38 | eye to eye

Nie wierzyłem w to, że naprawdę to zrobiłem. Musiałem być jakimś skończonym kretynem, bo nie widziałem innego wyjaśnienia na to, że pocałowałem Junho, a potem jeszcze zapytałem go, czy chce uprawiać ze mną seks. Przecież był pieprzonym homofobem i dupkiem, dlaczego miałby chcieć uprawiać seks z facetem? Naprawdę coś było nie tak z moją głową, skoro pozwoliłem ponieść się jakimś dziwnym wyobrażeniom. Wystarczyło, że pomógł mi dwa razy, a ja rzuciłem się na niego niczym jakiś desperat. Chyba zapomniałem, że się nienawidzimy.

A mimo to wciąż stałem w łazience, przyglądając się koszulce, którą we mnie cisnął, zanim wyszedł. Poświęcił własne ubranie, żeby pomóc mi wyczyścić twarz z mieszanki mydła oraz soku, który wciąż szczypał w łzawiące lekko oczy. Zastanawiałem się też nad tym, czy przypadkowo trafił na mnie po lekcjach, czy może czekał, żeby pomóc mi się ogarnąć, wiedząc, że Seho planuje coś okropnego.

– Znowu sobie coś dopowiadasz, Minsu – mruknąłem sam do siebie, odganiając natarczywe myśli i podchodząc do umywalki, żeby zobaczyć, jak koszmarnie wyglądałem.

Przez brak jednej soczewki obraz częściowo się rozmywał, a w głowa zaczynała pulsować. Odkręciłem wodę, przykładając do strumienia czarną koszulkę, żeby ponownie ją zmoczyć i zacząć przecierać twarz. Czułem się dziwnie ze świadomością, że trzymam ubranie należące do chłopaka, który rzekomo mnie nienawidził i którego rzekomo nienawidziłem ja. Przesuwałem materiałem po policzkach, czole, włosach, szyi, a nawet po wargach.

Zdecydowanie było coś ze mną nie tak, jednak Junho od początku zbyt często przyciągał moje spojrzenie. Był dla mnie czymś na wzór zakazanego owocu, który kusił i przywoływał, jednak nie mogłem go skosztować. Wciąż powracałem we wspomnieniach do dotyku jego warg, które pozwalały moim musnąć się delikatnie. Nie powinienem chcieć poznawać ich dokładniej ani wiedzieć, jakby to było naprawdę całować się z tym dzieciakiem, ale wyobrażenia, jak wpychamy sobie języki do gardeł, uparcie nie chciały opuścić mojej głowy.

W końcu się poddałem w próbach doprowadzenia się do normalnego stanu i, ściskając w dłoni mokrą koszulkę, wyszedłem z łazienki, by przepraszająco spojrzeć na kobietę, która właśnie sprzątała pozostawiony na korytarzu bałagan. Zebrałem swoje rzeczy z szafki, wrzucając mokry materiał do bocznej kieszeni w torbie, w ogóle nie przejmując się tym, iż może przemoknąć; i tak była cała brudna. Na dworze wciąż było ciepło, więc moja skóra z każdą minutą lepiła się coraz bardziej, kiedy do mydła oraz soku dochodził jeszcze pot. Nie zdziwiłem się też, kiedy zupełnie nikt nie dosiadł się do mnie w autobusie. Ludzie, szepcząc między sobą, zerkali na mnie dyskretnie, zapewne dyskutując o tym, jak okropnie wyglądałem. Sok wsiąknięty w mundurek oraz włosy zabarwił koszulę na żółto i posklejał różowe kosmyki.

Czy naprawdę zasłużyłem sobie na to, będąc gejem? Czy fakt, że kochałem mężczyzn w ten sposób, w jaki powinienem kochać kobiety, sprawiał, że nie byłem już pełnowartościowym człowiekiem?

Najwidoczniej tak.

Mieszkanie na szczęście było puste, więc mogłem bez zbędnego tłumaczenia się matce, wyrzucić całą zawartość torby na podłogę w pokoju, ściągnąć soczewkę, która pozostała bez pary, i zastąpić ją nowymi, a następnie przejść do kuchni, trzymając w ręku wilgotną koszulkę Junho. W pierwszej chwili nachyliłem się nad koszem na śmieci, zamierając z dłonią wyciągniętą przed siebie. Nie chciałem jego litości, szczególnie po tym, jak się przed nim upokorzyłem, ale coś wewnątrz mnie nie pozwoliło mi wyrzucić koszulki należącej do młodszego chłopaka. Zakląłem cicho pod nosem, przechodząc do łazienki, gdzie wrzuciłem wilgotne zawiniątko do pojemnika na pranie. Zacząłem się rozbierać, dorzucając do niego mój mundurek, a następnie wszedłem pod prysznic, pragnąc zmyć ze skóry lepką warstwę i z powrotem poczuć się dobrze.

