Rozdział 5



Oblany zimnym potem, otworzyłem oczy.

Nie do końca jeszcze rozumiejąc co się stało i gdzie jestem, wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo rozpościerające się nade mną. 

Sprowadził mnie na ziemię po części odgłos skwierczącego się drewna w ognisku. Słysząc to miałem ciarki na plecach. Przewróciłem się na bok, by spojrzeć na płomień trawiący opał.

Ściągnąłem rękawiczkę i wyciągnąłem dłoń ku płomieniom tańczącym lekko na wietrze.

Oczywiście wiedziałem jak to się skończy. Poczułem w palcach niewyobrażalny ból i uczucie pieczenia.

Nie zabrałem ręki od razu jak zrobiłby to każdy, chociażby instynktownie. Wyciągnąłem ją z gorącego języka dopiero, gdy uznałem, że zaraz wyrządzi mi poważną krzywdę.

Moje palce były całe czerwone, z żółtymi przebarwieniami. Byłem pewien, że zaraz wyjdą mi bąble.

Nie przejąłem się tym zbytnio, nie pokuszając nawet o maść, czy opatrunki.

Po prostu założyłem rękawiczkę, ciągle wpatrując się w ognisko.

Czarny węgiel dogorywający gdzieniegdzie jasnym pomarańczem przywoływał wspomnienie spalania się ciała.

Zastanawiam się jak to jest stać samemu w ogniu. Samo włożenie palców w ten żywioł wywoływało ogromny ból i budziło instynkt nakazujący odsunięcie się od źródła ciepła. Więc jak to jest gdy samemu się w nim stoi? Jakie to uczucie gdy języki ognia muskają całe ciało? Jest gorąco? A może przez spalone nerwy czuć zimno? Jak to jest gdy bąble powstałe na skutek ciepła pękają w same płomienie tylko potęgując ich siłę?

Przed oczami stanął mi obraz palących się na moich oczach elfów. Ich przeraźliwe krzyki, to jak błagali aby ich zabić.Tyle wystarczyło bym doszedł do wniosku, że nie chce się jednak dowiadywać. Z drugiej strony wiedziałem, że prędzej czy później znowu mi przyjdzie o tym myśleć. Zastanawiać się nad tym. 

Chciałbym, aby zarówno te myśli jak i sny zniknęły z mojego życia raz na zawsze. 

Oderwałem w końcu spojrzenie od ogniska, stwierdzając, że rozmyślanie nad tym wszystkim teraz nie ma sensu. Tak jakby kiedykolwiek miało mieć.

Wstałem do siadu i rozejrzałem się dookoła. 

Na chwilę moje serce stanęło, gdy mój wzrok padł na posłanie niedaleko. Przecież nie podróżowałem sam, a jeszcze przed chwilą robiłem jakieś dziwne rzeczy. 

Odetchnąłem z ulgą, gdy dotarło do mnie, że Natiusa nie ma w pobliżu. To znaczy, że nie zostanę w jego oczach jakimś dziwnym ognio maniakiem. 

Gdzieś z tyłu głowy zanotowałem, aby uważać na spaloną dłoń w jego obecności. Tylko tego mi brakowało, aby dragonir zainteresował się uszkodzoną skórą. Wtedy albo by się naśmiewał jak mogłem się poparzyć nad ogniskiem w środku nocy. Albo gorzej, zmartwić się co mi się stało i w ogóle jak.

Nie miałem zamiaru mu się tłumaczyć, a prawdopodobne było, że zacznie dopytywać. Zdążyłem już się przekonać jak upierdliwy potrafi być, gdy się na coś uprze. 

Moją uwagę od przemyśleń odciągnęła moja sakiewka leżąca nieopodal mojego posłania.

Choć teoretycznie leżała jak ją zostawiłem i w środku też znajdowało się wszystko na swoim miejscu, to byłem pewien, że ktoś w niej grzebał. 

A w okolicy była tylko jedna osoba. A raczej powinna być.

Nim moje myśli zdążyły się zagalopować, do prowizorycznego obozu przyszedł sam podejrzany.

-Obudziłeś się?- Zapytał patrząc na mnie wyraźnie zaciekawiony, jakby moja odpowiedź miała odmienić jego życie.

