47 | it is our promise
Klatka piersiowa Junho unosiła się rytmicznie z każdym głębokim oddechem. Długie palce czule przeczesywały moje włosy w uspokajającym geście, kiedy suwałem paznokciami po wyraźnie zarysowanych mięśniach na brzuchu. W tym momencie czułem się bezpieczny i kochany, a nienasycony potwór, który mieszkał wewnątrz mnie, ułożył się do snu, zabierając ze sobą wszystkie autodestrukcyjne myśli. Odnosiłem wrażenie, jakbym właśnie obudził się z jakiegoś koszmaru, w którym nie potrafiłem podejmować racjonalnych decyzji. Byłem w nim kierowany wyższą siłą, popychającą mnie do mówienia i robienia rzeczy, których wcale nie chciałem mówić i robić. Ten głód żyjący w moim wnętrzu opętał ciało oraz umysł, czyniąc ze mnie swoją marionetkę. Pozbawioną woli oraz duszy.
– Już czujesz się lepiej? – zapytał Junho, przerywając ciszę panującą między nami. Nie odzywaliśmy się do siebie właściwie przez cały stosunek... po nim zresztą również. Chłopak jedynie upewnił się, że już nie płaczę, i zamilkł.
Nie tylko ja dzisiaj zostałem do czegoś zmuszony. Nienawidziłem siebie za to.
– Umm – odmruknąłem, nie mając na nic siły, jednak po chwili uznałem, że Junho zasłużył na pełną odpowiedź: – Tak, jest znacznie lepiej.
Wziął kolejny głęboki oddech, unosząc moją głowę wraz ze swoją klatką piersiową. Jego łomoczące serce przyśpieszyło.
– Zagrałeś na moich emocjach, hyung – wytknął. Nie musiał tego robić. Wiedziałem o tym. – Nie chcę być tak traktowany.
– Przepraszam.
– Mógłbyś mi to wyjaśnić?
– To nie ma wyjaśnienia – odpowiedziałem, podnosząc się z chłopaka, żeby usiąść na łóżku i nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Ciepłe, czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, szukając kłamstwa w tych słowach. – Chcesz teraz ze mną zerwać?
– Nie. – Wydawał się szczerze zaskoczony tym pytaniem. Również podniósł się do siadu, by móc lepiej mnie widzieć.
– Więc dlaczego powiedziałeś, żebym nie przychodził na noc?
– Chciałem pobyć trochę sam, nadal chcę. Muszę pomyśleć, oczyścić umysł, ale na pewno nie zamierzam się z tobą rozstawać – wyjaśnił. – Nasza historia dopiero się zaczyna. Poza tym jutro zabieram cię na randkę, pamiętasz?
Skinąłem głową, przysuwając się do niego, i wtuliłem się w ciepłe, twarde ciało, które od razu zamknęło mnie w ciasnych objęciach. Wdychałem zapach Junho z każdym oddechem i walczyłem ze łzami, które zaczęły napływać do oczu. Byłem przerażony myślą, że miałbym go stracić, że znowu byłbym sam, że musiałbym szukać kogoś na jego miejsce. Nie tylko bałem się, że po raz kolejny trafiłbym na kogoś pokroju JJ'a, ale nie chciałem tracić tego, co było między mną a tym chłopakiem. To uczucie, które wypełniało moje serce, konkurowało z miłością do Siwoo. Jeśli miało przynajmniej szansę, by się z nią mierzyć, nie mogłem tego stracić. Byłem pewny, że już nigdy nikogo nie pokocham, a teraz pojawił się on i okazuje się, że mogłem być w błędzie. Chciałem się przekonać, w co rozwinie się to łaskoczące ciepło, którego przyczyną był właśnie on.
– Czy nadal mógłbyś nie przychodzić dzisiaj na noc? – zapytał, sprawiając, że delikatny uśmiech zniknął z mojej twarzy. Wysunąłem się z jego objęć i znowu spojrzałem w ciemne, ciepłe oczy. – Przyjedź po śniadaniu, to zabiorę cię na naszą randkę.
Pokiwałem głową, ponieważ nie byłem w stanie zgodzić się na to werbalnie. Bardzo nie chciałem spędzać samotnie nocy, jednak już raz dzisiaj zmanipulowałem Junho, a nie chciałem tego robić. Byłem mu to winien.
