49 | sea
Dojechaliśmy na miejsce prawie półtorej godziny później, ponieważ przypadkowo matka skręciła w złym miejscu. Mimo wszystko na naszych twarzach gościły uśmiechy, gdy w końcu wypakowaliśmy zabrane rzeczy z bagażnika i ruszyliśmy prosto w stronę morza. Jego szum miękko wpadał do naszych uszu, a silny wiatr szarpał włosami oraz ubraniami. Chwyciłem Junho pod łokieć, przyglądając się, jak nowe gwiazdy pojawiają się w jego czarnych oczach, niczym rozkwitające kwiaty na wiosnę. Niczym w czarnych lustrach odbijało się w nich bezchmurne, błękitne niebo oraz granatowe fale, rozbijające się o szary piach. Wręcz dziecięcy uśmiech zdobił jego nastoletnią twarz, a gdy w końcu kobieta zdecydowała się, że ten kawałek plaży idealnie nadaje się do tego, by na nim przysiąść, wypuścił niesioną torbę i nawiązał ze mną kontakt wzrokowy.
– Ścigamy się do wody?
– Zamierzasz wchodzić do morza w tych butach? – zapytałem, zerkając na wielkie, czarne buciory.
– Oczywiście – odpowiedział, ale od razu zaczął je zsuwać, żeby po krótkiej chwili wrzucić do nich zrolowane skarpetki. W tym czasie pomogłem mamie rozłożyć koc i sam zdjąłem sandały, układając je przy torbie. – Jestem gotowy! – zawołał w końcu.
Ostatni raz się upewniłem, że nie mam w kieszeni niczego, co nie powinno być mokre, a następnie bez ostrzeżenia rzuciłem się w stronę fal, które zmieniały się w białą pianę. Junho chciał przekląć, ale ugryzł się w język w połowie słowa „kurwa", przypominając sobie o obecności mojej matki, i w końcu zaczął mnie gonić. Oczywiście dłuższe nogi oraz znacznie lepsza kondycja zadziałały na jego korzyść. Kiedy już prawie stopa miała wbić się w rozpościerającą się tuż przede mną wodę i brutalnie spotkać się z jej zimnem, silne ramiona otoczyły moją talię, odrywając mnie od ziemi. Zacząłem się szarpać, ale było za późno, Junho pierwszy zamoczył się w morzu, odstawiając mnie w jego zimne objęcia chwilę później. Poczułem się, jakbym obłożył się do połowy łydek lodem, a z mojego gardła wydostał się okrzyk pełen niezadowolenia. Wyskoczyłem z powrotem na gorący piasek, pozwalając, by młodszy chłopak mnie wyśmiał.
Zdecydowałem się obrać moją coroczną taktykę, polegającą na bardzo powolnym moczeniu się w nacierających na mnie falach. Jednocześnie zacząłem rozglądać się po okolicy. Na szczęście nie było sporo osób na plaży, w końcu to nie było Busan, więc nie musieliśmy przejmować się nadmiarem turystów. Pojedyncze grupki przesiadywały na jasnym piasku w dość sporych odstępach. Od dwóch do pięciu metrów od siebie rozłożone były kolorowe koce, kilka dzieci budowało razem zamki z piasku, a większość osób popijała różne napoje, chowając się w cieniach wielkich parasoli. Odnalazłem spojrzeniem matkę, która włożyła biały kapelusz z gigantycznym rondlem i wyciągnęła książkę. Zmrużyłem oczy, chcąc się przyjrzeć, co czyta, jednak moja wada wzroku nie pozwoliła mi dostrzec niczego poza czymś, co kolorami przypominało tęczę.
– Ociągasz się, hyung! – Dobiegło mnie wołanie Junho. Gdy na niego spojrzałem, woda sięgała mu już pępka. – Chyba nie boisz się odrobiny zimna.
Wydąłem usta w dziubek, kiedy kolejna fala sięgnęła ledwie moich kostek. Zacząłem zmuszać się do sumiennego wchodzenia w głąb nieskończonych wód, krzywiąc się, gdy lodowata ciecz zmusiła mojego penisa do skurczenia się bardziej, że zwykle. Mamrotałem pod nosem niecenzuralną wiązankę, pozwalając lodowatej dłoni Junho objąć moją talię, a następnie przyciągnąć do umięśnionego ciała. Widziałem po jego oczach, że cieszy się niczym szczeniak na widok nowego pluszaka z piszczałką. Właśnie dlatego wciąż brnąłem w morze, chcąc, aby jak najdłużej był szczęśliwy. Nawet kosztem moich skurczonych genitaliów.
