Rozdział pierwszy.


Minęły dwa lata od morderstwa moich rodziców. Sprzedałam ich restaurację, spłaciłam dom, studia. Mimo wszystko ciężko było pogodzić mi się z tym, że ich więcej nie zobaczę, ale dla nich ukończyłam naukę i wróciłam do miasta. Żyje z dnia na dzień. Po powrocie znalazłam pracę w jednym z tutejszych klubów jako barmanka. Dobrze płacą, pasują mi zmiany i pozostali pracownicy, zresztą najważniejsze jest to, że ciągle mam przy sobie swoją przyjaciółkę.

Oddycham w końcu z ulgą. Właśnie skończyłam nocną zmianę. Siadam na samym końcu w autobusie i opieram nogi o przeciwne siedzenia. Mało kto jeździ o tej godzinie, więc starsze panie nie zwrócą mi uwagi, że brudzę siedzenie, na którym one muszą potem siedzieć. Spuszczam czapkę z daszkiem na oczy, owijam się szczelniej swetrem i odprężam na te parę przystanków, które zostały do przejechania. Mimo tego, że mamy lato, wieczorami odczuwam lekki chłód, tym bardziej gdy jestem zmęczona. Nagle otwieram gwałtownie oczy, bo uderza mnie coś w nogę. Mam ochotę się podnieść i wywinąć temu komuś, za zakłócanie mi spokoju. Jednak się powstrzymuję, dostrzegając nade mną kierowcę.

– To przystanek końcowy. Musisz opuścić pojazd, bo kończę zmianę – informuje mnie beznamiętnie.

No to pięknie. Znowu to samo. Przecieram oczy dłońmi i powoli podnoszę się do pozycji stojącej. Jęczę. Tak mnie bolą nogi, że raczej nie dojdę do mieszkania. Wychodzę z autobusu i przystaje na przystanku. Wyciągam z mojego kochanego plecaczka portfel, gdzie schowałam wszystkie dzisiejsze napiwki. Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, pięćdziesiąt dolarów. Dobra, mogę sobie pozwolić na taksówkę do domu. Wyciągam telefon, klikam kilka razy na ekran i nic. Przyciskam klawisz z boku, również nic. Super, rozładował się. Ale co się dziwie, skoro nie ładowałam go chyba od dwóch dni. Tupię nogą i siadam na ławce na przystanku. Czy może mnie spotkać coś gorszego? Ja tylko marzę o swoim ciepłym łóżku. Wyrzucam ręce w górę, kiedy przejeżdża koło mnie auto ochlapując mnie od stóp do głowy wodą z kałuży. Jeszcze tego brakowało! Akurat musiało padać, jak byłam w pracy. Warczę pod nosem i podnoszę się gwałtownie.

– Dzięki! – krzyczę za kierowcą, który ewidentnie ma w dupie ludzi chodzących po chodniku.

Nie dość, że jeździ po mieście więcej niż nakazują przepisy, to jeszcze mając mercedesa pewnie uważa się za pana i władcę! Wystawiam mu dodatkowo środkowy palec i ruszam w stronę swojego mieszkania, do którego mam jakieś pięć mil. Może akurat uda się złapać po drodze jakąś wolną taksówkę i odetchnę.

Po dotarciu do domu od razu rzucam się na łóżko. Nawet nie raczę się umyć. Zrobię to po prostu rano, bo gdy kładę głowę na poduszce, odpływam jak niemowlę, po całym dniu zabawy.

Budzi mnie trzask drzwi. Podnoszę głowę i obracam w stronę wejścia do mojego pokoju. Mrużę oczy, żeby wyostrzyć obraz.

– Nie można się do ciebie dodzwonić! – krzycząc wpada do mojego pokoju Stephanie.

Znamy się od zawsze. Mieszka z tatą w domku obok. Jej mama zostawiła ich, gdy miała siedem lat. Od tamtej pory traktowała moją jak swoją. Do tego feralnego dnia. Kocham ją jak siostrę, jednak czasami mam ochotę udusić. Tak jak teraz. Moja głowa znów opada na poduszkę.

– Miałaś dać mi znać, gdy dojedziesz do domu, Yvi.

– Telefon mi się rozładował – mamrotam nadal trzymając twarz w poduszce. – Daj mi jeszcze spać!

– Kochana. – Czuję, jak siada na krawędzi mojego łóżka. – Jest druga po południu.

Że co, kurwa? Podnoszę się gwałtownie, sięgając na szafkę nocną po zegarek. Faktycznie jest siedem po drugiej. Odkładam go z powrotem z hukiem i zerkam na Steph.

