Rozdział 14 END

Haruki

Mogłem nie otwierać. Ale nie spodziewałem się, że przyszedł ze wsparciem. Myślałem, że dam sobie radę. Jednak przeceniłem swoje siły. Teraz leżałem obolały i zakrwawiony. Byłem wdzięczny sobie, że zemdlałem, bo nie wiem jak zniósłbym ten ból. Kiedy się ocknąłem widziałem jak czerwonowłosy zabiera Yukichiego. Byłem na siebie wściekły, że im na to pozwoliłem. Ale starałem się, starałem. Lecz to było za mało.

- Haru! Boże, jak ty wyglądasz, co się stało?!- Czyj to głos, a tak to...

- Masaru, co ty tu robisz?- Spytałem słabo.

- Widziałem jak jacyś mężczyźni ciągną tego dzieciaka co był z tobą w parku. Zaniepokoiłem się i przybiegłem sprawdzić co u ciebie.

Ach tak. W sumie dobrze, przynajmniej nie wykrwawię się w samotności.

- Trzeba zadzwonić po pogotowie!

- Nie!

- Dlaczego?!

- Nie mam ubezpieczenie, żadnej karty czy czegoś. Wezwą policje i będą zadawać pytania, na które nie będę mógł odpowiedzieć!

Widziałem jego zakłopotaną minę. Sam wiedziałem, że trzeba coś zrobić z moimi ranami, lecz nie mogłem trafić do szpitala.

- Wiem. Podaj mi komórkę- wyjęczałem.

Rozglądając się chaotycznie szukał jej wzrokiem. W końcu ją znalazł.

- Czego?- Odezwał się nieprzyjazny głos.

- Błagam, zadzwoń do Makoto i powiedz, że potrzebuje Takao.

- Kogo?

- On będzie wiedział o kogo chodzi.- Wytłumaczyłem.- Błagam cię. Powiedz mu, żeby Takao zjawił się u mnie w mieszkaniu najszybciej jak to możliwe. Zrobisz to dla mnie?

- Dobrze- odpowiedział niechętnie.

- Dzwoń do niego, dopóki się nie dodzwonisz.

- Niech ci będzie.

Błagałem w myślach, żeby Makoto odebrał od niego telefon. Żałowałem, że sam nie mam jego numer, ale rozumiałem, że nie podał mi go ze względów bezpieczeństwa. Nie miałem mu tego za złe.

- Gdzie masz coś czym moglibyśmy chociaż trochę opanować krwawienie?

- Ła-łazienka... Ręcz-niki- powiedziałem z trudem.

Mój oddech stawał się coraz cięższy. Czułem się coraz gorzej. Kiedy Masaru przykładał ręczniki do moich boków odezwał się mój telefon. Odebrał go.

- Tak?- Odezwał się odbierając telefon.- Nie, ale... - Chwila ciszy.- Tak. Ma rozcięte boki. Mocno krwawi.- Znów chwila ciszy.- Dobrze, będziemy czekać.

Rozłączył się.

- Kto dzwonił?

- Nie wiem. Z początku dziwił się, że to nie ty odebrałeś telefon. Chciał wiedzieć co się stało. Po głosie słychać było, że się martwił. Na razie mamy postarać się, żebyś się nie wykrwawił i czekać, aż ktoś przyjedzie.

Minuty mijały niczym godziny. Robiło mi się coraz bardziej słabo. Dziękowałem sobie, że pamięta imię tamtego lekarza oraz w pewnie sposób Satoru, za to że jego ojcem jest Makoto. W szpitalu musiałbym pokryć koszty leczenia oraz tłumaczyć się policji.

- Otwarte!- Krzyknął Masaru, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Do mieszkania wszedł blondyn w kręconych włosach i lekkim brzuszkiem. Wyglądał tak jak go zapamiętałem. Miał tak samo przerażoną minę co wtedy.

- Co ci się znowu stało? Nie umiesz trzymać się z dala od kłopotów!

- Widzisz, tak jakoś wyszło- wydyszałem.

