Koniec.

- Adrien? - usłyszałem za sobą głos Marinette. 

Odwróciłem się w jej stronę. Była ubrana w czerwoną sukienkę sięgającą jej do kostek. Włosy rozpuściła i spływały falami na plecy oraz ramiona. Na twarzy błąkał się jej mały uśmiech. Jej oczy błyszczały w świetle gwiazd.

- Myślałam, że nie ma cię na balu. - dopowiedziała, podchodząc do mnie. 

- A no byłem tu i tam. Wiesz, kręciłem się wszędzie. - podrapałem się po karku.

- Siedziałeś tu cały czas?

- Tak. - Marinette zachichotała i odwróciła się w stronę miasta. - Ładnie tu. - oznajmiła.

- Mhm.

- Co ci się stało w czoło? - zapytała, a do mojej głowy napłynęły wspomnienia. 

- Jeździłem na deskorolce i się wywróciłem. - skłamałem. 

- Umiesz jeździć na desce? 

- Nie. - zaśmiała się. - W sumie, dlatego tak wyglądam. - po chwili nastąpiła cisza. 

Nie przerwałem jej i ja, i ona. Po prostu było miło siedzieć w tej ciszy i oglądać panoramę Paryża.

- Pasuje ci ten plaster do garnituru. No wiesz biały opatrunek, białe ubranie. 

- Marinette, słuchaj. - dziewczyna spojrzała na mnie. - Prawdopodobnie powinienem powiedzieć to już dawno temu, bo przez cały czas zjadał mnie stres. I może to nie jest najlepszy moment, ale na razie nie jestem pewien, co do końca robię. - westchnąłem. - Podobasz mi się. Może, nie. Źle to ująłem. Boże. - dziewczyna zachichotała. - Jestem zakochany w tobie od pierwszego momentu, kiedy cię zobaczyłem. Zawsze potajemnie do ciebie wzdychałem, patrzyłem, jak siedziałaś na balkonie lub na przerwie. - wyrzuciłem na jednym wdechu i czekałem na odpowiedź dziewczyny, która nie nadchodziła. 

Otworzyłem oczy. Ciemnowłosa była bliżej niż wcześniej. 

- Też cię kocham, Adrienie. - i pocałowała mnie. 

///

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top