– Jestem głodna. Skoro już przyszłaś, to przydaj się do czegoś i zrób śniadanie. – Uśmiecham się złośliwe i spycham ją powoli z łóżka.

Podchodzi do fotela, bierze poduszkę i rzuca nią we mnie.

– Ale z ciebie zołza. – Pokazuje mi język. – Ale zrobię to dla ciebie, dlatego, że pozwoliłaś mi wczoraj wyjść wcześniej z moim facetem. – Puszcza mi oko i rusza w stronę kuchni.

Cieszę się, że po śmierci rodziców mam swój dach nad głową. Został mi po nich mały dom na osiedlu Urgent Centre. Kupili go, gdy miałam pięć lat. Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam dostając wymarzony pokój. Do tej pory go nie zmieniłam. Nadal ma fioletowe ściany i szarą tapetę. Jedyne co wymieniłam, to łóżko, ponieważ na poprzednim nie dało się już spać. W pokoju mam jeszcze małą łazienkę z moją ukochaną wanną. Po wejściu do domu na lewo jest salon, a na prawo kuchnia z jadalnią. Nic wielkiego. Rodzinny domek, którego opłacenie kosztuje mnie fortunę. Naprzeciwko mojego był pokój rodziców. Przełykam ślinę, dopiero jakieś dwa miesiące temu pozbyłam się stamtąd rzeczy. Wszystko jest poskładane w magazynie, który wynajmuje na obrzeżach miasta, a w pokoju umieściłam biurko, komputer, sofę i cztery monitory wiszące na ścianie.

Wzdycham i kieruje się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Przeraża mnie trochę to, że poszłam spać w tak opłakanym stanie. Podnoszę koszulkę do nosa, która śmierdzi stęchlizną. To na pewno przez tego kierowcę, który mnie ochlapał. Ściągam wszystkie swoje ubrania, wrzucam je do kosza na pranie i wchodzę do wanny wkładając baterie na umieszczonej na ścianie wkładce, żebym mogła brać również prysznice.

Czysta owijam się ręcznikiem i związuje włosy w turban z ręcznika.

– Co tak ładnie pachnie? – pytam podnosząc głowę i wciągam zapach przygotowywanej przez Steph potrawy.

– Jajka z bekonem. – Zerka na mnie przez ramię. – Nic więcej nie miałaś w lodówce. – Przewraca bekon. – Musisz iść na zakupy.

– Tak, wiem. – Macham ręką i siadam przy stole, gdzie czeka na mnie moja ulubiona kawa. Od razu biorę kilka łyków.

– Lukas napomknął mi, że dzisiaj grają w Modern Club na zapleczu.

Nakłada śniadanie na dwa talerze i siada przede mną, kładąc jeden przed moim nosem.

– Muszę naładować telefon. – Zabieram się za jedzenie i z pierwszym kęsem mój żołądek czuje się jak w niebie.

– Spokojnie, gdy się kąpałaś podłączyłam ci go do ładowarki. – Kręci głową. – Czasami jesteś taka nieogarnięta.

Ignoruję jej komentarz.

– Wspomniał o której ten poker?

– Tak, o ósmej wieczorem.

– Super, po nim zdążę jeszcze na nocną zmianę w klubie. – Uśmiecham się.

Kończymy śniadanie w momencie, gdy rozlega się pukanie do drzwi.

– To Lukas. – Steph dokańcza swoją kawę i rusza mu otworzyć. – Posprzątasz po nas? – Przechyla głowę i otwiera drzwi.

– Jasne. – Wstaje i macham do chłopaka. – Hej, Lucas.

– Cześć, Yvi. Będziesz o ósmej?

– Oczywiście – odpowiadam wkładając talerze do zlewu z zamiarem umycia ich, kiedy wyjdą.

– Stawka na wejście to dwa tysiaki.

Otwieram szeroko oczy. Dużo. Bardzo dużo. Nawet nie wiem czy tyle mam.

– Jeśli nie masz możemy ci pożyczyć. Nie zaproponowałbym ci tej rozgrywki gdybym wiedział, że przegrasz. – Puszcza mi oczko, czym od razu poprawia mi humor.

Lukas jest super przyjacielem. Gdy zeszli się ze Steph, od razu nawiązałam z nim kontakt taki sam jak z nią i traktuje go jak starszego brata.

– Nie ma sprawy. – Zbywam ich ręką. – Przeliczę moje fundusze i się odezwę.