Jednak do tej drugiej rzeczy potrzebowałem jeszcze jednego drobiazgu.

***

Czekając na przystanku, co chwilę zerkałem na swoje odbicie w wygaszonym ekranie telefonu, żeby mieć pewność, że makijaż nie spłynął z twarzy przez delikatną mżawkę, która wszystkim przyniosła ulgę po upalnym dniu. Niektóre osoby decydowały się wyciągnąć parasole, spacerując chodnikami spokojnym tempem, inne cieszyły się przyjemną ochłodą, pozwalając drobnym kropelkom zraszać ich skórę i wywoływać uśmiech na twarzy. Ja chowałem się pod zadaszeniem, wypatrując odpowiedniego numeru autobusu, który jechał w obranym przeze mnie kierunku.

Była dość późna godzina i kiedy w końcu wysiadłem z klimatyzowanego pojazdu, moich nozdrzy dobiegł zapach rozgrzanej ulicy, która powoli traciła wysoką temperaturę. Samochody nieśpieszne pokonywały kręte ulice, wijące się pomiędzy różnymi budynkami, a ludzie w milczeniu przemierzali chodniki, głównie wbijając spojrzenia w ziemię. Miałem dziwne wrażenie, że autobus przewiózł mnie do zupełnie innego świata, gdzie szare budynki przytulały się do siebie, aby pomieścić jak najwięcej mieszkań. Nawet dzieciaki, biegające za piłką, zdawały się jakieś inne. Nie znałem tej części miasta, więc posługiwałem się internetowymi mapami w telefonie, żeby wiedzieć, jak dotrzeć do celu bez pytania kogokolwiek o drogę.

Plotki o tej dzielnicy nie należały do najciekawszych. Mawiano, że właśnie w tych blokach urzęduje mafia oraz dilerzy narkotyków. Nocami samotne kobiety stały przy ulicy i wsiadały do aut obcych mężczyzn, aby po godzinie lub dwóch z powrotem wyczekiwać kolejnego kierowcy dokładnie w tym samym miejscu. Nigdy zapewne nie przyjechałbym tutaj, gdyby nie pokierowały mnie tak mapy po wprowadzeniu adresu podanego przez JJ'a. Poprosił mnie o spotkanie pod jednym pubem, abyśmy zobaczyli się na żywo w publicznym miejscu i dopiero wtedy zdecydowali, czy chcemy zostać sam na sam w wiadomym celu. Nie powinienem tak łatwo się zgadzać na jego warunki i przyjeżdżać w to miejsce, jednak nieznajomy z Internetu z jakiegoś powodu wzbudzał moje zaufanie. W końcu równie dobrze też mogłem okazać się starym zboczeńcem.

Gdy nawigacja poinformowała mnie, że jestem na miejscu, byłem dwie minuty spóźniony. Opuściłem rękę z telefonem i zacząłem rozglądać się dookoła, chcąc odnaleźć drugiego zagubionego człowieka. Moje spojrzenie prawie od razu skrzyżowało się ze spojrzeniem około dwudziestopięcioletniego mężczyzny, który stał na rogu pubu, trzymając ręce w kieszeniach ciemnozielonych, luźnych spodni. Patrzyliśmy się na siebie przez kilka dłużących się sekund, zanim nieznajomy uśmiechnął się do mnie i postanowił wykonać pierwszy krok. Nie był tak przystojny, jak tego oczekiwałem, a w jego małych, świńskich oczkach kryło się coś niepokojącego, jednak nie drgnąłem z miejsca, gdy zatrzymał się tuż przede mną.

– JJ? – zapytałem, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego.

Pokiwał głową.

– Minnie? – dopytał, więc również skinąłem, a jego uśmiech się poszerzył. – Już się bałem, że jednak nie przyjdziesz. Idziemy?

Mówiąc to, wskazał głową w kierunek, gdzie jeszcze chwilę temu stał. Tylko na kilka sekund oderwałem spojrzenie od mojego rozmówcy, aby zerknąć na róg pubu.

– Myślałem, że trochę pogadamy i...