– Na pewno przyjadę – zadeklarowałem. – W co mam się ubrać?
– W coś wygodnego – odpowiedział, uśmiechając się do mnie w taki sposób, że odsłonił wysunięte, białe siekacze.
Nie potrafiłem się powstrzymać przed pocałowaniem go, więc już chwilę później nasze wargi ocierały się o siebie, a języki czule pieściły. Pomieszczenie wypełniały ciche cmoknięcia i głębokie oddechy, ale okrutny świat nie pozwolił tej chwili trwać wiecznie. W końcu nadszedł moment, w którym Junho zaczął się ubierać. Udawał, że nie bolą go kolejne podłużne zaczerwienienia, które zostawiłem mu na plecach, jakbym chciał go ukarać, że chociażby pomyślał o zostawieniu mnie. Miałem więcej tego nie robić, a jednak znowu umyślnie sprawiłem mu ból, wbijając paznokcie w jasną skórę.
Zostałem pożegnany pocałunkiem. Potem Junho odszedł, zabierając ze sobą całe światło. Zostałem tylko ja i ciemność, w której czaiły się najstraszliwsze potwory.
Nie wiedziałem, jakim cudem przetrwałem tę noc. Ciągle przewracałem się z jednego boku na drugi, próbując znaleźć sobie miejsce, co nie było proste, ponieważ było ono w objęciach Junho. Nie pamiętałem, co mi się śniło, jednak obrazy majaczące pod powiekami były męczące i sprawiały, że ciało pokrywał zimny pot. Dlatego z wielką ulgą przywitałem niedzielny poranek, wyczołgując się spod pościeli znacznie wcześniej, niż bym zrobił to w każdy inny wolny dzień. Mama jeszcze spała, więc kuchni nie wypełniały zapach przygotowywanego śniadania. Zatrzymałem się w progu, wbijając wzrok w okno, za którym pięły się wysokie, białe bloki z podłużnymi balkonami. Na chodnikach wijących się między drzewami i placami zabaw nie było prawie nikogo. Tylko jedna starsza sąsiadka spacerowała z malutkim, ale bardzo złośliwym psem. Całe miasto z wyjątkiem naszej trójki zdawało się wciąż spać.
Nalałem wody do szklani i opróżniłem ją duszkiem, próbując znaleźć ukojenie po ciężkiej nocy. Jak przez mgłę pamiętałem, że kilka razy się masturbowałem, więc pościel musiała być naprawdę brudna, ale w nocnym amoku nie myślałem racjonalnie. Czułem się, jakbym był ciężko chory, jakbym jeszcze kilka minut temu walczył o życie z lodowatymi szponami wydzierającymi z mojego wnętrza życie. Potrzebowałem się uspokoić i oczyścić umysł.
Gdy wyszedłem spod prysznica, osuszając mokre włosy ręcznikiem, bolał mnie prawie każdy mięsień. W korytarzu spotkałem matkę, która zaspana pocierała oczy dłonią i przyglądała mi się ze zdziwieniem. Uśmiechnąłem się do niej przepraszająco, podejrzewając, że to moje krzątanie się po mieszkaniu ją obudziło.
– Dzień dobry – przywitałem się, pozwalając jej miękkiej dłoni pogładzić mój policzek.
– Dzień dobry, synku – odpowiedziała. – Co byś chciał na śniadanie?
– Wszystko będzie dobre. Umm... – Zawahałem się przed zadaniem kobiecie nurtującego mnie pytania. – Mamo? Da się kochać dwie osoby jednocześnie?
Uniosła brwi w zaskoczeniu, ewidentnie nie spodziewając się takiego pytania z samego rana.
– Rozwiń – poprosiła.
Wziąłem głębszy oddech i zacząłem nerwowo bawić się palcami, wciąż nie będąc pewnym, czy matka jest gotowa, by rozmawiać ze mną o związkach z chłopakami. Bałem się, że może zmienić zdanie i z powrotem próbować „nawrócić" mnie na heteroseksualizm.