- Wygląda jakby ktoś chciał ci wyjąć po trzy żebra z każdej strony. Będzie trzeba znowu szyć.

Zbladłem na samą myśl o powtórce z zabawy. Mało co pamiętałem z tamtego dnia, lecz ten ból doskonale pamiętam.

- Czyste ręczniki, waciki, gąbka i miska z wodą- polecił Masaru.

Zamknąłem oczy starając się psychicznie przygotować na czekający mnie ból. Poczułem jak wkładają mi kawałek ręcznika do ust. Chwilę później poczułem przeszywający ból. Zacisnąłem zęby na ręczniku. Po jakimś czasie miałem wrażenie, że zjawił się ktoś jeszcze. Nie myliłem się.

- O Boże! Co mu się stało?

Ile razy dzisiaj jeszcze to usłyszę? Ale ucieszyłem się słysząc jego głos.

- Jak bardzo z nim źle?

- Stracił bardzo dużo krwi, ale jak na taki stan nieźle się trzyma. Znosi to lepiej niż poprzednim razem.

Miło było to słyszeć, ale nie zmieniało to faktu, że ból był przeogromny.

- Mako...

Poczułem jak odpływam.


Bolało mnie całe ciało. Każda nawet najmniejsza próba poruszenia się sprawiała ból, więc zrezygnowałem z ruszania się z miejsca. Gdzie ja właściwie byłem? Ach, tak. To mój pokój. Rozejrzałem się trochę. Makoto siedząc na podłodze spał oparty o brzeg łóżka. Co on tu robił? Rzeczywiście, zjawił się później. A gdzie jest... Masaru?

- Obudziłeś się?- Usłyszałem cichy głos mężczyzny.

Nie patrzył na mnie. Nadal wyglądał jakby spał. Może tylko mi się przesłyszało.

- Jak się czujesz?

Jednak nie. Brązowowłosy wstał siadając na brzegu łóżka. Spoglądał na mnie troskliwymi oczami. Martwił się o mnie.

- Nadal boli?

- Jest znośnie.- Odpowiedziałem z pocieszającym uśmiechem.- Gdzie jest Masaru?

- Blondyn?

- Mhm.

Trochę bałem się co on może sobie o nim pomyśleć. Bałem się, że w jakiś sposób dowie się, że on wie. Ale jeśli sam mu nie powiedział to raczej nie powinien nic wiedzieć.

- Poszedł do domu. Trochę niechętnie zostawił cię ze mną, ale w końcu poszedł.- Przeczesywał moje włosy palcami.- Skądś go kojarzę...

- Gitarzysta w zespole Satoru.

- Tak, możliwe.

Cisza. Leżałem nieruchomo zastanawiając się co teraz działo się z Yukichim. Czy on też odpowiedział za moje zachowanie? Oby tylko nic mu się nie stało. Nie wybaczyłbym tego sobie. Nie ma prawa spaść mu włos z głowy. Makoto przeniósł się w końcu na drugą stronę łóżka i położył koło mnie.

- Powiesz mi co się stało?

- Nie. Wiem jak rozwiązać ten problem.- Tak, już wiedziałem co powinienem zrobić.

- Skończy się to ponownym zszywaniem ciebie?

- Nie. Nie będziesz musiał się już o mnie martwić.

- Ten skurwysyn ci to zrobił. Mam racje?

Zamilkłem. Nie chciałem mu przyznać racji, mimo że ją miał.

- Jak to się stało, że masz z nim kontakt. W co się wpakowałeś i dlaczego?

- Jestem wolny i to co robię to moja sprawa.

- Nie, bo to coś może mi zagrozić.

- Nie bój się, to ciebie nie dotyczy.

Nie wyglądał na zadowolonego. Normalnie może czułbym jakieś poczucie winy i starałbym się go jakoś pocieszyć, ale nie w obecnej sytuacji. Moje ciało przeszywał promieniujący ból. Każdy oddech sprawiał mi ból.

- Stęskniłem się za tobą.- Odezwałem się w końcu.

- Jesteś głupią suką.- Powiedział z rozbawieniem.- Chcesz coś przeciwbólowego?

