Rozdział 24
Zatrzymaliśmy się, by wspólnie popatrzeć na mapę.
-Jesteśmy obecnie gdzieś tutaj.- Natius wskazał na miejsce, zaraz obok linii brzegu.
-Od momentu przekroczenia granicy do miejsca, w którym zbliżyliśmy się do oceanu, pominęliśmy ten kawałek.- Wskazała Kiaya na brzeg zaraz przy granicy Królestwa orków i Ziem Niczyich.
-Myślę, że dużo nie tracimy.- Odpowiedział jej dragonir, po czym wyjaśnił.- Na miejscu wroga nie ryzykowałbym zakładaniem obozu zaraz obok granicy. Tam jeszcze zapuszczają się orki, choćby rekreacyjnie. Za duże szanse wykrycia.
-W takim razie myślisz, że gdzie jest obóz?- Zapytałem, wpatrując się w pergamin.
Chłopak się zastanowił, w międzyczasie przyglądając mapie.
-Myślę, że tutaj.- Postukał palcem w sam koniec Ziem Niczyich.
-Uzasadnisz?- Driada spojrzała na niego, unosząc brew.
-Jak już wcześniej ustaliliśmy, największe prawdopodobieństwo napotkania obozu jest przy wodzie. To nam uszczupliło poszukiwania do plaż i klifów.- Powtórzył nasze wcześniejsze ustalenia.- Natomiast to miejsce jest po prostu najbardziej wysunięte na południe. A jak już wiemy, nasi cieniści przyjaciele wyjątkowo lubią światło.
-To w ogóle jest jakieś popieprzone. Jak mamy walczyć z czymś, co jest stworzone z cienia?- Zapytała Kiaya, wzdychając z irytacją.
Cała nasza trójka zdawała sobie sprawę, że jesteśmy z góry na straconej pozycji.
-Nie mam pojęcia.- Odezwał się w końcu Natius.- Ja mogę je co najwyższe osłabić przyzywając chmury burzowe.
-Ja nie mogę okryć nieba pnączami, jak to zostało zrobione w moim królestwie. Do tego potrzeba co najmniej całego oddziału.- Mruknęła smętnie dziewczyna.
-Zdaje sobie sprawę z tego, że posiadanie informacji o wrogu jest kluczowe. Jednak w tym wypadku myślę, że zastanawianie się nad tym nic nie da.- Stwierdziłem, zwijając mapę i chowając ją.
-W takim razie co robimy?- Zapytał Natius, spoglądając na mnie w wyczekiwaniu.
-Idziemy we wskazane przez Ciebie miejsce. Nie pochwalam takich sytuacji, ale reszta musi rozwiązać się sama w trakcie naszej wędrówki.
-Tak właściwie to ile mniej więcej zajmie nam dojście tam?- Spytała Kiaya, zbierając z ziemi swoje rzeczy. Ja i Natius zrobiliśmy to samo.
-Nie jesteśmy od tamtego miejsca, aż tak daleko. Myślę, że może zająć nam to jakieś...- Na szybko oszacowałem to w głowie.- Dwa, trzy dni. Więcej, niż pięć na pewno nie. Nawet jeśli będziecie się czołgać, a nie iść.
-Jestem najedzony, więc z twarzą przy ziemi iść nie muszę.- Odezwał się zadowolony dragonir, zapewne wspominając jak napchał się grillowanymi rybami.
Aczkolwiek swoim tekstem sam się podłożył driadzie.
-A szkoda. Może wtedy znalazłbyś jakiś trop.- Zaśmiała się Kiaya, na co chłopak spiorunował ją spojrzeniem.
-Jak chcesz, to sama możesz spróbować.
-Nie mam tak dobrego węchu jak ty.
-A masz jakikolwiek?- Dragonir zapytał z udawanym zdziwieniem.
-Tak. Chociaż jeśli jeszcze raz zostanę wystawiona na zapach twoich spoconych stóp, to nie tylko stracę węch, ale i życie.- Oznajmiła driada, krzywiąc się sztucznie.
Prawda była taka, że dragonir praktycznie w ogóle nie pachniał. To dziewczyna udawała od dłuższego czasu, że mu stopy śmierdzą. Na dodatek sprytnie tłumaczyła to tym, że chłopak nie czuje bo się już uodpornił na ten smród.
