4 | lips and fingers

W takich chwilach naprawdę zapominałem o wszystkim, co złe. Już nie myślałem o matce i ojcu, którzy wypierali mój homoseksualizm lub traktowali go, jak coś złego, jak coś, co sprawiało, że jestem gorszym. Idioci z mojej szkoły, rzucający we mnie obelgami i życzący mi śmierci również przestawali istnieć. Tak samo, jak każde zło na świecie i każdy problem. Nagle na te kilkadziesiąt minut, czasami przeciągniętych nawet do kilku godzin, ponieważ mój chłopak uwielbiał rozpieszczać mnie naprawdę powoli, wszystko stawało się piękne. Moje życie było idealne, ponieważ byłem tu teraz z nim i kochaliśmy się, jakby jutro nigdy miało nie nadejść. Nie wiedziałem, dlaczego inni ludzie uprawiali seks, ale ja robiłem to właśnie dlatego – czułe pocałunki, dłonie błądzące po moim ciele i penis uderzający w moją prostatę dawały mi szczęście.

Wzdychałem głośno, kiedy Siwoo położył mnie na łóżku, bym opadł plecami na miękki materac, zapewniając mu tym samym lepszy dostęp do mnie. Moje ciało zostało już pozbawione wszelkich zbędnych ubrań, więc prezentowało się w całej okazałości, a usta ukochanego nie zamierzały przegapić nawet najmniejszego skrawka. Naznaczyły wilgotnymi śladami moją szczękę, szyję, by wzdłuż krtani przejść do obojczyków. Zatrzymały się na nich na dłuższą chwilę, skacząc od jednego do drugiego, aż w końcu wargi przylgnęły do mostka. Temu miejscu poświęciły wyjątkowo dużo czasu, jak to już miały w swoim małym zwyczaju. Pewnego dnia zapytałem chłopaka, dlaczego tak lubi całować właśnie to miejsce, a on odpowiedział wtedy:

– Ponieważ wiem, że właśnie tam jest serduszko, które bije dla mnie.

Od tamtej pory za każdym razem, gdy muskał wargami mój mostek, czułem, jak całe wnętrze zalewa przyjemne ciepło przywołane wspomnieniem jego słów. Siwoo niewątpliwie był sensem mojego istnienia i nie wyobrażałem sobie, byśmy mogli oddychać, nie trwając przy sobie. Jeśli jego miłość do mnie zniknęłaby pewnego dnia, zabrałaby ze sobą cały tlen. Dla niego byłem gotowy przetrwać wszystkie burze oraz wspiąć się na najbardziej strome wzgórza.

Pocałunki przeniosły się na stwardniały sutek, by zacząć go lekko zasysać, a w tym samym czasie dłoń szatyna chwyciła drugą wypustkę. Zaczął delikatnie pocierać brodawkę opuszkami, wydobywając z mojego gardła słodkie jęki: ciche, ale piskliwe. Zacisnąłem powieki z przyjemności, odnajdując palcami brązowe włosy ukochanego, by chwycić je mocno, drugą ręką z lekkim trudem odnalazłem jego wolną dłoń, łapiąc ją i już nigdy nie chcąc puszczać.

– Siwoo – szepnąłem, gdy moje ciało wręcz rozpływało się pod nim. – Kocham cię.

W reakcji na te słowa usta starszego chłopaka odsunęły się od mojego sutka i po chwili wylądowały na wargach, całując je namiętnie. Wzmocniłem uścisk obu rąk, zapewne ciągnąć Siwoo za włosy i wbijając palce w jego śródręcze. Język napierał na język, przesuwając się po nim, by następnie zacząć wirować w naszych ustach, niczym para tancerzy na uroczystym balu.

– Kocham cię – wykrztusiłem z siebie między pocałunkami, chociaż część słów zostało zagłuszonych i zniekształconych przez usta Siwoo.

Szatyn odsunął się ode mnie dopiero wtedy, gdy zaczynała boleć mnie szczęka od intensywnej i namiętnej wymiany czułości. Uchyliłem delikatnie powieki, by zerknąć w jego oczy wpatrujące się prosto we mnie z bliska, dzięki czemu byłem w stanie widzieć je wyraźnie. Prawa dłoń chłopaka sięgnęła do moich ciemnych blond włosów, a długie palce odgarnęły niesforne kosmyki z policzków i czoła, odsłaniając brwi, które powinienem najpóźniej wczoraj wyskubać, aby pozbyć się upierdliwych, odrastających za szybko włosków.

