Rozdział 2
Czwartek, 11 sierpnia
Mój ulubiony zeszycie z grubą okładką,
Mijały dnie, a jedynym, co robiłam, poza typowymi czynnościami życiowymi (nie sądzę, żebyś, Mój Przyjacielu, chciał o nich słuchać), było oglądanie mapy ze wszystkich stron pod każdym możliwym kątem. Nawet próbowałam za pomocą odbicia lustrzanego. Jednak nic, oprócz tajemniczego znaku przypominającego diament pośrodku poziomego półksiężyca w lewym górnym rogu kartki, nie znalazłam. Próbowałam podpytać ciotkę Meredith, ale ona ciągle zbywała mnie pracą.
- Ta... jasne. Ona i chęć do pracy.- pomyślałam sarkastycznie, mając przed oczami obraz ciotki zakradającej się do biblioteki podczas pracy zdalnej. Gdy do niej wchodziła, potrafiła tam przesiadywać nawet po kilkadziesiąt minut. Zrozumiałabym to, gdyby miała wolne, ale ona przecież pracuje na pełen etat!
Niestety musiałam zejść na ziemię. Nawet, jeśli ta głupia mapa przedstawiała rzeczywiste miejsce, to i tak go nie odnajdę.
Chyba zapomniałam wspomnieć, iż za dokładnie trzy tygodnie idę do szkoły. Nowe miejsce. Nowi znajomi. Nowa atmosfera. Nowe zasady. Ale przede wszystkim, brak przeszłości.
Nie jestem dziewczyną, która będzie się użalać nad stratą przyjaciółki czy chłopaka z powodu przeprowadzki. Dlaczego? Po prostu nikogo takiego nie posiadam. Odkąd pamiętam, miałam problemy w nawiązywaniu relacji z rówieśnikami. Czasem się zastanawiam, czy nie wynika to z braku wzorców w moim życiu. Od dziadków się dowiedziałam, że moja mama zmarła jakoś po moich narodzinach. Na podstawie zdjęć dochodzę do wniosku, iż była niezwykle atrakcyjną kobietą o dziecięcej urodzie, co na swój sposób musiało być rozczulające. Miała małe oczy w odcieniu bezchmurnego nieba w słoneczny dzień. Podobno jej naturalne włosy były w takim samym odcieniu, co moje, czyli bardzo ciemny blond, na który i tak wszyscy mówią „brąz". Do tego okrągłe, wiecznie zarumienione policzki. Ciekawe, czy dzięki temu nie musiała tracić czasu na makijaż... Z resztą, nie powinna chcieć go nigdy robić. Na tych wszystkich zdjęciach, które są jedynym, co mi po niej zostało, była naturalna i piękna jednocześnie. Po co więc ukrywać się w takiej sytuacji pod warstwą innej wersji siebie? Nie to, co ja. Ja powinnam malować się codziennie. Może wtedy otoczenie w końcu by mnie zaakceptowało. Gdybym tylko mogła przybrać maskę...
Tematu ojca nikt nigdy ze mną nie poruszał, jednak wiem, iż jako jedyny mężczyzna pod dachem rodzinnym stchórzył. Skąd ta pewność? Otóż, gdy miałam z jakieś jedenaście lat, dziadkowie postanowili sprzedać dom i z niewiadomych mi przyczyn nagle przeprowadzić się do mniejszego miasta. Wtedy sprzątałam bardzo stary, zakurzony strych, do którego prowadziły skrzypiące drzwi, których dźwięk przez lata odstraszał mnie od spędzania tam wolnego czasu. W jednym z otoczonych ze wszystkich stron pajęczynami i prawdopodobnie dawno nie otwieranych pudeł znalazłam zdjęcie, z tyłu którego był krótki list pożegnalny od nijakiego Zacka Evans do mojej rodzicielki- Natalie.
Moje imię i nazwisko już znasz. Szczerze mówiąc, takie informacje na mój temat powinny ci wystarczyć, gdyż jako Pamiętnik (bez urazy, oczywiście) nie potrzebujesz wiedzieć, jak wyglądam. Ty jako jedyny, prócz mych dziadków, nie będziesz mnie oceniał po pozorach.
