[03] na ulicach nowego yorku

                                                                                                 ✽

                                                                              ♔ Thomas Jefferson ♔

                                                                                                 ✽

Ze zmrużonymi oczami obserwuję jak Alexander idzie do kuchni, zauważam lekkie utykanie w jego krokach. Aaron wydaje się również na niego patrzeć.

Hamilton ma trzy prace? Wygląda na przemęczonego zaledwie jedną. Jego szef tego nie zauważa?

Aaron będąc jak zwykle idiotą, decyduje się to głupio wytknąć.

-Ta nieprawa sierota potrzebuje przerwy.

Kiedy Alexander znika w kuchni mój wzrok wędruje do Aarona, patrzącego się na mnie bez wyrazu. Marszczę brwi .

-Sierota?- jestem pewien, że Alexander nie jest sierotą. Pamiętam, że jego matka odbierała go kiedyś ze szkoły.

Aaron unosi brwi i odchyla się na krześle.

-Tak, nie wiedziałeś?

Patrzę na niego dziwnie.

-Nie? Nie jestem z nim blisko.- mówię powoli -A ty?

Aaron potrząsa głową i wygląda za okno.

-Niezbyt. Mam dobre stosunki z jego przyjaciółmi- wyjaśnia pusto.

Następuję chwila ciszy, zanim patrzę na Alexandra, który jest z powrotem za kasą. Wracam spojrzeniem do rozmówcy. 

-Sierota, mówisz?

Aaron mamrocze podążając za moim wzrokiem do przepracowanego mężczyzny 

-Tak, John Laurens powiedział mi, że ojciec Alexandra odszedł 2 miesiące temu, a jego matka zmarła niedawno- z wyrazu twarzy Aarona wiem,  że nie kłamie.

-Oh-to wszystko co mówię, gdy przyglądam się jak Alexander stara się przyzwoicie obsłużyć klientów. Moja twarz zmienia swój wyraz na zmartwiony. On naprawdę musi przystopować.  Odwracam się z powrotem do Aarona. -Wiesz dlaczego tak ciężko pracuje?'- nie wiem czemu, aż tak mnie to interesuje, ale wiem jedną rzecz-normalna osoba nie powinna wyglądać , aż tak nieszczęśliwie.

Widzę, że Aaron patrzy się na mnie surowo, jakby się zastanawiał czy mi powiedzieć czy nie. W końcu decyduje i odwraca swój wzrok na mnie. 

-Nie wiem czy to prawda, ale mam przeczucie, że to musi być ten cholerny powód- mówi, a ja patrzę na niego ponaglająco. Zamyka oczy i potrząsa głową. -Dług- kończy.

Mrugam zaskoczony. Dług? Alexander ma dług? Zaskoczenie formuje się na mojej twarzy kiedy moje spojrzenie wędruje do Alexandra. Nie jest już przy kasie, ale tuż przed nami z butelką coli i dwoma szklankami. 

Aaron i ja obserwujemy jak umieszczę szklanki i butelkę na stole. Widzę, że na nas spogląda. Nasze oczy się spotykają. Zauważam jak się błyszczą. Są szkliste.

Patrzymy sobie w oczy jeszcze przez ułamek sekundy,  jednak potem Hamilton odrywa wzrok, jakby nie chciał, żebyśmy widzieli go w takim stanie. Alexander posyła nam wymuszony uśmiech, przed obróceniem się na obcasie i ruszeniem do kuchni.

Nie przegapiam jak podnosi rękę i przeciera oczy ze zmęczeniem.

Marszczę brwi, moje zmartwienie jedynie rośnie.

                                                                                         ✽ 

                                                                  ♔ Alexander Hamilton ♔

                                                                                         ✽

Patrzę na fiszkę w moich rękach kierując się w stronę przebieralni. Przebieram się w swoje codzienne ciuchy. Moja zmiana właśnie się skończyła, a ja bezgłośnie się cieszę kiedy czytam numery wydrukowane na  papierze. Zaciskam usta.

To nie starczy.

Poprosiłem o nadgodziny i nadal kurwa nie wystarczy. Potrzebuje więcej pieniędzy. Jestem tak blisko. Jeszcze tylko trochę.

Zaczynam się czuć przytłoczony tą sytuacją, moja matka pracowała by zdjąć ten dług z naszych ramion, jednak zachorowała. Ona pracowała tak ciężko, nie chcę żeby to poszło na marne.

Wszystko w mojej głowie huczy i nie mogę tego zatrzymać. Moje ciało zaczyna się poddawać, ale nie mogę. Powinienem poprosić o nadgodziny także w barze. To może pomóc mi zdobyć trochę groszy.