– Też cię kocham – odpowiedział, gładząc moją skroń i nie odrywając ode mnie wzroku. – Jesteś wszystkim, co najlepsze w moim życiu. Od kiedy mam cię przy sobie, czuję, że mam powód, by wstawać każdego dnia.

– Już nie bądź takim romantykiem – mruknąłem ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, którym zasłużyłem sobie na kolejny pocałunek, gdy wargi Siwoo przylgnęły do moich i musnęły je z miłością.

– Będziesz grzeczny, kiedy mnie nie będzie? – zapytał, przez co zmarszczyłem delikatnie brwi, zaskoczony tymi słowami.

Nasze palce wciąż zaciskały się na sobie, chociaż drugą dłonią wypuściłem lekko rozczochrane włosy szatyna i przeniosłem króciutkie palce na jego policzek, podrażniając subtelnym dotykiem delikatną skórę ukochanego.

– Skąd to pytanie? – zdziwiłem się. – Czy ja kiedyś byłem niegrzeczny?

Na twarzy Siwoo również pojawił się uśmiech.

– Znajdzie się kilka takich sytuacji, kochanie – westchnął, udając, że się zastanawia. – Ukradłeś mi raz moją ulubioną pomadkę...

– Ponieważ chciałem, żeby moje wargi smakowały twoimi – broniłem się.

Chłopak postanowił jeszcze raz pozwolić mi zasmakować mojego ulubionego deseru, którym były jego usta; przycisnął je do moich, a ja przesunąłem językiem po różowej, miękkiej skórze. Następnie szatyn uniósł się odrobinę, aby cmoknąć czubek mojego nosa, wywołując cichy chichot, a chwilę później przyssał się do szyi, tworząc na niej malinkę, niczym swój podpis na moim ciele, który bezwstydnie zaznaczał, iż ja należę tylko do niego. A chociaż purpurowy ślad nie był trwały, ja pragnąłem, aby pozostał na mojej skórze już na wieki.

Seks z Siwoo zawsze był właśnie taki – powolny, czuły i delikatny... Pozornie. Mimo że zaczynał właśnie w ten sposób, to im bardziej rozpalało się w nas pożądanie i pragnienie, by stać się jednym, współistniejącym bytem, tym bardziej nasz stosunek stawał się intensywniejszy.

Wargi chłopaka właśnie skończyły muskać wierzch mojej stopy w okolicach kości skokowej, a on sam w końcu się wyprostował, już w całości wstając z łóżka, by podejść do szafy i wyciągnąć wszystko, co będzie nam potrzebne w tę upojną noc. Oddalając się ode mnie, z powrotem stał się rozmazaną, ruchomą plamą, ale to mi nie przeszkadzało, by wpatrywać się w ukochanego z uwielbieniem. Sięgnąłem palcami do ust, by oblizać je starannie, jakby były pokryte miodem, a następnie pozwoliłem dłoni powędrować w dół mojego ciała, wkradając się między pośladki i docierając do ciepłej, ciasnej dziurki. Pierwszy z nich wcisnął się do środka bez większego problemu, kiedy plama będąca sensem mojego istnienia odwróciła się do mnie przodem.

– Jesteś taki niecierpliwy – skarcił mnie Siwoo z nieszczerą dezaprobatą w głosie, wracając do łóżka. Ukląkł na materacu tuż przy moim boku, pochylając się nad rozchylonymi wargami, z których uciekały ciche westchnięcia, kiedy palec przyjemnie masował ściankę jelita prostego. Tym razem to szatyn musnął mnie w usta czubkiem wilgotnego języka, odsuwając się pośpiesznie, gdy spróbowałem złączyć nas w pocałunku. – Mogę dołączyć? – szepnął, owiewając moją twarz ciepłym oddechem.

Zdążyłem jedynie skinąć głową, kiedy wyczułem na dłoni tę należącą do Siwoo. Jego długie palce delikatnie zachęciły drugi z moich palców, by wcisnął się tuż obok tego pierwszego. Przygryzłem wargę, mrucząc cicho z zadowolenia, gdy rozciągałem się, przygotowując ciało na przyjęcie ukochanego. Chłopak sięgnął po jeden z przyniesionych przez siebie przedmiotów, a następnie otworzył buteleczkę z charakterystycznym kliknięciem, pozwalając moim płucom wypełnić się zapachem aloesowego lubrykantu.