Zawsze jednak gdy zaczynali dyskusję na ten temat, jakimś dziwnym trafem, albo spałem, albo znikałem w dziwnych okolicznościach.
-Nigdzie nie dotrzemy, jak będziemy stać w miejscu.- Odezwałem się, przerywając im dyskusje, której od dłuższego czasu nie śledziłem.
-Tak jest!- Zasalutowała ze śmiechem, Kiaya.
-Co rozkażesz, księżniczko.- Odparł rozbawiony Natius.
Pokręciłem głową, uśmiechając się lekko.
Podróż była żmudna i ciągnęła się w czasie.
Choć nie szliśmy brzegiem, byliśmy wystarczająco blisko, by dosięgała nas oceaniczna pogoda.
Wiało trzy razy mocniej, niż na środku stepów.
W dodatku wiatr był silniejszy i zimniejszy.
Raz za razem nawiedzały nas przelotne opady. Chwilami nawet padał śnieg. Jednak było jeszcze za ciepło, w wyniku czego topniał zaraz po zetknięciu się z ziemią.
W dzień jeszcze jakoś to dało się znieść, bo od czasu do czasu zza chmur wyłaniało się słońce. Wtedy czerpaliśmy z tych paru promieni tyle ciepła ile się tylko dało.
W nocy jednak była istna tragedia.
Byłem naprawdę wdzięczny, że moja dwójka towarzyszy potrafi używać tych konkretnych typów natur.
Kiaya używała natury ziemi, by okryć nas roślinami, przez co wiatr nas nie dosięgał. Przy okazji mieliśmy też pod dostatkiem drewna na opał.
Natius natomiast przywoływał z dłoni małe wyładowania elektrycznie i w ten sposób zapalał ognisko.
Ale pomimo kokonu z roślin i grzejącego nas ogniska, temperatura powietrza była tak niska, że trzęśliśmy się z zimna.
Ubrania zrobione na zimę najwyraźniej nie sprawdzały się tak dobrze jak powinny, a nawet nie mieliśmy skąd wziąć dodatkowe skóry.
O wschodzie słońca zawsze szliśmy do oceanu i łowiliśmy tyle ryb ile się dało.
Zakupiony w Królestwie orków prowiant już dawno nam się skończył, dlatego byliśmy skazani na owoce morza.
Ostrożnie schodziłem ze stromej górki. Wystarczyło jedno poślizgnięcie się, a spadłbym z klifu i zginął gdzieś w odmętach oceanu.
Spojrzałem w dół. To wcale nie wielka odległość od tafli mnie najbardziej przerażała.
Patrzyłem ze strachem jak ogromne fale uderzają w skalistą ścianę z głośnym plaskiem i roztrzaskują się na wszystkie strony.
Przełknąłem nerwowo ślinę, wyobrażając sobie co by ze mnie zostało, gdybym tam wpadł.
Poczułem dłonie na swoich ramionach.
-Nie patrz tam.- Dragonir posłał mi pokrzepiający uśmiech, po czym delikatnie odholował mnie od skarpy najdalej jak mógł.
Po kilku niemiłosiernie dłużących się chwilach, w końcu stanęliśmy na piasku.
Było tutaj naprawdę pięknie.
Znaleźliśmy się w zatoce, otoczonej ogromnymi ścianami z kamieni.
Poza piaskiem znajdowała się tu także trawa, którą musiało nawiać tu z góry.
Woda była przejrzyście czysta, ale zdawała się mieć głęboko niebieski odcień.
Widziałem jak kawałek od brzegu drobny piasek ustępował szarawym kamieniom. Wszystkie zdawały się być idealnie gładkie.
Nawet stąd widziałem ławicę pomarańczowych, małych rybek.
Nie nadawały się do zjedzenia, więc tamte dwa głodomory nawet nie zwróciły na nie uwagi.
-Teraz już postarajcie się nie krzyczeć na całą okolicę. Jesteśmy jakieś pół dnia drogi od wyznaczonego przez Natiusa punktu. Musimy zakładać, że gdzieś w okolicy jest wróg. Dlatego ryby ugrillujemy tutaj. Tam jest wgłębienie w skale, więc nikt nie powinien zobaczyć dymu.- Na moje słowa oboje zgodnie skinęli głowami.