W związku z brakiem postępów w sprawie tajemniczej mapy, postanowiłam dokończyć to, co zaczęłam w zeszłym tygodniu. Parter, na którym znajdował się wąski, jednak ciągnący się przez prawie całą szerokość budynku, przedpokój, kuchnia wyposażona w nowoczesny sprzęt (i wyspę- widziałam taką pierwszy raz w życiu! W dodatku te stylowe wysokie krzesła... Jak one się nazywały? Ciotka mi mówiła... A, tak! hokery), niewielka łazienka gościnna z prysznicem, przestronny salon, w rogu którego stała kanapa narożna, a naprzeciw niej- kominek, wyjście do ogrodu i schody, już widziałam. Na pierwszym piętrze korzystałam do tej pory jedynie ze „swojej" sypialni i większej od tej na dole łazienki z wanną. A! I widziałam przez próg bibliotekę, do której tak często zagląda ciotka. Dlatego to właśnie od tego poziomu kontynuowałam zwiedzanie. Dosłownie. Przemierzając kolejne zakręty, odniosłam wrażenie przebywania w muzeum, w którym otaczające mnie elementy mogłam oglądać do woli, ale ze świadomością, że należą do kogoś innego. Gdy minęłam kolejne drzwi wyglądające jak wszystkie poprzednie, dotarłam wreszcie pod bibliotekę. Prowadziły do niej ostatnie drzwi w korytarzu, dzięki czemu nie miałam większej trudności z trafieniem tutaj. Podeszłam niespiesznym krokiem i złapałam za klamkę. Kiedy po opuszczeniu, miałam ją popchnąć do przodu, aby drzwi się otworzyły, niespodziewanie usłyszałam poważny głos:
- Cortney. Potrzebujesz czegoś?- spytała ciotka, która pojawiła się znikąd. Odwróciłam w jej kierunku głowę, zaskoczona tonem jej wypowiedzi. Jej radosna, do tej pory, mimika, ustąpiła miejscu skupieniu i podniesionym brwiom. Czyżby znowu przerywała pracę, żeby tutaj przyjść?
- Ja... Chciałam tylko zobaczyć bibliotekę. Nie mogę?
Meredith otworzyła usta, ewidentnie mając coś na końcu języka, jednak zanim jakikolwiek dźwięk zdążył się wydobyć z jej gardła, z powrotem je zamknęła. Chwilę milczała. Prawdopodobnie myślała nad dobraniem odpowiednich słów. Jakby nie mogła rzucić: „tak, możesz", albo „nie, nie możesz". Po co komplikować i tak skomplikowane życie? Czy nie lepiej mówić to, co się myśli, wprost? Bez zbędnych epitetów, porównań czy metafor, jakie stosują pisarze? Wybaczcie, artyści, ale nigdy nie przepadałam za sztuką, a na kartkówkach z lektur ściągałam.
Tylko, mi teraz nie wypominaj pisania tego pamiętnika, Mój Przyjacielu. Kiedyś zrozumiesz, dlaczego to robię, naprawdę. Tymczasem zignoruj sposób, w jaki piszę i posłuchaj, co wydarzyło się dalej.
Otóż ciotka w końcu zebrała myśli i powiedziała całkiem dyplomatycznie:
- Cortney, nie obraź się, ale myślałam, że nie lubisz czytać. Jeśli chcesz jakąś książkę, mogę ci pożyczyć, ale... Nie wchodź tutaj, dobrze? Cały dom jest do twojej dyspozycji. Ogród też. Ale do tego jednego pomieszczenia nie przychodź.
- Ehm... No dobrze, ale tak właściwie dlaczego? Nie, żeby mi wyjątkowo zależało na „pochłanianiu dobrej literatury"...- w tym miejscu zrobiłam cudzysłów w powietrzu, żeby ciotka wiedziała, że się nie myliła co do mojego nastawienia do książek- Po prostu byłam ciekawa, jak wyglądają wszystkie pomieszczenia. Ciociu.
Jak dobrze, iż szybko dopowiedziałam to „ciociu", bo mina Meredith złagodniała, a ona sama nawet zażartowała:
- Czyżbyś nie przyszła tu tylko po to, żeby te wszystkie książki puścić z dymem?
- Twoje książki, ciociu? Nie śmiałbym ich nawet powąchać!- odparłam z rękami uniesionymi w geście obronnym, próbując zachować powagę. Jednak długo nie wytrzymałam i głośno się zaśmiałam. Chwilę później dołączyła do mnie ciocia, wyszczerzona od ucha do ucha. Słysząc jej śmiech, mój jeszcze bardziej się nasilił. Musiałam bardzo się postarać, aby przestać i móc usłyszeć, co ciocia ma mi jeszcze do powiedzenia.
- Kiedyś wszystko zrozumiesz. Tymczasem, może zejdziemy do kuchni i zrobimy obiad?
Kiwnęłam tylko głową, gdyż od śmiechu bolały mnie teraz policzki. Wstęp do biblioteki wzbroniony. Zapamiętam. Nie mam pojęcia dlaczego, ale co z tego? Nic, poza książkami, bym tam nie znalazła. Nie rozumiem, dlaczego ciocia spędza tyle czasu zagłębiona w nierealne, wyidealizowane historie, które nie mają prawa się wydarzyć? Co jest w nich takiego fascynującego? Chyba jednak wolę pomyśleć, co chcę dzisiaj na obiad. To przynajmniej jest prawdziwe i zależne ode mnie. Nie to, co książki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top