– Super. – Obejmuje Steph. – To my ruszamy, trzymaj się!

– I dzięki za śniadanie! – woła jeszcze moja przyjaciółka.

Kręcę głową i zabieram się za mycie naczyń. Nie każdy znajdzie idealnego mężczyznę dla siebie. Gdy wyjechałam na studnia, Steph poznała w klubie Lucasa. Wysoki, przystojny blondyn z lekko przydługimi jak dla mnie włosami. Prosty nos, wąskie usta i ładne białe zęby, które są zdobione aparatem. A ja? Podczas studiów umawiałam się z trzema chłopcami. Bo inaczej ich nazwać nie można. Jeden spotykał się ze mną, żebym pomagała mu za darmo z naukami ścisłymi. Drugi myślał, że może się do mnie wprowadzić do pokoju w akademiku. Argumentował to tym, że przecież i tak mieszkałam sama. Trzeci po prostu myślał tylko o jednym. Co chwile komplementował moją urodę, twierdząc, że jestem bardzo podobna do Gal Gadot, w której zawsze się podkochiwał. Być może coś w tym jest. Mam owalną podłużną twarz, duże brązowe oczy i włosy, a także korzenie w Izraelu. Skończyłam naszą znajomość dość szybko. Nie dałam mu się wykorzystać.

Każdy mężczyzna, jakiego spotykałam, czegoś ode mnie chciał, dlatego uważam, że mój idealny facet nie istnieje. Poza tym jeszcze żaden do tej pory nie zrobił na mnie wrażania.

Kończę wycierać naczynia i idę się ubrać. Wciskam na siebie szorty i zwykłą bokserkę. Wracam do kuchni i otwieram lodówkę. Steph miała rację, świeci pustakami. Biorę jedną z karteczek, które zawsze trzymam przy lodówce i piszę listę zakupów. Znając siebie, gdybym tylko weszła do sklepu, nie pamiętałabym połowy rzeczy, a tak przynajmniej mam wszystko co potrzebuje. Zapisaną kartę wkładam do portfela, który chowam do plecaka, po czym zarzucam go na ramię i wychodzę z domu.

Na szczęście sklep mam niedaleko, wystarczy, że przejdę niewielki skrawek zieleni, otworzę furtkę od ogrodzenia i jestem na parkingu Targetu. Idę wszerz sklepu, gdzie mało kto parkuje i przez całą drogę mam dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Staję na chwile i zaczynam oglądać się za siebie, ale nikogo nie ma na polanie, więc ruszam dalej. Mijając kilka aut, dochodzę do wniosku, że jestem w miejscu publicznym i to uczucie nie powinno mnie dziwić.

Wracając do domu również czułam się obserwowana, ale wzruszyłam ramionami i przyspieszyłam kroku. Po przekroczeniu progu, zamykam drzwi na klucz i od razu rozpakowuję zakupy do lodówki i szafek, po czym idę szukać swojego telefonu. Steph mówiła, że podłączała go do ładowania, więc sprawdzam wszystkie gniazdka. Znajduję go w salonie na szafce koło kanapy, od razu na nią siadając. Mam dziesięć powiadomień. Osiem wiadomości od Steph, jedna od Lucasa, a ostanie od naszej managerki klubu. Czytam oczywiście tą najważniejszą, czyli od Lucasa, który dzisiaj wkręcił mnie na partyjkę pokera. Zaraz muszę przeliczyć moje oszczędności czy w ogóle mam na wejście.

Lucas: Dzisiaj o ósmej. Za Walgreens są magazyny. Pierwszy po prawej. Tam nas znajdziesz.

Od razu w głowie układam plan, jak tam dotrzeć. Jedzie tam chyba 201. To zajmie mi może jakieś dwadzieścia minut. Od razu piszę Lucasowi, że będę.

Czytam kolejne wiadomości.

Pani Margaret: Yvonne, dzisiaj Cię potrzebuję na dokładkę od 22,23-4.

Nie wiem po co mi przypomina o tym smsem, skoro wczoraj mi mówiła to przed wyjściem. Wzdycham, opieram nogi o mały stoliczek przed kanapą i czytam smsy od Steph.

Steph: Jesteś już w domu?

Steph: Dawno powinnaś być już w domu!

Steph: Jak zostałaś dłużej na zmianie, uduszę tę jędze Margaret!

Chichotam i czytam dalej.

Steph: Nadal się u ciebie nie świeci! Wszystko w porządku?

Steph: Jak się nie odezwiesz dzwonie na policję!

