Zostać kumplem twym.

Oh Loki...

- Nie wiem co tobą kierowało, że poświęciłeś się dla swojego brata. Przecież ty zawsze myślisz tylko o sobie, nikim innym. Czyżby coś przez te lata od kiedy wyrzuciłeś mnie przez okno się zmieniło?

Gdy dowiedziałem się o jego śmierci oraz tego jak umarł zamurowało mnie. On?! Atakujący Thanosa, aby zajął się nim, a nie Thorem. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Był bogiem kłamstwa, psot, a umarł... zbyt łatwo. 

Dzień później myślałem o nim. Tydzień później nadal zaprzątał moją głowę. Dlatego wyszedłem na balkon wieżowca Avengers. Patrzyłem nieprzytomnym wzrokiem na gwiazdy myśląc o Lokim. Wtedy po raz pierwszy go poczułem. Jakby stał za mną, patrzył na mnie. Kiedy się odwróciłem nie było nikogo. Zrzuciłem to oczywiście na brak snu.

Jednakże w następnych dniach sytuacje powtarzały. Wychodzenie na balkon i patrzenie w niebo, mówienie w otchłań czując, że odbiorca dobrze mnie słyszy. Jego obecność, a może i nie. Pogubiłem się w zasadzie.  I tak oto znaleźliśmy się dzisiaj, tutaj.

Dzisiejszej nocy podszedłem do już od dawna naprawionego okna z którego niegdyś bóg wyrzucił mnie rozwścieczony. Przez nie również był dobry widok na granatowe sklepienie. Przyłożyłem dłoń do zimnej szyby i przymknąłem oczy.

- Jesteś tak daleko ode mnie, a czasem tak blisko. Chciałbym coś o tobie wiedzieć więcej, porozmawiać z tobą - zaśmiałem się lekko - mógłbyś wytłumaczyć mi twoje dziwne zachowanie.

Kiedy nadal tam stałem w dość przygnębiającej pozie znów go odczułem. Tylko teraz było inaczej. Tak jakby naprawdę stał tuż za mną. Tylko odwrócić głowę o parę stopni w lewo, a być może ujrzałbym jego posturę. Ale nie chciałem po raz kolejny oglądać pustego salonu.  

Mogłem za to patrzeć na niego oczami wyobraźni, ten zadziorny uśmiech, błyszczące kryształowo-zielone oczy, i groźną postawę. Słuchać jego głębokiego, surowego głosu. Poczuć te ręce dotykające moich rąk... zaraz... 

Otworzyłem oczy i dojrzałem dużą, lodowatą w odczuciu rękę. Widać było na niej kości i pojedyncze żyły, a palce były gładkie w odczuciu. Muskały one moją o wiele starszą skórę pomimo tego, że patrząc mitologicznie jest on ode mnie starszy o jakieś 1000 lat. Przymknąłem oczy, bo jeśli nawet to był sen czy zwidy nie chciałem, by się one skończyły. Docisnął moją dłoń do szyby, a drugą zwisającą wzdłuż ciała wziął i również naparł na okno tak, iż moje kończyny były unieruchomione.

Poczułem jego oddech na karku co mi się podobało. Pochyliłem jeszcze troszkę głowę, by czuć więcej wydychanego przez niego powietrza. Czułem jak się nachylił się do mojego ucha. Wyczułem jego czarne jak smoła włosy łaskoczące lekko moją szyję. Dłonie nadal pokrywały moje i przyjemnie je masowały, ściskały, bawiły się moimi palcami.

-Zaufaj, moje kochanie. - wyszeptałeś do mojego ucha i przygryzłeś płatek, mocno, wręcz boleśnie. 

A gdy już chciałem się odwrócić, zobaczyć po tylu latach i być może musnąć usta Trickstera przestałem czuć cokolwiek. Została tylko zimna szyba i lekki ból ucha. Jedyny dowód, że Loki był tu naprawdę. Co znaczyły jego słowa?  Co chciał przez to przekazać? 

-Ufam ci. Chyba. Ale tak często czuję twoją siłę. Naprawdę chciałbym cię zobaczyć. Chciałbym, aby to był kolejny twój wkręt, że nie zostałeś zabity przez tego fioletowego ogórka. W głębi serca mam nadzieję, iż to wszystko było tylko kłamstwem. 

Nie pamiętam jak dotarłem do łóżka, ale chyba na nim zemdlałem.

