Rozdział trzydziesty.
Yvonne
Czuje mdłości, tak okropne, że zaraz po prosty zwymiotuję na podłogę obok łóżka. Nim zdążę się podnieść i powiedzieć pilnującemu mnie mężczyźnie, żeby przyniósł mi miskę. Wyciągam głowę poza łóżko i puszczam pawia.
– Co zrobiłaś!? – wrzeszczy łysol. – Nie umiesz mówić? Myślisz, że kto to teraz posprząta?
– Ty – rzuca Martinez, gdy wchodzi do pokoju. – Zawołaj Kasandrę, ona się tym zajmie.
– Oczywiście.
Wycieram usta przedramieniem i wracam do pozycji leżącej. Nadal mi się kręci w żołądku. Czyżby to ten zastrzyk, który mi podał Pablo, źle na mnie podziałał? Santos stoi przed moim łóżkiem wpatrując się we mnie swoimi szarymi oczami.
– Jak to jest, że mój najlepszy haker nie mógł cię dopaść? Mylił dziewczyny, miejsca.
– Kamuflowałam się – odpowiadam ledwie słyszalnie.
– No właśnie... i ściągnęłaś wszystkie dostawy jakie chciałem przejąć, a to nie było łatwe, bo dobrze chroniłem te dane. – Siada na skraju łóżka. – Ten program faktycznie musi być tak dobry, jak opisał go Pablo. Lecz jest jeden problem.
Przełykam ślinę, wiedząc, co zaraz powie.
– Skoro to twój program, to ty potrafisz go najlepiej obsługiwać – zerka na okno, a potem wraca spojrzeniem do mnie. – Będziesz dla mnie pracować.
Wypuszczam powietrze z płuc. Dlaczego tym razem intuicja mnie nie zawiodła?
– Niekoniecznie. Każdy dobry haker będzie wiedział, jak postępować z takim programem. A ten który był w hotelu i wszystko powyłączał na twoją korzyść, będzie umiał – stwierdzam, nawet nie patrząc w jego stronę, tylko na dłonie splątane ze sobą na wysokości mojego brzucha.
Martinez nie odpowiada, bo do pokoju wchodzi piękna kobieta. Od razu rzucają mi się w oczy jej krągłości i piękne brązowe długie włosy. Już gdzieś ją widziałam. Przechodzi obok łóżka z ręcznikami papierowymi i płynem. Ma na sobie obcisłe różowe dresy i taką samą bluzę. Kuca obok kałuży, którą zrobiłam i zaczyna ją wycierać. Martinez nie spuszcza z niej wzroku, ale nie patrzy się na nią jak na kogoś kogo pożąda, lecz na kogoś, kogo skarci, jak szybko się tym problemem nie uwinie i stąd nie wyjdzie.
– Pospiesz się! – krzyczy do kobiety. – Nie mam całego dnia.
– Już tato. – Ostatni raz przeciera, zabiera zużyte ręczniki i wychodzi z pokoju.
Martinez zaciska szczękę i pięści, a mnie właśnie olśniewa. Wiem, gdzie ją widywałam. Przychodziła do nas do klubu. Pracowała tam jako... zakrywam usta dłonią, a żeby Santos się nie połapał szybko wypalam.
– Znów mi niedobrze... – jęczę.
– Zawołam Pablo, żeby dał ci coś na wymioty. Noah przyniesie ci coś do jedzenia i może zaprowadzić cię do toalety. To wszystko. Później trafisz do piwnicy.
Kieruje się w stronę drzwi, jednak rzuca jeszcze na odchodne:
– Spotkam się dzisiaj z twoim ukochanym, mam nadzieję, że dobrze go zapamiętałaś.
Zachłystuję się powietrzem. Z bijącym sercem wołam do niego, bo wiem, że za drzwiami jeszcze mnie usłyszy.
– Zrób mu coś, a to ja cię zniszczę! – Zaczynam szarpać za kajdanki i nagle czuje okropny ból, jednak nie to jest ważne. Ważne jest to, że się rozpięły. Widocznie Pablo nie zapiął ich tak jak trzeba. Nagle w moim ciele zaczyna buzować adrenalina, bo jestem sama w pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top