Rozdział 1
HARUKI
Przetarłem dłonią zaspaną twarz. Po cichu zszedłem z łóżka by nie obudzić niechcący śpiącego na przeciwko brata. Wyglądał tak spokojnie kiedy spał. Ostrożnym krokiem przedostałem się do kuchni. Po drodze zebrałem wszystkie butelki po piwie jakie udało mi się wziąć. Wyciągnąłem z szafki czerstwy chleb, z lodówki coś na kanapki. Rozłożyłem wszystko na blacie kuchennym i wziąłem się za przyszykowanie śniadania.
- Haruki!- Usłyszałem wściekły krzyk matki.
Szybko nalałem wody do dwóch kubków, tabletki przeciwbólowe wcisnąłem do kieszeni i szybkim krokiem udałem się do pokoju rodziców. Łokciem otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
- Co tak długo?!
W milczeniu podałem jej wodę i tabletki. Drugą szklankę położyłem na szafce koło budzącego się ojca. W milczeniu wyszedłem i dokończyłem robienie kanapek. Mam nadzieję, że tyle im wystarczy. Talerz z śniadaniem dla rodziców zostawiłem w salonie, a kanapki dla nas zabrałem do naszego pokoju.
- Czego chcieli?- Spytał, gdy wszedłem do pokoju.
- Już nie śpisz?- Spytałem stawiając koło niego talerz z kanapkami.
- Ich krzyk mnie obudził.- Odpowiedział wgryzając się w kanapkę.
- Możesz jeszcze pospać, ja się wszystkim zajmę.- Pogładziłem go po jasnobrązowych włosach i usiadłem na swoim łóżku dołączając się do śniadania.
Korzystaliśmy w pełni z tej chwili spokoju. Wiedziałem, że kiedy rodzice się rozbudzą zacznie się to co zawsze...
- Nie wiesz ile rodzicom zostało kasy?- Odezwałem się do brata.
Pokręcił tylko przecząco głową nie przerywając konsumowania śniadanie. Zerknąłem ze smutkiem na swoje radio. Może za dużo nie dostanę, ale to zawsze coś.
- Yuki, idziesz ze mną zrobić opłaty? Później możemy pójść, gdzie tylko będziesz chciał.
- Nie mów na mnie Yuki!
Mimo złości za zdrobnienie jego imienia jego zielono-brązowe oczy z radością spoglądały na mnie. Po skończonym posiłku zaniosłem talerz do kuchni i poszedłem się ubrać. Po drodze zerknąłem do skrytki z gotówką rodziców. Dużo tam tego nie było, ale miałem nadzieję, że starczy. Ale i tak będę musiał sprzedać w lombardzie moje radio. W łazience krytycznie spojrzałem na swoje roztrzepane czarne włosy. Przydałoby się pójść do fryzjera, ale to może dopiero pod koniec miesiąca.
- Yukichi, weź radio i idziemy!- Krzyknąłem biorąc rachunki i pieniądze na nie.
Brat po chwili dołączył do mnie niosąc oburącz sprzęt. Po wyjściu z mieszkania przejąłem je od niego i w pierwszej kolejności zaszliśmy do lombardy, gdzie dostałem śmieszne pieniądze za nie. Kolejnym punktem naszej podróży była poczta by opłacić rachunki, na które ledwie starczyło.
- To gdzie chcesz teraz iść?
- Do sklepu, a później gdziekolwiek.
Skrzywiłem się, ale przytaknąłem. Udaliśmy się do niewielkiego sklepiku będącego nieopodal parku. Yukichi łasym wzrokiem spoglądał na wszystkie słodycze, ja przeszukiwałem kieszenie w poszukiwaniu drobnych na jego zachciankę. Spojrzałem na niego kątem oka kiedy usłyszałem szelest papieru.
- Yukichi, co ty wyprawiasz?!- Widziałem jego wypchaną kieszeń.
Wyciągnąłem batonika z jego spodni, szybkim krokiem podszedłem do kasy, zapłaciłem za niego i czym prędzej opuściłem sklep.
- Co to miało być?!
- Ale Haru, ja chciałem...
- Rozumiem, że z kasą u nas nie najlepiej, ale to nie znaczy że masz kraść- powiedziałem zniżonym, lecz stanowczym głosem.
Jego oczy ze wstydem wpatrywały się w ziemię. No, chociaż widać, że mu wstyd.
- Obiecaj mi, że nigdy niczego nie ukradniesz i zapomnę o całej sprawie.
- Obiecuję.
- A teraz chodźmy smarkaczu.
- Odezwał się dorosły...