- Tak.

Łyknąłem dwie tabletki licząc na szybki efekt. Rozejrzałem się w poszukiwaniu mojego telefonu. Miałem nadzieję, że do mnie zadzwoni. Tylko małym problemem mógł się okazać Makoto. Gdyby słyszał rozmowę, nie umiałbym mu jej wyjaśnić.

- Podasz mi mój telefon.

Zszedł z łóżka i wyszedł z sypialni. Jakiś czas go nie było, po czym wrócił z telefonem w ręku. Płożył mi go koło ręki.

- Dzięki.- Sam bym go sobie nie przyniósł.- Jak bardzo źle wyglądałem, albo jak to teraz wygląda?- Spytałem niepewnie.

- Wygląda jakby ten kurwi syn chciał ci wyjąć po trzy żebra z każdej strony. Na szczęście rany nie były aż tak głębokie i Takao udał się je zszyć przy okazji sprawiając, że się nie wykrwawiłeś. A muszę przyznać, że krwawiłeś jak zarzynane cielę.- W jego głosie słychać było wściekłość.- Będziesz miał kolejne blizny.

- Co mówił lekarz?

- Za kilka dni przyjdzie obejrzeć rany i zmienić opatrunek. Później przepisze ci maść. Na razie masz leżeć i wypoczywać. Nic więcej.

- Nie musisz przy mnie zostawać. Na pewno masz ważne rzeczy do roboty.

- Wpadnę jutro wieczorem.

Skierował się w stronę wyjścia.

- Makoto!

- Tak?- Zatrzymał się obracając w moją stronę.

- Jest lepszy ode mnie?

- Powoli cię dogania- odpowiedział z uśmiechem puszczając mi oko.

Jakiś czas temu domyśliłem, że wypuścił mnie, bo nie przynosiłem mu zysków. Stałem się bezużyteczny. Byłem dobry, nawet bardzo, lecz tylko on mógł się ze mną zabawiać. Musiał znaleźć sobie kogoś na zastępstwo.

Dźwięk telefonu zaskoczył mnie jednocześnie ciesząc. Byłem wściekły. Wiedziałem, że to on dzwonił.

- Żyjesz?- Odezwał się lekko zaskoczony głos.

- Na twoje nieszczęście. Słuchaj! Jeśli coś zrobiłeś Yuki...

- Nie bój się, jest cały. Jeszcze...- Kipiałem z wściekłości. Drażnił się ze mną.

- Mam dla ciebie propozycję.

- Jaką? Zamieniam się w słuch.

- Ja zamiast jego. Wypuścisz go, a będziesz miał mnie na wyłączność... Będziesz mógł ze mną robić co chcesz. Pod warunkiem, że go wypuścisz.

- Zgoda- odpowiedział niemal natychmiast.

- Dzisiaj w nocy?

- Znam pewne miejsce, gdzie możemy dokonać wymiany. Masz przyjść sam.

- Nie, przyjdzie ze mną jedna osoba, która zabierze Yukichiego. Muszę być pewien, że będzie wolny.

- Niech ci będzie. Ale spróbujesz wywinąć jakiś numer to już więcej nie zobaczysz braciszka.

Podał adres, godzinę spotkania i rozłączył się. Nie byłem pewny tego czego właśnie się podjąłem, lecz nie miałem innego wyjścia. Czekał na to. Wiedział, że w końcu to zaproponuję. Yuki był tylko przynętą. Środkiem by przyprzeć mnie do muru, bym mu się oddał. Udało mu się. Przegrałem. Poddałem się.

Z bólem podniosłem ponownie telefon do twarzy wybrawszy kolejny numer.

- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?- Zalała mnie fala pytań.

- Musisz coś dla mnie zrobić. O nic więcej cię nigdy nie poproszę. Możesz przyjść do mnie, wszystko ci wyjaśnię.

- Zaraz będę.


Stałem z mocno bijącym sercem i obolałym ciałem. Ledwo trzymałem się na nogach. Pół paczki tabletek przeciwbólowych utrzymywało mnie na nogach. Kiedy on się zjawi? Powinien już tu być. Ale nie tylko ja się bałem. Masaru również nie wyglądał na pewnego siebie. Stał koło mnie rozglądając się dookoła niczym przerażone zwierzę.