– Nie interesuje mnie paplanina – przerwał, owiewając moją twarz tytoniowym oddechem. – Chcesz się ruchać, to chodź.

Nie czekał na moją odpowiedź, odwracając się na pięcie i ruszając szybkim krokiem w przeciwną stronę niż ta, z której przyszedłem. Westchnąłem, nabierając pośpiesznie powietrza i wypuszczając je ustami. Zwilżyłem wargi językiem, zanim desperacja nie wzięła góry, a moje nogi ruszyły za nieznajomym. Młody mężczyzna obejrzał się za siebie i ponownie uśmiechnął, kiedy zauważył, że za nim idę, a już chwilę później zniknął za rogiem. Przyśpieszyłem, aby nie zgubić go za zakrętem, jednak gdy tylko skręciłem w lewo, prawie wpadłem na JJ'a, który z jakiegoś powodu zatrzymał się tuż za budynkiem. Uniosłem brwi w zaskoczeniu, chcąc dopytać, czy coś się stało, kiedy zza pleców nieznajomego wyłoniła się jeszcze trójka mężczyzn. Każdy z nich uśmiechał się z rozbawieniem i pogardą.

– Będziesz miał coś przeciwko temu, jeśli moim koledzy dołączą do naszej zabawy, pedale? – zapytał, gdy z powrotem nawiązałem z nim kontakt wzrokowy.

W tym momencie zrozumiałem, co było niepokojące w jego spojrzeniu – patrzył na mnie z obrzydzeniem.

Nie potrzebowałem czasu do zastanowienia. Adrenalina zapłonęła w moich żyłach, a nogi odbiły się od chodnika, kiedy rzuciłem się do ucieczki, kierując się w stronę, z której przyszedłem. Oczywiście banda homofobów, którzy zastawili na mnie pułapkę, od razu ruszyła za mną biegiem, mając świetny ubaw, gdy ja byłem absolutnie pewien, że umrę, jeśli nie okażę się szybszym.

Co mi strzeliło do głowy, żeby umawiać się na spotkanie z tak podejrzaną osobą w tak podejrzanym miejscu? Przecież to była ostatnia dzielnica, którą wybrałby gej na schadzkę z kochankiem z Internetu, jednak potrzeba seksu w tym przypadku całkowicie zagłuszyła zdrowy rozsądek. Więc umrę przez własną głupotę. To była prawdopodobnie najgorsza przyczyna śmierci. Gdybym tu nie przyjechał, gdyby aplikacja nie połączyła mnie z JJ'em, gdybym nie szukał partnera za jej pośrednictwem, tak jak robił to Siwoo, gdybym nie zerwał z Hayoonem, gdybym nie zdradził z nim ukochanego. Było wiele gdybania, które mogłoby uchronić mnie przed tym żałosnym końcem, jednak teraz one wszystkie pozostawały bez znaczenia. Liczyło się tylko to, że śmierć zaglądała mi w oczy.

Jeden zakręt, drugi zakręt, sklep z przyborami biurowymi, trzeci zakręt... Gdzie dalej? Nie miałem czasu się zastanawiać, wciąż słysząc liczne, szybkie kroki za plecami, więc po prostu skręciłem w pierwszą ulicę, która pozornie wydawała mi się znajoma. Było to oczywiście błędne wrażenie, ponieważ już chwilę później znalazłem się w całkowicie obcym miejscu bez możliwości zawrócenia. Postanowiłem biec po prostu przed siebie, coraz bardziej zagłębiając się w osiedla mieszkalne i zamieniając szerokie chodniki na wąskie ścieżki między garażami oraz placami zabaw.

Płuca piekły, jakbym wypił kubek wrzątku, coraz trudniej napełniając się powietrzem, nogi powoli zaczynały odmawiać współpracy, gdy nadwyrężyłem rozleniwione mięśnie, a serce łopotało tak głośno, iż nie byłem pewien, czy to jego bicie, czy kroki ścigających mnie mężczyzn. Wbiegłem po pięciostopniowych schodkach, mogąc skręcić w prawo lub w lewo, a w obu kierunkach czekały na mnie nieznane uliczki oraz długie cienie bloków, gdy słońce już prawie całkowicie schowało się za horyzontem. Ruszyłem w prawo, wybierając źle, ponieważ po parunastu krokach zastałem bardzo wąskie przejście, którym musiałbym przeciskać się bokiem, oraz osiatkowane ogrodzenie od parkingu na niewielkim wzniesieniu. Nie marnowałem czasu na użalanie się nad złą decyzją i zacząłem wciskać się między siatkę a zimną ścianę, gdy zauważyłem, że w jednym miejscu w ogrodzeniu jest szczelina.

