Rozdział 5
Cisza. Chyba tak można było określić, to co się teraz działo. Cała trójka siedziała przy stole, nad świeżo zrobionym śniadaniem. Każdy był pogrążony w swoich myślach. Maybe wymyślała różne pomysły na zabicie Chrisa, Chris myślał nad wszelkimi przeprosinami, by tylko nie umierał, natomiast Toni, patrzyła na nich wyczekującym wzrokiem, aż powiedzą, jak to się stało, że Maybe wróciła z Manchesteru tutaj. Oczywiście też, w głowie miała skarcenie, że jej własna siostrzenica, nie powiedziała jej o powrocie, a mało tego, ukryła to jeszcze.
W końcu tę ciszę przerwał Dodger, który chyba nie rozumiał, co się dzieje, więc zaczął się domagać uwagi nosem, przysuwając do nich, pustą miskę.
— Już ci dam — powiedział Chris, wracając ze swoich myśli i poszedł do szafki, skąd wyjął karmę dla pieska i nasypał mu odpowiednią ilość do miski, a do drugiej nalał wodę. Postawił wszystko na ziemii i spojrzał na kobiety, siedzące przy stole. Znowu cisza się zrobiła jak na jakim pogrzebie...
— Okej dzieciaki, nie siedźmy w takiej stypie. Maybe czemu nie dałaś znać, że jesteś tu? Twoi rodzice wiedzą o tym?— spytała spokojnie Toni.
— Nie, nie wiedzą i niech tak zostanie — mruknęła cicho dziewczyna. Toni pokiwała głową, rozumiała czemu Maybe, nie chce mówić rodzicom, gdzie się znajduje...oj znała ich dobrze, chociaż nie gadała dawno ani z Elizabeth, ani z Michael, więc nie wiedziała, czy dalej stosują takie metody wychowawcze, ale sądząc po reakcji Maybe, na pewno. Bardzo współczuła jej tego, nikt nie powinien mieć tak ciężko w życiu, szczególnie taka moda dziewczyna.
— Po prostu, przyjechałam tu, nie chciałam robić żadnego zamieszania, miał być to sekret — powiedział nieco ostro, patrząc na Chrisa, który, znając już ten wyraz twarzy...nieco się odsunął. Kiedy Maybe, mówiła takim tonem, należało, bezzwłocznie się oddalić, chociaż o kawałek, ma to chyba po swojej matce.
— No, niezłe show zrobiliście... paparazzi i w gazetach was kochają — powiedziała Morton, a Maybe wstała gwałtownie od stołu, aż jej się zakręciło w głowie i zbladła.
— TWÓJ AGENT, MIAŁ SPRAWIĆ, ŻE NIE BĘDZIE NIC O NAS — podniosła ton, patrząc na Evansa... który zmarszczył brwi.
— Ale o co ty masz pretensje?! Dałem mu znać, by się tym zajął, widać albo za późno, albo jeszcze pracuje nad tym. — powiedział poważnie, wstając. Maybe patrzyła na niego zła. Może nie powinna, aż tak się unosić...ale ciąża, hormony i wszystko... buzują w niej i ma ochotę roznieść coś.
— Po co mi w telefonie grzebałeś, hm?! Ja twoich rzeczy nie ruszam! To jest prywatne!
— Właśnie, że ruszasz! Wszystko w tym domu jest moje, a ty dotykasz mojej prywatności! — krzyknął Chris i zaraz tego pożałował... zaczął żałować...
Maybe stanęły łzy w oczach i pokręciła głową.
— Nie prosiłam się o to! Sam mi to zaproponowałeś! Miło, że wiem, co o mnie myślisz! — krzyknęła i minęła go, po czym ruszyła do drzwi. Zaciskała dłoń w pięść. Skoro aż tak mu przeszkadzało to, to proszę bardzo, może zaraz iść sobie. Co w sumie chciała zrobić. Chris patrzył na nią przygnębionym wzrokiem i złapał ją za ramię.
— Maybe... proszę, nie idź...— powiedział, ale dziewczyna się wyszarpała.