Kiedy ponownie położył dłoń na moją, była ona pokryta zimnym, śliskim żelem. Siwoo ponownie pochylił się nade mną, łykając łapczywie westchnienia, kiedy muskał moje wilgotne wargi, a jeden z jego długich palców wślizgnął się do ciepłego odbytu, gdzie napotkał dwa moje, które wirowały w nim, sprawiając mi przyjemność. Teraz moja ręka odnalazła wspólny rytm z tą ukochanego.

– Siwoo – wysapałem w całujące mnie usta.

– Słucham, kochanie – wymruczał, wysuwając delikatnie palec, aby by po chwili wsunąć go z powrotem wraz z drugim.

– Uwielbiam twoje palce – odpowiedziałem, uchylając powieki, żeby spojrzeć w ciemne oczy chłopaka. – Uwielbiam cię całego.

– Nie pogonisz mnie komplementami, zachłanna i niecierpliwa bestio – szepnął. – Będę cię rozpieszczał dopóty, dopóki nie zaczniesz płakać z rozkoszy.

– Sadys... – zacząłem, ale uciszył mnie swoimi wargami.

Dwa palce tańczyły z dwoma palcami Siwoo, rozciągając mnie od środka. Czułem się słodko wypełniony nimi, reagując westchnięciem lub cichym jęknięciem na każdy ucisk napierający na ściankę jelita oraz wysunięcie i wsunięcie się do wnętrza. Usta Siwoo uwolniły moje wargi ze swojego reżimu, by przenieść się na płatek ucha; zassały się na nim, a następnie śliski język przesunął się wzdłuż małżowiny, nim w końcu wślizgnął się do przewodu słuchowego.

Ta pieszczota podziałała na mnie za mocno, sprawiając, że charakterystyczne ciepło i łaskotanie zebrały się w jednym miejscu, niewątpliwie zapowiadając orgazm. Gwałtownie wysunąłem palce z mojego wnętrza, by zacisnąć je na nadgarstku szatyna, a drugą ręką chwyciłem go za włosy, próbując odciągnąć jego usta ode mnie.

– Siwoo! – krzyknąłem na niego, oddychając ciężko. – Przestań! Zaraz dojdę!

Chłopak pozostawał wręcz głuchy na moje słowa, wciąż napierając na jelito długimi palcami i wciskając język do ucha. Oczy mimowolnie uciekły mi w głąb czaszki, więc przymknąłem powieki, czując, że już jest za późno.

– Siwoo – wykrztusiłem z siebie ostatni raz, nim doszedłem, ochlapując spermą własny brzuch, przedramię ukochanego i zapewne też trochę pościel, na której leżałem. – Ty skończony dupku.

Dopiero wtedy się odsunął, spoglądając na mnie z uśmiechem pełnym zadowolenia na ustach, a jego twarz była tak blisko mojej, że byłem w stanie wyczuć na sobie łaskoczący oddech szatyna.

– Mówiłem, że za bardzo się śpieszysz – szepnął złośliwie, więc uniosłem głowę, by z zaskoczenia złapać zębami jego wargę i ugryźć ją dość mocno.

– Nienawidzę cię – mruknąłem w jego usta, kiedy wypuściłem je, czując na języku smak krwi.

– A teraz zgodnie z obietnicą zwiążę twoje zachłanne łapki i będę dalej cię torturował, jak na sadystę przystało – obiecał, sięgając po czarny, materiałowy pasek, leżący obok nas na łóżku. Z pewnością chłopak przyniósł też knebel oraz opaskę na oczy, więc pozostało mi jedynie w całości oddać się w jego ręce i pozwolić, by kochał mnie jeszcze długi czas.

