31 | the revenge

Wychowawca przyglądał mi się uważnie, gdy pozwalał nam wrócić do domu po odbytej karze. Miałem nadzieję, że nawet jeśli domyślił się, iż moje zapewnienie, że Hayoon jest w łazience przez ból brzucha oraz że wcale nie wrócił do domu, było kłamstwem, odpuści chłopakowi i nie wyciągnie konsekwencji z jego ucieczki. Napisałem do przyjaciela wiadomość, w której jeszcze raz przeprosiłem go za dzisiejszy incydent i poinformowałem, że dla niego okłamałem nauczyciela, jednak nie dostałem żadnej odpowiedzi, przez co jedynie się zirytowałem.

Nienawidziłem kłócić się z Ha, jednak nie zawsze udawało się nam uniknąć spięć. Czasami były to jedynie krótkie sprzeczki, innym razem poważne kłótnie, a chociaż zazwyczaj to przyjaciel przepraszał pierwszy, okazując skruchę, wiedziałem, że tym razem to zadanie należy do mnie. Szedłem powoli szkolnym korytarzem, wgapiając się w wyświetlacz i czekając na nienadchodzącą odpowiedź. Kilka kroków za mną równie nieśpiesznie szedł Junho. Jego tępo zdawało się dostosowywać do mojego; kiedy przyśpieszałem, on również przyśpieszał, kiedy zwalniałem, on również zwalniał. Po krótkiej wymianie zdań w klasie nie odzywaliśmy się do siebie, aż młodszy chłopak nie skończył sprzątać, wykonując samemu za nas całą karę. Myślałem, że to już koniec naszej konfrontacji na dzisiaj, jednak najwidoczniej byłem w błędzie.

Gdy dotarłem do szafek, również się zatrzymał, więc spojrzałem na niego, unosząc wysoko brwi. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy; nawet nie krył się z tym, że cały czas na mnie patrzył.

Miał naprawdę piękne oczy. Były tak ciemne, że aż prawie czarne. Odbijały się w nich ledowe lampy wiszące na suficie szkolnych korytarzy, przez co wyglądały, jakby w tych małych kulkach zamknięte było całe nocne niebo obsypane miliardami gwiazd. Kłamliwie sprawiały wrażenie dobrych, ciepłych i kochających, jednak tak naprawdę należały do okrutnego człowieka, który zasługiwał na wszystko, co najgorsze.

– Czego chcesz? – zapytałem, wyciągając z szafki srebrną kurtkę, którą od razu zacząłem na siebie wkładać. Skrzywiłem się lekko, wciąż czując ból w świeżo przebitych brodawkach.

Nie odpowiedział. Odwrócił wzrok, ostatecznie decydując się podejść jeszcze kilka kroków, zatrzymując się tuż przy mnie.

– Miałbym do ciebie prośbę, sunbae, ale nie wiem, jak to powiedzieć – zaczął szeptać, ponownie unosząc spojrzenie i zerkając na mnie z góry.

Mój oddech przyśpieszył, wprawiając serce w szybszy rytm, bo przecież niemożliwe, żeby za te silne uderzenia odpowiadała bliskość tego dzieciaka. Skupiłem wzrok na nosie rozmówcy, którego końcówka była odrobinę bulwiasta, niczym ziemniak, i z całych sił próbowałem nie myśleć o niczym innym, niż o tym, że skoro nie miał idealnego nosa, wcale nie był zajebiście przystojny. Prawda jednak była zupełnie inna, ponieważ był naprawdę zajebiście przystojny oraz miał zajebiście kuszące wargi, a ja powinienem przestać powtarzać w myślach słowo „zajebiście".

To było cięższe, niż myślałem, zwłaszcza kiedy zaschło mi w gardle, a usta rozchyliły się delikatnie, próbując zaczerpnąć większego haustu powietrza, gdy przyglądałem się lekko spękanym wargom, miejscami mającymi malutkie strupki i błyszczącymi się od pomadki. Ciekawe, czy dało się wyczuć te wszystkie zgrubienia spowodowane licznymi pęknięciami, gdy się je całowało?

– Mógłbyś nie przychodzić do szkoły w ostatni dzień przed przerwą letnią ? – zapytały szeptem, wypuszczając spomiędzy siebie głos Junho.

– Hmm? – mruknąłem, próbując oderwać myśli od dziwnych wyobrażeń i skupić się na słowach młodszego.

