Rozdział 18

Grace
Obudziło mnie walenie do drzwi. Zaspana spojrzałam na zegarek stojacy na białej szafce obok łóżka.
2.14
"Kto może się odbijać do drzwi o tej godzinie?!"

Walenie w drzwi nie ustawało, więc wkurzona i wpół świadoma założyłam szlafrok w truskawki i poszłam otworzyć drzwi.

- Pani Grace Carpenter? - usłyszałam męski poważny głos.

- Tak, to ja. Pan w jakiej sprawie? - spytałam zaspanym tonem

- Jestem z policji. Przyszedłem w sprawie nagłe...

- Z policji?! - dopiero teraz docierały do mnie jakiekolwiek informacje - Co się stało?

- Usiłuję właśnie to pani powiedzieć - odparł spokojnie i mówił dalej - Przyszedłem w sprawie nagłego wypadku pana Evana Collinsa. Kazał panią niezwłocznie powiadomić, a że nie odbiera pani telefonu poproszono mnie bym po panią przyjechał.

- Co z Evanem? - pytanie padło z moich ust automatycznie. A może jednak nie?
"Przecież to są jakieś bzdury! Mi nie może na nim zależeć!" - taka myśl krążyła po mojej głowie, ale mimo wszystko...

- Poczeka pan chwilkę? Tylko się ubiorę. - powiedziałam do policjanta na co on kiwnął głową - może pan wejść do salonu - dodałam i pobiegłam do swojego pokoju.

***
Siedzę w poczekalni już dobrą godzinę i nadal nic nie wiem. Za to zyskałam chwilę na uporządkowanie emocji.
Po pierwsze : Dlaczego akurat ja muszę tu siedzieć?
Po drugie : Co mu się stało?
- Pani Carpenter? - z zamyślenia wyrywa mnie pytanie wysokiego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany był w biały kitel lekarski. - Tak, to ja. - potwierdziłam cicho.
- Jestem doktor Hefdber. Zajmuję się panem CollInsem. Miał wypadek i szczerze powiedziawszy wielkie szczęście. - Co się stało?
- Pacjent ma złamanych kilka żeber, lewą rękę, mnóstwo siniakow i uraz głowy. Resztę jeszcze badamy. I muszę Panią uprzedzić, że chłopak może niczego nie pamiętać, ale to tylko przypuszczenia...
- Czy może mi Pan z łaski swojej powiedzieć jaki to był wypadek albo cokolwiek innego? - prawie krzyczałam. Nie mogłam już tego słuchać. Gdybym nie przerwała doktorowi Heftberowi to wymieniłby jeszcze mnóstwo urazów, chorób, zagrożeń i operacji. Nie miałam na to siły.
- Miał wypadek samochodowy...
- Dziękuję. Gdzie leży Evan? - spytałam szybko
- Prosto, ostatnie drzwi po prawej - powiedział lekarz i wskazał korytarz za sobą. - Coś jeszcze?
- Nie, dziękuję, do widzenia. - powiedziałam i ruszyłam do sali gdzie znajdował się chłopak.
O mój Boże...
Jego widok sprawił że zaparło mi dech. Wyglądał strasznie. Jak nie on.

***
- Halo? Grace? Obudź się!
- Co? Co jest? Co się dzieje?! - Aż podskoczyłam na krześle.
- Nic, przepraszam, nie chcieliśmy Cię wystraszyć 
- Dzień dobry... - powiedziałam niepewnie do rodziców Evana. 
- Nie wiem czy taki dobry - powiedział szorstko pan Collins - co ty tu w ogóle robisz? - spytał z wyrzutem. 
- Do widzenia - pożegnałam się z matką Evana i szybkim krokiem wyszłam ze szpitala. 

Chwilę później siedziałam już w taksówce i przypatrywałam się dzieciom bawiącym się w deszczu. Wyglądają na takie szczęśliwe skacząc w kałużach, składając i rozkładając tęczowe parasole. 

