Rozdział 10
Dzień za dniem mijał. Aż nadszedł dzień, w którym mój koszmar miał się ziścić. Moje urodziny. Przez ostatni czas robiłam wszystko, by tylko nie zostawać sam na sam z myślami. Sprzątnęłam w swoim pokoju, zrobiłam selekcję starych zeszytów i książek, a nawet zaczęłam sprzątać strych. Znalazłam tam kilka kolorowych sukienek mamy, wyprałam je i schowałam do swojej szafy.
Teraz leżałam na łóżku i powoli zderzałam się z rzeczywistością. Było wcześnie rano. Słyszałam jak na dole Hope krząta się po kuchni i dźwięk miksera. Przewróciłam się na bok i rozejrzałam wokół.
"czy już zawsze będę sama, kiedy wyjadą? Będę się czuła sama i nie będę robiła nic innego jak tylko sprzątała? To bez sensu."
Moje przemyślania przerwało brzęczenie telefonu. Właśnie przychodziły pierwsze powiadomienia o życzeniach jakie czekają mnie na facebook'u i pierwsze sms'y od wszystkich ciotek, które nie mają co robić o 7 rano. Wyłączyłam więc telefon, by jeszcze trochę pospać.
Niestety nie udało mi się zasnąć po raz drugi. Jakąś godzinę później udałam się do łazienki i ogarnęłam swoje włosy, które nie wyglądały najlepiej. Związałam je w koński ogon, założyłam strój sportowy i cicho, wręcz niezauważalnie wymknęłam się z domu tylnym wyjściem.
Przeszłam szybkim marszem kilkanaście metrów, aż doszłam do żwirowej drogi prowadzącej do lasu i zaczęłam biec.
Kochałam biegać. Czułam się wtedy jakbym zostawiała wszystko daleko za sobą. Biegłam tak przez jakieś 20 minut, dopóki nie zauważyłam ruchu po swojej lewej stronie.
- Co - ty - tutaj - robisz? - wyspałam wyraźnie zaskoczona. Obok mnie stał Cole ubrany w czarną koszulkę, która subtelnie pokazywała jego mięśnie i krótkie sportowe spodenki.
Poczekał z odpowiedzią aż nasze oddechy się uspokoją i będziemy mogli normalnie porozmawiać.
- Biegałem sobie i wtedy Ciebie zobaczyłem, więc pomyślałem że się dołączę - odparł
- I zamierzałeś tak za mną biec, niczym cichy zabójca? - powiedziałam oskarżycielskim tonem
- Nie... Wcale nie, a tak w ogóle to dlaczego akurat zabójca?
Przewróciłam oczami. Ten człowiek jednym prostym zadaniem poprawiał mi humor.
- Chodź, przejdziemy się - zaproponowałam
- Jasne, tylko jedna mała rzecz - udawał, że się zastanawia, i po chwili szybkim delikatnym ruchem rozpuścił mi włosy - Od razu lepiej - powiedział bardziej do siebie niż do mnie. - To jak? Idziemy?
- Idziemy.
Kilkakrotnie próbowałam związać włosy z powrotem, ale za każdym razem Cole wkraczał do akcji i znów je rozpuszczał. W końcu się poddałam i z lekka tego żałowałam. Za każdym razem kiedy jego palce dotykały moich włosów przechodził mnie przyjemny dreszcz. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Czułam jakbym znała tego chłopaka całe swoje życie. Tematów nam nie brakowało. To było takie cudowne móc z kimś po prostu porozmawiać. Nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się pod domem.
Cole już miał iść, ale o czymś sobie przypomniałam.
- Twoja bluza! Zaraz Wracam -pognałam do swojego pokoju po jego bluzę. - Proszę. - powiedziałem wręczając mu ją z powrotem.
- Co robisz dziś wieczorem? - spytał nagle.
- Chyba nic...
- Wyjdziemy gdzieś razem? - kiedy zadał to pytanie motylki w brzuchu się obudziły. Zgodziłam się bez wahania. - tylko się ładniej ubierz - dodał, obdarzył mnie jednym z piękniejszych uśmiechów jakie widziałam i odszedł.
***
Kilka godzin później byłam gotowa. Tata i Hope zrobili mi tort. Był cudowny i przepyszny. Kiedy już poświętowałam swoje urodziny (bo na nic więcej nie miałam ochoty) zadzwoniłam do Haven i wszystko jej powiedziałam. W międzyczasie szykowałam się do wyjścia z Colem.
- Gdzie jedziemy? - spytałam siedząc z nim w samochodzie.
- Ty to byś chciała wszystko wiedzieć i tylko zadawać pytania - zaśmiał się, a ja udałam naburmuszoną.
Więcej o nic nie pytałam, tylko zaczęłam razem z nim śpiewać wszystkie piosenki Adama Lamberta z płyty jaką miał w samochodzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top