— Pokazałeś, co o mnie myślisz! Nie będę twoich rzeczy już, ruszać! — krzyknęła i wyszła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Nie chciała tak reagować...ale była teraz w takich emocjach, że nie dało się inaczej... złapała się za brzuch. — Już spokojnie słońce...już mamusia się uspokaja — szepnęła do brzucha i zaczęła głęboko, ale spokojnie oddychać. Z jej oczu, coraz więcej łez, skapywało po jej policzkach i na koszulkę. Czy naprawdę to o niej myślał? Że rusza jego prywatność? Czy ona każdemu sprawia problemy? Rodzice, Andrew, teraz Chris... czy ona może w końcu przestać niszczyć ludziom życie? Źle się czuła, że kolejnej osobie na głowę weszła, pospaceruje, wróci, weźmie swoje rzeczy i opuści Chrisa. Nie zasługuje na niego.
W środku Evans uderzył w ścianę, przeklinając w myślach. Po co on też krzyczał? Przecież wiedział dobrze, że ona jest w ciąży i odbiera wszystko zdecydowanie bardziej. A wcale on tak nie myślał, że dotyka jego prywatność...to, co jego, to i jej...odkąd się tu wprowadziła, czyli jeden dzień...ale wszystko tu mogła traktować jako swoje, bez jego zgody ...źle zrobił, że wziął jej telefon... mógł zostawić go. No ale wiedział, jak mogło się zdarzyć, gdyby nikt nie odebrał...
— Widziałam artykuł w internecie, dlatego zadzwoniłam do Maybe, może nie powinnam tego robić — powiedziała spokojnie Toni — Będę się już zbierać, z mojej winy się pokłóciliście.
— Nie, nie prawda pani Morton — powiedział Chris — niepotrzebne reagowałem krzykiem...wiem jak u niej ciężko, jest znosić krzyki i wszystko. Wróci, ochłonie i wszystko będzie dobrze — powiedział, patrząc na kobietę, a ta się uśmiechnęła.
— Lepiej idź ja znaleźć, wiesz mi lub nie, ale ona potrzebuje cię — powiedziała spokojnie, idąc do drzwi — A tak swoją drogą, odwiedźcie mnie, kiedy chcecie — powiedziała z uśmiechem, a aktor skinął głową.
— Oczywiście, powiadomimy wtedy — powiedział spokojnie, żegnając się z kobietą. Zamknął drzwi i sięgnął po bluzę, jaka wisiała na wieszaku. Ubrał ją i spojrzał na Dodgera.
— Wrócę z nią, czekaj grzecznie — poprosił i wyszedł z domu, zamykając go. Westchnął ciężko i podszedł do auta, nawet nie miał pojęcia, gdzie ona może być. Przecież ona może być wszędzie, będzie błądził autem, jak jakiś nienormalny. Gdyby tylko mógł, wiedzieć gdzie ona by siedziała, gdyby była zdenerwowana...i nagle doznał olśnienia. Czemu nie pomyślał o tym wcześniej? Wsiadł szybko do auta i wyjechał z domu, po czym szybko, oczywiście zachowując ostrożność, pojechał w stronę, jednego miejsca, w którym musiała ona być. Jak mógł zapomnieć o tym? Przecież to było ich wspólne miejsce...za nastolatka. Jeśli gdzieś miałaby ona pójść, to właśnie tam. Po paru minutach zaparkował przy parku. Wyszedł z auta, zamknął je i szybko ruszył do wnętrza, pięknej zieleni. Szedł kamienną ścieżką i rozglądał się po chwili, znalazł się przy jeziorze, niewielkim jednak dającym piękny klimat. Od razu rzuciła mu się w oczy, postać siedząca na ławce i trzymająca kolana pod głowę. Evans wziął wdech i podszedł do niej, po czym siadł przy niej. Patrzył na taflę jeziora, pocierając ręce.
— May- — zaczął, ale dziewczyna mu przerwała.
— Wszystko rozumiem, zaraz się spakuje i nie będę tykać twojej własności — mruknęła dziewczyna, aktor pokręcił głową.