***

Minęły dwa dni od kiedy byłam w szpitalu. Dwa dni bezustannego zastanawiania się nad swoim życiem, błędami i tym jak inaczej mogło się wszystko potoczyć. Moja rodzina mogłaby być razem, tutaj, ze mną, w tym domu. Mogłabym mieć fantastycznego chłopaka. 

A odnoszę wrażenie, że nie mam nic. 

Snuję się po domu w szarym dresie i nie mam co ze sobą zrobić. Jakieś 3 godziny temu doprowadziłam dom do sterylnego porządku. Teraz panuje w nim cisza. Haven i Cole zaczęli się ze sobą spotykać i zafundowali sobie wycieczkę dookoła świata we dwoje. Jestem pewna na 100%, że jak nic się między nimi nie popsuje, to za 2 lata będą co najmniej narzeczeństwem. 

Nagle słyszę dźwięk telefonu.

Evan : Przyjedź do szpitala, szybko!

Natychmiast odpisuję, że zaraz będę.

***

- Co. Się. Stało? - pytam zdyszanym głosem rodziców Evana. Szybko przyjechałam taksówką i biegłam po szpitalnych schodach tylko po to...Chyba nawet nie wiem po co. Przecież mi na nim nie zależy. Chyba. 

- Mój kochany synek się obudził i pyta o ciebie - powiedziała Pani Collins z troską w głosie. 

- Mogę do niego iść? 

- Oczywiście. 

Wchodzę do sali. Widok chłopaka już mnie tak nie przeraża. Część siniaków zniknęła, niektóre bandaże też. Jego twarz jest spokojna. Jego oddech równy. Wygląda tak niewinnie i słodko, że aż mi się serce ściska. 

- Hej - mówię cicho niepewna czy mnie słyszy. Widzę jak jego ręka się porusza. Tak jakby czegoś szukała. Instynktownie podaję mu swoją dłoń.

- Tego szukałem - mówi spokojnie. Oczy ma zamknięte a na jego twarzy gości delikatny uśmiech. 

- Jak się czujesz? 

- Teraz już dobrze, a Ty? 

Jestem zdziwiona jego pytaniem. Nie odpowiadam, bo nie wiem co mam powiedzieć. Czuję się jak wrak człowieka, który nie ma już nic do stracenia, który przez ostatnie tygodnie był kłębkiem nerwów. 

- Odpowiedz...Proszę - mówił cicho - Tylko bądź szczera, zawsze wiem kiedy kłamiesz - dodał 

- Ja...Czuję się źle. - odpowiedziałam tak jak mnie o to poprosił 

- Dlaczego? - spytał 

- Myślę, że dobrze wiesz dlaczego - powiedziałam i wstałam z krzesła z zamiarem wyjścia. 

- Zostań. Będę milczeć, nie będę o nic pytał, tylko zostań...Chcę tylko potrzymać twoją delikatną dłoń, chcę czuć twoje ciepło, twój dotyk. Chociaż tyle...Błagam...

Stałam nad jego łóżkiem osłupiała. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Łzy ciekły mi po policzkach i nie umiałam ich powstrzymać. Podeszłam bliżej i pogłaskałam chłopaka po głowie jak małe dziecko. Stałam tam, głaskałam go i płakałam. Właśnie sobie uświadomiłam, że coś we mnie pękło. Cała nienawiść i żal minęły, a zamiast tego pojawiło się coś nowego. Poczucie, że mi zależy. 

----

I nareszcie! Nasza kochana Grace uświadomiła sobie coś, na co czekaliśmy od jakiegoś czasu! Myślicie, że im się uda? 

Ps. Dziękuję za każdą gwiazdkę jaką mi zostawiacie! :* 

Miło by było zobaczyć to też komentarze, ale to tylko sugestia ;) 

Do następnego! :* 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top