– Umiesz pływać? – zapytał, kiedy ułożyłem dłoń na jego dłoni i przepletliśmy ze sobą palce.
– Oczywiście – prychnąłem, początkowo uznając, że to pytanie jest jego kolejnym docinkiem.
– Nauczyłbyś mnie?
Ponownie uniosłem spojrzenie na wyższego ode mnie Junho, by nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Mimo podekscytowania wywołanego pierwszym obcowaniem z morzem na jego twarzy gościła całkowita powaga.
– Nie umiesz pływać? – zdziwiłem się. Chłopak bez żadnych oporów wszedł do morza, jakby utonięcie w ogóle nie było mu straszne.
– Kiedyś się uczyłem, ale krótko – odpowiedział, pozwalając, bym mocniej ścisnął jego dłonie. – Zajęcia z pływania były dla nas zbyt drogie.
– Nauczę cię. W końcu jestem twoim korepetytorem.
Na jego twarzy pojawił się jeden z najpiękniejszych uśmiechów. Jeśli ktoś miałby czelność twierdzić, że uśmiech Junho nie zachwyca równie bardzo, co najwspanialsze dzieła sztuki, z pewnością nigdy nie widział go uśmiechającego się w ten sposób. Rozejrzałem się pośpiesznie dookoła, by upewnić się, że inni plażowicze są zajęci sobą i nie zwracają na nas najmniejszej uwagi, zanim przysunąłem się do warg chłopaka. Złożyłem na nich szybki pocałunek, a ciche cmoknięcie zostało zagłuszone przez szum fal. To zachowanie nie pozostało jednak bez konsekwencji; Junho wyswobodził dłonie z mojego uścisku, aby móc chwycić mnie za policzki i jeszcze raz przyciągnąć do siebie. Tym razem pozwoliliśmy, by nasza czułość trwała odrobinę dłużej. Zdążyłem nawet wsunąć język do ust młodszego chłopaka, zanim się rozdzieliliśmy, nie chcąc zostać zauważonym.
– W wodzie wydajesz się taki lekki – szepnął, odgarniając moje różowe włosy z twarzy, chociaż następna mocniejsza fala z pewnością z powrotem przyklei je do rumianych policzków.
– No tak... – mruknąłem, uświadamiając sobie ten fakt. Już chwilę później nurkowałem, by móc złapać Junho za uda i oderwać jego stopy od piaszczystego dna.
Gdy wynurzyłem się ponad wodę, jego beztroski śmiech słodko podrażnił moje uszy. Zostałem otoczony nogami, a dużo cięższe dłonie opadły na moje ramiona, gdy trzymałem ukochanego na rękach. Dzięki wodzie również był lekki, pozwalając mi w końcu stać się prawdziwym hyungiem.
– W końcu wiem, jak to jest – obwieściłem, a te słowa wzmogły śmiech siedemnastolatka.
Z tej perspektywy był równie piękny, jakby dla moich oczu nie miało znaczenia, czy to ja mam go na rękach, czy on mnie. Czarne tęczówki, które błyszczały się bardziej od promieni słońca odbitych od morskich fal, nadal były ciepłe niczym roztopiona czekolada i zalewały moje serce. To był kolejny moment, w którym zapragnąłem powiedzieć mu, że go kocham, a jednak milczałem. Podziwiałem go i przeżywałem moją miłość w milczeniu.
To nie tak, że nie byłem pewien tych uczuć. W tym momencie nie miałem wątpliwości, że moje serce bije w ten sam sposób przy Siwoo i Junho, a to oznaczało, że byłem zakochany w nich obu. Jednak te dwa słowa przez kilka miesięcy padały z moich ust nieszczerze, kierowane do kogoś, kogo kochałem jak brata, a nie jak kochanka. Bałem się, że przez te liczne łgarstwa straciły one swoją moc, że nawet gdy wypowiem je całkowicie szczerze, zabrzmią jak puste kłamstwo. A nie chciałem okłamywać młodszego chłopaka, chociaż to właśnie milczenie było bliższe nieprawdzie.
– Ale jeśli chcesz, żebym cię uczył, musisz mnie nazywać nauczycielem – postawiłem warunek.
