2 | sorry not sorry

Kiedy wyszedłem spod prysznica, wypuszczając gęstą parę z łazienki na pogrążony w półmroku korytarz, stojąca w progu kuchni matka spojrzała na mnie wzrokiem pełnym rozczarowania. Nie odezwała się do mnie ani słowem, od kiedy zostawiłem ją i jej gości samych, okazując w ten sposób brak szacunku, a to z kolei źle świadczyło o niej. Odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku z zamiarem powrotu do mojego pokoju, gdzie chciałem się zamknąć i w końcu pójść spać, by jutro przeżyć w jakiś znośny sposób kolejny dzień w szkole. Moje plany jednak pokrzyżował ojciec; wyszedł z sypialni, którą dzielił z moją matką, by skinąć na mnie głową i wrócić do pomieszczenia, oczekując, że pójdę za nim. Westchnąłem, wyczuwając, że to nie wróży niczego dobrego. Każda moja rozmowa z ojcem kończyła się źle, od kiedy przyznałem się do mojej orientacji seksualnej, a on znienawidził mnie całym swoim homofobicznym sercem.

Pomieszczenie było oświetlone jedynie przez lampkę nocną, stojącą tuż przy wielkim dwuosobowym łóżku, oraz ekran dość sporego telewizora wiszącego na ścianie nad komodą, gdzie leciały rozgrywki w bilarda – chyba najnudniejszy program na świecie. Mężczyzna opadł na miękki materac, sięgając po pilota, żeby zastopować emisję na żywo, i spojrzał na mnie. Nie oczekiwał, że usiądę obok niego, a ja nie miałem zamiaru tego robić, wciąż stojąc na tyle blisko drzwi, aby móc w każdym momencie uciec wystarczająco szybko.

– Powinieneś przeprosić matkę – powiedział, a chociaż to zdanie sprawiało wrażenie jedynie sugestii, to ton głosu ojca oraz jego ostre spojrzenie nie pozostawiały wątpliwości, iż tak naprawdę jest to rozkaz.

Zacząłem bawić się palcami, wyginając je w różne strony, przez co ich stawy zaczęły nieprzyjemnie strzelać, wywołując grymas na twarzy mojego rozmówcy – nienawidził, kiedy tak robiłem, ale to był już mój nawyk.

– Nie uważam, żebym miał, za co ją przepraszać – odpowiedziałem, wiedząc, że sam proszę się o kłótnię z mężczyzną.

– Nawet mnie nie denerwuj, gówniarzu – warknął na mnie. – Nie masz za grosz szacunku do własnych rodziców. Źle zrobiłem, że pobłażałem ci, jak byłeś dzieckiem, zamiast porządnie sprać dupę.

Nigdy w życiu nie powiedziałbym, że mój ojciec kiedykolwiek mi pobłażał. Za każdy najmniejszy błąd dostawałem burę, szlaban albo klapsa, często kapciem lub paskiem. Nawet wtedy, gdy niechcący rozbiłem kubek z sokiem, potykając się o próg w kuchni, ponieważ chodziłem po domu w jego lakierowanych pantoflach, chcąc być taki jak on. Albo wtedy, kiedy postanowiłem wyręczyć rodziców, samemu sprzątając w akwarium i, wciąż będąc nieświadomym dzieckiem, podusiłem wszystkie wyłowione rybki, bo nie wiedziałem, że przez cały czas muszą siedzieć w wodzie. Do dzisiaj pamiętałem ten ból i krwawe pręgi na moich pośladkach i udach, które zostawił ojciec po znalezieniu martwych zwierzątek leżących w miseczce i sześcioletniego mnie czyszczącego gąbką glon z szyby. Oberwałem nawet wtedy, kiedy na kostce miałem krwawy ślad zębów Hayoona, ponieważ jego rodzice byli znacznie bogatsi i bardziej wpływowi, więc przedszkolanka nie widziała w tym żadnej winy mojego byłego największego wroga.