*****

Kolejny tydzień minął mi na egzystowaniu z głową w chmurach. Oczywiście jak to ja piłem dużo kawy, pracowałem w warsztacie i mało spałem. Myśli kotłowały się, zadawałem sobie pytania na które nie znałem odpowiedzi, a to jest jedno z najgorszych uczuć. W dodatku tkwiłem w odosobnieniu i nie mam pojęcia czy to ja zawiniłem czy to wszyscy odwrócili się ode mnie.

Rutyną było i jest wychodzenie na balkon lub stanie przy szybach. I tak powitajmy mój nowy nałóg, czyli palenie papierosów. Kiedy już tak stałem i rozmyślałem, picie szkockiej whisky czy innego napoju alkoholowego mi zbrzydło. Takim sposobem odpaliłem pierwszego papierosa, następnego dnia drugiego tak, że tydzień później kupiłem nową paczkę.

A zatem kiedy tak tkwiłem w bezruchu, z fajką w ręku dumałem o wielu rzeczach. Począwszy od powrotu do normalności, przez poświęcenie Natashy kończąc na tej wielkiej bitwie z (pożal się Boże) Thanosem. A Loki? Ten Rogaś który tak dobrze wyrył mi się w pamięci? Jakby się dobrze zastanowić to (w mojej opinii oczywiście) Avengers powstali dzięki niemu. Chyba byśmy się dogadali. Mamy tak samo wysokie ego, sarkazm wręcz promieniuje od nas no i wiemy naprawdę dużo. Może czasem nawet i za dużo? 

W głowie, gdy wspominałem Jelonka cały czas słyszałem jego "Zaufaj kochanie". Było to nieco dziwne, ale mnie raczej już nic w życiu nie zaskoczy. Gdy wspominałem dotyk jego rąk, to był on tak finezyjny, a zarazem stanowczy. Dokładnie wiedział gdzie sunąć, jednocześnie badając moją skórę. To uczucie było niesamowite.  Przemawiała przez niego ta odwaga, ale już nie pycha. To nie był taki typ ściskania, jak wtedy gdy złapał mnie za szczękę. Przemawiała przez ten dotyk subtelność, a samą czynność wykonywał jakby dotykał najdroższy, a zarazem najdelikatniejszy materiał wszechświata. Dostawałem przyjemnych ciarek, kiedy sunął po mojej dłoni tak pewnie, równocześnie z pewnego stopnia adoracją.

Analizowałem, sekunda po sekundzie, każdy ruch, każdy oddech, każdą zmianę tamtej nocy, tamtego tygodnia. Zatraciłem się w tamtym momencie i chciałbym, aby trwał on wiecznie. Jakby pójść o krok dalej to... Loki nigdy mnie głębiej nie poznał. Za dużo to my nie rozmawialiśmy. W zasadzie znam go tylko z opowiadań Thora oraz mitologii. I to nie tak, że przestudiowałem z (wtedy jeszcze Jarvisem) całą historię tego boga. W mojej głowie pojawiała się co raz większa ilość pytań, a co raz to mniej odpowiedzi. 

Postanowiłem się więc przejść po mieście. Była to wręcz nieludzka godzina do eksploatowania miasta, ale robiłem bardziej okropne rzeczy od tych. Tak oto znalazłem się gdzieś po czwartej w nocy na ulicach miasta. Mimo takiej godziny dosyć dużo sklepów nie spało, tak samo jak ruch uliczny. A zatem szedłem. Nie wiedziałem gdzie. Nie wiedziałem po co. Nogi same mnie prowadziły, podczas gdy ja próbowałem uporządkować choć trochę ten chaos w mojej głowie.

Zatrzymałem się w jednej z mniejszych uliczek ponieważ zdałem sobie z czegoś sprawę. Znalazłem kolejne podobieństwo siebie do boga kłamstw. 

-Loki, jeżeli mnie słyszysz to bardzo dobrze. Jesteśmy nie tylko mądrzy, ale tak samo samotni. Wszyscy w pewnym momencie nas opuścili, albo to my wszystkich odrzuciliśmy. Z takimi gburami nie da się żyć, prawda? - zaśmiałem się lekko - Steve odszedł, Natasha umarła, Pepper, to Pepper. Nawet twój braciszek Thor gdzieś wybył. Jarvis czyli Vision zabity. Została mi tylko Friday, ale co mi po sztucznej inteligencji. Podobno tobie zabito matkę, a i również Ragnarok i inne katastrofy się wydarzyły. Zmierzam do tego Jelonku...