Junho parsknął śmiechem prosto w moją twarz. Puściłem jego uda, zmuszając chłopaka do ponownego stanięcia na piaszczystym dnie, a następnie wydąłem dolną wargę, by okazać moje niezadowolenie z tej zniewagi. Ręce wciąż trzymał na moich ramionach.
– Wolę mówić do ciebie Minsu – odpowiedział, gdy w końcu przestał niekontrolowanie chichotać, chociaż nie potrafił przestać się uśmiechać. Albo po prostu nie chciał tego robić. – Bez żadnych uprzejmości i formalności. Po prostu Minsu. Mój Minsu.
Teraz również ja nie potrafiłem powstrzymać kącików warg przed uniesieniem się. Uwielbiałem, kiedy zwracał się do mnie w tak bezpośredni sposób. Wtedy mogłem zapomnieć o tym, że jestem jego hyungiem i całkowicie powierzyć się w dłonie ukochanego. Był dwa lata młodszy, ale dawał mi poczucie bezpieczeństwa – był fundamentem, na którym zacząłem stawiać nasz dom. Dla mnie i dla niego. Dla naszej córki, słodkiej i kochanej jak ja, i dla naszego syna, dzielnego i pociesznego jak on.
– Niech będzie – zgodziłem się niby od niechcenia i teatralnie przewróciłem oczami. – Nauczę cię pływać, ale jak się utopisz, to cię wskrzeszę i zabiję.
Zaśmiał się, urywając ten radosny dźwięk tylko na chwilę, by ponownie złożyć na moich wargach motyli pocałunek.
***
Z wody wyszliśmy dopiero wtedy, gdy nasze wargi były już w kolorze jagód, a szczęki latały bez opanowania. Matka zerknęła na nas znad książki, nie ukrywając, iż była rozczarowana tym nieodpowiedzialnym zachowaniem, jednak nie skomentowała go ani słowem. Z jej telefonu leciała muzyka, a Rita Ora śpiewała Anywhere równie pięknie, jak za każdym razem, gdy słyszałem ten utwór. Od razu wyciągnąłem drugi koc, który zarzuciłem na plecy Junho, by zaraz wprosić się na jego kolana. Chłopak objął mnie szczelnie, gdy cały dygotałem, przyciskając się do jego lodowatej skóry. Już chwilę później zmieniliśmy się w wielki kokon wymiany ciepła i wtuliłem twarz w ramię chłopaka. Wdychałem zapach jego skóry oraz morskiej wody, a promienie słońca padały na nasze ciała ukryte pod nasiąkającym wodą kocem oraz przemoczonymi ubraniami. Brązowe włosy Junho przykleiły się do jego policzków i szyi, dlatego ostrożnie wysunąłem dłoń, aby odgarniać je skostniałymi palcami. Uśmiechnął się.
Jego bliskość była czymś naprawdę cudownym, aż ciężko było mi uwierzyć, że to ten sam chłopak, którego tak bardzo nienawidziłem jeszcze w trakcie pierwszego semestru. Spomiędzy jego sinych warg zaczął wydostawać się cichy śpiew; Junho znał zaskakująco dużo tekstów piosenek po angielsku, chociaż nauka tego języka była dla niego problematyczna. Wciąż leżałem na jego ramieniu, tym razem przyglądając się ruchom szczęki, warg oraz nosa, gdy zaczerpywał pośpiesznie powietrza, a następnie śpiewał na zmianę niższe oraz wyższe tonacje. Słońce padało na jego bladą twarz, mieniło się w kroplach słonej wody, pojedyncze suche włosy rozwiewał silny wiatr znad morza, a ja nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, ani uspokoić dziko bijącego serca. Chociaż chwilę temu trzęsłem się z zimna, teraz było mi wręcz gorąco, gdy uczucia w moim wnętrzu rosły z każdym wydechem, wdechem, mrugnięciem czy przełknięciem śliny.
Kiedy piosenka się skończyła, pozwoliłem sobie przysunąć wargi do szyi chłopaka i złożyć na wciąż chłodnej skórze wilgotny pocałunek. Junho nie chciał mieć u mnie długu, dlatego już chwilę później cmoknął czule sam środek mojego czoła, nie przejmując się przyklejonymi do niego włosami, następnie wzmocnił ucisk, jakby próbował w ten sposób poprosić mnie, abym nigdy nie odchodził. Bym został z nim na zawsze.
