04
Sal
Powoli otworzyłem ociężałe powieki. W pokoju panował półmrok. Światło włączonego telewizora oświetlało moją protezę, a do uszu dotarł dźwięk, który wydawało urządzenie. Moja głowa leżała na czymś miękkim, ciepłym i bardzo wygodnym. Otworzyłem szerzej zaspane oczy. Pierwsze co ujrzałem to głowa mojego przyjaciela. Patrząc na nią z tej perspektywy, mogłem na spokojnie stwierdzić na czym leżałem.
Patrzyłem na niego chwilę, po czym spytałem cicho, lekko zachrypniętym, głosem:
- Larry?
Chłopak spokojnie opuścił głowę, co spowodowało, że kilka pasem jego włosów opadło na moją protezę. Zapewne gdybym jej nie miał, to łaskotałyby mnie teraz po twarzy.
- No hej, koleś. Jak się spało?
Zamyśliłem się chwilę, mrużąc oczy i zastanawiając się, co odpowiedzieć. Dopiero co się obudziłem i mój mózg do końca nie kontaktował, dlatego chwile mi to zajęło. Po po ponad minucie ciszy, odpowiedziałem w końcu:
- Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, to powiem ci, że dobrze mi się na tobie spało.
- Oh chłopie... dzięki? - dpowiedział niepewnie, widocznie rozbawiony moimi słowami.
- Ej! Nie śmiej się Larry! To komplement miał być - burknąłem, marszcząc brwi.
- No właśnie dlatego podziękowałem, nie?
- Ale się śmiałeś, więc się nie liczy!
- Liczy się, liczy - powiedział, już w ogóle nie kryjąc swojego rozbawienia.
- Ty się chcesz chyba kłócić, co Larry face? - mruknąłem, jednak na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, co na szczęście ukrywała maska.
- Kłócić? Oho, czyżby ktoś wstał tu lewą nogą i nie miał humorku? - zaśmiał się, unosząc do góry jedną ze swoich brwi.
Mój uśmiech poszerzył się. Sam nie wiem czemu, ale podobało mi się jego mina, kiedy unosił do góry jedną ze swoich brwi.
- A żebyś wiedział - mówiąc to, odwróciłem głowę w przeciwną stronę, udając obrażonego.
Pomiędzy naszą dwójką zapadła cisza. Czułem na sobie intensywny wzrok szatyna, który na pewno dalej siedział z tym swoim uśmiechem.
Trwaliśmy w takiej sytuacji jakieś pięć minut, aż w końcu stwierdziłem, że mam dość tej dość dziwnej atmosfery i w momencie, w którym chciałem się odwrócić, poczułem jego dłonie na swoim brzuchu. Popatrzyłem na niego z lekkim niepokojem.
- W takim razie trzeba cię rozweselić, Sally face - powiedział, szczerząc się głupkowato.
- Larry, nawet nie waż mi się mni– - nie dane mi było dokończyć, ponieważ chłopak zaczął łaskotać mnie po brzuchu.
Momentalnie rozbudziłem się, a z mojego gardła mimowolnie wydobył się głośny śmiech, który rozniósł się po pokoju, jak nie całym mieszkaniu. Czy też nawet apartamencie.
- Nie, L-lar! Litości, p-przestań! - wyjąkałem pomiędzy falami śmiechu, którym się wręcz dławiłem.
- Co tam mruczysz Salluś? Przez ten śmiech jakoś cię nie dosłyszałem - zaśmiał się perfidnie, nie przestając się nade mną znęcać.
Zacząłem szamotać się na wszystkie strony, co mało dało. Z boku wyglądałem zapewne jak by mnie coś opętało, jednak mało mnie to obchodziło bo i tak byłem z Larrym sam, na sam i nikt nas nie widział. 'No właśnie! Sam, na sam z tym nie wyżytym brutalem' - przeszło mi przez myśl, kiedy po raz kolejny próbowałem odepchnąć go od siebie, co oczywiście zakończyło się fiaskiem, ponieważ był on ode mnie silniejszy.
- Lar! - pisnąłem i zalany kolejną falą śmiechu, szarpnąłem się gwałtownie, co o dziwo poskutkowało.