– Wydaje mi się, że naprawdę czuję coś do Junho – zacząłem, obejmując tułów dłońmi, jakby było mi zimno. – Zależy mi na nim, lubię go i lubię spędzać z nim czas, a gdy tylko o nim pomyślę, serce zaczyna mi bić szybciej. Wywołuje we mnie podobne uczucie jak Siwoo. Nigdy nie miałem wątpliwości, że kocham Siwoo. Od kiedy go zobaczyłem, wiedziałem, że to miłość, ale z Junho było inaczej. Nie lubiliśmy się na początku, poznaję go tak naprawdę od kilku dni i... Wciąż kocham Siwoo i wydaje mi się, że to, co zaczynam czuć do Junho, to również jest miłość.
Uśmiechnęła się, próbując przykryć tym gestem zmieszanie, które mogłem dostrzec w jej oczach. Pokiwała powoli głową, potrzebując chwili, by znaleźć odpowiednią odpowiedź.
– Nie wybieramy tego, w kim się zakochujemy. Nie możemy też przestać kochać na zawołanie – powiedziała, z ostrożnością dobierając kolejne słowa. – Nasza miłość jest nieograniczona, więc możesz kochać dwóch chłopaków naraz, jednak... Pamiętaj, że zdecydować się możesz tylko na jednego. Jeśli nie chcesz zranić całej trójki, powinieneś wybrać i trzymać się tego wyboru.
– Chyba nie potrafiłbym wybrać – wyznałem, spuszczając wzrok. – Na szczęście nie mam wyboru. Dziękuję, teraz czuję się trochę lepiej. Miałem poczucie winy, że zakochując się w Junho, zdradzam moją miłość do Siwoo, że mu ją odbieram.
– Przez moją głupotę nie miałam szansy poznać Siwoo, ale Junho wydaje się naprawdę porządnym i mądrym chłopakiem. Opiekuj się nim.
– Umm – mruknąłem na potwierdzenie, a na twarz wkradł mi się uśmiech. – To raczej on opiekuje się mną, chociaż to ja jestem jego hyungiem.
– Na związek powinny pracować dwie osoby, inaczej nie ma szans przetrwać.
Skinąłem głową, mając pełną świadomość, że kobieta ma rację. Zdołałem się już przekonać, że jeśli zależy tylko jednej stronie, jeśli kocha tylko jedna osoba, to obie finalnie będą jedynie cierpieć. Spojrzałem na ślad po ugryzieniu na mojej kostce, gdzie w dzieciństwie wbiły się zęby Hayoona. To było nawet zabawne, że po tym wszystkim, co zrobił, tęskniłem za naszą przyjaźnią. Jednak chociaż dzieliliśmy tysiące pięknych wspomnień, chociaż byliśmy bratnimi duszami, wątpiłem, iż mógłbym na nowo mu zaufać.
***
Widok Junho czekającego na mnie na przystanku był niczym deszcz pokrywający spękaną, wysuszoną ziemię. Uśmiechał się do mnie z zadowoleniem, jakby przez noc jego cały żal do mnie zniknął. Na ramię miał zarzuconą sportową, wypłowiałą torbę. Wyglądała na porządnie wypchaną, co wywołało moją ciekawość, ponieważ chłopak nie chciał zdradzić, gdzie się wybieramy. Po wyjściu z autobusu otoczyło mnie ciężkie powietrze, natomiast skórę zaczęło prażyć silne słońce, przysłaniane sporadycznie pojedynczymi chmurami. Ponoć miało dzisiaj padać, ale na razie się na to nie zapowiadało.
– Cześć, hyung – przywitał się pierwszy. Po czole spływały mu pojedyncze kropelki potu, więc albo czekał na mnie dość długo, albo torba była naprawdę ciężka.
– Hej, pomóc ci z czymś? – zapytałem, wskazując palcem wrzynające się ramiączko w odsłonięte ramię chłopaka. Znowu miał na sobie czarny podkoszulek, szerokie równie czarne spodenki i zupełnie nienadające się do chodzenia latem buty. Musieliśmy wyglądać razem zabawnie, ponieważ ja ubrałem się cały na biało. Byliśmy swoimi przeciwieństwami – yin i yang. Łączyły nas jedynie włosy w różowych odcieniach.
– Nie trzeba – zapewnił mnie. – Chodźmy.
Od razu ruszył w dół ulicy, nie ukrywając swojego podekscytowania. Podążyłem jego śladem, biegnąc przez chwilę, by dogonić wyższego chłopaka.
– Junnie, moglibyśmy najpierw pójść do ciebie i...