Steph: Zabiję cię! Masz rozładowany telefon! Nauczysz się w końcu podpinać go pod ładowarkę!

Nie chce mi się już ich czytać. Późno skumała, choć to nie pierwszy już raz, gdy mam rozładowaną komórkę. Od sprawy z rodzicami, gdzie do tej pory nie wiadomo kto ich zastrzelił, choć i tak wszyscy to wiedzą, nie przywiązuje się zbyt mocno do telefonu. Zmieniam numer co miesiąc i wykonuje mało połączeń.

Koło godziny siódmej wieczorem wkładam na siebie elegancką, dopasowaną czarną sukienkę. Kupiłam ją miesiąc po przeprowadzeniu się tu na stałe. Muszę wyglądać na poważnego gracza. Do niej zakładam czółenka w tym samym kolorze i idę do kuchni wypić kawę. W odłożonych pieniądzach mam dwa i pół tysiąca, więc mam nadzieje, że szczęście mnie dzisiaj nie opuści i wygram wszystko, czyli dziesięć tysięcy. Aż serce zaczyna mi walić szybciej, odkąd gram nie było tak wysokich stawek. Choć wiem, że ludzie wyżej postawieni grają o miliony. Dokańczam kawę, kubek odstawiam do zlewu i ruszam na przystanek autobusowy.

Po dotarciu na miejsce, sprawdzam godzinę na zegarku, wskazuje równo siódmą pięćdziesiąt sześć wieczorem. Biorę wdech i otwieram drzwi magazynu, o którym mówił Lucas. Przechodzę przez próg i dostrzegam czterech mężczyzn siedzących przy stole, plus Lucasa stojącego przed nimi. Poznaje trzech, pana Giovaniego, Gilberta i Scuarta. Czwartego nie znam. Jest młody, na pewno młodszy ode mnie, ale niezbyt dużo. Nie chcąc się na niego zbyt długo gapić, zajmuje ostatnie wolne miejsce.

– Witam panowie. – Zerkam na każdego po kolei, jednak najmniejszą chwilę poświęcam nieznajomemu brunetowi, który wbija we mnie wzrok. – Nazywam się Yvonne. – Uśmiecham się nieśmiało.

– Witamy – odpowiadają równocześnie wszyscy trzej, a brunet tylko na mnie zerka.

– W takim razie ja również witam wszystkich. Nazywam się Lucas i dzisiaj będę waszym krupierem.

Po tych słowach z uśmiechem wyjmuje nową talie kart. Tasuje i rozdaje nam po dwie karty. Kładę dłonie obok i lekko je odchylam, aby nikt nie zobaczył. Dziewiątka i walet. No nieźle. Wszyscy licytujemy, po czym Lucas rozpoczyna wykładanie trzech kart na stół. Krzyczę w myślach ze szczęścia. Dama i siódemka. Nie wierze, że już podczas pierwszej kolejki tak mi się poszczęści. Trzecia to as! W duchu się cieszę, bo mam ładne karty do strita. Zaczynamy kolejną licytacje, po czym Giovani pasuje. Wysuwam swoje żetony potwierdzające to, że wchodzę dalej. Chciałabym kiedyś zagrać z poważnymi graczami. Wejść do pięknego pokoju zdobionego zlotem, usiąść jak królowa na fotelu projektu Eileen Gray i ograć największe szychy. Każdy może mieć jakieś marzenia, na razie muszę uzbierać kasę na czarną godzinę.

– Dobrze, Giovani pasuje, rozdaje dalej.

Lucas kładzie na stole kolejną kartę. Dziesiątka. Dobra, ta rozgrywka jest moja. Bankowo. Zaczynamy znów na lewo od Lucasa, więc teraz zabiera słowo Gilbert, lecz on pasuje, a Scuart podbija dwoma żetonami. Spoglądam na bruneta z bursztynowymi oczami, które mają w sobie jednak sam chłód. Podbija o jeden żeton więcej, dlatego ja wykładam tyle samo co on, a Scuart dodaje jeden. Lucas już chce położyć ostatnią kartę na stole, ale zanim do tego dochodzi odzywa się pan mroczny.

– Może panowie – zerka na mnie – i pani, napijemy się po małym drinku? – Jego głos, ochrypły, niski, ale jeszcze trochę młodzieńczy, co dodaje mu tylko seksapilu. – Pijam tylko dwudziestosześcioletnią Glendfiddich, może być?