Ale moje ciało boli. Moje mięśnie nie zniosą więcej. Nie mogę myśleć trzeźwo... ale potrzebuje...

-Alexander, wszystko w porządku?

Nieoczekiwany głos sprawia, że podskakuję ze strachu i skomlę. Kiedy podnoszę powieki, mój wzrok spotyka się ze zmartwionym wzrokiem Elizy, która kładzie pocieszająco rękę na moim ramieniu i ściska krótko. Jej zmiana też dobiegła końca.

Staram się wymusić uśmiech.

-Tak, dziękuję Liz- to wszystko co mówię wsuwając fiszkę do plecaka.

Eliza, moja przyjaciółka z liceum i współpracownica szybko mnie dogania. Na jej twarzy widnieje troska.

-Niedługo masz zmianę w barze, prawda?- jej głos jest cichszy kiedy wychodzimy z restauracji na zimne ulice Nowego Yorku.

Posyłam jej przelotne spojrzenie i powoli przytakuję. 

-Myślę nad nadgodzinami-cichnę, a wyraz twarzy Elizy zmiania się z zatroskanego na zdenerwowany.

-Alexander, przepracowywujesz się!-pomimo głośności jej głosu, nadal jest przesiąknięty przyjacielską troską-Naprawdę powinieneś wziąć przerwę.

Natychmiastowo zaprzeczam.

-Nie Eilza, potrzebuję tego. Jestem tak blisko do-

Eliza ucisza mnie przyciągając do ciepłego uścisku.

Zaskoczony dźwięk wydostaję się z moich ust. Czuję jej małe ramiona owinięte wokół mojego torsu i jej głowę wtuloną w moją klatkę piersiową. Zostajemy w tej pozycji przez chwilę, ja stoję w bezruchu. Patrzę tylko w dół zaczynając czuć się znowu przytłoczony.

Eliza zawsze tu dal mnie była. Odwiedzała mnie kiedy tylko mogła, z siostrami i naszymi przyjaciółmi. Jest dla mnie ja siostra i ogromnie doceniam jej wsparcie. Ale czuję się okropnie widząc ją w tym stanie. Jakby myślała, że jestem wart zamartwiania się.

Eliza odsuwa się po chwili i łapię moje ręce. Patrzy na mnie ze szklanymi, zmartwionymi oczami. Też na nią patrzę, czuje jakby moje oczy były puste i tępe

Uśmiecha się delikatnie. 

-Idź do domu Alex- wypuszcza powietrze.

Delikatnie ściskam jej ręce i rozważam przez chwilę. Nie mogę iść do domu. Potrzebuję tego.

Eliza zabiera ręce. Kiedy na nią spoglądam patrzy na mnie smutno. 

-Proszę nie przepracowywuj się Alexandrze- zatrzymuję się na moment - Twoja matka by tego nie chciała.

Na wspomnienie mojej matki moje serce się łamię. Zaciskam ręce w pięści i mierzę Elizę wzrokiem nie mogąc się powstrzymać.

-Skończ z tym Eliza- jestem zaskoczony jak surowo zabrzmiał mój głos, Eliza również. Słowa wypływają ze mnie same -Nie potrzebuję twojej troski. Odwal się ode mnie. 

Odwracam się na obcasie i ruszam przed siebie ignorując nawoływania zmartwionej przyjaciółki. I tak jej nie potrzebuję. Jest tylko rozproszeniem, a ja jestem tak blisko.

Nikogo nie potrzebuję . Potrzebuję tylko jeszcze kilku dni, żeby to spłacić. Wtedy będę mieć czas by odwiedzić matkę, znaleźć prawdziwą pracę i wreszcie zasnąć. Ale nie chcę już nic robić. Po prostu chcę wstać i odpuścić. Chcę zniknąć, aby nikt nie musiał  już przeze mnie cierpieć. Proszę, pozwól mi zniknąć. Będzie lepiej dla wszystkich, jeśli to zrobię.

Czuję się jakbym biegał wiecznie, a więc zatrzymuję się, moje nogi poddają się,bolą. Dzwoni mi w głowie, a mój wzrok się rozmazuje. Słucham  płytkich oddechów i powoli zamykam oczy.

Co ja do diabła robię?

Chowam głowę w dłoniach i osuwam się na chodnik. 

Cały czas tylko wszystkich ranię.

Moi przyjaciele zawsze tutaj dla mnie są. Zawsze mnie bronią i pojawiają sie kiedy najbardziej ich potrzebuję. Ale i tak wszystkich od siebie odsuwam i za to się nienawidzę. 