Nie powstrzymywali się jednak od śmiechów i ochlapywania siebie nawzajem.
Nie karciłem ich jednak za to. Jeśli czekała nas faktycznie jakaś bitwa, to niech korzystają z beztroski póki mogą.
Tak właściwie, doskonale widziałem, że robią to właśnie z tego powodu.
Chyba każdy z nas wie, że coś się szykuje. Dlatego pozwalają sobie na robienie więcej głupot i czerpanie z życia garściami, o tyle ile pozwala im na to obecna sytuacja.
Wiedziałem, że kiedy będzie trzeba oboje chwycą za broń i będą walczyć do ostatniej kropli krwi.
Zanurzyłem dłonie w wodzie i tworząc z nich uprzednio koszyczek, wyciągnąłem nad powierzchnię.
Miałem w rękach trochę wody i jedną z pomarańczowych rybek. Czułem jak miota płetwami po skórze, było to tak delikatne jak dotknięcie skrzydeł owada.
Nie znęcałem się dłużej nad żyjątkiem i ostrożnie wypuściłem do wody.
Potem przez chwilę patrzyłem jak odpływa, aż w końcu straciłem ją z oczu wśród jej pobratymców.
-Ezcliff!- Zwrócił mi uwagę, Natius.- Przestań się bawić z rybkami tylko jakąś upoluj, bo nie będziesz miał co jeść.
-Wezmę coś od Ciebie. Nie zauważysz zniknięcia jednej, albo dwóch ze stosu pięćdziesięciu.- Wywróciłem oczami, ale faktycznie skupiłem się na upolowaniu śniadania.
Kątem oka widziałem, jak Kiaya przewróciła się na kamieniach, a Natius miał z tego ubaw. W ramach zemsty, dziewczyna przewróciła i jego. Obecnie oboje byli mokrzy.
Pokręciłem głową z politowaniem na ten widok, po czym wróciłem do poprzedniego zajęcia.
Jednak nagle zrobiło się wyjątkowo cicho.
Nie chodziło o to, że fale przestały się załamywać, czy wiatr przestał świszczeć między skałami.
Po prostu przestałem słyszeć moich towarzyszy.
W ostatniej sekundzie uchyliłem się przed atakiem ze strony Kiayii.
Ale już Natius był szybszy.
Po mimo walki i wyrywania się, przegrałem z nimi.
Cała trójką wylądowaliśmy w wodzie.
-Przez was się wszyscy pochorujemy.- Oznajmiłem, dryfując na tafli wody. Tylko od czasu do czasu fala mnie lekko unosiła i opadała.
-Nie marudź.- Parsknęła Kiaya, spokojnie pływając wokół mnie.
-Chyba coś mnie ugryzło w tyłek.- Poinformował nas Natius.
-Powinieneś się cieszyć, że chociaż ryba Cię chce.- Zaśmiała się driada.
-Ryby w ogóle mają zęby?- Zapytał dragonir.
-Nie mam pojęcia.- Odpowiedziałem, wpatrując się w chmury.
Zapadła cisza, w której to cała nasza trójka relaksowała się w wodzie.
-Zimno mi.- W końcu stwierdziła Kiaya.
-Nareszcie ktoś to przyznał. Myślałem, że mi palce odpadną.- Rzucił Natius i wybiegł z wody, jakby go co najmniej jakaś ryba oparzyła.
Chociaż mówił, że niby coś go ugryzło w tyłek.
-Skoro było tak źle, to mogłeś wcześniej wyjść.- Zauważyłem, wychodząc na piasek. Ten za to nieprzyjemnie kleił się do moich stóp.
-Wtedy czułbym się, jakbym przegrał. A tak to przegrała Kiaya.- Oznajmił rozbawiony, kierując się do wgłębienia w skale. Zatrząsł się, gdy zawiał chłodny wiatr.- Kurwa, jak zimno.- Przeklął pod nosem.
-Nie da się nie zgodzić.- Zaszczękała zębami driada.
Przystanąłem na chwilę i przymykając oczy, skupiłem się. Użyłem natury wiatru, aby wysuszyć się.
Wymagało to ode mnie nie lada skupienia, ponieważ w posługiwaniu się nią byłem kiepski.
-To oszukiwanie!- Oburzyła się Kiaya, gdy minąłem ją całkowicie suchy.
