Rozdział 11

- Zamknij oczy - polecił, a ja posłusznie wykonałam jego polecenie. Byłam podekscytowana niespodzianką jak niczym innym. Nie wiem, czego mogę się spodziewać. Znam Cola dopiero kilka dni i nie umiem go rozgryźć. 

- NIESPODZIANKA! - Podskoczyłam zdziwiona chóralnym krzykiem. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Byliśmy w wielkiej sali, podświetlonej kolorowymi lampami. Przede mną stali wszyscy moi znajomi. Omiotłam ich szybkim wzrokiem i rzuciłam się Cole'owi na szyję. Potem jeszcze raz rozejrzałam się po sali. Po przeciwległej stronie stał zastawiony stół, z karniszy zwisały białe lampki, po lewej stronie stał sprzęt muzyczny, gitary, skrzypce, perkusja i keybord. Po prawej stał stół, a na nim było pełno prezentów i kwiatów. Wszystko było takie cudowne! 

Samotna łezka szczęścia spłynęła mi po policzku. Cole zebrał ją delikatnie swoim palcem. 

- Dziękuję - szepnęłam i wtuliłam się w niego. Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo zostałam wciągnięta w tłum moich przyjaciół i znajomych, którzy składali mi życzenia. Wszystkim dziękowałam z osobna. Czułam się naprawdę szczęśliwa, pomimo tego, co miało się niedługo wydarzyć. Mój uśmiech przygasł, kiedy zobaczyłam moją matkę. 

Zatrzymałam się w pół kroku i patrzyłam na nią jak głupia. Patrzyła na mnie wzrokiem, jakiego nigdy u niej nie widziałam. Wzrokiem jakim matka patrzy na swoje ukochane dziecko. Nie wiedziałam skąd u niej tyle ciepła...Miłości...Nigdy mnie nie kochała, no dobra, może przez rok, dopóki nie pojawiła się Hope. Nie miałam siostrze za złe, że się urodziła i poświęcano jej więcej uwagi. Kocham ją całą sobą, ona jest częścią mnie i mimo tego, że czasem się kłócimy o jakąś małą, nic nie znaczącą głupotę, to wskoczyłabym za nią w ogień. 

- Hej córciu - powiedziała moja mama słodkim głosem. 

"Nie dam się kupić" - pomyślałam 

- Cześć mamo...- powiedziałam lekko niepewnie - Co ty tutaj robisz? 

- Przyleciałam specjalnie na twoje urodziny, w końcu nie codziennie ma się osiemnastkę, prawda?

- No nie... 

- Trzymaj, to dla Ciebie. - Powiedziała podając mi średniej wielkości fioletowe pudełko z wielką naklejką osiemnastki. Wzięłam je powoli do rąk. Nie chciałam go otwierać, ponieważ bałam się tego co mogę znaleźć w środku. 

- Na co czekasz? Otwórz - zachęcał mnie ojciec, obejmując mamę w pasie. Rzygać mi się chciało na ten widok. Przez lata mieszkali z dala od siebie i nagle bum! Nie mogę na to patrzeć . 

Nagle podbiegł do mnie Evan i rzucił mi się na szyję. 

"Jest wstawiony"  - pomyślałam i próbowałam go od siebie odczepić. 

- No sześc kochaniue jak sze bafissszz? 

Nie wytrzymałam i walnęłam go w piszczel. W ciągu kilku sekund odczepił się ode mnie, wyprostował się jak struna i jakby otrzeźwiał.

- Co to do cholery miało być?! - wrzasnął na mnie. 

- To ja się pytam co ty odwalasz, debilu...

- Hmm...Nie chciałbym Wam przeszkadzać w tej jakże kulturalnej wymianie zdań, ale chciałbym zobaczyć reakcję mojej osiemnastoletniej córki, kiedy otwiera swój prezent. - zaciekłą wymianę zdań przerwał nam tata. Evan zaniemówił i stanął obok mnie. 

Westchnęłam głośno i powoli zaczęłam otwierać pudełko. Odruchowo podałam pokrywkę brunetowi, który stał obok mnie i jeszcze przed chwilą udawał zlanego. 

W pudle zobaczyłam klucze, papiery dotyczące mojego obecnego domu, voucher na prawo jazdy i paszport. 

Moje oczy się zaszkliły. Szybko wzięłam pokrywkę od Evana i wybiegłam zalana łzami. 

Moja matka okazała się suką. To dlatego miała taki uśmieszek na twarzy, kiedy wręczała mi prezent. 

Chłopak wołał mnie ile miał sił w płucach, ale go olałam, bo w końcu go nienawidzę. 

- Czego ty kurwa ode mnie jeszcze chcesz?! - wydarłam się na cały głos. 

- Co masz zamiar teraz zrobić? 

- Zostać sama, zaszyć się w swoim pokoju i się wypłakać za wszystkie czasy. Może jeszcze tak przy okazji utopię się w wannie, ale jeszcze się nad tym zastanowię - odburknęłam i zadzwoniłam po taksówkę. 

***

Leżałam teraz w łóżku i płakałam. Nie odbierałam telefonu, który nie cichł nawet na sekundę. Słyszałam też walenie do drzwi. Na dole stał Evan i się dobijał. Po jaką cholerę, nie mam pojęcia. 

Nagle walenie w drzwi ustało. 

- Grace, słońce, nic Ci nie jest? - usłyszałam ciepły głos mojego obiektu nienawiści. 

- Jak tu wszedłeś?! I nie nazywaj mnie sło...

Nie zdążyłam dokończyć, bo Evan mnie pocałował. 

Tego się nie spodziewałam.

Ale nie opierałam mu się i oddałam pocałunek. Chyba najlepszy pocałunek, jaki do tej pory przeżyłam...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top