Rozdział 21




Poderwałem się do siadu, cały oblany potem. 

Serce boleśnie obijało się o płuca i żebra.

-Ezcliff? Ezcliff?- Jak na mgły dochodziły do mnie głosy.

W uszach mi piszczało, a wzrok był rozmyty.

Zdawało mi się, że czuje metaliczny swąd krwi. Jednak umysł podpowiadał mi, że to tylko wyobrażenie. 

Zatrzymałem spojrzenie na żółto- pomarańczowej plamie, która poruszała się niespokojnie.

Wiedziałem, że był to ogień. Ten przeklęty żywioł poznam wszędzie, nawet jeśli miałbym być ślepy.

Teraz jednak widok ten przyniósł mi ukojenie.

Wpatrując się w tańczące płomienie, powoli się uspokajałem. Moje zmysły wracały do pierwotnego stanu.

W uszach przestawało piszczeć, wzrok się wyostrzał, a metaliczny zapach krwi był zastąpiony dymem z ogniska.

-Ezcliff!- Usłyszałem nad sobą wołanie.

Przeniosłem wzrok z ogniska nad siebie.

Zobaczyłem zmartwione twarze moich towarzyszy.

Przez myśl mi przemknęło wspomnienie ich na wpół zgniłych ciał.

Wzdrygnąłem się widocznie i musiałem być w naprawdę tragicznym stanie.

Kiaya nie uzyskawszy ode mnie jakiejkolwiek odpowiedzi, pochyliła się nade mną i przyciągnęła mnie do siebie w uścisku.

Na początku chciałem się od niej odsunąć i powiedzieć, że nie potrzebuje uspokojenia.

Jednak gdy zaczęła nas kołysać na boki, dotarło do mnie jak mocno byłem roztrzęsiony. 

Przede wszystkim, jak mocno potrzebowałem zapewnienia, że ta dwójka żyje i ma się dobrze.

Zerknąłem na Natiusa. 

Ten bez słowa usiadł zaraz obok mnie i tak jak ja poprzednio, zaczął wpatrywać się w ognisko.

Przymknąłem oczy, pozwalając sobie na tą chwilę słabości.

To właśnie takie chwile uświadamiały mi, jak wspaniałych towarzyszy postawił na mojej drodze los.

Dziewczynę z wielkim sercem, która dla mojego dobra była w stanie narazić się na moją złość.

Chłopaka, który doskonale wiedział, że dla mnie liczy się spokój i sama obecność drugiej osoby.

Uniosłem ręce i odwazejmniłem na chwile uścisk. Położyłem głowę na ramieniu driady i zaciągnąłem się zapachem dziewczyny.

Po czym odsunąłem się.

-Już, wystarczy.- Odezwałem się, lekko chrypiąc.- Dziękuje.

Kiaya z smutnym uśmiechem puściła mnie i usiadła po mojej lewej stronie.

-Nie ma za co. Zawsze możesz na nas liczyć.- Odezwała się cicho, tak jakby bała się, że głośniejszy dźwięk może mnie spłoszyć.

-Wiem.- Skinąłem głową, po czym tak jak dwójka moich towarzyszy spojrzałem w ogień.

-Nie chcesz nam powiedzieć co Ci się śniło? Słyszałam, że to pomaga.- Zaproponowała driada.

Pokręciłem głową.

-Wolałbym nie.- Odezwałem się, ale dodałem po chwili zastanowienia.- Mam wrażenie, że jak powiem to na głos, to te sny staną się rzeczywistością. Dlatego wolę je zachować dla siebie.

-Rozumiem. Dziękuje, że się tym podzieliłeś.- Poczułem jak kładzie dłoń na moim ramieniu.

Zerknąłem na nią. Widziałem lekkie cienie pod jej oczami. Musiała być naprawdę zmęczona. Nie mieliśmy ostatnio zbyt dobrych warunków do przesypiania całych nocy. Dopiero teraz udało nam się na tych cholernych stepach znaleźć jakiś większy las.

-Po będę na warcie. Idźcie spać.- Odezwałem się do zdziwionej dziewczyny.

-Nie no, coś ty? Idź spać.- Machnęła zbywczo ręką i uśmiechnęła się do mnie promienie.

Ale sztucznie.