Walczę ze sobą i to jest cholernie bolesne. 

Potrzebuję wsparcia. Pragnę kogoś kto by mi pomógł, ale wszystko się rozpada. Jak mam prosić o wsparcie, kiedy jestem powodem przez który wszyscy znikają?

Moje policzki nagle stają się mokre. Oh, czy płaczę? Ocieram łzy pociągając nosem. Patrzcie: Beznadziejnie klęczę na chodniku jednej z ulic Nowego Yorku bezwstydnie płacząc.

Jestem tak zestresowany. Niech ktoś mi pomoże.

Nagle, wydaje mi się, że odpowiedziano na moje modlitwy, czuję czyjś dotyk na plecach. Sapię i wzdrygam się, czując na sobie rękę, odskakuję od niej i ląduję na moim tyłku. Kiedy spoglądam w górę, mrugając łzami, bardzo znajomy mężczyzna o kawowej skórze i rozczapierzonych  włosach przykuca obok mnie, wpatrując się we mnie pustym wzrokiem.

Kiedy zdaję sobie sprawę, kto to jest, sapię i próbuję szybko otrzeć łzy rękawami bluzy, ale one nadal się  leją. Czuję, jak moje serce zaczyna bić szybciej, gdy próbuję ukryć twarz, kuląc się.

Co do diabła robi tu Thomas?

Czuję  jak Thomas powoli zbliża się do mnie, powodując szybsze bicie serca i krępujący rumieniec, pokrywający moje policzki. Patrzę z szeroko otwartymi oczami, gdy powoli odsuwa moje ręce od mojej twarzy, aby mógł mnie zobaczyć. Czuję,łzy płynące po moich policzkach, gdy patrzę na niego z zaskoczeniem.

Czuję, jakby był wszędzie. Nie widzieliśmy się przez około 4 lata, i teraz znów pojawił się w moim życiu. Nie wiem, jak się z tym czuć.

Nie potrafię powiedzieć, co czuje, gdy patrzymy na siebie. Daszek pod którym siedzimy rzuca cień na wyraz twarzy Thomsona

Moje zaskoczenie zmienia  w zakłopotanie. Patrzę w dół, musi myśleć, że jestem żałosny.  Mój zmieszany rumieniec pogłębia się, gdy próbuję ukryć przed nim moją twarz, zaciskam usta i pociągam nosem.

Ręce Thomasa dosięgają mojej twarzy, wprawnie ociera swoimi kciukami moje łzy, które nagle przestają lecieć. Z zakłopotaniem patrzę na niego, zaskoczony, że tak na mnie patrzy,  zauważam, że jego twarz zdobi teraz miły uśmiech.

Siada obok mnie, osuwając ręce na kolana. Nastaję niezręczny moment, siedzimy obok siebie po prostu się na siebie gapiąc.

Thomas pierwszy zaczyna rozmowę.

-Jesteś głodny?

Mrugam na to dziwne pytanie. Przekrzywiam głowę i ściągam brwi w zmieszaniu. Jestem zaskoczony jak cicho brzmi jego głos, jakby bał się że mnie przestraszy. Doceniam motyw...Tak sądzę?

Thomas niezręcznie chichocze i  krzywo się uśmiecha. 

-Mógłbym coś zjeść ...- mówię powoli i wzdrygam się na chrapliwość mojego głosu.

Ciemnowłosy przytakuje i wstaje. Decyduję się nie pytać czemu chce pomóc mi akurat teraz, zrobię to później.

 Wyciąga rękę,a ja z wahaniem ją ujmuję. Bez trudu podciąga mnie z ziemi i patrzę, jak odsuwa się, jakby nie chciał, aby  zarazki zainfekowały jego piękny strój.

Potem rzuca mi spojrzenie, którego nigdy bym się nie spodziewał. Szczery uśmiech rozświetla jego twarz.

-Chodź, Hamilton, Starbucks nie jest tak daleko- Mówi i rusza ulicą. 

Patrzę za nim z szeroko otwartymi ustami. Kiedyś rzucaliśmy się sobie do gardeł. Ludzie się zmieniają?

Bez namysłu, doganiam go, mój umysł od razu dryfuje do gorącej kawy i ewentualnie muffinki, zapominając o wszystkim co wcześniej wprawiło mnie w panikę.

                                                                                               ✽ 

Aaa I szczere podziękowania za wszystkie komentarze, które cholernie mnie zmotywowały do wzięcia dupy w troki i przetłumaczenia tego rozdziału dwa cholerne razy. Szczególne dla: @MaPiness i beamer_girl, którym obiecałam rozdział w najbliższym czasie.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top