Szatyn przestał mnie łaskotać i puścił mnie jedną ręką, w szybkim tempie kładąc swoja dłoń na lewej stronie mojej głowy.
- Już humor się poprawił? - spytał zdyszany, zwisając nade mną, jednocześnie siedząc na mnie okrakiem.
Jego włosy znów opadały na moją maskę, co oboje zignorowaliśmy. Przełknąłem głośno ślinę, również ciężko dysząc. Energicznie pokiwałem głową na 'tak', patrząc przy tym w jego oczy. Na swoich policzkach poczułem ogromne pieczenie. Jego twarz była tak blisko!
Choć nie przyznam tego na głos, to spodobało mi się to. Podobał mi się jego przenikliwy wzrok, który intensywnie się we mnie wpatrywał, podobało mi się to, że był tak blisko i podobało mi się to przyjemne uczucie, które zalało mnie od środka. 'O cholerka' - pomyślałem, wstrzymując powietrze.
- Um... Larry face - wydusiłem po dłuższej chwili, patrząc na jego szelmowski uśmiech, a następnie uciekając wzrokiem na prawy bok.
Czarnooki jakby dopiero otrząsnął się z jakiegoś transu. Zamrugał kilkukrotnie, a na jego, przyozdobionej rumieńcem twarzy, pojawiło się zmieszanie.
- Radzę ci więcej nie strzelać takich głupkowatych fochów, bo następnym razem postąpię tak jak dziś - ostrzegł mnie z uśmiechem, a po jego wcześniejszym zmieszaniu nie był ani krzty śladu.
Długowłosy puścił mnie, odsuwając się kawałek w tył. Wyswobodzony, podparłem się na łokciach, dopiero teraz zdając sobie sprawę, dlaczego Larry położył mi rękę na głowie. Zaraz za mną znajdowała się szafka i gdyby nie szybka reakcja chłopaka, zapewne porządnie zawaliłbym w nią swoją głową. 'Było tak blisko' - pomyślałem, zerkając na Larrego i poprawiając przy tym maskę, która na całe szczęście miała wytrzymałe klipsy, które nie odpięły się w czasie naszej szamotanymi.
- To groźba? Wiesz, że to karalne? - spytałem retorycznie, na co ten wzruszył ramionami. - Tak, czy siak... kiedy będę miał zamiar strzelać głupie fochy, to zamknięty w swoim pokoju na cztery spusty i najlepiej tak, żebyś się o tym nie dowiedział? Okey, zapamiętam - dodałem żartobliwie, a ten przewrócił tylko oczami, uśmiechając się przy tym.
Wstałem z ziemi i rozprostowałem kości, które nie wydały tak nieprzyjemnego dźwięku, jak te Larrego. Po tym poprawiłem swoje kucyki, patrząc na czarnookiego, który wyłączał telewizor.
- Ogarniasz mniej więcej, która godzina?
- Wiesz, jest chyba coś około siedemnastej.
- Muszę nakarmić Gizmo, ojciec na pewno zapomniał to zrobić - westchnąłem, kładąc ręce na biodrach. - Ogarnijmy tu i spadam nakarmić mojego kochanego, nienażartego sierściucha - dodałem, patrząc na porozwalane na podłodze papierki po różnych słodkościach.
- Idź stary, poradzę sobie.
- Jesteś pewny, że dasz sobie radę, Larry face?
- Czy ty chłopie we mnie wątpisz? To tylko ogarnięcie pokoju, dam sobie raczej radę - popatrzył na mnie przekonanym swego wzrokiem.
- To "raczej" trochę mnie zaniepokoiło, ale okey. Będziemy w kontakcie - powiedziałem, kierując się do wyjścia z jego pokoju.
- Pewnie, że tak - krzyknął, kiedy byłem już za drzwiami.
Sam nie wiem czemu, ale jeszcze stałem przed nimi jak debil, nie mogąc ogarnąć myśli. Po nie długiej chwili ogarnąłem się i ruszyłem w stronę wyjścia, dalej czując w środku, jak i na twarzy, to miłe ciepło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top