– Nie uważam, żebym miał, za co ją przepraszać – powtórzyłem, a mężczyzna uderzył pięścią w półkę nocną, aż lampka stojąca na niej się zatrzęsła. Starając się nie okazywać strachu przed jego gniewem, kontynuowałem: – Przecież wie, że jestem w związku z Siwoo, a mimo to próbowała mnie zeswatać z córką sąsiadki...

– Minsu!

– Nie interesują mnie dziewczyny! – również krzyknąłem. – Dlaczego nie możecie tego zaakceptować?

– Albo w tej chwili przeprosisz matkę, albo wynoś się z domu – warknął. – Niewdzięczny gówniarz. Wyrosła z ciebie ciota, pedał. Każdego dnia czuję wstyd, bo mam spaczone dziecko.

Właśnie z takiego powodu stałem blisko drzwi. Teraz wystarczyło, żebym odwrócił się na pięcie, zrobił parę niewielkich kroków i już byłem poza zasięgiem wzroku ojca. Na korytarzu minąłem się z matką, która przez cały czas stała tam i przysłuchiwała się naszej rozmowie. Spojrzała na mnie i wyciągnęła rękę, by spróbować mnie zatrzymać.

– Wiesz, że on nie mówi tego poważnie – odezwała się, ale jedynie wyszarpnąłem przedramię z delikatnego uścisku jej palców. – Nigdzie się nie wybierasz, Minsu.

– Właśnie, że tak! – Dobiegł nas z sypialni głos ojca.

– Powiedziałam ci, że nie masz prawa wyrzucać mojego dziecka z domu! – krzyknęła na męża, zostawiając mnie w spokoju, by móc kłócić się z moim ojcem. Jak zwykle z resztą. – Nie po to nosiłam go dziewięć miesięcy pod sercem i rodziłam w straszliwych bólach, żebyś wyrzucał go za drzwi, bo ma chwilowe problemy z własną tożsamością!

Zamknąłem drzwi, trzaskając nimi z całej siły, aż niewielkie szybki zadrżały, po tym, jak głośny huk przedarł mieszkanie. Miałem wielką ochotę krzyczeć, zacząć rzucać przedmiotami po całym pokoju, nie zważając na wartość, jaką dla mnie miały – po prostu chciałem obrócić wszystko w ruinę, w którą obracało się moje życie. Niczego nie pragnąłem bardziej, od ucieczki z tego miejsca, jednak jakaś niewidzialna siła wciąż mnie tu trzymała. Nadzieja? Naiwność? Sam nie byłem pewny.

Podniosłem z łóżka telefon, próbując odblokować go odciskiem palca, ale z jakiegoś powodu urządzenie nie chciało rozpoznać moich linii papilarnych, wytrącając mnie z równowagi jeszcze bardziej. Rzuciłem nim o materac, od którego się odbił i spadł na podłogę, a pierwsze łzy przecięły moje policzki. Wciąż słyszałem kłótnię matki z ojcem, gdy osunąłem się na panele, po raz kolejny dzisiaj zanosząc się płaczem.

Muszę... Muszę zadzwonić do Siwoo. Musi mnie stąd zabrać najszybciej jak tylko to możliwe.

Zacząłem iść na czworaka, by dosięgnąć telefonu, tym razem odblokowując go pinem, i od razu wybrałem odpowiedni numer. Drżący oddech wdzierał się do płuc, z każdym przeciągającym się w nieskończoność sygnałem. Odniosłem wrażenie, że minęły wręcz wieki, nim chłopak odebrał, witając się ze mną słodkim „cześć, kochanie".

– Przyjedź po mnie – załkałem bez żadnego słowa przywitania. – Błagam, nie wytrzymam tutaj ani chwili dłużej.

– Dobrze, już się ubieram i wsiadam w samochód – odpowiedział od razu. – Zaczekaj na mnie pod blokiem.

– Nie będzie problemu, żebym został u ciebie aż do twojego wyjazdu? – zapytałem, ściskając palcami lepką od łez i śliny wargę, próbując uspokoić się w ten dziwny sposób.