-Ja i tak już nie zasnę. Nie po tym koszmarze. Ty natomiast wyglądasz na mocno zmęczoną.- Wstałem na równe nogi i się przeciagnąłem, aż mi kości strzeliły.- Niewyspany wojownik to martwy wojownik.

-I kto to mówi.- Parsknęła niezadowolona driada, ale posłusznie położyła się na prowizorycznym posłaniu. Po czym nagle uniosła głowę i spiorunowała nas wzrokiem.- Ale z łaski swojej, tym razem bądźcie cicho. 

Na jej słowa przewróciłem oczami, a dragonir zaśmiał krótko.

-Sama byś rżała jak ten koń, gdybyś widziała jak efektownie wywalił się wtedy Ezcliff.

-Zaplątałem się wtedy o sznurek od sakiewki.- Mruknąłem niezadowolony na tamto wspomnienie.

-To tylko sprawia, że tamta sytuacja jest śmieszniejsza.- Zaśmiał się pod nosem.

-Dobra, dobra. Już cicho, w końcu miałam iść spać.- Ucięła driada za co podziękowałem jej w duchu.

Stanowczo wolałem zapomnieć o tym, jak się wtedy zbłaźniłem.

Razem z dragonirem posłusznie zamilkliśmy, pozwalając Kiayii na spokojne zaśnięcie.

Kątem oka widziałem jak Natiusem udał się do swoich rzeczy i po chwili słyszałem jak ostrzy szable.

Mimowolnie zerknąłem na sztylety umieszczone przy moich udach.

Oba były lekko wyszczerbione.

-Zajmiesz się też moimi?- Zapytałem przyciszonym głosem.

Dragonir posłał mi pytające spojrzenie, ale zaraz wzrokiem zjechał na moją broń białą.

-Jasne, daj.- Kiwnął głową, na co wyjąłem broń i rzuciłem tak, by wbiły się w ziemię przed chłopakiem.

Uśmiechnął się pod nosem, nie mam pojęcia czemu.

Nie zapytałem, wzrokiem wróciłem do ogniska.

Tym razem patrzyłam na węglące się drewno, które skwierczało pod napierającym na nie gorącem.

Przez chwile naszło mnie, by ponownie włożyć dłoń w płomienie.

Szybko zdałem sobie sprawę z tego, że nie jestem aktualnie sam. A moi towarzysze już wystarczająco się o mnie martwili. Nie musiałem jeszcze dokładać im tego, że jestem jakimś cholernym ogniowym masochistą.

Z zamyśleń wyrwał mnie dopiero dźwięk równomiernego oddechu Kiayii. 

Miałem nadzieje, że się porządnie wyśpi i nie będzie miała koszmarów tak jak ja.

Zerknąłem w stronę driady.

Leżała do mnie tyłem tak, że zza koca ze skóry wystawały tylko jej szmaragdowe loki.

Przypomniało mi się jak jakiś czas temu rozmawiałem z dziewczyną przy wschodzie słońca. 

Choć nie było tak dawno temu, to wspomnienie to wzbudzało we mnie jakiś nieznany mi sentyment.

Być może to dlatego, że to była jedyna taka poważna rozmowa przeprowadzona z dziewczyną. 

Każdy z naszej trójki ma inne cele i inne marzenia w życiu. Jakoś tak samo z siebie wyszło, że nie dzielimy się nimi między sobą.

Wcześniej wychodziłem z założenia, że to dlatego, żeby nie narzucać się. 

Zerknąłem na Natiusa, który ciągle ostrzył swoje szable.

Nie zapomniałem, jak chłopak wyznał mi, że jest zabójcą nasłanym na mnie i moich rodziców.

Pamiętam też, że nie dałem mu wtedy za bardzo dojść do słowa. Z perspektywy czasu wiem, że po prostu nie byłem gotowy nieść ciężaru jego przeszłości.

Teraz jednak choćby z czystej ciekawości chciałem wiedzieć czemu dragonir postanowił mi to wyznać, przerwać swoją misję i przede wszystkim, dalej ze mną podróżować.

Nagle Natius podniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy.

-Wiem, że jestem przystojny, ale nie musisz mnie tak pożerać wzrokiem.- Zaśmiał się, nie przerywając swojej pracy.

-Nie zauważyłem.- Na moje słowa zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

-Czego nie zauważyłeś?- Zapytał zdziwiony.