Naprawdę jestem, byłem i będę samotny. Jak zwykle zostanę sam na tym okropnym świecie. Dzień będzie mijał za dniem, a ja zostanę samotnikiem pewnie do usranej śmierci. Nikt nie będzie za mną płakał, może ten dzieciak Peter, ale to inna historia. Nie miałem, nie mam nikogo, nikogo nie będę miał. Nie poznam osoby której powierzyłbym wszystko, nie tylko te pieprzone bogactwa, ale również siebie, moją duszę. 

Nie potrafiłem nic wydusić, dokończyć tego zdania kierowanego w nicość, a myślami do boga. Czasem myślę, że w tym świecie pośród bogów i potworów, diabłów ja jestem takim aniołem. Tylko, że teraz upadam pod każdym względem. Ugięły się pode mną kolana, głowa zwisła jakby nieżywa, nie mając siły się podnieść. Klęczałem w ciemnej uliczce, podczas gdy powoli świtało. Płakałem, nie potrafiłem się powtrzymać. Zgubiłem sens życia. Dławiłem się gorącymi łzami płynącymi niczym potok, strumień. Łzy wytyczały różne ślady. Mknęły jedna a za nią kolejna po policzkach, nosie, brodzie. Niektóre wpływały mi do ust tak, że mogłem poczuć ich słony smak. Smak prawdziwej samotności.

-Zmierzam do tego iż jesteśmy zupełnie sami - upadłem na twarz i począłem uderzać pięściami w zimny kamień małej ulicy. 

Miałem ochotę krzyczeć, rzucać wszystkim co popadnie, kopać, znów krzyczeć, Zedrzeć sobie porządnie gardło, zrobić rewolucje w domu, później upijając się do nieprzytomności, słuchając przy tym AC/DC. Mimo tego świetnego planu nadal klęczałem, czołem przylegając do chłodnej powierzchni waląc w nią rękoma. 

-Z resztą wiesz co? Zapomnij o tym co przed chwilą mówiłem i tak pewnie mnie nie słyszysz. Pójdę do domu i upiję się jak to mam w zwyczaju - odparłem po wstępnym uspokojeniu się. Nie płakałem już, a jedynie pociągałem nosem. Podniosłem się lekko nadal klęcząc.

Nadal patrzyłem w ziemię, nie potrafiłem kierować wzroku na nic innego. I po raz kolejny poczułem jego siłę, a przede wszystkim samą osobę. Klęczał razem ze mną. Te zimne dłonie znów dotknęły moich, złączyły je w uścisku, a kciuk masował przyjemnie mą skórę.

- Popatrz na mnie, kochanie - ręce powędrowały dalej aż do moich przedramieni.

Powoli podniosłem wzrok, widząc po kolei czarne spodnie, czarną marynarkę i jakżeby inaczej czarną koszulę. Jego ubranie było (jakby to ująć) ludzkie, nie takie jakie widziałem ostatnim razem. W końcu zobaczyłem twarz którą już tak dawno chciałem ujrzeć. Te usta, zgrabny nos, i oczy, wspaniałe szmaragdowe oczy, przyglądające się mi ze skupieniem.

- L- Loki? - nie dawałem rady powiedzieć czegokolwiek innego.

- Tak kochanie. Nie mów nic innego. Ciesz się mną. Ale mam też prośbę. Nie rób nic czego byś nie chciał i co ci z pewnością zaszkodzi, proszę. Krzywda w twoim przypadku musi być wykluczona. 

- Mhm - mruknąłem. 

A potem, och co się stało potem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przybliżył się do mnie teraz pożerając wzrokiem. Jego lekko rozwarte wargi dotknęły moich i już wiedziałem, że utkwią w mojej pamięci jak żadne inne. Musnął moje usta z początku niepewnie, a później czując, iż mi się to podoba mocniej, intensywniej. Całował żarliwie, a nasze wargi pomimo małego niedopasowania poruszały się z uczuciem oraz pewną dozą niepokoju. 

Oderwaliśmy się od siebie, czułem jego oddech, lecz nie otwierałem oczu i mogłem ich nie otwierać wcale. Bo kiedy to zrobiłem spotkał mnie zawód życia. Nikogo przede mną nie było. Nikt nie klęczał, byłem tylko ja... tylko... ja.