Przez tę myśl ciepło wkradło się na moje policzki, zapewne pokrywając je czerwonymi rumieńcami, które wolałbym ukryć. Postanowiłem się zemścić za doprowadzanie mnie do tego stanu i ponownie się wyciągnąłem, by sięgnąć szyi chłopaka. Tym razem przesunąłem końcówką języka po słonej skórze, sprawiając, że drgnął zaskoczony intensywnością kolejnej pieszczoty. I gdy już miałem uśmiechnąć się triumfalnie, poczułem chrzęszczący piasek w zębach.
– Umm – mruknąłem z niezadowoleniem, wyswobadzając się z objęć Junho. Wychyliłem się poza koc i zacząłem wypluwać ślinę z niewielkimi grudkami. – Mam piasek w buzi – wyjaśniłem moje zachowanie uważnie przyglądającej się mi dwójce.
Wtedy dobiegł mnie złośliwy śmiech mojego chłopaka, który zasłużył sobie, bym wbił mu wskazujący palec między żebra. Powinien wiedzieć, że nie można ze mną zadzierać. Wciąż chichotał, gdy wracałem do jego objęć, mimowolnie uśmiechając się pod nosem, gdy słyszałem ten dźwięk radości, której byłem przyczyną. Silne ramiona ponownie otuliły moje ciało, koc zaczął osłaniać przed silnym wiatrem, a słońce okrywało ciepłymi promieniami wszystkich plażowiczów. Z każdym oddechem wdychałem zapach Junho, jakby to on był moim tlenem. Moje powieki zaczęły być coraz cięższe, zmęczone zabawą w wodzie mięśnie rozluźniały się z ulgą, a świadomość powoli odpływała wraz z rytmicznym szumem fal.
Nie zauważyłem, kiedy zasnąłem, ale zostałem obudzony na arbuza poprzez głośne cmoknięcie w sam czubek nosa. Zmarszczyłem się, spoglądając spod przymrużonych powiek na Junho, który uśmiechał się do mnie czule. Włosy mieliśmy już suche, podobnie jak większość ubrań z wyjątkiem miejsc, w których moja przemoczona koszulka przyklejała się do przemoczonej koszulki chłopaka. Gdy z lekkim oporem stawianym przez zmęczone ciało udało mi się usiąść na kocu, zostałem szczelnie opatulony materiałem, bym na pewno nie zmarzł.
– Nie jest ci zimno? – zapytałem młodszego, który od razu pokręcił głową, dziękując mojej mamie za kawałek owocu.
Następny kawałek powędrował do mnie, więc wgryzłem się w soczyste, czerwone wnętrze. Jedliśmy w ciszy, wsłuchując się w muzykę wciąż lecącą z telefonu mamy i delikatnie kołysząc się do rytmu. Słońce, które przed moim zaśnięciem ogrzewało nas przyjemnie jasnymi promieniami, stało się teraz łagodne i, rumieniąc się, zmierzało w stronę zachodu. Na plaży było coraz mniej osób, zostały właściwie pojedyncze koce i ręczniki, na których pary popijały alkoholowe napoje i śmiały się głośno.
– Wracamy? – zapytała kobieta, odkładając zieloną, grubą skórkę do pojemnika.
– Jak długo tutaj jesteśmy?
– Prawie dwie i pół godziny, z czego jedną przespałeś, śliniąc się na Junniego – odpowiedziała.
– Wcale się nie śliniłem!
– Śliniłeś się, hyung.
– Po czyjej ty jesteś stronie?!
Po tej krótkiej wymianie zdań wszyscy zaczęliśmy się śmiać, a na moje policzki wkradły się czerwone rumieńce, chociaż miałem nadzieję, że inni pomyślą, iż wywołał je szczypiący, nadmorski wiatr. Dopiero teraz udało mi się dostrzec okładkę książki, którą wcześniej czytała moja mama, a chociaż żółtą okładkę częściowo zasłaniała torba, bez problemu rozszyfrowałem tęczowy napis układający się w słowa Miłość to tolerancja i wsparcie. Poradnik dla rodziców homoseksualnych dzieci. Szybko odwróciłem od niej wzrok, czując się, jakbym przypadkowo odkrył skrzętnie skrywany sekret własnej matki. Na szczęście ciepła otulającego moje serce oraz płuca nie dało się dostrzec gołym okiem.
– Chciałbym zbudować jeszcze zamek z piasku – zaproponowałem, zerkając na chłopaka. Pokiwał głową z entuzjazmem.