– Nadłożymy drogi – wszedł mi w słowo. – I tak mamy spory kawałek do przejścia.
– Ale...
– Nie narzekaj, hyung. – Zatrzymał się, by lepiej na mnie spojrzeć. – Ja pozwoliłem ci zaciągnąć mnie do galerii handlowej. Teraz ty musisz zaufać mi.
– Wiem, ale...
– Proszę, zaufaj mi. Jesteś mi to winien.
Zacisnąłem wargi, ostatecznie posłusznie kiwając głową. Duża dłoń Junho pogładziła czule moje włosy tylko przez kilka krótkich sekund, zanim chłopak z powrotem ruszył wzdłuż budynków ze sklepikami. Szedłem pół kroku za nim, próbując brać głębokie oddechy, jednak ciężkie, gorące powietrze zdawało się nie wypełniać płuc.
Nie spaliśmy razem i nie obudziliśmy się razem, więc pozostawałem bez seksu stanowczo zbyt długo. Potrzebowałem go po ciężkiej nocy w samotności, jednak nie potrafiłem powiedzieć tego wprost. Zwłaszcza że już ostatnim razem wymusiłem stosunek, igrając z uczuciami młodszego chłopaka. Nie chciałem tego robić, nie chciałem go ranić, ale bałem się, że nie uda mi się zwalczyć głodnego potwora wewnątrz mnie. Stawał się coraz trudniejszy do opanowania.
Podążałem za Junho niczym ufna owieczka idąca na rzeź. Wyminęliśmy wysokie bloki oraz domy jednorodzinne, docierając do obrzeża dzielnicy. Chodniki opustoszały, a ulice pokonywały szybko jadące samochody, zmierzające w stronę wyjazdu z miasta. Jeśli Junho naprawdę chciał mnie zabić, a w torbie miał szpadel i worek, to chciałem, żeby zrobił to jak najszybciej. Koszulka przyklejała się do pleców, ciałem co jakiś czas wstrząsały drgawki, a gardło było wyschnięte mimo wypicia całej butelki wody, od której zapewne za kilka minut zacznie boleć mnie pęcherz. Gdy moja cierpliwość zaczynała być już na skraju wytrzymania, chłopak w końcu się zatrzymał i zaczął rozglądać dookoła.
– Musimy przejść przez płot – powiedział, ściągając torbę z ramienia, by sprawnie przerzucić ją na drugą stronę ogrodzenia, gdzie wylądowała miękko.
– Co? – zapytałem z niedowierzaniem, zerkając na posesję przed nami.
Dawno niestrzyżona trawa nie wzbudzała wątpliwości, iż nikt tutaj nie zaglądał. Środek placu był wysypany ziemią, która zmieniała się w szarą kostkę, skąd wyrastał pozbawiony okien budynek. Dom miał dwa piętra i poddasze, wejście zabite deskami oraz kilka brzydkich rysunków na gołym betonie. Koś musiał porzucić niedokończoną budowę.
– Spokojnie, już nie raz tutaj byłem – odpowiedział, sprawnie wspinając się po siatce mimo nieprzystosowanych do tego butów.
– Czyli to nie będzie twoje pierwsze morderstwo? – dopytałem, wahając się ostatni raz, nim zacisnąłem palce na ogrodzeniu, by również przedostać się na drugą stronę. Słupki trzęsły się pod moim ciężarem, utrudniając mi niecodzienną czynność, a gdy w końcu udało mi się przełożyć nogi na drugą stronę, poczułem ręce Junho przytrzymujące mnie za biodra.
– Dopiero drugie – zaśmiał się.
– Dopiero drugie – powtórzyłem, jakby ta informacja nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. – Kto był pierwszy?
– Mój ojciec.
Zeskoczyłem prosto na Junho, którego ręce objęły mnie ciasno w tali. Zamarłem w bezruchu, czując jego ciepły, ciężki oddech na uchu, gdy pochylał się nade mną. Echo wypowiedzianych chwilę temu słów wciąż obijało się w mojej głowie z wrogą powagą.
– Żartuję – szepnął. – Ale naprawdę chciałbym go zabić. Bić dopóty, dopóki nie wykrwawiłby się na śmierć. Widzieć przerażenie i cierpienie w jego oczach. Dlatego tak zawzięcie trenuję boks.
– Myślisz, że przyniosłoby ci to ulgę?
– Nie wiem.