– Wiem, że ciężko mi zaufać, ale proszę cię, żebyś zrobił to ten jeden raz – kontynuował i, o zgrozo, oblizał nerwowo wargi. – Po prostu nie przychodź tego dnia do szkoły. Seho hyung planuje coś paskudnego. Nie chce nam powiedzieć, co dokładnie, ale naprawdę jest tym podekscytowany.

Uniosłem wzrok, żeby z nieukrywanym zdziwieniem spojrzeć w czarne oczy Junho. Wyglądały na szczerze przejęte, więc albo naprawdę się o mnie martwił, albo był świetnym kłamcą. Z tych dwóch scenariuszy tylko jeden był możliwy.

– Mówisz, żebym nie przychodził – podsumowałem, a on skinął głową z nadzieją. – Więc przyjdę.

– Ale...

– Jeśli chcesz, żebym nie przychodził, to znaczy, że tak chce Choi Seho. – Nie pozwoliłem mu dojść do słowa. – Nie dam się nabrać. Przyjdę, masz to gwarantowane. Nie zamierzam mieć więcej nieobecności w tym semestrze.

Odwróciłem się, podnosząc torbę z ziemi, i ruszyłem w stronę wyjścia ze szkoły. Kroki Junho podążyły za mną, jakby był moim wiernym psem, a to zaczynało mnie niepokoić. Możliwe, że mimo wszystko trochę się go bałem i wcale nie chciałem zostawać z nim sam, zwłaszcza poza terenem szkoły, gdzie nie było dorosłych, złudnie zapewniających mi względne poczucie bezpieczeństwa.

– Odwal się ode mnie! – krzyknąłem przez ramię, kiedy zbliżaliśmy się do parkingu pod liceum Daeil.

– Minsu sunbae! – również krzyknął, nie dając za wygraną i zrównując się ze mną krokiem. – Błagam, zaufaj mi ten jeden raz i nie przychodź. Wiem, że bylem dla ciebie okropny, ale... Ten jeden raz mi zaufaj. Błagam.

– Będziesz wracał do domu bez kurtki? – odmruknąłem, widząc, że idzie w samej koszuli od mundurka, którą ubrał z powrotem po zakończeniu odpracowywania kary.

– Nie wrócę do domu, dopóki nie obiecasz, że nie przyjdziesz.

– Dobra. Obiecuję, że nie przyjdę.

Zaskoczenie i ulga pojawiły się na jego ślicznej twarzy.

– Naprawdę? – zapytał z niedowierzaniem, więc prychnąłem.

– Nie – odwarknąłem. – Daj mi spokój. Jeśli dalej będziesz za mną szedł, to zadzwonię na policję.

Zniknął, a jego kroki przestały dublować się z moimi, gdy uderzały podeszwami o płyty chodnikowe. Poprawiłem torbę na ramieniu, zaklinając samego siebie, bym się nie odwracał. Oczywiście ten odruch był ode mnie silniejszy, więc zerknąłem za siebie, nawiązując kontakt wzrokowy ze stojącym Junho, którego sylwetka oddalała się z każdym moim krokiem. Prychnąłem, z powrotem wbijając spojrzenie przed siebie, a chłodny wiatr rozwiał moje pofarbowane na różowo włosy.

Z jednej strony zdrowy rozsądek zapewniał mnie, że nie powinienem wierzyć słowom tego dzieciaka, który wylał mi na twarz shake'a proteinowego i który nasikał mi na ręce. Z drugiej strony jakaś intuicja lub zwykła głupota cicho szeptały, że jego intencje w tym momencie były dobre, że naprawdę chciał odkupić swoje winy i że nie powinienem przychodzić do szkoły ostatniego dnia przed przerwą letnią. Jakieś delikatnie tlące się ciepło w moim wnętrzu pragnęło zaufać Junho. Jedak to nie miało znaczenia, liczyły się pozory, a ja nie mogłem pokazać, że uwierzyłem w dobre intencje mojego oprawcy; czy mówił szczerze, czy był to tylko podstęp – musiałem przyjść do szkoły, by zrobić mu na przekór.

***

Od przystanku autobusowego do domu Hayoona trzeba było iść około dwunastu minut pod górkę. Udało mi się złapać lekką zadyszkę, kiedy prawie biegnąc, dotarłem do bramy i wcisnąłem dzwonek, czekając, aż się otworzy i wpuści mnie do środka. Nim kamienistą dróżką dotarłem do drzwi, czekała w nich gosposia, by pomóc mi ściągnąć kurtkę oraz buty i zapytać, czy życzę sobie czegoś do jedzenia, ponieważ przegapiłem porę posiłku. Podziękowałem kobiecie, od razu wspinając się na piętro i dopadając drzwi do pokoju przyjaciela.

