Zacznijmy od nowa

Aphrodi po paru dniach, które w większości spędzał tylko i wyłącznie z Gouenjim, powoli zaczął wracać do dawnego stanu psychicznego. Nie było to łatwe ale chłopak znalazł w sobie siłę, dzięki której udało mu się powoli wracać do formy. Płomienny napastnik miał też w tym i swój udział. Codziennie po szkole szedł do blondyna i spędzał z nim prawie cały wolny czas, przez co zaniedbał swoje treningi. Co ciekawe wcale mu ich nie brakowało. Był tak skupiony na swoim podopiecznym, że nic innego nie miało znaczenia. Matka Afuro z początku dziwiła się odwiedzinom Gouenji'iego i to tak częstym ale gdy zobaczyła, że dzięki temu jej syn czuje się znacznie lepiej, odpuściła. Wszystko szło w naprawdę dobrym kierunku. Blondyn otworzył się na świat i już nie był taki posępny.

Drzwi otworzyły się i do pokoju wparował Gouenji we własnej osobie. Aphrodi akurat leżał na łóżku i czytał jakaś książkę. Na widok przyjaciela odłożył ją i uśmiechnął się. Napastnik usiadł koło niego i poczochrał po włosach.

- Jak się czuje mój aniołek?- spytał zakładając nogę na nogę. Rzucił okiem na książkę, którą blondyn właśnie odłożył i przeczytał na głos jej tytuł.-"W poszukiwaniu straconego czasu". Dlaczego to czytasz? Ja utknąłem na pierwszej stronie. Nie da się tego czytać.

- Da radę jeśli się skupisz.- odpowiedział Afuro uśmiechając się delikatnie.- Musisz tylko dobrze rozumieć co autor miał na myśli.

- Tytuł odnosi się w ogóle do treści?

- W pewnym sensie tak. Czytam to, bo sam czuję że jakiś czas w życiu mi uciekł. Chcę to jakoś nadrobić.- wyznał aniołek i położył się na łóżku- Ale w gruncie rzeczy to dzięki tobie polepszyło mi się. Nie wiem co bym zrobił dalej tkwiąc w beznadzei.- rzucił przelotnym spojrzeniem spojrzeniem na jeżyka i wbił wzrok w sufit.- Wiesz co. Masz rację.

- Z czym?- zdziwił się napastnik mierząc przyjaciela wzrokiem.

- Że piłka nie da mi odejść. Zawsze będzie częścią mnie. Teraz to rozumiem. Chciałem o niej zapomnieć, bo to przez nią wydarzyły się te wszystkie rzeczy o których nie chce pamiętać. Ale widzę, że nawet jakbym chciał zapomnieć to nie umiem. Dziękuję, że mi to uświadomiłeś.- uśmiechnął się promiennie i przekręcił się na lewy bok przez co leżał przodem do kolegi. Jeżyk zaśmiał się i położył się na łóżku.

- Co to się stało z nami.- rzucił w powietrze jasnowłosy.- Parę dni temu walczyliśmy ze sobą na boisku i miałem wrażenie, że równie mocno się nie lubimy. Potem ta cała akcja z boską wodą i w jednej chwili zmieniłeś osobowość. Przykro było patrzeć na ciebie w tym stanie. Ani wredny ani pewny siebie. Takiego Aphrodiego znałem i do takiego się przyzwyczaiłem. Wkurzałeś nas wszystkich równo. A nagle stałeś się wrakiem człowieka. To było dla mnie największym szokiem.- włożył sobie ręce za głowę i dodał po chwili- Mam tylko nadzieję, że twoja prawdziwa osobowość nie ucierpiała na tym za bardzo.

- Tego nie mogę ci zagwarantować.- odparł ze śmiechem blondyn.- Ale możemy się o tym przekonać primo balerino.- te ostatnie słowa ledwo przeszły mu przez gardło. To dziwne uczucie wróciło. Chęć bycia wrednym a nawet i chamskim znów znalazła w nim swoje miejsce. To z jednej strony miłe uczucie a z drugiej nie wiadomo co teraz sobie pomyśli o nim świeżo upieczony przyjaciel. Wtedy byli jeszcze wrogami więc jak teraz to przyjmie? Gouenji na słowa prima balerina podniósł się na łokciach i zaciekawiony spojrzał na aniołka.

- Że co? Dlaczego nazwałeś mnie primą baleriną? Co do ma wspólnego ze mną?- zdziwił się chłopak. Aphrodi cicho westchnął.

- Ależ ty durny jesteś.- rzucił zawadiacko.- To twoje ogniste tornado przypomina jakiś balet. To mi się z tym skojarzyło.

- Balet? Ale ty masz skojarzenia aniołku.- zaśmiał się napastnik i usiadł.- Chyba wraca ci dawne ja. To mnie cieszy. Czyli moja terapia przynosi rezultaty.

- Nie terapia a ty.- palnął bez namysłu Aphrodi ale zaraz zaczął tego żałować. Co on sobie myśli mówiąc takie rzeczy? Gouenji może go źle zrozumieć i wyjdzie z tego coś niedobrego. Natychmiast poprawił się.- W sensie to, że starasz mi się pomóc. I to twoja zasługa, że mi się polepsza. Nie zrozum mnie źle.- tamten pokiwał głową ale zapamiętał te słowa. W końcu parę dni temu Afuro przytulił się do niego przez co jego serce oszalało. Nie wiedział tylko czy to dzieje się na prawdę czy jest to jego wyobraźnia. Nie możliwe, że mógłby coś czuć do tej samej płci. Faktem jest, że Terumi wygląda jak dziewczyna ale to wciąż chłopak. To robiło się coraz dziwniejsze.