*****

Wróciłem do apartamentu przy pomocy Friday, bo sam ledwo co potrafiłem ustać na nogach. Nie wiem co myśleć o całej tej sytuacji która się wydarzyła. Czy to moją głowę pochłania powolnie schizofrenia czy to jakiś nieśmieszny żart. A może było to prawdą? 

Jedno wiem, o takich rzeczach najlepiej myśli się przy butelce czegoś mocnego, na przykład takiej whisky. Podszedłem do mojego ulubionego ostatnimi czasy miejsca w domu, znaczy barku. Stało tam mnóstwo różnorodnych alkoholi praktycznie z całego świata. Mnie interesowała tylko ta jedna butelka, patrząca i cicho wołająca me imię. Sięgnąłem po nią, otworzyłem butelkę a do mojego nosa dotarł cudowny zapach wspaniałego złotego płynu. Dziękuje losowi, że barek ma jakieś tam klamoty dzięki czemu alkohole są cały czas schłodzone i idealne do picia. Nalałem więc takiej chłodnej whisky do szklanki i podszedłem do okien. Nie chciało mi się jednakże zapalić, może później.

Już miałem brać pierwszego łyka tego według mnie napoju bogów, ale nie dane mi było przez właśnie boga. Ironicznie, nieprawdaż?

- Tony, Tony, Tony - pokiwał z westchnieniem głową - co ja ci mówiłem jeszcze tak niedawno? Picie w takich ilościach jakie zapewne ty chciałeś wypić dzisiejszego poranka to również robienie sobie krzywdy. 

Wziął od mojego sparaliżowanego ciała szklankę, podszedł do zlewu, który nawiasem mówiąc też był wmontowany do barku i na moich oczach wylał moją jedną z miłości. 

- I żadnych "ale" Stark, a teraz proszę do łóżka. Wygląda na to, że będę musiał siedzieć byś nie zrobił nic głupiego, a sen jest ci potrzebny pomimo tego iż jest ranek. Idziemy.

Nie odezwałem się słowem, bo dla mojego umysłu było to za wiele. Widziałem naprawdę dużo, wiem o sprawach o których nie wie połowa populacji, mam to co posiada niewiele ludzi, ale wizyty boga który nie żyje, a przynajmniej tak mi się zdawało? Mózg mi się przegrzał, obszar odpowiadający za mowę totalnie się wyłączył.

Poszedłem za nim jak posłuszny sługa (bez skojarzeń). Pozwoliłem rozebrać się (to naprawdę źle brzmi). Ubrania zdejmował ze mnie od góry do dołu z wielką ostrożnością. Podniósł moją koszulkę i szybkim jednocześnie wyrafinowanym ruchem zdjął ją. Już wtedy powstrzymywałem się od przyjemnych dreszczy. Przyklęknął, by zdjąć spodnie. Boże, czy to się dzieje naprawdę? 

Gdy byłem już tylko w bokserkach poszedł do mojej garderoby, pogrzebał w niej trochę i przyniósł mi koszulkę do spania. Było z nią jednak coś nie tak. Okazała się większa od tych które noszę zazwyczaj i... pachniała nim. Gdy popatrzyłem się na niego ten się uśmiechnął. To jedna wielka faza, musiał mi ktoś coś dosypać. 

Położyłem się, przytuliłem głowę do poduszki z myślą, że jutro będzie lepiej. Bo w końcu nie na co dzień czuję obecność kochanej osoby obok siebie, w zasadzie nad sobą. Kiedy głaszcze moje włosy w uspokajającym geście. Kiedy mówi do mnie choć uważa, że go nie słyszę. Kiedy śpiewa cicho usypiającą melodię. Kiedy poprawia moją kołdrę. Rzadko doświadczałem takich sytuacji. Pokochałem je od samego początku. Spałem jak małe dziecko zmęczone całym dniem zabawy. I czułem go do końca. Czułem... Lokiego.

*****

Jednak był to sen, wyobrażenie, ponieważ kiedy się obudziłem nikogo i niczego nie było. A może nie był to wymysł mojej wyobraźni? Bo koszulka którą dostałem nadal pachniała nim...

><><><><><><><><><

Jestem szczęśliwa, że napisałam tego one-shota. Pomysł zrodził się spontanicznie podczas słuchania piosenki o tytule tym samym co tytuł tego opowiadania.

Kierunek tego opowiadania poszedł w zupełnie inną stronę niż w jaką miał iść jednak nadal jestem z niego dumna. 

Mam nadzieje ze wam się spodoba ^^

I do następnego ;*

Ilość słów : 2100 

All the love 
J.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top