Rozdział 5
Cole
Ta dziewczyna mnie intrygowała. Była inna niż wszystkie, które dotąd znałem. Nie jestem jakimś podrywaczem i nie uważam siebie za króla życia, ale ta obojętność i spokój w jej głosie...To takie niespotykane. Nie pyta o nic wprost, woli milczeć by nie powiedzieć za dużo, rozważała każde maleńkie słowo. Zastanawiam się teraz, dlaczego się tak zachowuje, dlaczego siedzi tutaj sama, co o mnie myśli...
- Żartujesz, prawda? - spytała się mnie z lekkim rozbawieniem.
Nie żartowałem. Złapałem ją w pasie, lekko przyciągnąłem do siebie i obróciłem tak, że siedziała twarzą do mnie. Była lekko zdziwiona, ale nic nie powiedziała.
- Nie żartuję z takich rzeczy.
Ledwo zauważalnie kiwnęła głową i uśmiechnęła się. Aż mi serce zmiękło. Chyba się zakochałem od pierwszego wejrzenia. A szczerze powiedziawszy nigdy nie wierzyłem, że tak się stanie.
Gdy spojrzała mi w oczy ogarnęła mnie wielka ochota by złapać ją za rękę, przytulić, albo chociaż pocałować ją w policzek.
- Nad czym się tak zamyśliłeś? - spytała. Po tych słowach zebrałem wszystkie siły i się opanowałem.
- Nad tym, czy nie lepiej wrócić do reszty...- skłamałem.
- Jeśli chcesz, to ja nie zabraniam Ci się stąd ruszać - odparła bez emocji i odwróciła się do mnie plecami. Nie chciałem tego, nie chciałem żeby się odwróciła, nie chciałem jej urazić... Jestem idiotą. Pierwszy raz zakochałem się naprawdę a już musiałem wszystko spierdolić. No super. Teraz w życiu się do mnie nie odezwie.
- Jesteś tu jeszcze? - spytała.
Przysunąłem się bliżej.
- Tak - szepnąłem. Jestem tu. Już zawsze chcę być obok niej. Nie obchodzi mnie kiedy, jak i gdzie. Chcę tego jak niczego innego w moim życiu.
- Dlaczego nie poszedłeś?
- Najwyraźniej twoje milczenie mnie zachęciło by tu zostać, zawsze taka jesteś?
- "Taka" to znaczy jaka?
- Taka małomówna, nieśmiała i oderwana.
- Pierwsze nie zawsze a reszta to by się zgadzała.
- A dlaczego tak jest? - dociskałem i miałem nadzieję że dowiem się chociaż malej prawdy.
Lecz nie. Ona tylko wzruszyła ramionami.
Po kilku minutach ciszy wstała i ruszyła w kierunku domu. Bez słowa podążyłem za nią. Dziewczyna nie zatrzymywała się i wyszła na zewnątrz. Skierowała się w stronę przyjaciół.
Nie wiem co mnie tchnęło, ale złapałem ją za nadgarstek. Odwróciła się, wyraźnie zdziwiona moim impulsem.
- Muszę ci coś powiedzieć - zacząłem, słowa utknęły mi w gardle. Nie wiem jak zdołałem wyksztusić resztę zdania - spodobałaś mi się. Nie uważam że nie ma w Tobie nic ciekawego. Intrygujesz mnie na każdym kroku. Jesteś inna, wyjątkowa.
Blondynka była w szoku. Na jej policzkach zobaczyłem rumieńce. Zobaczyłem tex delikatny uśmiech, który zwalił mnie z nóg. Z niecierpliwością czekałem aż coś powie, a sekundy dłużyły się niemiłosiernie.
- J-ja... nie wiem co powiedzieć...- szepnęła ledwo słyszalnie- Nigdy wcześniej nie..
- Nie musisz nic mówić - odparłem spokojnie i uśmiechnąłem się do niej.
- Dziękuję - powiedziała i odeszła do znajomych.
Nie czułem się źle. Czułem jak kamień spada mi z serca i jak wypełnia mnie nadzieja. Może coś z tego będzie, w końcu nie powiedziała "nie", prawda?
Uradowany dołączyłem do grupki, która właśnie zaśmiewała się z jakiegoś żartu.
Rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu Grace. Leżała na ziemi oparta o swoją torbę. Widać było że kleją jej się oczy.
Nagle podszedł do niej Evan i wkleił jej ciepłe pianki we włosy. Dziewczyna w jednej sekundzie wstała, kopnęła go w piszczel i wybiegła za furtkę. Jej przyjaciółka i siostra wolały za nią, ale nie wróciła.
- Cole, mogę Cię o coś prosić? - spytała Haven
- O co chodzi?
- Grace pewnie idzie teraz poboczem drogi na przystanek, znalazłbyś ją i odwiózł do domu? - Jasne! - sam nie chciałem się wychylać, żeby się nie naprzykrzać, ale skoro prosiła to nie śmiem odmówić. Pobiegłem do samochodu i ruszyłem w poszukiwaniu blondynki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top