W końcu z mroku wyłoniły się dwie postacie. Czerwonowłosy, a przed nim z przytkniętym do szyi nożem mój mały Yuki. Masaru poruszył się niespokojnie koło mnie.

Zatrzymał się około dziesięć metrów przede mną. Panowała ciemność. Światła ulicznych lamp tu nie docierały. Jedyne oświetlenie stanowiła ledwie działająca lampa na ścianie budynku. Mimo to widziałem przerażone spojrzenie brata oraz zadowolone z obecnej sytuacji spojrzenie Kenty. Dupek!

- Dobijamy targu?- Odezwał się z zadowoleniem.

- Tak. Ale najpierw wypuść Yukichiego.

- Jaką będę miał pewność, że nie zwiejecie?

- A jaką będę miał pewność, że go wypuścisz?

Nikt nie miał żadnej pewności. Nie planowałem odstawić tu żadnego numeru. Chciałem uczciwie dobić umowy za wolność brata. Spojrzałem w górę, gdy usłyszałem jakieś odgłosy dochodzące z dachu. Nie przyszedł sam? Nikogo nie dostrzegłem, więc zignorowałem fakt, że coś słyszałem. Moje spojrzenie powróciło na dwójkę stojącą przede mną.

- Idź pierwszy...- Znów jakieś odgłosy, tym razem z dołu.- Przyprowadziłeś jeszcze kogoś.

- Nie, tylko nasza dwójka. Tak jak się umawialiśmy. Nie chce, żeby coś stało się bratu.

Wydawał się być przekonany, że mówię prawdę, jak zresztą było. Wszyscy skierowaliśmy swój wzrok na ciemną, wąską uliczkę skąd dochodziły odgłosy kroków. Czyjaś sylwetka bardzo powoli wyłaniała się z ciemności. Z zapartym tchem wyczekiwaliśmy, aż nieznajomy zdecyduje się nam ukazać. Nawet Kenta, z początku spokojny, teraz skupiał swój podejrzliwy wzrok w stronę nieznajomego.

Kiedy w końcu się nam ukazał z gardła Masaru wydarł się cichy krzyk zaskoczenia połączonego z przerażaniem. Ja również podzielałem jego emocje. Z końcówek jego białych włosów pojedynczymi kroplami ściekała czerwona ciecz. Twarz, dłonie oraz ubranie również były nią pokryte.

- Co zrobiłeś z Sumim?- Odezwał się wyraźnie zaskoczony Kenta wściekłym tonem.

Czyli jednak nie przyszedł sam. Postawił kogoś na straży. Mężczyzna nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Patrzył się tylko otępiałym wzrokiem, niewidzącym wzrokiem. Powoli ruszał głową spoglądając to na mnie, to na Kente nadal przytrzymującego nóż przy szyi przerażonego Yukichiego. O czym mógł myśleć? A przede wszystkim, co mu się do jasnej cholery stało?! Był cały we krwi! Tylko jedna odpowiedź cisnęła mi się na usta związana ze wspólnikiem Kenty, lecz ciężko było mi w nią uwierzyć.

- Daisuke- wyszeptał blondyn.

- To jak będzie? Dobijamy umowy?- Spytał Kenta, nie przejmując się już nieproszonym gościem.

- Tak...

- Nie!

Wszyscy zaskoczeni ponownie spojrzeli na białowłosego. Jego wyraz twarzy się zmienił. Oczy nie spoglądały już ślepo w dal, tylko skupiły się na Kencie. Na jego twarzy gościł uśmiech, który całkowicie nie pasował do obecnej sytuacji. Wyglądał przerażająco. Mimo to Kenta zupełnie go zignorował.

- Rzuć to!- Krzyknął nagle do Daisuke.

Dopiero teraz zauważyłem, że przez ten cały czas trzymał w dłoniach zakrwawiony nóż. Białowłosy posłusznie rzucił ostrze. Kenta z powrotem spojrzał na mnie.