Był to prawie znak od bogów, więc bez wahania przecisnąłem się na drugą stronę, czując pieczenie na przedramieniu, którym odpychałem twardą siatkę. Trafiłem między ciasno zaparkowane samochody, którym musiałem złożyć lusterka, żeby przecisnąć się między nimi i wpaść na sam środek parkingu między kolejnymi wysokimi blokami, które otaczały mnie z trzech stron. Rzuciłem się przed siebie, niczym oszalała sarna wbiegająca na jezdnie, jednak pokonał mnie niewielki krawężnik, o który zahaczyłem czubkiem buta. Upadłem na trawę, czując, że nie mam siły ani tlenu. Biegłem zdecydowanie za długo, byłem zbyt przerażony, a za moimi plecami wciąż słyszałem pośpieszne kroki.

To zdecydowanie był najgorszy dzień w moim życiu. Najpierw incydent w szkole, potem banda homofobów, która zwabiła mnie w to przeklęte miejsce. Umrę między tymi blokami, nawet nie żegnając się z osobami, które kochałem. W obliczu śmierci pragnąłem ostatni raz przytulić moją matkę, Siwoo oraz Hayoona, chociaż każdy z nich tak bardzo mnie skrzywdził. Tylko to potrafiliśmy robić, ja nie byłem od nich lepszy. Więc może śmierć nie była takim złym wyjściem... Może będzie lepiej, jeśli już nigdy więcej nie będę miał złamanego serca, jeśli już nigdy nie upokorzą mnie w szkole, a matka nie spróbuje wyleczyć z bycia sobą.

Wciąż klęczałem na ziemi, ściskając w palcach źdźbła trawy, kiedy kroki zatrzymały się tuż za mną, a duża dłoń poklepała mnie w ramię. Drgnąłem, spodziewając się mocniejszego uderzenia.

– Wszystko w porządku? – Usłyszałem za plecami znajomy głos. – Potrzebujesz pomocy?

Trwałem przez chwilę w bezruchu, nie wierząc własnym uszom, ale kiedy delikatne klepnięcie się powtórzyło, w końcu znalazłem w sobie odwagę, żeby się odwrócić i spojrzeć prosto w duże, czarne oczy Junho. Jego brwi uniosły się w zaskoczeniu, gdy mnie rozpoznał, jednak nie miałem czasu się tłumaczyć. Zerwałem się na równe nogi, żeby wyjrzeć zza chłopaka na parking, na którym oprócz naszej dwójki nie było żywej duszy. Nie wiedziałem, w którym momencie zgubiłem moich niedoszłych oprawców i uciekałem przed echem ich kroków, które odbijało się w moich uszach, jednak zupełnie mnie to nie obchodziło. Słodka ulga rozpłynęła się po moim ciele, a z oczu zaczęły wypływać łzy, gdy zapragnąłem jedynie znaleźć się w ciepłym, bezpiecznym miejscu. Byłem skłonny nawet zadzwonić do Hayoona, aby móc zasnąć w jego objęciach.

– Co tutaj robisz, sunbae? – Pierwszoklasista nie dawał za wygraną, również się odwracając i szukając spojrzeniem tego, co przyciągnęło moją uwagę, jednak jego wzrok padł jedynie na pustkę. – Jesteś ranny?

– Nie wiem – wykrztusiłem w końcu z siebie. – Nic nie wiem, wiem tylko, że bardzo nie chcę tutaj być. Możesz mnie stąd zabrać?

Wyglądał na bardzo zmieszanego, widząc coraz liczniejsze łzy zalewające moją twarz, jednak ostatecznie pokiwał głową i złapał mnie za lewy nadgarstek. Pozwoliłem znienawidzonemu chłopakowi pomóc mi po raz trzeci, ufnie idąc za nim, jakbym w ogóle nie wyciągnął wniosków z lekcji, którą dało mi życie chwilę temu. Nasze kroki odbijały się echem od szarych ścian wysokich bloków, gdy szliśmy przez parking w stronę jednego z nich. Dopiero kiedy wytarłem wierzchem dłoni łzy z twarzy, z pewnością rozmazując sobie cały makijaż, mogłem lepiej przyjrzeć się Junho.

