęcać się nade mną? Poniżać?
– Nie powinieneś był przed nim uciekać – pouczył mnie, ponownie zniżając głos do szeptu. – W ten sposób prowokujesz go do gonienia cię. Sprawiasz mu tym radość i dajesz satysfakcję.
– Więc teraz to moja wina?
– Nie. To nie jest twoja wina, hyung. To wina Seho sunbae, że jest agresywnym homofobem.
Ściągnąłem usta, gdy żołądek boleśnie się skurczył, a w głowie powróciły wspomnienia ze zdarzeń w łazience. Nie potrafiłem przyznać się przed chłopakiem, że zdradziłem go z moim oprawcą, że ktoś, kto prześladował mnie za bycie gejem, sam z wielką chęcią dotykał mojego ciała i uprawiał ze mną seks, a do tego domyślił się, że Junho nie różnił się od niego pod tym względem. Ja również byłem tchórzem.
Objąłem wąską talię siedemnastolatka, ostrożnie wtuliłem twarz w jego twardą klatkę piersiową i przymknąłem powieki, zaciągając się słodkim zapachem ciała ukochanego. Ciepłe ręce również mnie objęły, delikatnie wtulając w siebie, a ciche pociągnięcia nosem nieprzerwanie zakłócały ciszę w pokoju. Mimo wydarzeń z dzisiejszego dnia jego ramiona sprawiały, że czułem się bezpieczny i kochany.
– Junho – szepnąłem cicho, owiewając jego nagą skórę ciepłym oddechem. – Jestem... – urwałem.
– Jesteś...? – dopytał, ale zamiast udzielić mu odpowiedzi, wtuliłem się w niego mocniej i zacisnąłem powieki, jakbym chciał zasnąć, chociaż wciąż było dość wcześnie.
Jednak to, jak bardzo bałem się wypowiedzieć te słowa na głos, nie zmieniało faktu, że były one prawdą, której istnienie wolałbym wyprzeć. Byłem i już dłużej nie mogłem temu zaprzeczać, nieważne, jak mocno bym chciał. Byłem uzależniony od seksu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top