Rozdział trzynasty
Yvonne
Budzi mnie dźwięk otwieranych drzwi, więc przykrywam się cała kołdrą. Nie mija minuta, a czuje zapach świeżo zmielonej kawy i dźwięk zamykanych drzwi. Otwieram oczy, obracając się w stronę aromatu. Na drugiej stronie łóżka leży taca z naleśnikami i filiżanka kawy. Podnoszę się do pozycji siedzącej i biorę filiżankę w dłoń, z której od razu upijam łyk.
– Mało trzeba, by cię zadowolić – słyszę głos. Jego. Głos.
Obracam głowę w stronę dochodzącego dźwięku i dopiero go zauważam. Siedzi na fotelu, jak jakiś pieprzony król. Ma na sobie spodnie od garnituru, czarną koszule z podwiniętymi do łokci rękawami i dwoma rozpiętymi guzikami przy szyi. Przez co widać jego tatuaże i umięśnione przedramiona. Włosy ma w nieładzie, oczy lekko podkrążone i usta wygięte w ten swój arogancki uśmieszek.
Podciągam wyżej kołdrę, bo widzę, jak zjeżdża wzrokiem na moje piersi.
– Co ty tu robisz? – odzywam się podniesionym głosem lekką chrypką.
– Za piętnaście minut zejdź na dół. Czekam na ciebie w salonie.
Wstaje, nic więcej nie dodając.
Opadam na łóżko i podnoszę kołdrę do góry. Upijam jeszcze kilka łyków, schodzę z łóżka i przechodzę do garderoby. Wybieram najskromniejszą bieliznę i ubranie na co dzień. Krótkie spodenki i białą prostą bokserkę. Ruszam z ciuchami do łazienki z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica. Na miejscu znajduję wszystkie potrzebne mi rzeczy, począwszy od pasty do zębów i nowej szczoteczki, żele do twarzy i ciała, szampon i odżywkę. Skoro dał mi piętnaście minut to muszę się wyrobić. Zerkam na okno, które pokrywa prawie całą ścianę i widzę piękną pogodę, więc nie będę musiała suszyć włosów. Wchodzę pod strumień ciepłej wody i oddycham przez chwilę z ulgą. Moje mięśnie od wczoraj są tak napięte, w ogóle cała jestem spięta, bo nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Skoro potrzebuje tylko hakera, to po co trzyma mnie w swoim domu?
Myję się cała żelem, a włosy szamponem o zapachu wiśni. Ciekawe skąd wie, że takich kosmetyków używam? Skąd może wiedzieć, że to mój ulubiony zapach? Czyżby kazał komuś sprawdzić mój dom? To trochę dziwne, nawet jak na niego.
Płuczę ciało, dotykając lekko blizny na prawej łopatce. Trzymając się nadal za to miejsce, przypomina mi się wypadek na studniach, gdy wróciłam z pogrzebu rodziców i słowa lekarza, „Miała pani szczęście, kilka centymetrów obok, a uszkodziłaby pani sobie rdzeń". Poszłam na imprezę, by zapomnieć o wydarzeniach z Tucson. Miałam gdzieś, że nikogo nie znałam. Wypiłam może ze cztery drinki, ale były dość mocne. Tańczyłam na środku salonu, jakiegoś bractwa razem z chłopakiem, który też nie był trzeźwy. W pewnym momencie ktoś na nas wpadł i razem z nim poleciałam na szklany stół. Nic więcej nie pamiętam. Urwał mi się film. Obudziłam się dopiero w szpitalu. Lekarz wytłumaczył mi co się stało, a ja nie mogłam uwierzyć, w to co mówił. Prawda dotarła do mnie dopiero po kolejnych dwóch dniach, gdy mogłam się podnieść ze szpitalnego łóżka i dotknąć dużej blizny, a raczej rozcięcia między łopatką, a kręgosłupem. Przez resztę semestru nie mogłam jej znieść, więc zrobiłam na niej piękny kryjący całość tatuaż. Rzadko go pokazuję. Przedstawia wycieniowaną jaskółkę z rozłożony skrzydłami, a za nią imponujący kwiat orchidei.