Swoje kroki skierowaliśmy do parku. Często spacerowaliśmy tutaj bez celu krążąc krętymi alejkami. Każde z nas zgadzało się z tym, że wolało być gdziekolwiek tylko nie w domu. Kończąc okrążenie wokół stawu znajdującego się na środku parku usłyszałem dźwięk gitary. Dziesięć metrów przed nami starszy mężczyzna z szarą brodą pogrywał jakąś żwawą melodię. Muszę przyznać, że naprawdę fajnie mu to wychodziło. Gdy go mijaliśmy wrzuciłem mu do leżącego przed nim kapelusza trochę drobnych wygrzebanych z kieszeni. Yuki spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, lecz ja tylko wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej.
Po powrocie do domu było tak jak myślałem. Wpierw opierdziel za bałagan w domu i niepozmywane naczynia. Po naprawieniu tego błędu pojawiły się kolejne pretensje. Oczywiście były narzekania, że czerstwy chleb w domu, lodówka w połowie pusta, a to przecież moja wina. Na koniec pretensje, że tak mało pieniędzy nam zostało, a raczej im na alkohol.
W ciszy znosiłem wszystkie ich krzyki i obelgi skierowane w moja stronę. Yukichi szczęśliwie przesiedział całą burzę, czyli pół dnia, w pokoju. Oczywiście nie miałem mu tego za złe. Bardzo starałem się, żeby nie odczuł ciężkiej sytuacji w domu, więc w spokoju to wszystko znosiłem biorąc całą winę na siebie. Niech chociaż młody ma względnie normalne dzieciństwo.
- Haruki!
Zacisnąłem dłonie w pięści i poszedłem do wołającego mnie ojca. Siedział wygodnie na kanapie w swoim starym, brudnym dresie z włosami rozwianymi na wszystkie strony świata. Obok niego siedziała matka, wcale nie wyglądająca lepiej. Powycierane dżinsowe spodnie, rozciągnięta koszulka i włosy niestaranie związane w koński ogon. Ja nie wiem jak oni co rano doprowadzali się do porządku i wychodzili do pracy. Wtedy potrafili wyglądać jak normalni ludzie, ale gdy tylko przekraczali próg swojego królestwa zamieniali się w... to coś.
- Gdzie jest pilot?
- Spróbuj poszukać między poduszkami kanapy.
- Poszedłbyś wymienić butelki i ...- Odezwała się matka, by nie dopuścić do powstania ciszy.
- Nie!
- Co to za ton?!- Wstała łypiąc na mnie groźnym wzrokiem.
Mimo, że nie byłem jeszcze pełnoletni często posyłali mnie bym wymienił puste butelki po piwie na nowe. Sprzedawczyni mnie znała i wiedziała, że to nie dla mnie, lecz dla rodziców. Co prawda nie podobało jej się z jaką częstotliwością ją odwiedzałem oraz w jakich ilościach przynosiłem butelki, lecz nic nie mogłem na to poradzić.
- Nie jestem waszym chłopcem na posyłki! Poza tym, nie uważacie, że już dość wczoraj wypiliście?!
- Nie pyskuj mi tu gówniarzu!- Podeszła do mnie.
- Nie pójdę nigdzie z tymi waszymi pustymi butelkami po piwsku!
- Wypierdalaj stąd smarkaczu! Nie z butelkami, to sam!
Czułem jak ciągnie mnie za koszulkę w stronę drzwi. Po chwili zatrzasnęły się z głośnym trzaśnięciem, a ja zostałem sam w ciemnym korytarzu. No tak, znowu. Czułem jak rośnie we mnie złość z powodu mojej bezradności. Nie mogłem się wyrwać, ani porządnie odpyskować, bo skończyłoby się to interwencją ojca, a tego nie chciałem. On się nie wahał. Już nie raz oberwałem od niego za byle głupotę.
Starając się uspokoić wyszedłem z bloku i skierowałem się do parku. Nie miałem zamiaru siedzieć na klatce schodowej jak jakiś bezdomny. Słońce zdążyło już zajść i dookoła panowała ciemność. Jakaś dziewczyna szlochała skulona na ziemi. Światło księżyca odbijało się od jej białych włosów. Przez chwilę miałem ochotę do niej podejść i spytać czy nie potrzebuje pomocy. Zrezygnowałem z tego zdając sobie sprawę, że w żaden sposób nie mógłbym jej pomóc. Usiadłem na jednej z ławek przy stawie. Wpatrywałem się w spokojną wodę, w której obijały się światła latarń.
Ile ja bym dał, żeby wyrwać się z tej rodziny. Zarobić pieniądze, żeby spokojnie żyć, nie martwiąc się czy starczy na wszystkie opłaty. Zamieszkać gdzieś z dala od nich, mieć święty spokój! Zesztywniałem, kiedy usiadł do koło mnie jakiś mężczyzna w ciemnym płaszczu.
- To niebezpiecznie siedzieć tak samemu o tak późnej porze.- Odezwał się nieznajomy głębokim głosem.
