Rozdział 30 Jessie...

 Joseph popatrzył na syna z wyraźnie ukazanym zaskoczeniem. Nigdy nie widział syna tak rozdrażnionego i jednocześnie przy tym przybitego. W głowie starał się jakoś racjonalnie wytłumaczyć niespodziewane zachowanie syna. Jednakże nie umiał tego zachowania racjonalnie wyjaśnić. Przez myśl przeszło mu nawet, że jego syn jest kosmitą. Albo, że synowi pomieszało się w głowie. Przez co będzie musiał iść z nim do psychologa.

-John...? Wszystko w porządku...? Nigdy w ten sposób nie reagowałeś...

Pov. John

      A niech to...! Tata ma rację...! To nie jest moje normalne zachowanie... Nie zdziwiłbym się gdyby tata chciał wziąć mnie do psychologa... Miałby ku temu bardzo dobry argument...

-Tak... Wszystko jest w porządku...

-Dlaczego tak zareagowałeś...?

-To dla nas bardzo delikatny temat...

-Jak to...?

Znowu nastała cisza. Po dłuższej chwili Damian obrócił się. Westchnął i odrzekł.

-Może ja to wyjaśnię...

Pov. Bruce

         Damian...? Dlaczego...? Dlaczego to ty masz wszystko wyjaśniać...? A nie ktoś inny...? I dlaczego wydajesz się być taki... ponury...?

  Natalia, która od dłuższego czasu miała położoną głowę na klatce piersiowej chłopaka, podniosła głowę i zrobiła krok do tyłu. 

-To ja może...? Poczekam w samochodzie...

  Po czym zeszła po schodkach  prowadzących z tarasu do parku i poszła w kierunku parkingu. 

Pov. Leila

            Nalatali...?!

W jej ślady poszły też inne dziewczyny a potem chłopacy. Dzięki czemu na tasie pozostał już tylko Damian i rodzice dzieci.

Pov. Aaron

          Viktor...?!

Pov. Jordan

        Weronika...?!

Pov. Joseph

           John...?!

Pov. Axel

      Nela...?!

Przez krótki czas znowu panowała cisza. Ciszę jednak przerwał Bruce.

-Damian... O co chodzi z tą Jessie...?

-To co pan Aaron mówił to prawda... Gdy mieszkaliśmy jeszcze w górach Jessie spędzała z nami bardzo dużo czasu... Chociaż... Dużo to chyba za dużo powiedziane... Była z nami zaledwie pięć lat...

-Dlaczego tylko pięć lat...? Pokłóciliście się z nią...? Ona wyjechała z gór...? Straciliście kontakt...? ...Czy co...?

-Jessie... Zginęła w górach w nieznanych do dziś okolicznościach...

Pov. Bruce

           Co takiego...?!  Zginęła w górach...?!  W nieznanych do dziś okolicznościach...?! To dlatego jest to dla nich delikatny temat...

-Pov.Leila

            Co...?! To straszne...!

-Jako to... Zginęła w górach w nieznanych do dziś okolicznościach...?!

-Może opowiem wszystko od początku...

-...

Damian westchnął.

-Wszystko wydarzyło się w lecie, osiem lat temu... Jakiś miesiąc po piątych urodzinach Jessie... Umówiliśmy się z nią na spotkanie o trzynastej... Jednakże ona się na nim nie pojawiła... Jak się później dowiedzieliśmy od jej mamy... Jessie wyszła tego dnia w góry około godziny dziewiątej rano. Miała wrócić około dwunastej do domu. Jednakże nie wróciła na czas. Nie wróciła nawet na noc. Następnego dnia zaczęto poszukiwania. Jednakże nic nie odnaleźli... Jakieś trzy dni po jej wyjściu z domu, wróciła do rodzinnej wioski. Tyle, że wróciła martwa...

-Jak to wróciła martwa...?

Pov. Bruce

         Co...? Jak mogła wrócić martwa...?!

-Koło wsi płynął strumyk, który był połączony z dużym źródełkiem w górach... Z prądem strumyka przypłynęło jej martwe ciało... Była przebita sztyletem... Została pięć razy postrzelona w to samo miejsce... A w dodatku jej ciało było skute w grubej kostce lodu...

              Emmm... Przebita sztyletem... Postrzelona w to samo miejsce z pięć razy... Ciało skute w grubej kostce lodu... To sposób śmierci pochodzący z dobrego horroru...

-...

-Do dziś nie wiadomo co się wydarzyło w górach... Oraz gdzie i kto to zrobił... Ale nasza grupa bardzo przeżyła jej śmierć... Przez pół roku po jej pogrzebie nikt nie chciał wyjść z swojego domu... A nawet ze swojego pokoju... Parę osób nie mogło w tym czasie nawet jeść...

-Dlaczego...?

-Jessie była naszą bardzo bliską przyjaciółką... Można powiedzieć nawet, że była łącznikiem całej grupy...

-Była łącznikiem...? Jak to...?

-Nasza paczka bardzo się różniła od pozostałych grup w górach... W znacznej większości grup było dużo podobieństw w obrębie swojej grupy... Jednakże nasza grupa... Posiadała o wiele więcej przeciwieństw... Każdy był inny... Inne zainteresowania... Inne Hobby... Inny sposób myślenia... Inny sposób patrzenia i postrzegania świata... Przez co... Nasza grupa potrzebowała kogoś w rodzaju łącznika...