***

Tego ranka budzik po raz kolejny zadzwonił za szybko. Odnosiłem wrażenie, że ledwo opuściłem powieki, a już musiałem unieść je z powrotem i szykować się na kolejny dzień w liceum. Odnalazłem po omacku telefon, przesuwając kilkukrotnie palcem po jego ekranie, aż w końcu irytujący dźwięk pozostał jedynie echem w mojej głowie. Ciepły oddech Siwoo łaskotał mnie w kark, kiedy chłopak wciąż spał, obejmując ciasno moje nagie ciało, jakby się bał, że ucieknę mu gdzieś w nocy po tym, jak mnie w końcu rozwiązał. Przykryłem moją małą dłonią tę znacznie większą i zacząłem suwać opuszką palca po jej śródręczu. Z początku kreśliłem bliżej nieokreślone kształty, tworząc jakieś bohomazy, następnie narysowałem niewidzialne serduszko, by finalnie, z czułym uśmiechem na ustach, napisać na skórze chłopaka „kocham cię".

– Ja ciebie też – wymruczał zachrypniętym głosem, kiedy po raz trzeci kończyłem zapisywać ostatnią sylabę.

– Odwieziesz mnie? – zapytałem, odwracając się do niego przodem. – Nie chcę jechać autobusem.

– Dobrze, tylko daj mi jeszcze z pięć minutek.

– Jesteś najlepszy.

– Bo daję ci się wykorzystywać?

– Między innymi.

Gdy zszedłem na śniadanie, witając się ze wszystkimi domownikami, Yubin zmierzyła mnie nienawistnym spojrzeniem, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, iż kolejny raz razem z Siwoo nie daliśmy jej spać w nocy. Matka chłopaka, piękna kobieta o najmilszym uśmiechu na świecie, przywitała mnie, jak własnego syna, zapraszając gestem dłoni do stołu, na którym już czekały naszykowane zastawy stołowe – pięć kompletów, jakbym naprawdę był częścią ich rodziny. Sięgnąłem po łyżkę, by nabrać nią odrobinę ciepłego ryżu i wsunąć do ust, a kiedy przeżuwałem białe, napuchnięte ziarenka, druga ręka automatycznie sięgnęła do telefonu.

Wszedłem w moje wiadomości z Hayoonem, zauważając przy zdjęciu chłopaka zieloną kropkę. Zawsze, kiedy widziałem ten jeden punkcik, w moim wnętrzu pojawiało się pragnienie, by napisać do przyjaciela, chociaż zazwyczaj nie wiedziałem, co niby miałbym mu wysłać. W końcu zdecydowałem się, żeby po prostu włączyć przednią kamerę, a z telefonu zerknęła na mnie moja własna twarz, która pozostawiała dzisiejszego ranka naprawdę wiele do życzenia. Skrzywiłem się, widząc własne niedoskonałości skórne oraz worki pod oczami, które zawdzięczałem zbyt krótkiej nocy, mój wzrok zatrzymał się na czerwonej malince na szyi.

Jeśli ktoś miałby wątpliwości, co spędziło sen sprzed moich powiek, właśnie ona rozwiewała je całkowicie.

Zrobiłem sobie selfie, specjalnie odsłaniając purpurowy tatuaż i stwierdzając, że na zdjęciu wyszedłem jeszcze gorzej, niż wyglądam normalnie, wysłałem je do Ha z krótkim dopiskiem: „dzisiaj bez makijażu się nie obejdzie". Nabrałem łyżką kolejną porcję ryżu, z uśmiechem dostrzegając, że moja wiadomość została wyświetlona przez przyjaciela, i przeżuwałem go, czekając, aż odpisze coś złośliwego, komentując tragiczny stan mojej twarzy i sugerując, że nawet profesjonalny make-up nie zdoła mi pomóc. Jednak, ku mojemu rozczarowaniu, zielona kropka zniknęła, pozostawiając mnie bez odpowiedzi, a uśmiech zszedł z mojej twarzy.

Byłem na niego zły, ponieważ nienawidziłem, kiedy olewał mnie w ten sposób, jakby napisanie jednego, krótkiego słowa było dla niego za trudne. Mógł nawet kazać mi spierdalać, ale nie pozostawiać mnie bez odpowiedzi, przecież tyle razy mu powtarzałem, że nawet jeśli będzie umierał, to nie ma prawa wyświetlić mojej wiadomości i nie odpisać.

