Rozdział 27
Rozglądałem się zdziwiony po okolicy.
Nie był to pałac w Królestwie elfów, do którego przywykłem. Nie był to też ciągnący się w dal korytarz zakończony drzwiami z okiem. Nie było żadnych innych mrocznych miejsc, którymi mój umysł uwielbiał mnie torturować.
Znajdowałem się na polanie niedaleko lasu. Co zwróciło moją szczególną uwagę, była wiosna.
Przecież ledwo skończyła się jesień i zaczęła zima. Czemu nagle wiosna?
Drzewa zdobiły bujne korony drzewa. Trawa na której stałem miała soczysty, zielony kolor.
Przede mną zaś był płotek, który odgradzał polanę od pięknego kwiatowego ogródka.
Od desek odchodził biały lakier, odsłaniając tym samym brązowe, lekko spróchniałe drewno.
Przeszedłem przez bramkę, która wyglądała jakby miała w każdym momencie odpaść.
Promienie słońca przyjemnie ogrzewały moją skórę, a ciepły wiatr rozwiewał lekko moje włosy.
Zaraz przed moimi oczami przeleciał biały motyl.
Chodziłem przez chwilę po ogrodzie, pozwalając sobie błądzić pomiędzy kwiatami.
Te lekko poruszały się przy każdym mniejszym podmuchu powietrza.
Unosił się tutaj przyjemny kwiatowy zapach. Czułem też jakieś zioła.
Nagle do mojego nosa doleciał przepyszny zapach gotowanego jedzenia.
Popatrzyłem w bok. Ujrzałem tam okno, umieszczone na ścianie drewnianego, jednopiętrowego domku.
Był wykonany z drewna. Bele były pomalowane na jasny niebieski. Jednak podobnie jak z płotu, farba od nich odchodziła.
Zaciekawiony postanowiłem wejść do tajemniczego domu.
Ruszyłem po chodniku, składającego się z płaskich kamieni.
Stanąłem przed drzwiami ze słomy.
Ostatni raz odwróciłem się, by spojrzeć na bajkowy ogród.
Popchnąłem lekko drzwi, które ustąpiły z cichym skrzypnięciem.
Wszedłem do środka. Na wejściu przywitał mnie chichot dziecka. Nie wiem czemu, byłem pewien, że było to niemowlę.
Jednak w zasięgu mojego wzroku nie było nikogo.
Z wiatrołapu, w którym się znajdowałem można było przejść albo przez dwie pary drzwi, albo łuk.
Postanowiłem pójść na prawo, gdzie byłem pewien, że wejdę do salonu.
To pomieszczenie również nie było wielkie. Mieścił się tu stół z trzema krzesłami oraz jakaś kanapa.
Drewniane meble były wyraźnie podniszczone, a na kanapę zarzucono koc, aby zakrywał pęknięcia w materiale. Niezbyt skutecznie.
Całe pomieszczenie udekorowane było kwiatami, prawdopodobnie z ogrodu.
Na stole stały kufle i leżał jeden talerz pełen okruszków.
Podłogę zdobiły materiały, które robiły za dywany.
Najciekawszy jednak był blat, który oddzielał salon od kuchni.
Nawet stąd byłem w stanie dostrzec kobietę, która tam urzędowała.
Niska blondynka w zwiewnej jasnoniebieskiej sukience. Jej skóra była blada, ale uroczo zaróżowiona.
Nawet nie widząc jej twarzy mogłem już powiedzieć, że jest niesamowicie piękna.
Ona jakby nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności, nie przerywała przyrządzania obiadu.
Nie wiem czemu, ale poczułem niesamowity spokój.
Postanowiłem odsunąć po cichu jedno z krzeseł i na nim usiąść.
Pozwoliłem sobie rozkoszować się chwilą spokoju. Było tutaj tak... rodzinnie.
Nie znałem realiów życia na wsi, jednak musiałem przyznać, że było tu bardzo przyjemnie.
Nagle rozległ się płacz dziecka.
Zaalarmowana kobieta odwróciła się, tym samym dostrzegając mnie.
Miała przepiękne oczy. Jedno zielone, a drugie niebieskie.
Niestety obecnie wyrażały głębokie przerażenie.
Wstałem gwałtownie, chcąc podejść i ją uspokoić.
Ta tylko wydała wrzask przerażenia i zaczęła coś krzyczeć. Nie byłem w stanie usłyszeć jej słów. Dźwięk był zbyt zniekształcony.
Z przerażeniem stwierdziłem, że nie panuje nad swoim ciałem.
Spokojnym krokiem podszedłem do kuchni.
Blondynka widząc jak blisko jestem, panicznie się rozejrzała i w ostateczności weszła na blat i zeskoczyła do salonu.
Po pomieszczeniu rozległ się chrzęst, a potem kobiecy wrzask.
W tle ciągle płakało dziecko.
Nieznajoma źle wylądowała i złamała sobie nogę. Nie zmieniło jednak to jej determinacji by przede mną uciec.
Czołgała się po ziemi w kierunku wiatrołapu.
Była tak powolna, że już w połowie drogi stanąłem obok niej.
Byłem w tym momencie równie przerażony jak ona.
Nie mogłem zapanować nad choćby jednym mięśniem w ciele.
Poruszało się samo i robiło rzeczy, których ja nigdy bym nie zrobił.
Moje ciało przykucnęło przy kobiecie. Ona już się poddała. Teraz tylko wpatrywała się we mnie błagalnym wzrokiem, mówiąc coś. Z jej pięknych oczu leciały łzy.
Dłoń pogłaskała ją czule po policzku, co wywołało jeszcze większy strach.
Natomiast moja druga dłoń powędrowała do czegoś, co było zamieszczone na plecach.
Jak się okazało, noża.
Widząc narzędzie kobieta wyszeptała jeszcze jakieś słowo.
Potem moja dłoń zadrżała, ale opanowała się zaciskając mocniej na rękojeści.
Ostrze zatopiło się w bladej skórze kobiety, podrzynając jej gardło.
Krew trysła, ochlapując mnie całego.
Nie kontrolowałem swojego ciała. Chciałem przestać. Chciałem krzyczeć, płakać, wrzeszczeć.
Zamiast tego po prostu wstałem z kucek na równe nogi.
Posłałem ostatnie spojrzenie już martwej kobiecie i ruszyłem w stronę wiatrołapu.
Poczułem coś mokrego na policzku.
Tym razem moje ciało ze mną współpracowało, bo moja ręka sięgnęła w stronę twarzy.
Na palcach skrzyła się woda. To łza.
Jedna samotna łza wydostała się z moich oczu i faktycznie spłynęła po skórze.
Ciało jednak się tym dłużej nie przejmowało. Ruszyłem w stronę dziecięcego płaczu.
Nie chciałem na to patrzeć, nie chciałem tego robić. Nie chce zabijać dziecka!
Nie chciałem też zabijać tej kobiety!
Już miałem otwierać drzwi zza których dobiegał dźwięk.
Coś podkusiło moje ciało, aby odwrócić głowę w bok.
Okazało się, że na ścianie wisiało lustro.
Zdążyłem tylko spojrzeć w swoje zaskoczone i przerażone oczy, a potem wszystko się rozmyło.
Opublikowane: 22.07.2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top