Czarne loki wystawały ponad łóżko, a z telewizora wydobywały się odgłosy strzelaniny i stękania zabijanych zombie. Na skraju materaca stał Tantan, merdając ogonem i ciesząc się moim powrotem, w przeciwieństwie do swojego właściciela, który nie uraczył mnie nawet spojrzeniem, a co dopiero jakimś słowem. Stanąłem między nim a ekranem, zmuszając Hayoona, by przestał intensywnie uderzać w przyciski na padzie i spojrzał na mnie.

– Zasłaniasz – odezwał się pierwszy, a po dźwiękach z gry można było się domyślić, że jest właśnie zjadany przez żywe trupy.

– Musiałem kłamać, żebyś nie miał kłopotów – poinformowałem go, chociaż już wcześniej napisałem to w wiadomości do niego.

– Nie musiałeś.

– Musiałem, bo mieliśmy karę do odbycia, a ty poszedłeś do domu.

– Nie chciałem przeszkadzać ci w pieprzeniu się z Junho.

– Kurwa mać, Hayoon! – wrzasnąłem. – Nienawidzę, kiedy jesteś zazdrosny.

– Jesteś moim narzeczonym, a jęczysz imię innego, kiedy ci obciągam! – odwarknął. – Jak mam się czuć? Mam się cieszyć? Bić ci brawo, że zadajesz mi cierpienie? Zraniłeś mnie, Minsu.

– Przepraszam.

– Przepraszam to trochę za mało. – Po jego policzkach znowu zaczęły płynąć łzy. – Naprawdę chciałbym, żebyś był ze mną szczęśliwy.

– I jestem.

– Więc po co ci ten gówniarz? – zapytał. – Lubisz, kiedy traktuje cię jak szmatę?

– Nie.

– A może po prostu ma większego penisa ode mnie.

– Hayoon, odpuść.

– Próbuję zrozumieć, dlaczego zwariowałeś na jego punkcie – ciągnął, nie potrafiąc się uspokoić. – Tylko Junho, Junho i Junho.

– Jak na razie to ty wariujesz i ciągle o nim mówisz – spróbowałem odwrócić sytuację i zamiast się bronić, samemu zaatakować.

– Podnieca cię, jak ktoś na ciebie sika?

– A ciebie podnieca sikanie na kogoś? Może o to jesteś zazdrosny?

W końcu zapanowała chwila milczenia. W tle cicho grała muzyka ekranu restartowego gry, czekającej, aż ktoś zdecyduje się kolejny raz spróbować powstrzymać apokalipsę zombie. Na łóżku zaczepnie powarkiwał Tantan i domagał się uwagi, wciąż przeżywając mój powrót do domu oraz kłótnie, której mimowolnie był świadkiem. Oddech Hayoona był ciężki i mieszał się z moim ciężkim oddechem.

Przyjaciel odwrócił wzrok, opuszczając dłonie z padem i odkładając go na podłogę. Minęło raptem kilka sekund, które zdawały się ciągnąć godzinami, nim po prostu zamknął usta, ostatecznie pogrążając się w milczeniu oraz nie odpowiadając na zadane pytanie. Ten brak werbalnej odpowiedzi był jednak odpowiedzią i to dość jednoznaczną.

– Ja pierdolę – westchnąłem, przeczesując lekko spocone włosy palcami. – Podnieca cię to. O to cały czas chodziło? Naprawdę o to byłeś zły i zazdrosny? Kurwa, Hayoon...

Chłopak spojrzał na mnie, otwierając usta, jednak bardzo szybko z powrotem zacisnął wargi i schował twarz w rękach, jakby mógł się w ten sposób ukryć przede mną oraz przed moją reakcją na odkrytą prawdę. Jednak ja sam nie wiedziałem, jak mam na to zareagować. Znowu wypełniły mnie sprzeczne uczucia; wiedziałem, że nie podzielam fetyszu przyjaciela, ale jednocześnie poczułem dziwną ulgę, że chodziło tylko o to. Tylko albo aż.

Napełniłem powietrzem płuca do granic możliwości, a następnie całkowicie je opróżniłem, zanim klęknąłem na ziemi tuż przed przyjacielem, sięgając dłonią do jego dłoni, dużo większej od mojej.