Miał na sobie wyraźnie wysłużony podkoszulek w kolorze wyblakłej czerni, szerokie materiałowe spodnie z niepasującą łatką na prawej nogawce, jakby kiedyś zostały rozdarte, oraz pożółkłe buty do biegania. Jego włosy były wilgotne od potu, tak samo, jak kark, który świecił się w pomarańczowym blasku z latarni przy parkingu. Co jakiś czas oglądał się za siebie, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy, zapewne również nie dowierzając, że wpadliśmy na siebie w takich okolicznościach. To był bardzo niepokojący zbieg okoliczności.

– A ty? – zapytałem, gdy wyszliśmy spomiędzy samochodów i ruszyliśmy wzdłuż bocznej ściany jednego z bloków.

– Hmm? – zdziwił się, wciąż zaciskając palce na moim nadgarstku.

– Co ty tutaj robisz? – doprecyzowałem. – To już drugi raz, gdy widzę cię w tej dzielnicy.

Zerknął na mnie i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak zamknął je, rozmyślając się. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, docierając do kolejnych bloków, które tym razem otaczały niewielki plac zabaw, gdzie na skrzypiących huśtawkach bawiła się dwójka około dziesięcioletnich dzieci pod czujnym okiem ojca. Junho zatrzymał się dość nagle, wskazując palcem na drzwi od klatki schodowej.

– Tutaj mieszkam – wyznał, całkowicie zaskakując mnie tymi słowami. – Wejdziemy na chwilę, ogarniemy się, ochłoniesz i odprowadzę cię na przystanek.

– Mieszkasz w takim miejscu – zdziwiłem się, a on skinął głową. – Masz daleko do szkoły – palnąłem pierwszą rzecz, jaką ślina przyniosła mi na język, a Junho parsknął rozbawiony tym spostrzeżeniem.

– Dojeżdżam – odpowiedział, uznając mój brak sprzeciwu za zgodę i ruszając do wnętrza bloku, wciąż ciągnąc mnie za sobą.

Pozwoliłem zaprowadzić się na dość obskurną klatkę schodową, która nawet nie miała stopni wyłożonych płytkami, i zacząłem wspinać się na piętro za pierwszoklasistą. Wyżej i wyżej, kręciliśmy się w kółko, mijając liczne drzwi od mieszkań, a w mojej głowie pojawiła się kolejna wizja.

Może zbyt szybko zaufałem Junho? Może mnie okłamał i współpracował z JJ'em? Może prowadził mnie do jednej z kryjówek mafii? Może wcale nie zamierzał pozwolić mi wyjść, nim wraz z kolegami nie pobije mnie do nieprzytomności?

Zatrzymaliśmy się dopiero na piątym piętrze, a moje nogi odmawiały współpracy po zbyt dużym wysiłku i może właśnie dlatego ostatecznie zrezygnowałem z kolejnej próby ucieczki, po prostu oddając się w ręce losu. Młodszy chłopak wyciągnął z buta płaski klucz, który wsunął do zwyczajnego zamka, ponieważ byliśmy w zbyt biednej dzielnicy, aby drzwi miały elektroniczne zamknięcia. Wpuścił mnie pierwszego na pogrążony w półmroku korytarz, który oświetlało jedynie ciepłe światło z pomieszczenia obok, a następnie zamknął za nami drzwi, również przekręcając zamek. Podskoczyłem wystraszony, gdy machnął ręką przy mojej twarzy, sięgając włącznika światła.

– Wróciłem! – krzyknął do ciemności. – Przyprowadziłem mojego sunbae, z którym chodzę do szkoły.

Po tych słowach zerknął na mnie pytająco, gdy stałem jak wryty, zamiast ściągnąć buty i wejść w głąb mieszkania. Naszą uwagę odwróciły jednak pośpieszne kroki z pomieszczenia obok, a już chwilę później w progu stanęła młoda, uśmiechnięta kobieta; była bardzo piękna, mimo że jej poszarzałą twarz szpeciły worki pod oczami. Uśmiechnęła się, a ciemne oczy się rozpromieniły, nie pozostawiając wątpliwości, iż jest spokrewniona z Junho.

– Yoo Minsu – wydukałem, kłaniając się nieznajomej. – Przepraszam za najście.

– Nie przepraszaj – odpowiedziała tak szybko, że nawet nie zdążyłem zamknąć ust. Zerknąłem na nią, prostując się. Mogła mieć maksymalnie trzydzieści lat. – Junnie pierwszy raz przyprowadził kogoś do domu, więc bardzo się cieszę, że w końcu będę mogła poznać jego przyjaciół. – Zerknęła na chłopaka za moimi plecami, który musiał być jej młodszym bratem. – To ten sunbae, o którym mi opowiadałeś?