-Moje rzeczy.- Zacząłem na co ten skierował swój wzrok na trzymaną przeze mnie sakiewkę.- Dotykałeś ich?

Zmrużyłem oczy w oczekiwaniu na odpowiedź.

-Ah. Zorientowałeś się.- Zaśmiał się, drapiąc po karku.- Chyba muszę podszkolić swoje umiejętności.

-Czego tam szukałeś?- Zapytałem podejrzliwie. Nie miałem powodu, aby się na niego rzucać, czy być agresywny. W końcu nic nie zniknęło i w dodatku było na swoim miejscu, jak ja to zostawiłem.

-Jedzenia. Złapał mnie nocny głód na warcie, a swoje ostatnie zapasy zjadłem na kolację. Ale jak się okazuje, ty też nic nie masz.- Wyjaśnił robiąc smutną minkę.

Prychnąłem na co ten wyraźnie się zdziwił.

Oczy mu się dziwnie zaświeciły jak wyjąłem z ukrytej pod ubraniem sakiewki, kawałek chleba. Rzuciłem mu na co ten rozradowany zaczął się nim zajadać, jakby to był najlepszy przysmak na świecie.

-Wielkość twojego żołądka poraża. Wprost proporcjonalnie do twojego apetytu.- Odezwałem się, mimowolnie lekko uśmiechając. Ten nawet na mnie nie spojrzał, delektując się podarowanym mu pożywieniem.

Dragonir stanowczo był ciekawą osobą- dziwną, ale ciekawą.

Potrafiłby pożreć chyba zapas jedzenia, który każdemu normalnemu starczyłby na rok. Nie liczyło się dla niego co jadł, zjadłby wszystko. Choć najbardziej lubił mięso. Na dodatek jego charakter pochodził jakby z innego kontynentu. Nawet trudno było go opisać słowami. Często paradował uchachany, Boginie wie z czego. Jakby życie było dla niego czymś niemiłosiernie zabawnym. Na dodatek często w swojej genialności wpadał na pomysł, że świetnie będzie w żarty wpleść niewinny flirt. Już pierwszego dnia pogodziłem się z faktem bycia nazywanym przez niego księżniczką. 

Pewnie gdybym był starszy to określenie urażałoby moją męską dumę. Ale z racji młodego wieku, miałem jeszcze nie dokońca męskie rysy twarzy. Dokładając do tego moje długie, śnieżnobiałe włosy- naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś wziął mnie za dziewczynę. I to było wytłumaczenie, które powtarzałem sobie za każdym razem, gdy mnie tak nazywał.

Ale wracając do dragonira. Poza tym rozbawionym i lekko flirciarskim chłopakiem, było w nim też coś dziwnego. Ale nie w sensie tego słowa. Przez dziwne mam na myśli bardziej tajemnicze i niebezpieczne. Gdy dobywał swoich szabli był bardziej jak dzikie zwierze pokazujące swoją wyższość nad innymi. Wyglądał przy tym zawsze walecznie i poruszał się z gracją. Co w sumie zdaje się określeniem nie na miejscu. Bo jak ktoś może poruszać się z gracją, biegając i rozcinają zwierzynę na pół. Po takich jego polowaniach zawsze była masa krwi. Tak jakby czarnowłosy specjalnie zabijał je w taki sposób. Jakby widok wnętrzności wypływających z przeciętego na pół zwierzęcia napawała go chorą satysfakcją.

Po mimo tej niezrozumiałej i wręcz lekko szalonej strony towarzysza, wiedziałem, że ma jeszcze jedną. Dziecinną.

W niektórych momentach naprawdę był jak kilkulatek. Zrzędził i marudził, gdy tylko mu coś nie przypasowało. Natomiast tak jak było przed chwilą, oczy mu się świeciły, gdy dostawał jedzenie. Po czym zajadał się tym z wielkim wyszczerzem na twarzy, nierzadko się brudząc. A zwłaszcza gdy jadł dania obiadowe. W dodatku, gdy zwracałem mu na to uwagę, średnio potrafił się wyczyścić nie patrząc w swoje odbicie. Toteż sam musiałem mu to wytrzeć, co było dla niego zawsze wyraźną zachętą do prześmiewczych flirtów.