– Ha – szepnąłem. – Mogłeś mi powiedzieć.

– Co by to zmieniło? – zapytał, wciąż chowając się przede mną.

– Może nic, może wiele – odpowiedziałem. – Spróbujmy, jeśli chcesz.

Znowu zapanowała względna cisza, a ja nawiązałem kontakt wzrokowy z Tantanem, który zrezygnowany położył się na łóżku, układając niewielki pyszczek między przednimi łapkami. Wciąż trzymałem dłoń na dłoni Hayoona, delikatnie gładząc kciukiem jego miękką skórę, i po prostu czekałem, nie wiedząc, czego mam się spodziewać, czego ja sam tak naprawdę chciałem.

Nie, jednak wiedziałem, czego chciałem. Chciałem seksu, chciałem pieprzyć się z przyjacielem bez opamiętania i nie obchodziło mnie, ile będę musiał za to zapłacić. Po prostu chciałem, żeby między nami było z powrotem dobrze.

Czy to możliwe, że miał rację, zarzucając mi uzależnienie? Nawet jeśli lubiłem seks, nawet jeśli poprawiał mi samopoczucie, to wciąż nad tym panowałem. Przecież uzależnienie jest wtedy, kiedy traci się nad czymś kontrolę, kiedy to coś kontroluje cię, nie odwrotnie. Przecież cały czas kontrolowałem moje pożądanie. Uprawiałem seks często, bo tego chciałem, nie dlatego, że nie miałem wyjścia. Więc Hayoon się mylił, nie byłem uzależniony, a seks przecież nie był niczym złym, dopóki obaj tego chcieliśmy.

– Jesteś pewien? – zapytał cicho, w końcu podnosząc głowę i nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

– Jasne – odpowiedziałem od razu, uśmiechając się do niego. – Mówiłeś, że nic cię we mnie nie obrzydza, więc... Mnie w tobie też nic nie obrzydza. Jesteśmy czymś więcej niż narzeczeństwem, jesteśmy również najlepszymi przyjaciółmi.

Długie palce przeplotły się z krótkimi palcami, kiedy czarnowłosy chłopak podnosił się z ziemi, pociągając mnie za sobą. Nieśpiesznie wyszliśmy wspólnie z jego pokoju, zmierzając w stronę łazienki, a moim ciałem wstrząsnął dziwny dreszcz, ponieważ nie spodziewałem się, że nasza próba nadejdzie tak szybko. Mimo to posłusznie szedłem za Hayoonem, pozwalając mu zamknąć nas w pomieszczeniu wyłożonym zimnymi płytkami. Jego wargi niepewnie musnęły moje, zapraszając do wspólnych pieszczot. Czułem, że prawdopodobnie nigdy nie przestanę zachwycać się sposobem, w jaki mnie całował, tym jak idealnie się zgrywaliśmy, bezbłędnie odczytując wszystkie zamiary partnera.

Przyjaciel zaczął rozpinać moją koszulę od mundurka, nieśpiesznie przeciskając białe guziki przez wąskie dziurki. W końcu cienki materiał zsunął się z nerwowo falującej klatki piersiowej, odsłaniając dwa srebrne kolczyki wystające z różowych brodawek. Wtedy przyszła pora na spodnie, których ani guzik, ani zamek błyskawiczny nie stawiały oporu, pozwalając drugim rękom rozebrać ich właściciela. Zostały zsunięte razem z bielizną i na ten krótki moment moje wargi uwolniono od namiętnych pieszczot Hayoona, który kucnął, aby do końca mnie rozebrać. Gdy się wyprostował, ostatni raz musnął moje usta w krótkim pocałunku, a następnie ułożył dłoń na mojej talii, delikatnie pchając mnie w stronę prysznica. Przezroczyste drzwi również otworzyły się bez problemu, pozwalając mi wejść do środka, jednak nie zamknęły się już za mną.

– Jesteś absolutnie...

– Tak – przerwałem mu, bojąc się, że moja odpowiedź zabrzmiałaby inaczej, jeśli pozwoliłbym pytaniu paść do końca. – Zaraz pomyślę, że ty tego nie chcesz.

– Chcę aż za bardzo, więc ciężko mi uwierzyć, że się na to zgadzasz – odpowiedział, również rozpinając swój rozporek, jednak robił to w zupełni innym celu.

Wziąłem głęboki oddech.

– Co mam robić? – zapytałem, czując narastającą niepewność i poddenerwowanie.