Nie dziwne więc, że stałem wkurzony na korytarzu, czekając, aż Hayoon w końcu przyjedzie do szkoły, bym mógł dać mu porządny opierdol i kazać przekupić mnie porcją pierożków mandu, bym jakoś mu wybaczył tę zniewagę. Jednak minuty mijały, uczniowie wypełniali sale lekcyjne, a tego dupka wciąż nie było. Sprawdzałem telefon około dziesięciu razy na minutę, wciąż wpatrując się w moje tragiczne selfie i zdjęcie przyjaciela, przy którym od rana nie było zielonej kropki. Wzdychałem ciężko, a moja złość powoli znikała, ustępując miejsca... przerażeniu.

Nie chciałem spędzać całego dnia w szkole bez Ha u boku. Ten wyrośnięty chłopak dawał mi swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa i odganiał zimne macki samotności, które powoli oplątywały moje ciało, gdy wciąż stałem zupełnie sam, mijany przez innych uczniów. Niektórzy zupełnie olewali moje istnienie, inni zerkali na mnie z odrazą lub z wyższością, jakby naśmiewali się ze mnie, że nie mam przyjaciela przy swoim boku.

Dlaczego nie przyszedł do szkoły akurat dzisiaj? Nie malowałem się na co dzień i czułem, że podkład na twarzy, cienie na oczach oraz różowy błyszczyk na ustach wcale nie działają na moją korzyść. Gdyby Hayoon był obok, trzymałbym głowę z dumą uniesioną do góry, jednak teraz wpatrywałem się w moje stopy, tylko na chwile zerkając na godzinę w telefonie i wiadomości do przyjaciela lub w głąb korytarza, wyczekując jego przyjścia.

– Gdzie zgubiłeś swojego alfonsa, pedale? – usłyszałem znajomy głos tuż przede mną i wcale nie musiałem patrzeć na mojego rozmówcę, żeby wiedzieć, z kim mam do czynienia.

Choi Seho – przewodniczący szkolnego klubu bokserskiego, bałwan nad bałwanami, tępy bezmózg, którego jedynym pozytywnym wynikiem na teście był ten na dodatkową liczbę chromosomów... Oprócz tego miał bardzo seksowne ciało, ale jego nos został złamany przynajmniej o dziesięć razy za dużo.

– Daj mi spokój – mruknąłem pod nosem. – Nie jestem w nastroju, na twoje...

– Wyglądasz, jakbyś wrócił z burdelu, jebany żigolaku – kontynuował. – Nawet nie zdążyłeś zmyć z ryja tapety... i zaschniętej spermy!

Dookoła nas rozległy się śmiechy, a kilka chłopaków, rechocząc złośliwie, powtórzyło słowa swojego lidera. Zawsze przypominali mi klasycznych antagonistów z amerykańskich romansideł o szarej myszce i badboyu, których wszyscy mieli już dość. Po raz kolejny zerknąłem na swój telefon, decydując się w końcu przejść do klasy, byleby uciec od mojego dręczyciela, jednak Seho wcale nie miał zamiaru pozwolić mi odejść.

– Może ci pomóc, co? – zapytał, zanosząc się śmiechem z własnego pomysłu, chociaż jeszcze nie zdążył powiedzieć, co zrodziło się w jego durnej głowie. – Junho, twój starszy kolega chciałby, żebyś zmył mu makijaż.

Dopiero kiedy usłyszałem to imię, zdecydowałem się podnieść wzrok i spojrzeć na otaczającą mnie grupkę uczniów. Większość z tych twarzy znałem, byli to trzecio- i drugoklasiści, którzy dokuczali mi w zeszłym roku, jednak wśród nich było kilka pierwszaków, w tym też wysoki brunet o pięknych oczach, którego udało mi się poznać wczoraj. Mogłem się domyślić, że należy do klubu bokserskiego, przecież jego postura i nastawienie do mnie jawnie na to wskazywały.

Dzisiaj też miał na sobie swoje ciężkie, czarne buty, które na pewno nie były zgodne z regulaminem, jego umięśniona klatka piersiowa prześwitywała spod białej koszuli z logo liceum, a w dużej dłoni trzymał przezroczysty bidon z czymś, co wyglądało na shake'a proteinowego lub zmiksowane, mleczne wymiociny.

– Nie rób tego – wykrztusiłem z siebie, widząc, jak długie palce chłopaka odkręcają szarą zakrętkę, ale on zupełnie zignorował moje słowa.

Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem, nim zawartość bidonu pokryła moją twarz, był uśmiech na jego spękanych, błyszczących wargach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top