-Łącznika...?

-Tak... Bez łącznika grupy... Naszą grupę można było porównać do klejnotu składającego się z luźnych elementów... Można powiedzieć, że łącznik jest metaforycznie klejem łączącym każdy element w jeden klejnot... Gdy Jessie zginęła... Straciliśmy łącznika przez co, metaforycznie elementy klejnotu rozsypały się w wielu kierunkach... Wszystko zmieniło się po upływie pół roku od jej śmierci...

          Damian... Co się wtedy takiego zmieniło...?!

-Co się wtedy zmieniło...?

-Najprościej mówiąc... Natalii nie wytrzymała samotności... W tym okresie życia Natalii była dość mocno skłócona z tatą... A jej mama przebywała wtedy  na jakiejś delegacji... W gruncie rzeczy... Natalii... Miała już dość samotności... Dlatego wezwała całą grupę na naradę... O dziwo... Wszyscy przyszli... Po dość długiej rozmowie stwierdziliśmy, że nie ma sensu od razu upadać po śmierci jednego członka grupy... Zaczęliśmy wtedy od nowa rozmawiać... Nie obyło się oczywiście od kłótni... Ale Natalii udało się jakoś wszystko załagodzić... Przez co dostała nowym łącznikiem grupy... Do dnia dzisiejszego nie doszło do podobnej sytuacji... Chyba dobrze wyjaśniłem...

  Po usłyszeniu całej historii, żaden z rodziców nie był wstanie odezwać się przez dobre piętnaście minut. Przez głowy rodziców przechodziła powtórka całej historii o dziewczynie zwanej Jessie. Jednak tylko Jordan Smith zwrócił uwagę na odmienne zachowanie Damiana w porównaniu do reszty jego przyjaciół.

-Damian... Mógłbym cię jeszcze o coś spytać...?

        Jordan...! Czego ty się znowu doszukałeś...?! Co ty chcesz się jeszcze dowiedzieć od mojego syna...?!

-Tak...?

-Przeanalizowałem twoją reakcje na zaczęcie tematu o Jessie w porównaniu do innych dzieci... Oni byli załamani... Dziewczyny a nawet chłopacy zaczęli trochę płakać... A ty nie... Dlaczego ty nie płakałeś a oni tak...

       Nie no teraz to już szczyt wszystkiego...! Jordan...?! Każdy przeżywa zdarzenia inaczej...! Że oni płakali to nie znaczy, że mój kochany synek też musi... Chociaż... Nigdy chyba nie widziałem by Damian kiedykolwiek płakał... To byłby... Bardzo dziwny widok... Jak dla mnie...

Bruce nie wytrzymał. Musiał zareagować.

-Jordan...?!

Jordan nie zdążył odpowiedzieć na nagłą reakcję Bruce. Gdyż Damian się wtrącił.

-Da się to prosto wytłumaczyć...

Po wypowiedzeniu tych słów, dookoła chłopaka znów nastała cisza. W tym momencie obiektem ścisłej obserwacji stał się czarnowłosy chłopak opierający się o barierkę tarasu.

-To wyjaśnij... Dlaczego oni płakali a ty nie...?

-To proste... Ja po prostu nie umiem płakać...

Pov. Jordan

               Że co...?! Jak to nie umie płakać...?! To jest w ogóle możliwe...?!

Pov. Bruce

         Co...?! Mój syn... Nie umie płakać...?! Jak to jest możliwe...? Płacz jest najczęściej oznaką smutku... Jak on to w ogóle okazuje...?! A może ma to jakiś związek z tym wspomnianym wcześniej wypadkiem... Muszę się go dzisiaj o to spytać... Albo nie...! Lepiej jutro się spytam... Dziś miał za dużo wrażeń...

-Jak to nie umiesz upłakać...?!

Czarnowłosy chłopak westchnął.

-Przestałem płakać jakieś siedem lat temu...

           On nie płacze od siedmiu lat...?! W przeciągu tego czasu w jego życiu mogło się bardzo dużo wydarzyć... A on mógł to wszystko chować w sobie... Każde uczucia muszą znaleźć kiedyś swoje ujście... A w ten sposób on... Może być od środka rozdarty i bardzo smutny... Chyba powinienem go już zabrać do domu... To będzie najlepsze wyjście...

Bruce podszedł do syna i położył dłoń na jego ramieniu.

Pov. Damian

             Tata...? Co się mu stało...? Może nie powinienem mówić przy nim, że nie płacze od siedmiu lat...? On może to zupełnie inaczej zrozumieć...

  Damian podniósł głowę do góry. Popatrzył się na twarz ojca. Chłopak zobaczył w jego oczach spojrzenie pełne troski i smutku. Bruce obrócił się w kierunku swoich przyjaciół.

-Będziemy się już zbierać... Czas wracać do domu... Do następnego spotkania...!

  Po tych słowach przyjaciele pożegnali się z Bruce'em a on zeszedł z synem po schodach prowadzących od tarasu do parku i skierował się na parking.

-Długo wam zeszło to pożegnanie...

-Troszkę się przeciągnęło... Dick... Ale wracamy już do domu...

Droga do domu zeszła mężczyzną w całkowitej ciszy. Gdy już dojechali do posiadłości, każdy poszedł do swoich pokoi, życząc sobie nawzajem spokojnej nocy.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top