– Więc czy przyniosłoby to ulgę twojej mamie?
– Może by w końcu wyszła z domu.
– Odebrałbyś jej siebie – powiedziałem, odwracając twarz, by spojrzeć prosto w błyszczące oczy Junho. Był bliski płaczu. – Myślę, że wolałaby, żebyś był przy niej i był szczęśliwy, a nie gnił w więzieniu.
– Nie chcę, by pozostawał bezkarny.
– Na wiele rzeczy w naszym życiu nie mamy wpływu, Junnie. Więc skoro nie będziesz mnie jeszcze mordował, to co tutaj robimy?
Uśmiechnął się, wypuszczając moje ciało z objęć, by zerknąć na niedokończony budynek.
– Lubię tutaj chować się przed światem – odpowiedział, łapiąc mnie za rękę i splatając nasze palce. – To moje sekretne miejsce, jesteś pierwszą osobą, której je pokazuje.
– Czy jak znajdzie nas tutaj policja, nie będziemy mieli kłopotów?
– Chyba dopóki nie będziemy niczego niszczyć, po prostu nas przegonią.
– Mało pocieszające.
– Jeszcze nigdy nie zostałem tutaj przyłapany przez nikogo. Jestem czysty, a ty?
– No wiesz... – westchnąłem, przewracając oczami, a na twarzy chłopaka pojawiła się najszczersza ciekawość.
– Mów.
– Kiedyś Hayoon ukradł samochód swojej matce i zabrał mnie na przejażdżkę – zacząłem, wahając się, czy skończyć opowieść. – Policja złapała nas na seksie...
– Uprawialiście seks w skradzionym samochodzie jego matki?
– Na skradzionym samochodzie jego matki, tak.
Ku mojemu zaskoczeniu Junho parsknął śmiechem.
– Policjant musiał mieć genialną minę.
Również się roześmiałem, ściskając trochę mocniej dłoń chłopaka.
– A jak o tym mowa, to...
– Wiem – znowu mi przerwał. – Zaczniemy od seksu, mam koc i poduszkę w torbie.
– Dziękuję.
Do budynku weszliśmy przez jeden z otworów na okno, z którego ktoś zerwał osłaniającą go folię. Pozwoliłem chłopakowi pomóc mi we wspięciu się na nie i w zeskoczeniu na betonową podłogę. W środku było trochę chłodniej niż na dworze, a gołe ściany domu miały w sobie coś przerażającego, ale i intrygującego. Zostałem poprowadzony za rękę do schodów, którymi dostaliśmy się na drugie piętro. Tutaj na podłodze walały się puszki po alkoholu oraz po słodkich napojach, kilka wypalonych fajek i paczek po prezerwatywach. Wyminęliśmy to małe wysypisko śmieci, wychodząc prosto na spory taras pozbawiony barierki. Przyjemny wiatr otoczył nas nieśmiało, a cień rzucany przez ściany budynku chronił przed bezwzględnym słońcem. Przed nami rozpościerała się nicość. Trochę zieleni i oddalone ulice, którymi pędziły samochody do innych miast. Czułem się, jakbyśmy znaleźli się w innej rzeczywistości, i już wiedziałem, dlaczego Junho lubił uciekać tutaj przed światem.
– Podoba mi się – powiedziałem, spacerując po tarasie, kiedy chłopak rozkładał dla nas koc pod jedną ze ścian.
– Nie spadnij, hyung.
– Nie jestem aż taki niezdarny – mruknąłem, zerkając w dół, gdzie czekała na mnie jedynie twarda ziemia. Zapewne upadek skończyłby się jakimiś złamaniami. Na przykład kręgosłupa.
– Gotowe!
Odwróciłem się do niego przodem, by spojrzeć na szary koc w kratkę, poduszkę z jego łóżka, butelkę z wodą oraz drugą z sokiem z limonki i pudełeczko z jedzeniem. Uśmiechnąłem się, podchodząc do chłopaka, który już na mnie czekał. Od razu sięgnąłem do jego ust, mając świadomość, że jego pocałunki ugaszą moje pragnienie lepiej niż woda. Języki zaczęły ocierać się o siebie, palce wsunąłem w spocone włosy w kolorze truskawkowego brązu, a on objął moją talię. Pierwszy położyłem się na kocu, pomagając dłoniom Junho ściągnąć ze mnie spodenki oraz bieliznę, on sam jedynie rozpiął rozporek, wyciągając na wierzch twardego członka. Podałem mu prezerwatywę, zawsze miałem kilka przy sobie, i w końcu zaznałem ukojenia.