Zakręcam wodę i wychodzę z kabiny. Osuszam się ręcznikiem i zakładam bieliznę, spodenki i bokserkę. Przeczesuję mokre włosy, które najpierw osuszyłam ręcznikiem i wychodzę z pomieszczenia, zszokowana tym, że drzwi są dzisiaj otwarte. Idę wzdłuż, korytarzem do schodów prowadzących na dół, dokładnie tak jak wczoraj. W ich połowie widzę siedzącego na kanapie w salonie Verena. Nawet nie obraca się w moją stronę, a wiem że na pewno słyszy, że idę. Gdy staje niedaleko kanapy, on podnosi się, zerkając na mnie przelotnie.
– Spóźniłaś się – mówi oschle. – Nie lubię na nikogo czekać. Zapamiętaj.
Rusza w kierunku schodów, lecz je omija i idzie pod nimi do zamkniętych drzwi. Otwiera je, a mi ukazuje się pokój pełen monitorów i komputerów. Od razu na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Zapiera mi dech w piersiach. Rozglądam się dookoła. Na jednych monitorach są obrazy z kamer, przedstawiające całą jego ziemię i każdy zakamarek domu. Na innych zaś jakieś giełdowe sprawy, a ja podchodzę do tego biurka, przy którym są wyłączone. Zerkam niepewnie na mężczyznę.
– To są twoje. Siadaj – mówi, podnosząc lekko kącik ust.
– Mogę? – pytam nieco podekscytowana, bo jeszcze nigdy nie pracowałam na takich cudach.
– Po to cię tu przyprowadziłem.
Siadam wygodnie w fotelu i uruchamiam cały sprzęt. Zero zacinana, loguje się może po ośmiu sekundach.
– Gdzie masz te pliki? – Drexel odzywa się po chwili.
– W mojej torbie z rzeczami.
Mężczyzna z pokoju i wraca po kilku minutach, kładąc torbę koło biurka. Siada niedaleko mnie, na jednym z wygodnych foteli na kółkach. Chwytam torbę, otwieram ją i szukam mojego pendrive. Uśmiecham się, bo znalazłam moją zgubę, Olafa. Podłączam urządzenie i kątem oka dostrzegam jak Drexel podchodzi w moją stronę, a potem czuję jak opiera ręce, o oparcie mojego fotela, wpatrując się w monitor, który mam przed sobą. Czekam chwilę, aż załaduje mi się okno. Po dosłownie kilku sekundach znów widzę trzy foldery.
– Który otworzyć? W pierwszym są jakieś nazwiska, w drugim adresy, a w trzecim Martinez. To znaczy jego imię i jakiś opis.
– Adresy na sam koniec. Tam są schowane moje kradzione narkotyki i broń. Do nazwisk też wrócimy później. Otwórz ten z Martinezem.
Klikam na folder, a po otwarciu ukazuje się jego imię. Zjeżdżam niżej, gdzie są wypisane jakieś powiązania. Nawet nie wiem o co chodzi.
– Zjedź jeszcze niżej – mówi.
Robię to. Trasy, jakieś numery i na końcu jest jego zdjęcie. Wciągam gwałtownie powietrze i opieram się o oparcie fotela. Serce wali mi jak szalone i zaczynają mi się pocić dłonie. Zaczynam szybciej oddychać. Co tu jest grane?
– Po twojej reakcji, łatwo mogę stwierdzić, że znasz tego pana? – mówi Veren, obracając mój fotel przodem do siebie.
Kuca przede mną i wpatruje się prosto w moje oczy. Nie potrafię nic powiedzieć, jedynie kiwam lekko głową.
– Gdzie?
Mija chwila zanim cokolwiek z siebie wyduszam.
– Był na pogrzebie moich rodziców i...
– I co?
– On... on pracował z moim wujem. Mówił, że nazwa się Santos.
– Co się stało z twoim wujem? – Drexel podnosi jedną brew.
– Nie żyje.
– Ciekawe. – Wstaje i wyciąga telefon.
– Co jest tak ciekawe? – pytam lekko zmieszana, a on przykłada telefon do uch.
– Wiem, że podejrzewasz mnie o zabicie twoich rodziców. Jednak prawdziwy zabójca widnieje na zdjęciu. – Wskazuje palcem na monitor.