-Nas też wysusz.- Bąknął Natius, przestępując z nogi na nogę.
-Robię to na waszą odpowiedzialność. Jak któreś zatnę to miejcie pretensję tylko do siebie. Ostrzegam, że nie jestem w tym najlepszy.- Powiadomiłem ich, ponownie kontrolując wiatr.
-W bibliotece całkiem nieźle szło Ci unoszenie książek.- Zauważył Natius, gdy delikatnie go owiewałem.
-Łatwiej jest unosić rzeczy, niż suszyć na żywym manekinie.- Uciąłem nie chcąc tłumaczyć. Sam nie rozumiałem. Nigdy nie przykładałem zbytniej wagi do nauki swojej natury. Czy to w praktyce, czy w teorii.
Moi towarzysze nie drążyli.
Rozpaliliśmy ognisko i ugrillowaliśmy złapane ryby.
Po czym ubraliśmy się w swoje standardowe stroje i zaczęliśmy wspinaczkę na klif.
Trochę nam to zajęło, ale nie było nawet jeszcze południa, gdy stanęliśmy na szczycie.
-To teraz przed siebie.- Zapowiedział Natius z westchnięciem.
Teraz już nie było mowy o żartach, kłótniach, czy chociażby rozmowach.
Szliśmy w ciszy, nasłuchują i rozglądając się uważnie.
Byliśmy tym bardziej zaniepokojeni, gdy stepy zaczęły układać się w mniejsze lub większe fałdy ziemi. Na dodatek zdarzały się co jakiś czas kamienie i pojedyncze krzaki.
Widziałem nawet parę zwierząt, który prowadziły bardziej podziemne życie w jakiś norkach.
W pewnym momencie przeszedł po moim ciele nieprzyjemny dreszcz.
Natychmiast odwróciłem się do tyłu, dobywając sztyletów.
Miałem idealny widok jak cień jednej ze skał faluje i z czarnej mazi kształtuje się coś na wygląd humanoidalnej sylwetki.
Nie był to jednak jedyny cieć. Nawet nie zauważyłem kiedy, a wokół nas zgromadziła się ich spora ilość.
Kątem oka widziałem jak Kiaya wyciągnęła swoją kopie z futerału. Słyszałem też charakterystyczny zgrzyt metalu, który oznajmił mi, że Natius dobył szable.
-Wiecie, że mamy przesrane?- Zapytała Kiaya, stojąc w gotowości do ataku.
-Właściwie kamień spadł mi z serca. Tego momentu obawialiśmy się przez ostatnie dni. Dobra wiadomość! Czas w końcu nadszedł, a przecież gorzej być nie może.- Po głosie dragonira poznałem, że nie jest zbyt optymistycznie nastawiony.
Cienie poruszały się tak powoli, że prawie stały w miejscu.
Nagle jakby ktoś wydał im polecenie, na raz ruszyły szturmem.
Kiaya użyła pnączy, by oddzielić nas od nich.
Byty te jednak były dość specyficzne w swej naturze. Wyglądało to tak, jakby rozlały się po pnączu, a potem zaczęły na nowo formować.
Natius cisnął w jednego piorunem i też średnio przyniosło to skutek.
Właściwie to zrobiło to w nich tylko dziurę, która wyjątkowo szybko się zregenerowała.
Po szybkim przemyślenia sprawy, było to logiczne. W końcu błyskawica wytwarza światło i to dość mocne.
Skoro nie można było nic zdziałać za pomocą natur, pozostał nam tradycyjny sposób.
Kiaya rzuciła się przed siebie z kopią. Raz za razem przebijając przeciwników.
Natius natomiast wirował pośród wrogów, tnąc ich swoimi szablami na pół.
Oboje wytworzyli mi dogodną przestrzeń do tego, abym mógł chwycić za łuk.
Szybko więc schowałem ostrza i złapałem jedną ręką za łuk, a drugą za strzałę.
Naciągając cięciwę raz za razem strzelałem w cienie.
Była to jednak niekończąca się walka.
Cienie raz zniszczone, formowały się ze swoich części na nowo.
Bitwa się tyle co zaczęła, więc moi towarzysz nie byli zmęczeni. Prędzej, czy później to się stanie.
Musieliśmy znaleźć sposób na naszych wrogów.