Kilka razy zdarzyło mi się zastanawiać jak moi rodzice by zareagowali widząc nieestetyczny styl jedzenia chłopaka. Zawsze dochodziłem do jednego wniosku, że dostali by białej gorączki. Po czym pewnie do skutku próbowaliby mu wtłoczyć do głowy zasady porządnego i eleganckiego zachowania przy jedzeniu.

Po czym dochodziłem do kolejnego wniosku, że byłoby to bez sensu. Dragonir zdawał się kochać jedzenie na tyle, że uznałby wszelkie zasady przy nim za odbieranie przyjemności z jedzenia.

I tutaj dochodziłem do ostatecznego wniosku, że moi rodzice jak i mój czarnowłosy towarzysz nigdy nie powinni się spotkać.

Natychmiast przerwałem swoje rozmyślanie, widząc jak Natius połyka ostatni kęs pieczywa.

Wstałem, niespiesznie idąc w kierunku lasu.

-Możesz położyć się spać, postoje na warcie.- Powiedziałem, po czym dodałem zanim padło jakiekolwiek pytanie z jego ust.- I tak mam wrażenie, że już nie zasnę.

-Spadłeś może z nieba? Bo chyba jesteś wysłannikiem Bogini.- Usłyszałem jego rozbawiony głos zza moimi plecami.

-Bogini! Oszczędź.- Westchnąłem męczeńsko.

-Oszczędź rózgi, rozpieść dziecko.- Zaśmiał się.

-Już wystarczająco Cię rozpieszczam.- Rzuciłem przez ramię, wskakują sprawnie na drzewo, gdzie rozsiadłem się wygodnie.- I na miłość boską, skąd ty bierzesz te okropne teksty?- Widząc jak przymierza się do odpowiedzi, dodałem szybko.- Wiesz co, nie chce wiedzieć. Idź lepiej spać.

O dziwo tylko się roześmiał, ale posłusznie położył się i życzył mi dobrej nocy.

***

Rano wznowiliśmy naszą wędrówkę do wsi Secondu, która było już na wyciągnięcie ręki.

-Musimy uzupełnić zapasy. W nocy dałem Ci ostatni kawałek chleba jaki miałem.- Oznajmiłem, zagadując towarzysza.

-Tak jak mówiłem też nic nie mam, więc z wielką chęcią przystanę na twoją propozycję.- Odpowiedział, uśmiechając się w moim kierunku. Po chwili dodał- Ale to ja idę się targować.

-A to niby z jakiej racji?- Zapytałem marszcząc brwi. Po wczorajszej nocy jakoś średnio mam ochotę powierzać mu pieniądze. 

-Targujesz się jak pięciolatka. Myślisz, że na piękne oczy, a zdzierają z Ciebie, że aż żal.- Parsknął rozbawiony własnymi słowami.

Nie da się ukryć, że nie mam za dobrych umiejętności negocjacyjnych. Do teraz nie miałem za dużo sytuacji, w których było mi to potrzebne. Choć teorie znam, to z praktyką jest o wiele trudniej.

Za to nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że Natius jeśli chce to potrafi sprawnie posługiwać się słowami. Często na korzyść własną, a nie drugiej osoby.

Westchnąłem ciężko.

-Niech będzie. Tylko nie nakupuj Bogini wie czego oraz tak, żeby dało się to unieść.

-Jak księżniczka sobie życzy.- Zaśmiał się, kłaniając nisko w moją stronę.

Nie trzeba było długo czekać byśmy znaleźli się u wyjścia z lasu i teraz przed nami rozpościerał się widok na małe miasteczko. 

Tutejsze budownictwo jest trochę bardziej zaawansowane, więc jest więcej rzeczy do zawieszenia oka.

-Poczekam w pobliżu.- Poinformowałem, kierując się wzdłuż granicy lasu.

-Tylko się nie zgub!- Usłyszałem na pożegnanie rozweselony głos dragonira.

Jeśli ktoś z naszej dwójki miałby się zgubić, to raczej ty.- Jednak to już postanowiłem zachować dla siebie.

Nie poszedłem daleko, bo szybko wypatrzyłem małą łączkę. Idealną do chwilowego odpoczynku w słońcu, pośrodku natury.

Moja sielanka nie trwała długo.