– Mamo... – syknął, wyraźnie speszony słowami kobiety.

– Mamo? – powtórzyłem zaskoczony, nim zdążyłem ugryźć się w język.

– Tak, jestem mamą Junniego – potwierdziła, wciąż się uśmiechając. – Ściągnij buty, Minsu. Może jesteś głodny?

– Ja jestem bardzo głodny – zawołał zza moich pleców pierwszoklasista, mijając mnie i wchodząc za kobietą do pomieszczenia obok.

Zawahałem się ostatni raz, zanim ściągnąłem buty, starannie układając je pod ścianą, i wszedłem do mieszkania. Korytarz był bardzo wąski i prowadził w jego głąb, jednak jedyne oświetlone pomieszczenie było nieopodal wejścia. Znajdowała się w nim malutka kuchnia z kilkoma blatami przykrytymi brązową okleiną, białą lodówką i drewnianym stołem, wciśniętym między lodówkę a ścianę. Kobieta właśnie karciła syna za wyjadanie proso z garnka, który postawiła na płycie grzewczej podłączonej do kontaktu. Junho się zaśmiał cicho, składając matce całusa na czole, znacznie przewyższając ją wzrostem, a następnie zerknął na mnie.

– Zaprowadzę cię do łazienki – zaproponował, więc skinąłem głową i pozwoliłem się wyminąć na korytarzu.

Przeszliśmy do pomieszczenia, które było na jego końcu, a światło wypełniło niewielki pokój. W środku był raptem ciasny prysznic z zasłoną na poręczy, malutka umywalka, nad którą wisiało okrągłe lustro, i ubikacja. Junho wszedł ze mną, chociaż nie było tutaj miejsca na dwie osoby, i przymknął za nami drzwi.

– Zostaniesz na obiad? – zapytał szeptem. – Moja mama bardzo się ucieszyła twoimi odwiedzinami i nie chcę sprawiać jej przykrości.

– Ile twoja mama ma lat? – zignorowałem wcześniejsze pytanie. – Wygląda na bardzo młodą.

Uśmiech Junho zniknął zupełnie, kiedy wziął głębszy oddech, kiwając głową.

– Trzydzieści dwa.

Zmarszczyłem brwi.

– Więc ile ty masz lat? – dociekałem, kiedy wyliczenia przestały mi się zgadzać.

– Siedemnaście – wyznał. – Tak, urodziła mnie, gdy miała szesnaście lat. Jak się domyślasz, nie za bardzo mogę zaprosić do siebie kogoś ze szkoły. Kiedy się dowiedzą, że nie jestem bogatym snobem, zaczną traktować mnie, jak...

Urwał, kiedy podniosłem dłoń. W niewielkim pomieszczeniu zapanowało milczenie, kiedy wciąż patrzyliśmy sobie w oczy, a mi bardzo ciężko było zebrać myśli. Zbyt wiele rzeczy wydarzyło się tego dnia, ale w mojej głowie przeważało teraz tylko jedno pragnienie.

– Nie mogę zostać – odpowiedziałem. – Muszę... Nie wiem... Po prostu muszę i nie mogę zostać...

– Co musisz?

Prychnąłem, oblizując nerwowo wargi i uciekając spojrzeniem od wzroku Junho, a to sprawiło, iż ponownie przyjrzałem się jego ciału. Mimo iż osłaniające je ubrania nie wyglądały najlepiej, widziałem, że pod spodem kryje się coś wartego uwagi. Sam nie wiedziałem, co mną kierowało, zapewne to przyjemne ciepło i łaskotanie u nasady penisa, kiedy wsunąłem dłonie pod koszulkę młodszego chłopaka, wyczuwając opuszkami palców jego umięśniony brzuch. Miał gładką skórę i był twardy, pięknie wyrzeźbiony, więc moja wizja o praniu ubrań na sześciopaku miała możliwości się spełnić. Z jakiegoś powodu nie zostałem powstrzymany, z przyjemnością obmacując brzuch pierwszoklasisty.

– Hyung? – szepnął pytająco, przyciągając z powrotem moje spojrzenie, a to pozornie nic nieznaczące przejście ze zwrotu pełnego dystansu do bliższego określenia sprawiło, iż znowu sobie coś dopowiedziałem.

– Chcesz uprawiać ze mną seks? – zapytałem drugi raz tego dnia.

– Jeśli zjesz z nami obiad – odpowiedział bez chwili wahania. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top