– Minsu – westchnął całkowicie poważnym głosem. – Twój dom jest zawsze tam, gdzie jest mój dom.

– Kocham cię – wykrztusiłem przez łzy.

– Ja ciebie też.

Po tym, jak rozłączyłem się z Siwoo, resztkami silnej woli podniosłem się z podłogi. Wycierając łzy rękawami od szlafroka, wygrzebałem z szafy dość spory plecak, który dostałem kilka lat temu na wyjazd pod namioty. Nie bacząc na nic, zacząłem wrzucać do niego ubrania, w których najczęściej chodziłem, bieliznę, kosmetyki leżące na półce nocnej, ładowarkę do telefonu, płyn i pojemnik na soczewki oraz wszystkie zeszyty, książki i inne pomoce naukowe, które mogłyby przydać się w szkole. Wszystko upychałem na siłę, byleby zmieścić potrzebne rzeczy w jednym plecaku. Na siebie naciągnąłem domowe dresy, w których zazwyczaj przesiadywałem przed telewizorem w niedzielne poranki, oraz bluzę z imieniem mojego idola z ulubionego boysbandu, którą dostałem od Hayoona na szesnaste urodziny. Ostatnią rzeczą, którą zdecydowałem się zabrać ze sobą, była biała, poczwórna ramka na zdjęcia, którą ściągnąłem z gwoździa wbitego w ścianę.

Za lekko zakurzonymi szybkami mogłem dostrzec własną uśmiechniętą twarz: na pierwszym z nich towarzyszył mi przyjaciel, przytulający się do moich pleców, a nasze nosy były ubrudzone w lodach; na drugim obok siebie miałem Siwoo, który w uroczy sposób ściskał mój policzek, szarpiąc za niego jak stara ciotka; trzecie zdjęcie zostało zrobione wiosną, tuż po rozpoczęciu liceum, kiedy zacząłem podkochiwać się w moim chłopaku, a Hayoon uwiecznił nas razem, chociaż szatyn nie wiedział, iż właśnie robiliśmy mu zdjęcie, kiedy siedział na schodach ze słuchawkami w uszach, patrząc w przeciwnym kierunku; czwarte zdjęcie było inne od reszty, znacznie starsze i przedstawiało mnie podczas moich ósmych urodzin oraz moją babcię, która zmarła kilka dni po nich. Bez wątpienia była ona najważniejszą kobietą w moim życiu i zawsze broniła mnie przed gniewem ojca, wobec którego matka była bierna.

Wyszedłem z pokoju najciszej, jak potrafiłem, by nie przeszkadzać moim rodzicom w ich cichych chwilach, które zawsze przeżywali po poważniejszej kłótni. Przestałem ich słuchać po tym, jak zatrzasnąłem drzwi do siebie, więc nie wiedziałem, na czym ostatecznie stanęło, ale nie miałem zamiaru się dopytywać, czy wolno mi łaskawie zostać w domu własnych rodziców. Nawet nie zakładałem butów, bojąc się, że każda chwila zwłoki, może sprowadzić mi na głowę lamentującą matkę, po prostu wziąłem je do ręki, a następnie nacisnąłem łokciem na klamkę, która bez problemu ustąpiła. Gdy drzwi za moimi plecami zamknęły się z hukiem, zacząłem zbiegać na bosaka po schodach, nie zatrzymując się, ani nie oglądając za siebie.

***

Kiedy Siwoo podjechał pod mój blok, od razu wysiadł z samochodu, by móc wziąć mnie w objęcia i zamknąć w nich szczelnie. Wtuliłem zapłakaną twarz w zagłębienie jego szyi, już na wieki pragnąc zostać właśnie w takiej pozycji. Wrzuciłem plecak na tylne siedzenie Hyundaia, ostrożnie wsuwając za niego ramkę ze zdjęciami, a kiedy wsiadłem, zajmując miejsce pasażera, chłopak odpalił silnik, by odjechać. Dziwnie się czułem, zostawiając dom za moimi plecami, nie mając nawet pewności, czy kiedykolwiek do niego wrócę – czy znajdę w sobie tyle odwagi, by po raz kolejny spróbować dogadać się z rodzicami.