Beton mimo rozścielonego koca wciąż był twardy. Wbijałem w niego kręgosłup oraz łopatki z każdym pchnięciem chłopaka, który sprawiał nam przyjemność. Zaciskałem mocno uda na jego biodrach, podsuwając podkoszulkę i odsłaniając gładką skórę. Było mi cholernie gorąco, ale nie zamierzałem się tym przejmować, liczyło się tylko to, że znowu miałem w sobie Junho. Każda cena była tego warta. Uciszał mnie, gdy zaczynałem jęczeć zbyt głośno, chociaż i jemu wymykały się głośniejsze odgłosy, kiedy był blisko końca. Po wszystkim zostałem starannie wytarty chusteczką, a mokre od potu ciało partnera opadło na koc obok mnie. Oddychał ciężko i osuszał czoło oraz szyję drugą, a pełna prezerwatywa została odrzucona w kąt.
Uwielbiałem to uczucie, gdy pragnienie na chwilę ustępowało, gdy wciąż czułem delikatne pieczenie między pośladkami, gdy nogi jeszcze drżały po orgazmie. Podniosłem się, by zacząć niezdarnie się ubierać, ponieważ nie chciałem po raz drugi zostać przyłapany z genitaliami na wierzchu, a kiedy z powrotem usiadłem na kocu, poczułem delikatny pocałunek na karku.
– Naprawdę cię lubię. – Oddech Junho owiał moją wilgotną skórę.
Uśmiechnąłem się, patrząc, jak delikatny wiatr kołysze wysokimi trawami.
– Ja ciebie też – szepnąłem, a już chwilę później broda młodszego chłopaka boleśnie wbiła się w moje ramię, gdy się na nim oparł.
– W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo? – dopytał, sprawiając, że się zaśmiałem. Zacząłem machać ramieniem, by zrzucić z niego głowę Junho, ale nie dawał za wygraną. Zerknąłem na niego kątem oka.
– Może cztery...
– No wiesz – prychnął, odsuwając się ode mnie.
Znowu się zaśmiałem, obracając się na kocu, aby móc spojrzeć w jego ciemne oczy, których spojrzenie niczym topiona czekolada otaczało ciepłem i słodyczą moje serce.
– Może trzynaście – dodałem.
Uśmiechnął się, a jego wzrok przepełniła pewność siebie.
– Więc co we mnie najbardziej lubisz?
Przewróciłem oczami, pozwalając mu się ze mną droczyć.
– Oczy, uśmiech, mięśnie... – zacząłem wymieniać, jednak urwałem, gdy brwi chłopaka zmarszczyły się w grymasie. – Coś nie tak?
– Lubisz we mnie tylko wygląd?
– Nie – zapewniłem go, przysuwając się jeszcze bliżej i wpraszając na jego kolana. Chociaż było nieznośnie gorąco, nie potrafiłem odmówić sobie bliskości Junho. – Lubię twoją pewność siebie, delikatność, że mnie rozbawiasz i że czuję się przy tobie bezpiecznie.
Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, jeden z tych wyjątkowo intensywnych. Czułem, jakby spojrzenie czekoladowych oczu potrafiło przeniknąć przez moje źrenice i wkraść się do wnętrza. A wtedy wszystkie sekrety, które skrupulatnie próbowałem przed nim ukryć, wyszłyby na światło dzienne. Gdyby zapytał mnie teraz, czy go kocham, nie potrafiłbym zaprzeczyć.
– Junho.
– Minsu.
– Obiecaj, że mnie ochronisz – poprosiłem. – Obiecaj, że nikomu nie pozwolisz mnie skrzywdzić, a ja obiecam, że nigdy cię nie zranię.
Na ułamek sekundy odwrócił ode mnie wzrok.
– Obiecuję.
Przysunąłem się do jego warg, by zacząć całować je z namiętnością.
Miałem nadzieję, że to ważne dla mnie słowo nie okaże się kolejnym kłamstwem, których było pełno w moim życiu, i nie obróci z powrotem wszystkiego w pył – obietnica. To nasza obietnica.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top