- Spoko. Nie martw się, dobrze zrozumiałem co masz na myśli.- odparł po chwili uśmiechając się.- Może pójdziemy nad rzekę? O tej porze raczej nikt nie powinien tam grać. Pokopiemy sobie piłkę tak na luzie.

- Ja rozumiem, że moje dogryzania cię denerwuje ale żeby zaraz chcieć mnie utopić? To już jest szczyt wszystkiego.- Aphrodi wstał z łóżka i stanął przed przyjacielem z wielkim uśmiechem na twarzy.- Tak, tego mi brakowało. Tej mojej wredoty. Miło wrócić do korzeni.

- Skoro już wracasz do korzeni to pora wrócić także do piłki.- Gouenji puścił oczko do blondyna i skierował się w kierunku wyjścia.- Nie każ mi czekać.

Chłopaki skierowali nad rzekę gdzie chętnie zawsze trenowało gimnazjum Raimon'a. Tym razem nikogo znajomego nie zastali. Zeszli na murawę i zaczęli się zastanawiać kto powinien stanąć na bramce. W gruncie rzeczy to ani jednen ani drugi nie był bramkarzem więc to było pewnym problemem. Jednak dogadali się w tej sprawie i na bramce stanął jako pierwszy Gouenji. Chciał aby Aphrodi użył boskiej wiedzy lub jakiegoś innego ataku, aby na nowo wróciły mu chęci do gry. Tylko to zostało mu do nadrobienia. Jednak ku zaskoczeniu blondyn nie wykorzystywał rządnej techniki. Kopał piłkę ale bez jakiegoś ładu i składu jakby robił to za karę. Z początku Shuuya nie przejmował się tym. Stwierdził, że chłopak musi do tego na nowo przywyknąć ale po godzinie było dosłownie tak samo. Zaczął się więc zastanawiać gdzie popełnił błąd. Może za szybko to się wszystko dzieje? Wreszcie zrobili sobie przerwę i usiedli na ławce. Każdy pociągnął łyk orzeźwiającej wody i wpatrywał się w malowniczy krajobraz jakim była rzeka a w oddali miasto Inazuma. Wiał lekki wiaterek, który perfidnie rozwiewał włosy Aphrodiego a te z kolei leciały na twarz płomiennego napastnika.

- Jezu, mógłbyś wiązać te kudły? Latają wszędzie i pchają się tam gdzie nie trzeba.- warknął jasnowłosy wyciągając pojedyncze kosmyki z ust.- Fuj.

- Smacznego.- odgryzł się na komentarz aniołek i wyprostował nogi a głowę odchylił delikatnie do tyłu.- Piękna pogoda, nie? Prawie tak piękna jak w dniu kiedy to spuściliśmy wam łomot.

- Odezwał się. My wam też daliśmy popalić. Nie zapominaj o tym.- szturchnął kolegę w ramię i uśmiechnął się. Aphrodi spojrzał na niego ale nic nie odpowiedział.- Dlaczego nie używasz żadnej techniki? Twoja boska wiedza zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Dlaczego więc tego nie wykorzystasz?

- Nie czuję tego.- odparł blondyn.- Ta technika ma swoje źródło w sercu. Kiedy nie ma się dobrego dnia a w głowie są same wątpliwości, nigdy ten strzał nie wyjdzie.- Gouenji pokiwał głową.

- No racja. Każda technika ma swoje ograniczenia.

- Twoja jakieś ma?

- Czy ja wiem? Nie zwróciłem na to uwagi. Ale do tej pory nigdy mnie nie zawiodła. Jeśli by miała, na pewno bym to wyczuł.

- Musicie być na prawdę ze sobą zżyci.- podsumował długowłosy zamykając oczy. Towarzysz spojrzał na niego z zainteresowaniem.- Polegacie na sobie w taki sposób w jaki ja nie potrafiłem na swoich kolegach z zespołu. Byliśmy zderzeniem różnych osobowości i nie mogliśmy za żadne skarby pracować zespołowo. Coś tam wychodziło ale to był raczej chaos. Kageyama w jakiś sposób poukładał nasze ruchy i zsynchronizowaliśmy się ze sobą. Ale teraz znów wróci bałagan do drużyny.

- A co przepraszam robi wasz trener, śpi? To on powinien was doprowadzić do porządku.- wyraził swoje zdanie jeżyk.

- My wcześniej... Nie mieliśmy trenera...- przyznał Aphrodi spuszczając głowę.

- Jak to? To niemożliwe.

- Możliwe... Któregoś dnia zebraliśmy się na boisku i stwierdziliśmy, że chcemy grać w piłkę. Nikt nie chciał być naszym trenerem więc postanowiliśmy sami trenować. Jakoś to szło aż pojawił się Kageyama i zrobił z nami porządek. Z początku cieszyliśmy się z tego. Mieliśmy po co grać. A teraz... Chłopaki pewnie sobie odpuścili jak ja. Spójrzmy prawdzie w oczy, byliśmy beznadzijnym zespołem...

- To prawda, gdyby nie ja bylibyście na samym dnie.- nagle tuż za przyjaciółmi odezwał się ponury głos. Przeszły ich ciarki i pojawiła się gęsią skórka. Spojrzeli najpierw na siebie a potem na tajemniczego przybysza, który stał za nimi. W jednej chwili zamarli a krew w ich żyłach zmroziło.

- O nie...- jęknął Aphrodi na widok mrocznej postaci.- Tylko nie to...

******

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top