Wiedziałem też, że nie mogę mieszkać u Siwoo wiecznie, zwłaszcza że za niecały miesiąc wyjeżdżał na studia, a ja już i tak wiele zawdzięczałem jego rodzicom. Byli dla mnie ogromnym wsparciem, akceptowali homoseksualizm syna, jak i jego chłopaka, traktując mnie, jak część swojej rodziny. Być może kiedyś stanę się nią naprawdę, być może za kilka lat wyjedziemy z Siwoo za granicę, gdzieś, gdzie małżeństwa zawarte między osobami tej samej płci będą legalne, i właśnie tam weźmiemy ślub. Być może już nigdy nie wrócimy do tego parszywego kraju, pewnie z wyjątkiem odbycia służby wojskowej, którą i tak byśmy musieli odbyć.

– Naprawdę poważnie się pokłóciliście, skoro chcesz zostać u mnie na tak długo – odezwał się szatyn, jako pierwszy przerywając panującą w samochodzie ciszę, którą do tej pory zakłócała jedynie cicha, melancholijna piosenka z radia.

Ulice były prawie puste; nasze miasto zawsze cichło o tej godzinie, pogrążając się we śnie. Tylko nieliczni wciąż błądzili chodnikami, jakby szukali swojego miejsca we wszechświecie. Żółte światła latarni wpadały do wnętrza samochodu, by po chwili z niego uciec, pozwalając długim cieniom tańczyć po kokpicie.

– Matka próbowała mnie zeswatać z córką sąsiadki, ojciec natomiast nazwał ciotą i kazał wynosić się z domu – odpowiedziałem, nawet nie patrząc na mojego chłopaka. – To tak w dużym skrócie.

Siwoo westchnął głośno, a po chwili jego duża dłoń opadła na moje udo, by pogładzić je w pocieszającym geście, jak już miał to w zwyczaju. W moich oczach na nowo zebrały się łzy, gdy wspomnienia rozmowy z rodzicami wdarły się do umysłu, przywołując wszystkie bolesne słowa, które padły między nami. A ja nie chciałem o nich myśleć, nie chciałem o nich w ogóle pamiętać, kłamiąc przed samym sobą, że nigdy nic się nie wydarzyło.

Zerknąłem na szatyna, który zatrzymał samochód przed przejściem dla pieszych, pozwalając trójce roześmianych dziewcząt swobodnie przejść na drugą stronę. Odpiąłem mój pas, przywołując zdziwione spojrzenie ukochanego, ale nim zdążył zapytać, sam udzieliłem mu odpowiedzi, pochylając się i chowając za deską rozdzielczą. Moje palce wkradły się pod gumkę od jego materiałowych spodni, by zsunąć je wraz z bielizną i odsłonić krocze.

– Minsu, nie rób mi tego, muszę zmieniać jakoś biegi... Kurwa. – Zaczął odwodzić mnie od tego pomysłu, zmieniając zdanie, gdy wargi otoczyły miękkiego, zwisającego członka, pokrywając go śliną. – Kurwa mać. Zaczekaj, chociaż zjadę na pobocze.

Wyprostowałem się lekko, odsuwając usta od mojego chłopaka, i uśmiechnąłem się zwycięsko, gdy spojrzał na mnie karcąco. Wiedziałem, że jako ten starszy w naszym związku zgrywa też tego bardziej odpowiedzialnego i nie może sobie pozwolić, by jawnie pochwalić moją ochotę, aby obciągnąć mu, kiedy prowadzi samochód. Jednak posłusznie zjechał na niewielki parking pod sklepem rowerowym, który był zamknięty o tej godzinie, a białe rolety w oknach i drzwiach nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Wtedy Siwoo również odpiął swój pas, a następnie wymacał pod fotelem dźwignię, by odsunąć się trochę od kierownicy, tym samym dając mi większe pole do manewru.