- Chodź do mnie, a ja go uwolnię.- Szturchnął Yukichiego.- A ty...

Jego ręka na sekundę zniknęła w kieszeni, by po chwili wycelować pistolet w stronę Daisuke. Spanikowani spojrzeliśmy na przyjaciela. Jego widok zaskoczył nas jeszcze bardziej. Celowali do siebie nawzajem bronią. Skąd on ją wziął?! Na jego twarzy cały czas widniał szalony uśmiech.

- Nie jesteś w stanie do mnie strzelić. Dobrze o tym wiemy- zwrócił się do niego.- Haruki, chodź. Nie mam, aż tyle wolnego czasu ile może ci się wydawać.

- Puść Yukichiego, a ja przyjdę. Możesz mi wierzyć, nic nie wykombinuję.

- A tylko spróbuj- zagroził.

Chwilę zastanawiał się po czym wypuścił mojego brata. Poczułem ulgę. Szybkim krokiem podszedł do mnie.

- Masaru...

Chwycił Yukiego i przytrzymał by nie zrobił czegoś głupiego. Powolnymi krokami skierowałem się w stronę swojego nowego oprawcy. Szedłem jak na skazanie. Wiedziałem, że zaraz powtórnie moja wolność zostanie mi odebrana.

- Nie pozwolę mu cię zabrać. Jesteś mój!

Rozległ się odgłos dwóch wystrzałów z broni. Który z nich strzelił? Oboje. Któryś z nich trafił? Wszyscy staliśmy wstrzymując oddech wpatrując się to w jednego, to w drugiego. Czyżby oboje chybili? Kenta zaczął nagle kaszleć skupiając wzrok wszystkich na sobie. Padł na kolana, a po chwili uderzył twarzą w beton. Z ust Yukichiego wyrwał się cichy krzyk. Kenta padł i nie wyglądał jakby miał zamiar kiedykolwiek wstać. Znów jakiś odgłos na dachu. Nadal nikogo tam nie dostrzegałem.

- Daisuke...- Masaru wyraźnie był w szoku.- Coś ty zrobił?!

Chłopak stał nadal wymierzając bronią w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Kenta. Nagle upuścił ją chwytając się oburącz za głowę. We trzech podeszliśmy do niego. Yukichi trzymał się z tyłu. Jakby nie było, to dla niego obcy, który przed chwilą kogoś zabił.

Widać było, że Daisuke cierpiał. Skulony na ziemi trzymał głowę ciągnąc się za włosy. Po chwili uspokoił się. Jakby ból nagle gdzieś zniknął.

- Wszystko w porządku?

- Co ja zrobiłem?!- Był w szoku.

- Spokojnie.- Starał się go uspokoić.- Haru, zabierzmy go stąd- zwrócił się do mnie.

Wzięliśmy go pod ramiona i ruszyliśmy.

- Yuki, weź nóż i broń. Schowaj je do kieszeni.

Niechętnie, lecz zrobił to o co go poprosiłem.

- Chodźmy do mnie, będzie najbliżej, a żadnych niezapowiedzianych gości się nie spodziewam.

Skierowaliśmy swe kroki w stronę mojego bloku. Całe szczęście, że ulice były stosunkowo puste. Widok zakrwawionego mężczyzny opierającego się na dwóch innych an pewno zwróciłby czyjąś uwagę.


Pozbyliśmy się dowodów. Daisuke wykąpał się u mnie w łazience. Pożyczyłem mu czyste ubrania. Przed dłuższy czas nie mogliśmy z nim porozmawiać. Nie kontaktował. Yukichi również się odświeżył i przebrał w moje cichy.

- Co ja zrobiłem?!- Odezwał się w końcu.

- Spokojnie.

- Zabiłem go.- Sam nie wierzył w to co mówi.

- Dlaczego to zrobiłeś.- Blondyn przemawiał do niego spokojnym głosem.

- Nie wiem. Po prostu, gdy pomyślałem, że mogę stracić Haru, coś... Nie mogłem znieść tej myśli.- Drżał lekko nadal wszystko przeżywając.- Zabiłem niewinnego człowieka.