Sięgnąłem po kolejną strzałę, ale z przerażeniem odkryłem, że więcej nie mam.
-Skończyły mi się strzały! Nie chronię waszych pleców!- Krzyknąłem, po czym dobyłem sztylety.
Teraz to była moja jedyna forma ochrony.
-Poradzimy sobie!- Usłyszałem krzyk Natiusa.
Rzuciłem się przed siebie na idące z naprzeciwka cienie.
Ścisnąłem mocniej dłonie na uchwycie.
Nie byłem pewien, czy wystarczająco władam bronią białą by móc się ochronić przed grupą cieni.
Szczęście w nieszczęściu, że nie miałem czasu się teraz nad tym rozwodzić.
Z pełną prędkością podbiegłem do przeciwnika będącego najbliżej mnie i zamachnąłem się, odcinając mu głowę.
Byłem gotów na odparcie ciosów nadchodzących od reszty grupy. Jednak nic takiego się nie stało.
Pozostałe cienie nawet na mnie nie spojrzały.
Po prostu ominęły mnie, jakbym nie istniał i ruszyły na moich towarzyszy.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że tak naprawdę żaden cień nigdy mnie nie zaatakował, ani nie zwrócił na mnie uwagi.
Teraz stałem pośrodku pola bitwy i patrzyłem jak cienie dzielą się na dwie grupy. Jedna atakowała Natiusa, a druga Kiayę.
W pewnym momencie złapałem kontakt wzrokowy z Natiusem.
-Ezcliff do cholery! Co ty rob...- Nie dokończył, jakby sam zauważając to, co ja właśnie odkryłem.
Nie mógł jednak poświęcić mi za dużo uwagi, ponieważ ciągle był atakowany.
Nie mogę przecież tak stać i się temu bezczynnie przyglądać. Ponownie zacisnąłem dłonie na sztyletach i zacząłem ciąć wrogów. Skoro nie zwracali na mnie uwagi, mogłem ich atakować od pleców tak, że nawet nie wiedzieli kto ich likwiduje.
Nie byłem jednak Natiusem, który parał się walką wręcz. Ani Kiayą, która przeszła szkolenie wojskowe. Zmęczyłem się o wiele szybciej, niż oni.
Odszedłem parę kroków do tyłu, by złapać oddech.
Jedna sekunda, jeden lekki podmuch wiatru, jedno spojrzenie w odpowiednim kierunku i momencie.
Zawiał wiatr, gdy akurat spojrzałem w stronę jednego z atakujących Kiayę, cieni.
Czerń na chwilę rozmazała się, całkowicie tak jakby uległa uszkodzeniu.
Od razu w mojej głowie zrodził się pomysł. Jeśli się mylę, albo jestem na to za słaby. to będzie po całej naszej trójce.
W tym momencie jednak postawiłem wszystko na tą jedną kartę.
-Mam nadzieje, że zaopiekujecie się moim ciałem!- Wydarłem się, po czym pobiegłem na sam środek pola bitwy.
-Co?!- Wrzasnęli oboje, w tym samym czasie.
-Na ziemię!- Nakazałem. Kątem oka widziałem, jak rzucają się na trawę.
W duchu byłem wdzięczny, że w takiej chwili postanowili posłuchać mojego oderwanego od rzeczywistości polecenia.
W jednej chwili zebrałem całą swoją moc i powołałem się, na moją więź z naturą, po czym wszystko na raz uwolniłem.
W głowie rozległ się okropnie głośny pisk. Moje ciało przeszedł bolesny dreszcz. Miałem wrażenie jakby ktoś ścisnął na raz wszystkie moje wnętrzności. Obraz przed oczami mi się rozmył.
Przez swój stan, trudno mi było stwierdzić, co stało się potem.
Czułem jak chwiałem się na nogach. Następnie patrzyłem na trawę i widziałem krople krwi skapujące w dół, pode mnie.
Gdzieś w tle, jak zza mgły zdawałem się słyszeć głosy Natiusa i Kiayii. Jednak równie dobrze mogło mi się to zdawać.
Ostatnie co pamiętam, to bezchmurne, nieskazitelnej niebieskie niebo nade mną.
Czy przypadkiem dzisiaj nie było pochmurnie?
To była moja ostatnia myśl, zanim straciłem przytomność.
Opublikowane: 19.07.2023
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top