Przysunąłem się do jego ust i, wciąż uśmiechając się z zadowoleniem, musnąłem je czule z głośnym cmoknięciem, a następnie zanurkowałem. Członek szatyna zdążył już częściowo zesztywnieć, wypełniając mnie w ten sposób satysfakcją, więc z większym zapałem objąłem go wargami, zasysając je na powoli odsłaniającej się, różowej główce. Siwoo westchnął głośno, sięgając długimi palcami do moich blond włosów, by przeczesywać je z czułością, co chwilę pojękując cicho i mrucząc gardłowo.

Prawdopodobnie nigdy nie wypowiedziałbym tego na głos, ale kochałem obciągać. Kochałem sunąć językiem wzdłuż nabrzmiałego prącia, kręcić nim kółka wokół żołędzi, podrażniać jego końcówką wrażliwe wędzidełko. Kochałem obejmować penisa wargami, mocno zasysając moje policzki, by po chwili ułożyć na płasko język i pozwolić łzom napłynąć do moich oczu, gdy wpychałem go do gardła możliwie jak najgłębiej, śliniąc się przy tym i często wydając nieprzyjemne odgłosy. Kochałem też przełykać białą, słodkawą spermę, gdy w końcu ulatywała ona z partnera przy cudownym akompaniamencie jego jęków i pomruków.

Siwoo wytarł kciukiem stróżkę śliny spływającą wzdłuż mojej brody, nim przysunął wargi do moich, wpychając mi język do ust. Zaczęliśmy wymieniać się namiętną czułością, nigdzie się nie śpiesząc, w końcu mieliśmy dużo czasu, a przynajmniej tej nocy, by się sobą nacieszyć. Chłopak oczywiście nie mógł pozostać mi dłużny; opadłem z powrotem na swój fotel, dociskając plecy do lekko podniszczonego oparcia i pozwalając, by długie palce ukochanego zsunęły odrobinę dresowe spodnie oraz obcisłą parę bokserek. Jego usta bez wahania objęły mojego członka, a głowa zaczęła unosić się i opadać, sprawiając mi przyjemność.

To też kochałem. Kochałem jęczeć tak głośno, że przypadkowy przechodzień mógłby mnie usłyszeć. Kochałem szarpać brązowymi włosami Siwoo. Kochałem przeplatać jego imię z wiązanką przekleństw. Kochałem spuszczać się na jego czyniący cuda język, a następnie całować go do utraty tchu. Kochałem też, kiedy szyby w samochodzie pokrywały się parą z naszych ust.

Kochałem to, że w takich chwilach zapominałem o wszystkim, co złe.

***

– Dzisiaj też spałeś u Siwoo? – zapytał Hayoon, gdy wchodziliśmy rano do szkoły, a moje usta otworzyły się szeroko. – Chyba zabawialiście się całą noc, skoro tak ziewasz.

Prychnąłem, zerkając na przyjaciela, którego twarz miała dziwnie nieprzenikniony wyraz. Czasami, bardzo rzadko, przybierał właśnie tę maskę, nie zdradzając mi swoich prawdziwych uczuć ani przemyśleń. Wtedy zastanawiałem się, co się wyprawia w tej ślicznej blond główce przyjaciela, ale z jakiegoś powodu nigdy nie znalazłem w sobie czelności, by o to zapytać – kiedy będzie gotowy, sam mi powie, jakie demony zamieszkują w jego wnętrzu.

– Oglądaliśmy Lucyfera – odpowiedziałem, szturchając go ramieniem i z jakiegoś powodu nie wspominając o seksie oralnym w samochodzie na publicznym parkingu. Ha zapewne poczułby się zniesmaczony, w końcu każdy mógł zobaczyć, jak ssiemy sobie nawzajem. – Nie mogłem zasnąć po kłótni z rodzicami.

– Nienawidzę twoich rodziców – westchnął, uśmiechając się do mnie przepraszająco. – Są strasznie...