-Że jesteś przystojny.- Powiedziałem z udawaną powagą, ale na moje usta dość szybko wkradł się uśmiech.

A zwłaszcza gdy zobaczyłem zszokowaną minę chłopaka.

Po chwili jednak przewrócił oczami, udając obrażonego.

-Mogłeś sobie darować.- Prychnął nieszczęśliwy.

-Stanowczo nie mogłem.- Przyznałem, na co chłopak posłał mi piorunujące spojrzenie.

-Ej, bo Ci nie naostrzę sztyletów.- Zagroził, machając szablą w moją stronę.

Lubiłem patrzeć na tego dziecinnego Natiusa. Doskonale pamiętałem jak wyglądał tamtego dnia, gdy zdradził mi, że jest zabójcą.

-Czemu postanowiłeś oszczędzić moje życie?- Zapytałem nie owijając w bawełnę.

Dragonir natychmiast zastygł w bezruchu, patrząc na mnie wyraźnie zdziwiony.

Po chwili jednak jego twarz stężała, a on sam popatrzył na moje sztylety wbite w ziemię przed nim.

-To... skomplikowane.- Wydusił w końcu.

-Mamy przed sobą całą noc.- Oznajmiłem, spoglądając na księżyc w pełni.- Ale wiedz, że do niczego Cię nie zmuszam. Zapytałem z ciekawości.

Usłyszałem jego gorzki śmiech.

-Wydaje mi się, że masz jak najbardziej prawo wiedzieć czemu miałem Cię zabić i czemu tego nie zrobiłem.

-Ale nikt nie powiedział, że muszę to wiedzieć teraz. Jeśli nie jesteś gotów powiedzieć mi tego teraz, po prostu zaczekam.- Zapewniłem spokojnie.

-Byłem gotowy powiedzieć Ci wszystko tamtej nocy. Teraz po prostu byłem mentalnie niegotowy do tej rozmowy. Muszę przyznać, że to było wyjątkowo niespodziewane. Czemu w ogóle zawdzięczam to nagłe pytanie?- Poczułem na sobie jego wzrok, więc również na niego spojrzałem.

-Po prostu ostatnio rozmawiałem z Kiayą i podzieliła się ze mną powodem, dla którego z nami podróżuje. Teraz uświadomiłem sobie, że nie znam twojego.- Odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą.

-Powiniem się obrazić, że takie rozmowy odbywają się za moimi plecami?- Uśmiechnął się słabo.

Mimo tego, że chłopak próbował żartować, poczułem się lekko niekomfortowo.

-Wybacz, ale to była bardzo... intymna rozmowa.- Oznajmiłem, uciekając wzrokiem na księżyc.

Nie wiem czemu, ale mówienie dragonirowi o mojej rozmowie z Kiayą wprowadzało mnie w zawstydzenie.

-Rozumiem. Nie przejmuj się.- Powiedział już ze szczerym rozbawieniem. Jednak ta luźna atmosfera nie trwała długo.- Odkąd pamiętam szkolony byłem do tego by zabijać. Moją rasę posądza się o wiele rzeczy. Morderstwa, brutalne napaści, kradzieże, tortury dla zabawy. Większość dragonirów nie ma z tym nic wspólnego. To zwykli obywatele, którzy muszą żyć z tym nieprzyjemnym jarzmem. Jest to tym bardziej niesprawiedliwe, że oni nawet nie wiedzą dlaczego. Pokolenie, które wiedziało już praktycznie wymarło. Prawda jest taka, że to po prostu z rasy dragonirów wywodził się najsłynniejszy ród skrytobójców. Mój ród. Od pokoleń brudzimy sobie ręce w krwi. Nie robimy tego w jakimś szlachetnym celu, choć niektórzy członkowie mojej rodziny stosują takie wymówki. Po prostu zabijamy za pieniądze i kosztowności. Jednak nikt się nie zastanawia nad tym czy to jest dobre, czy złe. A to z bardzo prostego powodu. Wychowuje się nas tak, żebyśmy byli maszynami do zabijania.- Poczułem jego wzrok na sobie, więc odwzajemniłem jego spojrzenie. Od razu ścisnęło mnie w sercu, gdy zobaczyłem jego pełne bólu oczy.- Sam doskonale wiesz po sobie, jak to wygląda, gdy osoba z uczuciami zabija.