— Maybe nie, proszę cię ...nie opuszczaj mnie znowu...ja wiem, nie powinien krzyczeć... naprawdę przepraszam cię...nie chce, byś odchodziła — powiedział łamiącym głosem, patrząc na przyjaciółkę... dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała w jego, niebieskie oczy.
— Nie chce ci sprawiać problemów, muszę sama się z tym zmierzyć...
— Maybe do cholery, zrozum w końcu! Nie jesteś sama, nie musisz radzić sobie sama, chce byś była ze mną, bo tylko dzięki tobie, w tym domu jest radośnie, nawet Dodger jest żywszy niż zazwyczaj, a wiesz, że on, to wariat jest — powiedział, a Conery lekko się uśmiechnęła, ale zaraz pokręciła głową.
— Ja nie wiem...nie wiem Chris... tego wszystkiego jest za dużo...i nie chce obarczać cię tym.
Mężczyzn złapał jej ręce w swoje i spojrzał w jej oczy, siłą rzeczy ona też to zrobiła.
— Nie obarczysz mnie... jestem tu dla ciebie i zawsze będę dla ciebie. Zawsze będę starał ci się pomóc...tylko nie zamykaj się na mnie oraz nie opuszczaj mnie...nie przeżyje kolejny raz rozłąki — powiedział i przysunął ja do uścisku. Tulił ją do siebie a sama Maybelline, wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Widziała, że może na niego liczyć...jednak czy była już gotowa? Gotowa by otworzyć wszystkie karty lub lepiej, otworzyć kolejny raz tę puszkę pandory? Nie. Nie potrafiła jeszcze tego zrobić... miała blokadę...
— Chris...wiem, że mogę na ciebie liczyć...ale nie mogę tego zrobić — szepnęła, a z oczu popłynęły jej łzy, które zaraz Evans starł. — To za dużo... wszystko jest takie skomplikowane...ja sama nie umiem się w tym połapać...— mruknęła.
— W porządku... Wybacz, że naciskałem — powiedział i pocałował ją delikatnie w czoło. Oparł swoje czoło o to jej. — Tylko proszę...nie opuszczaj mnie... wróć ze mną...to, co moje to i twoje...mój dom, to twój dom, w którym przez te siedem lat, brakowało, ciebie. — wyszeptał, samemu pozwalając na łzy.
Dziewczyna przełknęła ślinę, myśląc nad jego słowami. Jej też brakowało czegoś przez te siedem lat...i to chyba było to, o czym on mówił...albo może po prostu coś innego? Nie mniej, nie potrafiła... kolejny raz opuścić go, w końcu był jej pierwszą miłością... kochała go...kocha dalej, ale z drugiej strony, jak wyglądałoby ich życie, gdy dziecko się już urodzi...jak ich relacja się potoczy? Było tyle niewidomych, które mogły warzyć na tym, czy powinna z nim zostać, czy nie powinna... jednak, ciepło płynące od niego, dawało jej poczucie bezpieczeństwa, którego już od tak dawna nie czuła.
— Maybe?— spytał aktor, patrząc w jej oczy, nie zabierając czoła z jej. Dziewczyna westchnęła.
— Zostaje — powiedziała cicho a radość, jaka oplotła Chrisa, była nie do policzenia. Uśmiechnął się szeroko i gdy wstał obkręcił ją wokół własnej osi, czym skwitował u niej śmiech.
———————————————
Hej, wiem dawno mnie nie było, ale już wracaaam, gdyż szkoła się już zakończyła heh w wakacje postaram się więcej rozdziałów dawać, by wyrobić się z końcem tej książki, ponieważ we wrześniu już 4 klasa liceum, więc będę żyła tylko maturą xD jeśli by rozdziałów nie było, proszę mnie tu mobilizować i grozić.
I wsumie co by tu mówić więcej, następny rozdział, będzie nieco inny 😏 ale jak inny, to nie powiem, chyba że wy macie pomysł, chętnie posłucham może traficie może nie..ale myślę, że to nie jest trudne do odgadnięcia xD
I wogóle co sądzicie o tej książce? dajcie znać, nawet nie poprzez gwiazdkę a komentarzem, zawsze miło mi je czytać ❤️
I cóż, do następnego, który już się pisze <3
happinessxz 💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top