Rozdział 23



Stałem pośrodku... niczego. 

Nie, to złe określenie. Stałem na jakiejś czarnej wodzie. Tafla lekko falowała od miejsca, w którym stałem. 

Słyszałem kojący dźwięk przelewanej się cieczy. Od czasu do czasu słyszałem spadającą kroplę. 

Przykucnąłem, wpatrując się we własne odbicie. 

Moja twarz była niezmącona żadnymi negatywnymi emocjami. Byłem... spokojny.

Tak jak wtedy w Thirstu, opuszkami palców zacząłem drażnić taflę wody. Ta ustępowała mi i lekko falowała odbitym obrazem.

Uśmiechnąłem się sam do siebie na ten widok.

Zmarczyłem jednak brwi widząc w wodnym lustrze jakieś rzeczy wiszące nade mną.

Odwróciłem wzrok, by spojrzeć do góry.

To były ramy. Ramy z obrazami.

Wstałem na równe nogi by im się przyjrzeć.

Zamarłem widząc tam wizerunki cieni i Rycerza w obsydianowej zbroi.

Obrazy były namalowany w taki sposób, jakby miały przedstawiać moje wspomnienia.

Potrafiłem rozpoznać każdy z miliarda widoków.

Jedne były z czasów napadu na stolice elfów, inne z stolicy driad. 

Błądziłem między nimi, nie wiedząc co mam zrobić.

Nie było tutaj nic poza mną, taflą wody i tymi obrazami. A czas... czas zdawał się nie płynąć. Jakbym tkwił w jakimś martwym punkcie dopóki czegoś nie zrobię.

W pewnym momencie chwyciłem za sztylet i podszedłem do jednego z wizerunków Rycerza w obsydianowej zbroi.

Przycisnąłem ostrze do płótna, a to z świstem ustąpiło. 

Nie wiem czemu, ale pocięcie obrazu przyniosło mi pewnego rodzaju ulgę. 

Z braku lepszych opcji do wyboru, zabrałem się za niszczenie reszty obrazów.

Z każdym kolejnym ulga zamieniała się w złość i frustrację. W końcu zatraciłem się w wymachiwaniu sztyletami. Nie patrzyłem już, czy tnę faktyczny materiał, czy jednak ramę. 

Przystanąłem dopiero w momencie kiedy zabrakło mi tchu. 

Moje spojrzenie uciekło do mojego wodnego odbicia.

Z jakiegoś powodu poruszało się bez mojej zgody. Śmiało się ze mnie, szydziło.

W mojej głowie pojawiło się wspomnienie snu, w którym to w szale ciąłem Rycerza w obsydianowej zbroi, a okazało się, że to Kiaya. 

Spanikowany uniosłem wzrok. 

Jednak nie zastałem nic poza widokiem zmasakrowanych obrazów i porysowanych ram.

Nagle z głośnym hukiem wszystkie na raz spadły do wody.

Zaskoczony patrzyłem jak toną w czarnych odmętach.

Tafla wody zafalowała.

Uniosłem wzrok by zobaczyć samego Rycerza w obsydianowej zbroi.

Niebieskie oczy wpatrywały się we mnie, bez jakiegokolwiek uczucia.

Tym razem nie zamierzałem się poddać negatywnym emocjom. 

Niegdysiejsza rozmowa z Natiusem uświadomiła mi, że żeby zabijać, trzeba się wyzbyć emocji. 

Tak więc stałem czujny, ale nieruchomy i wpatrywałem się w rosłego mężczyznę.

Słyszałem jak kroplę raz po raz, coraz szybciej spadają i uderzają w czarne lustro.

Ignorowałem to, tak samo jak przepływ czasu, który zdawał się tutaj nie istnieć. A jednak, wiedziałem, że chwile miały. 

Mięśnie zaczynały mnie boleć przez brak ruchu, czułem głód i zaschło mi w gardle. Ale to nic. 

Skoro on się nie rusza, to ja też tego nie zrobię. 

Tym razem panuje nad sobą. Jestem gotów by stanąć twarzą w twarz z oryginałem i stawić mu czoła.

Zaraz po tej myśli mężczyzna przede mną zrobił krok w tył i zniknął. 

Tak po prostu.

Poczułem ogromny zawód, a wątpliwości targały moim sercem.

Mogłem go zabić, miałem szansę na atak.

Nie wykorzystałem tego.

Spojrzałem w dół i zdziwiłem się, nie widząc tam własnego odbicia. Ba!

To już nawet nie była tafla wody.

Zdziwiony rozejrzałem się po pomieszczeniu. 

Był to korytarz, ale nie ten pałacowy.

Wąski, ale długi. Na końcu znajdowały się jakieś drzwi z wizerunkiem oka.

I nagle przypomniałem sobie. 

Byłem tu już kiedyś i doskonale pamiętałem co się tutaj działo.

Przerażony przełknąłem ślinę.

Czyjś oddech owiał mi nagą szyje, a warkot tuż obok ucha zmroził krew w żyłach.

Udało mi się postawić jeden paniczny krok w stronę drzwi, a potem nastała już nieprzenikniona ciemność.









Opublikowane: 19.07.2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top