Mężczyźni kiwają głowami, więc ja również przytakuję. Jeden nikomu nie zaszkodzi, poza tym zanim dojadę do pracy już dawno wyparuje. Podnosi rękę i kiwa palcami. Z ciemności wychodzi wysoka ruda kobieta z tacą, na której już leżą gotowe drinki. Koło każdego z nas stawia po jednym i odchodzi.

– Lucas, możesz kontynuować – mówi tajemniczy brunet, upijając łyk ze swojej szklanki.

Zerkam na napój, whisky. Oczywiście. Czemu oni zawsze muszą pić whisky? W tym czasie Lucas kładzie ostatnią kartę na stole. Ósemka. O tak panowie mam strita! Upijam malutki łyczek i od razu się krzywię, lecz tylko w duchu. Z mojej twarzy niczego nie są w stanie odczytać. Scuart dodaje jeden żeton, mroczny również, więc ja robię to samo. Każdy odsłania swoje karty, a po chwili kierują na mnie wzrok. Wzruszam ramionami i zabieram żetony. Scuart miał damę, więc to para, a mroczny trójkę dych.

W następnym rozdaniu pasuje po wyłożeniu czwartej karty, a partię wygrywa brunet. Trzecie rozdanie kończy się moją wygraną, na stół położyłam kolor. Czwarte wygrywa Giovani, pokazując nam fula. Lecz ostatnie, piąte rozdanie wywaliło im kory. Dosłownie. Gdy położyłam karty na stół, wszyscy mieli oczy okrągłe jak spodki i szeroko otwarte buzie. Zabieram swoje żetony ze stołu nadal patrząc na dwie karty, które położyłam. Dama i król pik. Na stole zaś były as, walet i dycha. Królewski poker.

– Gratulacje – mówi Giovani. – Musisz mieć magiczne dłonie. – Wskazuje głową na stół. – Rzadko się zdarza taki pokaz.

– Dziękuję. – Uśmiecham się lekko.

– Może zagramy jeden na jeden ostatnią partię? – pyta brunet. – Jeśli wygrasz podwoję twoją wygraną.

– A jak wygra pan?

Kąciki ust podnoszą mu się do góry. Dobrze, że Lucas przerwał nam tą krótką rozmowę.

– Jest dziewiąta trzydzieści, mogę coś dla państwa jeszcze zrobić?

– Nie. – Odpowiada zniesmaczony brunet.

Wstaję ze swojego miejsca.

– Przepraszam, ale muszę już iść, niestety mam pracę.

Podaje Lucasowi żetony, po czym on wręcza mi gotówkę. Dziesięć tysięcy dolarów. Boże w życiu nie miałam tyle pieniędzy, nie licząc sprzedaży restauracji.

– Dziękuje panowie za miłą grę i może do zobaczenia – żegnam się ze wszystkim i ruszam w stronę drzwi, zamawiając taksówkę. Z taką ilością pieniędzy na pewno nie pojadę autobusem.

Dwadzieścia minut później wysiadam pod klubem Alkantala i wchodzę do środka tylnym wejściem, od razu udając się do szatni schować pieniądze i przebrać w mundurek pracowniczy, który składa się z obcisłych czarnych spodni i błękitnej koszuli z dużym dekoltem. Dobrze, że mam małe piersi, które nie są tak opięte w tej bluzce. Steph za to nie może tego powiedzieć. Jej duże D i to bardzo duże D, przyciąga wielu klientów, lecz także tych złych. Mnóstwo razy musiałam interweniować z gazem pieprzowym i wzywać ochronę, bo napalony gość myślał, że jak włoży pięćdziesiąt dolców napiwku do słoika, to ona ściągnie bluzkę. Chociaż wygląd Stephanie zapewnia nam najbardziej solidne dodatkowe pieniądze, to nie mogę powiedzieć, że mój flirt z klientami nie dawał nic. Coś zawsze nam wrzucali. Zazwyczaj była to reszta z zamówienia.

Ubrana w mundurek wychodzę i staję od razu za barem, gdzie Steph już zaczyna przygotowywać drinki dla pierwszych gości. Po chwili znów mam to dziwne uczucie, że ktoś mi się przygląda, lecz tym razem się nie mylę. Obracam głowę w stronę loży VIP, gdzie o balustradę opiera się wysoki facet. Nie widzę jego twarzy do momentu, gdy błysk lamp, które znajdują się za Dj'em, nie oświetlają go na chwilę. Robi mi się gorąco i pocą się dłonie z nerwów. Serce zaczyna mi walić mocniej. Właśnie wbija we mnie lodowaty wzrok sam diabeł. Bo tak nazywają Drexela Verena.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top