– Klęknij.

– Uważaj na kolczyki – poprosiłem, posłusznie wykonując krótkie polecenie. – Raczej mocz i świeże przekłucia nie pasują do siebie.

– Nie zbliżę się do nich – obiecał.

Przysiadłem na stopach, przez chwile wahając się, co mam zrobić z rękami, ostatecznie układając je na udach, i spojrzałem na dłonie Hayoona, które teraz przytrzymywały zwisającego członka, wycelowanego w moim kierunku. Wzdrygnąłem się, gdy delikatny strumień uderzył w moje kolano, otaczając je przyjemnym ciepłem. Zacisnąłem wargi, przenosząc spojrzenie na miejsce, w którym moja skóra pokrywała się jasnożółtym płynem o charakterystycznym zapachu. Strumień zaczął przesuwać się wyżej, dosięgając mojej prawej dłoni, by ją minąć i dotrzeć do spoczywającego między nogami członka.

Nie było tak źle. Moje odczucia znacznie różniły się od tych, kiedy robił to Junho w celu upokorzenia mnie. Nie byłem tak obrzydzony, nie byłem zły ani bliski płaczu. Po prostu zostałem oblany ciepłym płynem, a strumień przestał uderzać o moje ciało znacznie szybciej, niż się tego spodziewałem, pozwalając cieczy spływać spokojnie do kanalizacji.

– To już? – zapytałem, podnosząc wzrok na Hayoona, który zrobił krok, zatrzymując się tuż przede mną.

– Mam ograniczoną pojemność pęcherza – odpowiedział lekko rozbawiony tą nietypową reakcją, a następnie sięgnął dłonią do mojego podbródka, by nakierować wargi na swojego członka.

W pierwszym odruchu chciałem się cofnąć, ponieważ wciąż był wilgotny, jednak zaciskające się na mnie palce były nieustępliwe. Zerknąłem w górę, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjacielem, który znowu miał jeden ze swoich nieprzeniknionych wyrazów twarzy. Przełknąłem ślinę i posłusznie otworzyłem usta, pozwalając wciąż miękkiemu członkowi wsunąć się do ich wnętrza. Hayoon jęknął cicho, zaczynając poruszać biodrami, wciąż nie wypuszczając mnie ze swojego uścisku. Czułem, jak jego penis rośnie w moich ustach, śmiało wpraszając się coraz głębiej. Mimowolne łzy spływały pojedynczo po policzkach, kiedy pozwalałem żołędzi wsuwać się do mojego przełyku, a chociaż kochałem obciągać, ten seks oralny był inny.

Hayoon był inny.

Wysunął się z moich ust przed orgazmem, żeby cofając się o krok, od razu złapać drugą ręką członka i szybko przesuwać otaczającą go skórę, aż w końcu biała sperma wystrzeliła prosto na moją twarz. Trafiła na lewą powiekę, gdy w ostatniej chwili zamknąłem oczy, i spłynęła po policzku, zanim dołączyła do niej druga porcja upadająca na włosy oraz trzecia, która pokryła wargi i brodę.

– Umyj się – powiedział, zapinając z powrotem rozporek, i wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samego.

– A mówiłeś, że to Junho traktuje mnie jak szmatę – szepnąłem do pustki.

Właśnie wtedy to zrozumiałem, jednak było już za późno.

Hayoona wcale to nie podniecało, po prostu chciał mnie potraktować tak samo, jak traktował mnie znienawidzony pierwszoklasista. Chciał, żebym zrozumiał, czyje imię wypowiedziałem podczas orgazmu. Chciał, żebym nie miał wątpliwości, kim byłem w oczach tej osoby. A ja od początku wiedziałem, jak zaborczy i egoistyczny potrafił być mój przyjaciel.

***

Po długim prysznicu, porządnym suszeniu włosów oraz powolnym ubraniu się z powrotem w szkolny mundurek, wciąż nie byłem gotowy, żeby skonfrontować się z narzeczonym. Stałem na samym środku łazienki, wpatrując się w przepiękny pierścionek, który obracałem na palcu, pozwalając się mienić drogocennym kamieniom. Wyszedłem na korytarz w krótkim przypływie odwagi, szybko ją tracąc i żałując, że wykonałem ten krok. Mój wzrok wbił się w uchylone drzwi do pokoju Hayoona, z których na pogrążone w ciemności przejście padało blade, mrugające światło z telewizora, a ciszę wypełniały dźwięki strzelaniny oraz zabijanych zombie. Zrobiłem raptem dwa kroki w ich kierunku, nim całkowicie stchórzyłem, ostatecznie uciekając na schody i zbiegając na parter. Usłyszałem jeszcze pytanie gosposi, czy może w czymś pomóc, nim drzwi wejściowe zatrzasnęły się za mną, a ja ruszyłem biegiem prosto do bramy.