Piskliwy krzyk doszedł do moich uszu. Przed moimi oczami stanęły wizje palących się żywcem dzieci i tych przygniecionych przed zgliszcza.

Nie wiele myśląc rzuciłem się w kierunku skąd dobywał się dźwięk. Choć nie biegłem długo, leśna droga zdawała się dłużyć w nieskończoność. Wiele razy potykałem się o jakieś gałęzie, czy korzenie. Obijałem się też od gęsto rosnących drzew.

Widząc roztrzęsioną dziewczynkę, przyspieszyłem i łapiąc za jej ubrania, odrzuciłem za siebie.

Nie dane mi było sprawdzić, czy wszystko jest z nią w porządku. Coś warkło mi wprost do ucha, opluwając przy okazji połowę twarzy.

W ostatnim momencie uchyliłem się przed pazurami bestii, przewracając się w bok. Ledwo co stanąłem na nogach i znowu musiałem się uchylić przed atakiem. Jak się okazało rozszalałym zwierzęciem był niedźwiedzio–dzik. 

W swoich agresywnych zamachach pazurami nie dawał mi, ani chwili wytchnienia. 

Nie miałem nawet szans wyjąć łuku, nie mówiąc już o naciąganiu strzały na cięciwę.

Nie mam pojęcia ile to trwało. Nie wiem, czy dziewczynka się otrząsnęła i uciekła. Wiedziałem natomiast, że z każdym unikiem męczyłem się coraz bardziej. Boleśnie zacząłem zdawać sobie z tego sprawę, gdy pazury bestii raz po raz muskały moją skórę.

Nigdy nie słyszałem, aby niedźwiedzio-dziki miały być tak szybkie. Nie chcąc ryzykować utratą życia, nie mogłem się nawet rozejrzeć za drogą ucieczki. Wzrokiem musiałem śledzić poczynania zwierzęcia o ile nie chciałem stać się dla niego pożywieniem na dzisiejszy obiad.

Całe życie przeleciało mi przed oczmi, gdy odskakując do tyłu, potknąłem się. 

Czas jakby zwolnił, jakby specjalnie po to bym miał okazję zajrzeć śmierci w oczy.

Uczucie jakie mnie wypełniło, było przerażające.

Tak łatwo mówi się o życiu i o śmierci. A dopiero w takich momentach pojmuje się naturę tych słów. Dopiero mając świadomość śmierci zdajesz sobie sprawę z tego, że to co widzisz jest tylko twoje. To co słyszysz ty, tak naprawdę nie usłyszy nikt nigdy. Oraz przede wszystkim to co czujesz i robisz, to są twoje działania. To nie czyjś wytwór, a ty nie jesteś bohaterem jakiejś baśni. Jesteś tylko maleńką istotą na tym świecie jakich pełno, a twoje życie może się skończyć w jednej chwili. A potem, potem nikt nie wie co jest. Co się stanie ze świadomością, gdy serce stanie na zawsze?

Boleśnie przejechałem plecami po ściółce. Gałęzie i kamienie przebiły mi się przez ubranie, raniąc moją skórę. 

Zobaczyłem nad sobą wielką łapę i bezlitosny wzrok agresywnego zwierzęcia.

Przymknąłem oczy. Pomimo galopującego szalenie serca, starałem się pogodzić ze śmiercią.

W końcu każdy z nas kiedyś umrzę, prawda? Ja po prostu  wcześniej, niż zamierzałem. 

Jednak nie było świstu powietrza przecinanego łapą. Nie było też bólu, ani zimnych pazurów wbitych w moje ciało. Przede wszystkim, nie umarłem.

Otworzyłem oczy, by przekonać się co się stało.

Spojrzałem przed siebie akurat w momencie kiedy ciężkie łapsko bestii z plaskiem upadło przede mną. A samo zwierzę w agonalnym bólu zawyło i na trzech łapach uciekło w głąb lasu.

Mogłem się spodziewać, że dragonir przyjdzie mi z odsieczą. Czasem mam wrażenie, że ma jakiś dar jasnowidzenia.

Padłem plecami na ziemię i uniosłem oczy ku lekko zachmurznemu niebu.

Nagle sam nie rozumiejąc siebie, roześmiałem się. Śmiałem się tak długo, że w pewnym momencie zaczęło mi brakować tchu.