Już chwilę później siedzieliśmy na piachu dwa metry od rozłożonego koca, wykopując sporą dziurę, by mieć materiał na budowlę. Matka poczęstowała nas jednym pudełkiem po arbuzie, byśmy mogli nosić sobie wodę i tworzyć błoto. Górka z piasku powoli stawała się murami zamku, następnie spod rąk Junho zaczęły powstawać wieże, w tym czasie, w którym cienkim patyczkiem rysowałem na ścianach cegły. Gdy mury były gotowe, a dwie wieże pięły się śmiało ku błękitnoróżowemu niebu, poszliśmy pozbierać muszelki, ponownie chlapiąc się słoną wodą i śmiejąc tak głośno oraz mocno, że aż rozbolał mnie brzuch. W końcu cali mokrzy utworzyliśmy z muszli dachówki, a do fosy wlaliśmy wodę, która od razu wsiąknęła w ziemię.
– Jest piękny – powiedział, przyglądając się naszemu dziełu.
– Zapewne ktoś go rozwali kilka minut po tym, jak sobie pójdziemy – westchnąłem. – Zrobię mu zdjęcie.
– Która godzina?! – krzyknął Junho, otwierając szeroko oczy, gdy spojrzał na słońce chowające się za horyzontem.
– Dochodzi...
– Hyung, musimy wracać – powiedział ze szczerym przerażeniem i ruszył biegiem w stronę mojej mamy. – Pani mamo, muszę być w domu zanim się ściemni.
Kobieta uniosła twarz znad telefonu, na którym właśnie oglądała jakieś filmiki, i również spojrzała na niebo w kolorze chabrów.
– Jedźmy zatem, ale raczej nie zdążymy – odpowiedziała, od razu podnosząc się z koca. – Tak dobrze się bawiliście, że nie chciałam wam przerywać.
Oddech Junho stał się nagle ciężki, a dłonie zacisnęły się w pięści tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. Bardzo niepewnie podszedłem do chłopaka, by położyć mu dłoń na ramieniu, tym samym prowokując go do spojrzenia na mnie.
– Co się dzieje, Junnie? – zapytałem ciepłym szeptem, widząc, że jego oczy są zeszklone.
– Moja mama boi się być sama w domu, gdy jest ciemno – szepnął. – Miałem po prostu wrócić zanim się ściemni i ją zawiodę. Pewnie już na mnie czeka i...
– Spokojnie... – Wytarłem kciukiem policzek chłopaka, po którym spłynęła łza. Zamiast niej zostawiłem na jego skórze pojedyncze ziarenka piasku. – Już wsiadamy do samochodu i jedziemy prosto do ciebie, dobrze?
Skinął głową, od razu rzucając się do zbierania naszych rzeczy. Zerknąłem na matkę, która mimo wszystko musiała słyszeć naszą rozmowę, ponieważ uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco i skinęła głową. W pośpiechu wrzuciliśmy wszystko byle jak do toreb oraz samochodu, upewniając się jedynie, czy na pewno zabraliśmy nasze telefony oraz dokumenty. Z Junho nawet się nie przebraliśmy, więc siedzenia w pojeździe zaczęły nasiąkać słoną wodą, a tapicerkę pokrył nadmorski piasek. Nie przejmowaliśmy się tym, po prostu zapieliśmy pasy i wyjechaliśmy z parkingu, by ścigać się z zachodzącym słońcem. Młodszy chłopak wyglądał na zaniepokojonego, więc przysunąłem się do niego możliwie najbliżej, siedząc na samym środku tylnej kanapy. Wsunąłem palce między jego, a następnie oparłem głowę na umięśnionym ramieniu. Jego kciuk zaczął suwać się po mojej skórze, jakby właściciel próbował się w ten sposób odstresować, a samochód mknął gładko po czarnych ulicach.
Byłem naprawdę zmęczony tym dniem, jednak było to bardzo pozytywne zmęczenie. Na mojej twarzy malował się uśmiech, gdy coraz więcej czasu zajmowało mi uniesienie z powrotem powiek. Nic dziwnego, że już po kilku minutach zwykłe mruganie zmieniło się na walkę z sennością. Co kilka chwil zerkałem na świat przede mną spod wachlarza rzęs, a pod powiekami zaczynały malować się obrazy ze snów. Właśnie dlatego byłem pewny, że czerwone światło padające na nas z góry również było elementem z mojej głowy. Jednak gdy tylko zamknąłem oczy, poczułem silne szarpnięcie, a głośny huk rozdarł ciszę niczym wystrzał sztucznych ogni w czarną noc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top