Kiedy tylko słowa do mnie dochodzą, krew odpływa z mojego ciała. Nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa. Jest mi duszno. Bardzo duszno, tak, że nie mogę złapać oddechu. Jak to nie on jest zabójcą?! Veren rozmawia z kimś przez telefon ale nie rejestruje nic. Kompletnie nic, co mówi. Obracam się przodem do ekranu i wpatruje w siwego starszego pana. Rozmawiał ze mną na pogrzebie rodziców. Jestem pewna, że to on. Ten drań miał czelność podjeść do mnie i mi współczuć?
– Wszystko w porządku? – Zauważyłam postawioną obok klawiatury wodę. – Napij się.
Wzięłam kilka łyków, jednak szok na mojej twarzy szybko nie znikał. Dlatego pan Tusan mówił, że nie ma stu procentowej pewności. Ale czy to coś zmienia? Jedynie to, że inaczej mogę spojrzeć na człowieka obok mnie, oczywiście jeśli mówi szczerze.
– Skąd mam wiedzieć, że to prawda?
– Nie mam potrzeby kłamać, a wszystkiego i tak dowiesz się w swoim czasie. Znajdziesz go?
Marszczę czoło i kiwam głową. To dla mnie łatwizna.
– Owszem.
Wchodzę na OneDrive i loguję się na swoje konto Microsoft. Kątem oka patrzę, czy Veren obserwuje to co robię, ale tak jest. Ściągam swój program, a po chwili go uruchamiam. Czekając aż się załaduje rzucam do Drexela.
– Potrzebuje kawę, telefon i słuchawki.
Podchodzi do drzwi i je otwiera. Widać, że zależy mu bardzo na tej informacji, bo nawet nie powiedział do mnie słówka.
– Maxima, potrzebuje kawę, telefon i słuchawki dla Yvonne, na już – krzyczy, zamyka drzwi i siada na swoim miejscu. – Ile to potrwa?
– Chwilę. – Uśmiecham się i loguję już w swoim programie.
Nie mija minuta, a przychodzi kobieta ze wszystkim, co jest mi potrzebne i zauważam, że Maxima to gosposia. Biorę kilka łyków, podłączam słuchawki do telefonu i wchodzę na YouTube. Uruchamiając swoją ulubioną piosenkę do hakowania, zaczynam działać. Przeskakuję kilka oprogramowań i zabezpieczeń, po czym włamuję się na kamery, aby złapać dobre zdjęcie Martineza, bo to w folderze jest mało wyraźne. Ustawiam datę pogrzebu rodziców i przewijam do odpowiedniego punktu. Przybliżam i kopiuje mimikę Santosa. Wrzucam ją do swojego programu, a ten zaczyna go szukać. Po kilku sekundach i łykach kawy mam jego lokalizację złapaną przez kamery z hotelu. Kończy się akurat moja piosenka Lum!x & Gabry Ponte - Monster ( Robin Schulz Remix ). Obracam się w stronę Verena, kiedy na monitorze pokazuje się czerwona kropka.
– Makau.
Podnosi na mnie skupiony wzrok znad telefonu.
– Będzie na turnieju pokera. Słyszałem, że lubi się na takich pojawiać, chociaż do mnie rzadko wpada.
– Skąd wiesz?
– Ja wszystko wiem. Na takich turniejach zazwyczaj pojawiają się duże szychy. Jak nie u mnie, to właśnie tam. Najlepszy czas na interesy.
– Mówisz poważnie? – Marszczę czoło.
– A wyglądam na takiego co sobie lubi pożartować? Wejdziesz na głównego pokera.
– Przecież wejście na tę grę pewnie kosztuje ze dwieście tysięcy. Nie mam tyle, poza tym ja nigdy nie grałam w takim turnieju.
– Dasz radę. A pieniądze mam ja. Chcesz się zemścić na człowieku który zabił twoich rodziców czy nie? – unosi jedną brew wbijając we mnie swój intensywny wzrok.
Otwieram szeroko buzie. Odebrał mi prawie wszystko co miałam. Lepiej się poczuję, gdy będę wiedziała, że nie chodzi już po ziemi? Tego nie wiem.
– Szczerze mówiąc...
– To zagrasz – przerywa mi i wstaje. – Wylatujemy wieczorem. Maxima przygotuję ci kreację.
– Ale...
Nie kończę, bo wychodzi, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Doprowadza mnie to już do białej gorączki. Chciałam po prostu zobaczyć się ze Steph! Wkurzona, mało myśląc, zamykam tylko program i wychodzę z pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top