– Tępi? Ograniczeni? Nietolerancyjni? – Postanowiłem pomóc mu z doborem słów, zerkając prosto w jego oczy.

– Pojebani – powiedzieliśmy razem w tym samym czasie.

– Jak się cieszę, że moi mają mnie...

– Kim, ściągnij tę kurtkę, jesteś w szkole – skarcił go mijający nas nauczyciel.

– Przepraszam – wydukał z siebie, kiedy kłanialiśmy się mężczyźnie. – W dupie – dokończył.

Chłopak zaczął uwalniać ręce z obcisłych, skórzanych rękawów, rzucając we mnie opasłą torbą, którą przewiesiłem przez wolne ramię, a następnie zarzuciłem na tyłek. Hayoon rozpoczął dziwne tańce, mające na celu pozbycie się niezgodnego z regulaminem placówki okrycia wierzchniego, przez co roześmiałem się głośno, przyciągając uwagę otaczających nas uczniów.

– Jesteś zgrabny niczym foka wczołgująca się na morski kamień – stwierdziłem, gdy przyjaciel w końcu wystawił rękę, chcąc odzyskać swoją własność. – Powinieneś grać w filmach przyrodniczych.

– Dubler foki – podsumował. – Wypiszę to w papierach na studia.

– Lepiej się pośpieszmy, jeśli chcesz mieć gdzie to wpisać – westchnąłem.

Lekcje koreańskiego były jednymi z najnudniejszych zajęć ze wszystkich. Nauczycielka, pani Kang, omawiała monotonnym głosem kolejną pozycję na spisie zupełnie niepotrzebnych nam w życiu codziennym tekstów, mających jedynie wyprać nam mózgi, gdy usilnie całymi godzinami będziemy się zastanawiać „co autor miał na myśli". Nie dziwne więc było to, że mój notatnik leżał rozłożony na blacie, a ja, ukrywając dłonie pod blatem ławki, piłowałem swoje paznokcie, uznając, iż są już ciut za długie. Z całkowitym skupieniem starałem się nadać im odpowiedni kształt, zwężając je odrobinę i zaokrąglając krawędzie, chociaż czubki już od dłuższego czasu zwykłem piłować na prosto. Gdyby moja odżywka nie miała dość silnego, charakterystycznego zapachu z pewnością rozważyłbym położenie jej na płytkę paznokci, żeby je wzmocnić i zabezpieczyć przed łamaniem.

– Yoo Minsu! – Krzyk nagle rozległ się w sali, sprawiając, że aż podskoczyłem na krześle, a pilniczek wypadł mi z ręki na podłogę. – No pięknie! Czy manicure jest dla ciebie ważniejszy od lekcji języka koreańskiego?

– T-nie – odpowiedziałem, reflektując się pośpiesznie, chociaż kusiło mnie, by przytaknąć. – Przepraszam bardzo, pani profesor, już więcej...

– Idź do swojego wychowawcy, ma okienko, jeśli się nie mylę, i przekaż mu, aby napisał maila do twoich rodziców – przerwała mi. – Zapewne i tak nie masz zielonego pojęcia, o czym właśnie mówiłam, prawda?

– Prawda.

– Znikaj mi z oczu.

Zebrałem pośpiesznie swoje rzeczy, strzepując opiłki z paznokci na podłogę i zerkając na Hayoona, który jedynie wzruszył ramionami. Powstrzymując głośne westchnienie, ruszyłem w stronę drzwi, by wyjść z sali. Starałem się udawać, iż nie dostrzegam złośliwych uśmieszków osób, które mijałem, lawirując między ławkami, ani gestów sugerujących, żebym udobruchał wychowawcę moimi ustami. Byłem ponad tym szczeniackim zachowaniem i niskim poziomem, jaki reprezentowali sobą debile z mojej klasy.