- Trudno. Jakby mnie ktoś porwał, zadźgał czy utopił w tym stawie nic by się nie stało. Przynajmniej miałbym święty spokój.
- Rodzice? Pieniądze?
- Jakby pan zgadł.- Odpowiedziałem opierając się łokciami o kolana.
- A co byś powiedział na to, że szukam faceta, który chciałby szybko zarobić ładną sumę?
- Zamieniam się w słuch- Wyprostowałem się i spojrzałem na nieznajomego.
- Nie mogę zdradzić szczegółów, ale jestem w stanie ci zapłacić w tej chwili pięćdziesiąt tysięcy jenów zaliczki jeśli podjąłbyś się tego zajęcia od zaraz.
Wybałuszyłem oczy patrząc na niego. Ile on był mi w stanie zapłacić i to w dodatku jeszcze przed rozpoczęcia pracy?! Wydawało mi się to podejrzane, ale również była mi potrzebna gotówka.
- Ciężka ta praca?
- To zależy dla kogo. Bywa lekko, ale bywa ciężko.- Wyjaśnił nie wyjaśniając nic.
- Gdzie jest haczyk?
- Dostaniesz gotówkę, ale musisz powiedzieć rodzinie, że nie będzie cię kilka dni. Niestety początkowy etap wymaga całodobowej obecności.
Wszystko wydawało mi się strasznie podejrzane. Ale z drugiej trony pięćdziesiąt tysięcy jenów! Nie musiałbym się martwić opłatami, byłoby mnie stać na zafundowanie młodemu jakiś słodyczy oraz jeszcze by zostało.
- A kwestia dalszego wynagrodzenia?
- Uwierz mi, ogólnie rzecz biorąc to naprawdę opłacany biznes. Suma końcowa będzie co najmniej cztery razy większa.
Wiem, że nie powinienem, ale naprawdę kasa by się przydała.
- Dobra, zgadzam się. Ale chce najpierw dostać gotówkę. Zaniosę ją do domu, a później mogę z tobą iść.
- Zgoda. Spotkajmy się tutaj za piętnaście minut.
Skinąłem głową. Wstaliśmy i rozeszliśmy się każde w swoim kierunku. Chciałem się przejść i jeszcze raz to wszystko przemyśleć. Starałem się w głowie ułożyć jeszcze kilka pytań do tego gościa nim podejmę się tej pracy.
Tak jak mówił, po piętnastu minutach zjawił się z gruba kopertą. Zajrzałem do niej. Gotówka, była tam! Zamknąłem ją udając niewzruszonego. Następnie udaliśmy się pod mój blok.
- Zaczekaj tutaj. Ja zaraz zejdę- poleciłem mu.
Nie chciałem by koleś znał mój dokładny adres. Szybko wbiegłem po schodach i zadzwoniłem na telefon brata. Rodzice o nim nie wiedzieli. Używaliśmy go tylko w wyjątkowych wypadkach.
- Wyjdź przed drzwi mieszkania, tylko szybko i dyskretnie.- Rozłączyłem się zanim zdążyłby zalać mnie lawiną pytać.
Po chwili drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
- Gdzie ty się szwendałeś?
- Nie ważne. Masz i schowaj to dokładnie- powiedziałem przekazując mu kopertę. To są pieniądze na opłaty i tym podobne ważne rzeczy. Rodzice nie mogę ich zobaczyć, bo wiesz że je przepiją.
Młody patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, lecz zdawał się chłonąć każde moje słowo. To dobrze.
- Ja muszę jeszcze gdzieś iść. Możliwe, że nie będzie mnie kilka dni. Rodzicom możesz wkręcić co tylko chcesz. Wszystko jasne?
- Tak, ale gdzie idziesz?
- To nieważne. A teraz zmykaj i uważaj na kopertę.
Słysząc zamykające się za mną drzwi zszedłem po schodach do czekającego na dole mężczyzny. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Skinąłem głową na znak, że wszystko w porządku. Ruszył wzdłuż ulicy, a ja za nim.
- To jak z tą pracą?- Spytałem gdy oddaliliśmy się spoty kawałek od domu.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię- powiedział nagle skręcając w boczną uliczkę.
Szedłem za nim czekając na słowa wyjaśnienia. Jednak przed nimi doczekałem się tylko pięciu mężczyzn zagradzającym nam drogę zarówno z przodu jak i z tyłu. Poczułem silne ręce zaciskające się na moim ciele. Nie zdążyłem nawet nic krzyknąć. Jeden z nich przytknął mi do twarzy jakąś szmatę. Poczułem jak nogi robią mi się jak z waty, a obraz zamazują czarne mroczki. Usilnie z nimi walczyłem, lecz były silniejsze ode mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top