-Ezcliff? Wszystko w porządku?- Dotarło do moich uszu pytanie zdziwionego chłopaka.

-Myślałem, że umrę. Że to naprawdę koniec.- Wydusiłem z siebie pomiędzy salwami śmiechu. Zacząłem czuć jak łzy spływają po moich policzkach.- Nawet próbowałem się z tym pogodzić.- wziąłem głęboki oddech podnosząc się do siadu, po czym lekko uspokojony spojrzałem w jego oczy.- Ale wiesz. Śmierć nie jest czymś z czym da się pogodzić. Tylko pieprzeni samobójcy to potrafią. To ich chyba jakaś unikalna umiejętność.

Natius długo mi nic nie odpowiadał wpatrując się we mnie tylko w ciszy. Przerywana ona była lekkim szelestem liści i śpiewem ptaków.

-Tobie chyba starczy wrażeń na dziś. Chodźmy do gospody się napić po piwie.- Powiedział w końcu, wyciągając dłoń w moim kierunku.

Nie przyjąłem jej jednak, ani też nie ruszyłem się z miejsca.

-Naucz mnie walki mieczami.- Nakazałem hardo, z determinacją wpatrując się w jego zszokowane oczy.

Po raz kolejny zapadła między nami cisza, jednak ta nie była tak długa jak tamta.

-Nie.- Odpowiedział mi, marszcząc brwi i szarpnięciem podciągnął mnie do góry. Co swoją drogą bolało, ale nie dałem tego po sobie poznać.

-A to niby z jakiej racji?- Zapytałem zakładając ręce na piersi. Szczerze, nie spodziewałem się odmowy.

-Nie widzę takiej potrzeby.

-Ja widzę.- Mruknąłem niezadowolony.

-A to niby z jakiej racji?- Specjalnie mnie przedrzeźnił. 

-Z takiej, że nie chce skończyć jako mielonka. Nie mówię, że zamierzam zrezygnować z łuku i robić Ci teraz konkurencję w walce na bliskim dystansie. Po prostu chcę móc się sam obronić, gdy zachodzi taka potrzeba.- Starałem się przekonać czarnowłosego. Co jak co, ale chęć samoobrony raczej nie jest zła.

-Nie nauczę Cię walczyć mieczami.- Na jego słowa przewróciłem oczami, już lekko tracąc cierpliwość.

-Jeśli najzwyczajniej w świecie uważasz mnie za jakieś beztalencie w dziedzinie walki bronią białą to po prostu to powiedz.

-Ezcliff, to nie tak. Najzwyczajniej w świecie miecze nie są dla Ciebie. Ale nie ze względu na to, jak to określiłeś “talent”. Tylko niepotrzebne żelastwo u boku ograniczałoby twoje ruchy i w nieodpowiednim momencie mógłby wydać nieproszony dźwięk. Nie bez powodu nikt nigdy nie słyszał o łuczniku, który był mistrzem miecza. Ponieważ najzwyczajniej w świecie każdy taki łucznik już jest martwy. 

Zmarszczyłem brwi, analizując jego słowa.

-To nie muszą być miecze, czy szable. Po prostu chcę umieć sam się obronić. Do tego mogą mi wystarczyć same sztylety, prawda?- Zapytałem z nutką nadziei. 

Chwile się zastanawiał.

-Od sztyletów chyba nie umrzesz. A faktycznie są bardziej praktyczne i mniej ważą, to też nie stracisz swojej szybkości, ani gibkości. Niech będzie. Skoro tak się uparłeś, nauczę Cię walki sztyletami.- Mówiąc to, uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.

-Dziękuję.- Odwazjemniłem lekko jego uśmiech.

-Wiedz, że jestem wymagającym nauczycielem.- Zaśmiał się nagle.

-Jeśli będzie mi szło tak opornie jak z nauką natury wiatru, to raczej ja powinienem Cię ostrzec, że jestem wymagającym uczniem.- Odpowiedziałem mu, odbierając jabłko, które mi podał.

-Zobaczymy.- Skwitował to tylko, ciągle w dobrym humorze.

Byłem mu naprawdę wdzięczny, że nijak nie skomentował mojego wcześniejszego napadu histerii.
Ruszyliśmy na wcześniej wspomniane piwo.







Opublikowane:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top