Korytarz był całkowicie pusty i pogrążony w ciszy, więc moje kroki oraz wzdychanie odbiły się echem od jego ścian. W takich chwilach to miejsce wydawało się spokojne, pełne skupienia i zapału do nauki, ale to było tylko pozorne, bardzo błędne wrażenie, które zawsze pryskało z chwilą, gdy zajęcia dobiegały końca, pozwalając nam pokazać, jakimi zwierzętami naprawdę byliśmy. Pokój nauczycielki był piętro wyżej, więc wspiąłem się po schodach, nigdzie się nie śpiesząc i próbując w te kilka minut wymyślić jakąś wymówkę, którą mógłbym wcisnąć mężczyźnie, żeby go udobruchać i nie stawać się większym nieudacznikiem w oczach niedoceniających mnie rodziców – już uszami wyobraźni słyszałem chamskie teksty mojego ojca.

I nie, obciągnięcie fiuta wychowawcy nie wchodziło w grę.

Drzwi do pokoju nauczycielskiego były uchylone, jakby już na mnie czekały, śmiejąc mi się prosto w twarz. Przewróciłem oczami, starając się, by można było dostrzec na niej skruchę, i już sięgałem do klamki, kiedy usłyszałem męski głos, który, jeśli dobrze go rozpoznałem, należał do nauczyciela geografii.

– Oczywiście, zapewniamy w tej kwestii pełną dyskrecję – mówił bardzo przyjaznym tonem i nie musiałem go widzieć, by wiedzieć, że się uśmiecha. – Twoje osiągnięcia są imponujące, Junho, więc cieszymy się, że nasza szkoła może zapewnić ci możliwość rozwoju.

– Dziękuję panu bardzo – odpowiedział mu młody, chłopięcy głos o melodyjnej barwie, który z pewnością przyjemnie było słuchać. – Nie chciałbym, żeby ktoś... – urwał.

– Doskonale rozumiem – zapewnił go nauczyciel, który zapewne był jego wychowawcą. A jeśli naprawdę był to pan Lee, będący przez ostatnie lata opiekunem rocznika Siwoo, to nieznajomy chłopak, z którym rozmawiał, musiał być pierwszoklasistą. – Możesz wracać na lekcję, przepraszam, że musiałeś ją przeze mnie opuścić.

– Nic nie szkodzi, proszę pana. Dziękuję jeszcze raz, do widzenia.

– Do widzenia. Ucz się pilnie!

Odskoczyłem od drzwi jak oparzony, nie chcąc dać przyłapać się na podsłuchiwaniu. Zrobiłem kilka kroków w tył, prawie się potykając, gdy z pokoju na korytarz wyszedł nieznajomy mi chłopak, a jego spojrzenie skrzyżowało się z moim.

W pierwszej kolejności moją uwagę przyciągnęły jego ciemne oczy, przywodzące na myśl ciepłą, płynną czekoladę, która rozgrzewa cię po długim, mroźnym dniu. Następnie przesunąłem wzrok na jego czarne włosy, rozdzielone na dwie strony i lekko zakręcone, co nadawało jego właścicielowi słodkiego uroku. Kontrastem do przystojnej, młodej, wręcz jeszcze delikatnie dziecięcej, twarzy były jego szarokie barki i umięśniona klatka piersiowa, którą mogłem dostrzec pod białą koszulą szkolnego mundurka. Dłonie miał duże, tak samo, jak stopy, ukryte w czarnych, wielkich butach, które zapewne były niezgodne z regulaminem. A mimo tego, iż lat na karku miał z pewnością mniej niż ja, był ode mnie znacznie wyższy, dorównując wzrostem gigantycznemu Hayoonowi.

Pierwszoklasista zamknął za sobą drzwi do pokoju nauczycielskiego, badając mnie wzrokiem równie bezpruderyjnie co ja jego, a kiedy z powrotem spojrzeliśmy sobie w oczy, jego błyszczące i lekko spękane wargi poruszyły się, pozwalając melodyjnemu głosowi wydostać się z gardła:

– Czego się gapisz, pedale?

No tak, moja reputacja wyprzedała mnie samego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top