- Jakiego niewinnego?! Skurwysyn zasłużył sobie na to!

Słowa brata mnie zaskoczyły. Szczególnie ten wulgaryzm, ale przecież był już dorosły. Nie był już dzieckiem. Niestety.

- W sumie, co prawda to prawda.- Przyznałem mu racje.

- Coś wam zrobił?

- Nie tylko nam, a... Haru, wszystko w porządku?

Drżałem. Cały. Nogi się pode mną uginały. Z trudem i bólem zacząłem brać głębokie wdechy. Co się ze mną dzieję?! Ach tak, leki przestały działać. Czułem wilgoć. Bandaż mi chyba zaczął przeciekać. Znów krwawię. Cholera.

- Masaru, szybko. Dzwoń znów do niego!

- Co się stało?- Zapytał przerażonym głosem.

- Leki przestały działać, chyba poszły mi szwy.

Zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłem szybko do łazienki z zamiarem zwymiotowania. Pochyliłem się na ubikacją, lecz nic z tego. Nie miałem czym wymiotować. Nic nie jadłem. Czułem na sobie czyjś wzrok.

- Co się dzieje?- Spytał Daisuke.

- Jakie szwy?- Tym razem odezwał się Yuki.

- Przynieście jakieś bandaże, ręczniki i przygotujcie miskę z wodą.- Poleciłem im.- Masaru!- Zawyłem.

Zjawił się niemal natychmiast.

- Zaraz postara się przyjechać. W tym czasie mamy powstrzymywać krwawienie.

Zacząłem rozwiązywać bandaże. Matko, jak to okropnie wyglądało! Będą blizny. Ale Makoto miał rację, wygląda jakby ktoś chciał mi żebra wyciągnąć. Białowłosy wraz z bratem przynieśli potrzebne rzeczy. Patrzeli na mnie przerażonym wzrokiem.

- Długo nie wytrzymam.

- To ten skurwysyn ci zrobił?- Brat był wyraźnie wściekły.

Nic nie odpowiedziałem. Nie musiałem, ale również nie byłem w stanie.

- Cieszę się, że go zabiłem- odezwał się białowłosy.

Zaśmiałem się cicho i pochłonęła mnie ciemność...


Muszę się przyzwyczaić do tego uczucia. Nieustannego bólu. Byłem otoczony przez wianuszek osób. Dlaczego wszyscy się na mnie tak patrzycie? Przestańcie, to krępujące. Przecież żyję, więc nie patrzcie na mnie jak na trupa.

- Masz całkowity zakaz wychodzenia z łóżka!- To był władczy głos Makoto.

- Tak, Panie.- Odpowiedziałem mu zupełnie automatycznie.

- Następnego takiego krwotoku możesz nie przeżyć.

- Dobrze. Już nigdzie się nie wybieram.- Do niego nie zamierzałem zwracać się z szacunkiem.

- Już my go dopilnujemy- odezwał się Masaru.

Makoto spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem, lecz uśmiechnął się.

- Nalazłeś sobie wspaniałych przyjaciół.- Zbliżył się do mnie u ucałował mnie czule w czoło.- Do zobaczenia.

Jego aprobata ucieszyła mnie bardziej niż sądziłem. Czułem się jakbym dostał właśnie pochwałę od ojca. Wspaniałe uczucie.

- Jesteśmy, przy tobie. Nie puścimy cię.

- Dziękuję wam.

-------------------------------------------------------------------------------------------

Dziękuję wam wszystkim za dotrwanie do końca. Jestem mile zaskoczona liczbą czytających. Muszę wam podziękować, wasze komentarze naprawdę dodawały mi siły by brnąć dalej, pisać i nie przestawać.  Mam nadzieję, że wam się podobało.

Jako że nie umiem trzymać języka za zębami, muszę wam zdradzić, że szykuje się druga część. Losy Harukiego na tym się nie kończą. Czy będzie umiał trzymać się z dala od kłopotów? Dowiecie się już niedługo ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top