Wsiadłem do pierwszego autobusu, który zajechał na przystanek, i usiadłem na samym końcu, wbijając puste spojrzenie w mijane domy. Przyglądałem się im oknom, zastanawiając się nad życiem innych; w części okien zapalone było światło, kiedy słońce coraz bardziej chowało się za horyzontem, pogrążając świat w ciemności. Uciekałem przed czymś, chociaż nie byłem pewien, przed czym i dokąd. Wiedziałem, że rozmowa z przyjacielem mnie nie ominie, że będę musiał do niego przyjść, bo nie miałem dokąd indziej pójść. Chciałem też się z nim pogodzić i wrócić do naszej słodkiej sielanki oraz częstych stosunków, jednak pragnąłem, żeby wpierw pożałował swojego podłego zagrania.

Przerażał mnie, kiedy stawał się właśnie taki. To był Ha, który potrafił zacisnąć zęby na mojej kostce tak mocno, by przebić skórę i pozostawić na niej blizny. Był mściwy, od zawsze był mściwy i nie baczył na konsekwencje. Chyba lubiłem o tym zapominać.

Autobus zawiózł mnie do centrum, gdzie kręciło się zaskakująco sporo osób. Było dość ciepło, chociaż temperatura w dzień wynosiła raptem piętnaście stopni Celsjusza, a teraz z każdą minutą stawało się coraz chłodniej. Snułem się chodnikiem, przyglądając się witrynom sklepowym i zapełnionym stolikom w restauracjach oraz w kawiarniach. Ostatecznie przegrywając z głodem oraz spadającą temperaturą, wszedłem do znajomego, ciepłego pomieszczenia, które wypełniało przytulne światło. Z kieszeni w kurtce wyciągnąłem kilka zgniecionych banknotów, doliczając się dziesięciu tysięcy wonów, i podszedłem do lady, żeby zamówić ciepłą czekoladę oraz muffina z jagodami.

Czekając na napój, zupełnie nagle poczułem czyjąś dłoń zaciskającą się na moim przedramieniu, a moje szeroko otwarte oczy skrzyżowały się z oczami wypełnionymi radosnymi świetlikami. Nieśmiało odwzajemniłem uśmiech dziewczyny, zupełnie nie spodziewając się, że wpadnę dzisiaj na kogoś znajomego.

– Prawie cię nie poznałam, Minsu oppa – młodsza siostra

Siwoo przywitała się ze mną tymi słowami.

– Hej, Yubin. Wybacz, że nie zauważyłem cię wcześniej – odpowiedziałem, a następnie podziękowałem kobiecie w brązowym fartuszku, przyjmując moje zamówienie.

– Nie dziwię się, wyglądałeś na bardzo przejętego ilością pieniędzy – zaśmiała się.

– Nie planowałem wypadu na miasto – przyznałem. – Jestem tutaj przypadkowo.

– To przeznaczenie, oppa – zapewniła, ciągnąc mnie do stolika przy oknie, gdzie stała filiżanka parującej kawy oraz pucharek lodów z bitą śmietaną. – Dotrzymasz mi towarzystwa? Bardzo dawno cię nie widziałam.

Nie opierałem się, zajmując miejsce na miękkiej kanapie tuż naprzeciwko młodszej dziewczyny, która nie potrafiła przestać uśmiechać się do mnie z zadowoleniem i od razu wsadziła bardzo długą łyżeczkę pełną truskawkowych lodów do ust.

– Przyszedłeś sam? – zapytała, gdy tylko przełknęła i zaczęła nabierać kolejną porcję, tym razem czekoladowych.

– Tak – odpowiedziałem odruchowo, zerkając na filiżankę kawy, która stała odrobinę odsunięta od Yubin. – A ty? – dopytałem, chociaż znałem już odpowiedź na to pytanie.

– Nie, jestem z bratem.

I nim zdołałem w jakikolwiek sposób zareagować na te słowa, tuż przy mnie stanął Siwoo, z którym nawiązałem kontakt wzrokowy, a moje serce zrobiło fikołka, radując się widokiem ukochanego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top