-Do teraz mnie to dręczy.- Przyznałem, uciekając od niego spojrzeniem. Nie potrafiłem znieść dłużej jego wzroku.

 -Wiem i to dobrze. Zabijanie jest złe.- Jego wyprany z emocji głos spowodował, że przeszły mnie dreszcze.- Jednak w mojej rodzinie nikt na to tak nie patrzy. To jest praca, a dobry pracownik musi być posłuszny niczym niewolnik. Od kiedy pamiętam moi rodzice powtarzali mi, że rasy są brudne, głupie i grzeszne. Ci będący u władzy to tłuste zwierzęta zapatrzone w siebie. Szlachcice to padlinożercy, którzy tylko czekają, aż coś im skapnie. Czy to będzie piękna kobieta, pieniądze, czy władza to już nie ważne. A wieśniacy to bezmyślny tłum podążający za wyzyskującymi ich osobami.- Słyszałem jak chłopak ze świstem napiera powietrza do płuc, a potem z taką samą mocą je wypuszcza.- Nie pomagało mi w zrozumienia świata to, że naprawdę tak jest. Często miałem za zadanie zinfiltrować jakiś szlachecki ród, zdobyć informacje, a potem urządzić cichą rzeź. Przebywałem z tymi osobami. Damy dworu. Pięknie powiedziane. To są najbardziej puste i zepsute kobiety. Ich dłonie są niezmącone ciężką pracą. Nawet schylać się nie potrafią. No bo po co? Mają służących od tego, żeby podnieść im rzeczy z ziemi. Za plecami małżonków wchodzą do łóżek innym. Wydają pieniądze na stroje i biżuterię, których ostatecznie i tak nie noszą. Rodzą dzieci, ale obrzydza je sam ich widok.- Pogarda w jego głosie była wręcz namacalna.- Od szlachetnie urodzonych kobiet są gorsi tylko szlachetnie urodzeni mężczyźni. Nie ma na świecie podlejszej kreatury, niż oni. Wyzyskują, prowadzą nielegalne biznesy, pną się w górę po trupach, a przede wszystkim. Uważają, że wszystko im wolno. Sypiają nie tylko z kobietami, ale i pozwalają sobie na molestowanie i gwałcenie młodych dziewczyn.- Gdy dotarło do mnie co powiedział, zrobiło mi się niedobrze. Jednak nie przerywałem mu.- Mając takich rodziców nic dziwnego, że ich dzieci są próżne, głupie życiowo i tak samo zepsute.- Nagle prychnął, przez co na niego spojrzałem. Wzrok wbity miał w ognisko, a na jego twarzy wymalowane było rozgoryczenie.- Ale ja także byłem głupi. Wystarczyło mi pod nos podstawić parę przykładów, a ja wierzyłem w każde słowo moich rodziców. Wierzyłem, że świat jest taki jakim oni mi go przedstawiają. Tak więc robiłem to co mi kazali. Brudziłem sobie ręce raz za razem, nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia. Ba! Czasami robiłem to z największą przyjemnością. Przykładałem sporą wagę do sprowadzenia najboleśniejszej śmierci na tych, którzy gwałcili niewinne kobiety i dziewczyny. Nawet jeśli moje myślenie od tamtego czasu się zmieniło, to i tak uważam, że każdy z nich jak najbardziej na to zasługiwał.- Nagle spojrzał na mnie, a ja jakoś mimowolnie przełknąłem ślinę. Jednak chłopak posłał mi tylko delikatny uśmiech, po czym znowu spojrzał na tlący się między nami ogień.- I w końcu dostałem zlecenie zabicia elfickiej rodziny królewskiej. To było najpoważniejsze zadanie jakie dostałem od swoich rodziców. Jednak nie traktowałem go inaczej niż poprzednich. Nie zrozum mnie źle, nie uważałem, że pójdzie mi równie łatwo jak zawsze. Miałem o tyle łatwiej, że dostałem informacje o tym, jakoby książę elfów wyruszył w podróż i jest poza granicami swojego królestwa. Mój plan więc zakładał dołączenie do Ciebie i w odpowiednim czasie, namówienie Cię na powrót do ojczyzny.

Nagle w mojej głowie błysło wspomnienie.

-Chciałeś, abyśmy poszukali informacji o Rycerzu w obsydianowej zbroi w bibliotece elfów.- Powiedziałem szeptem, nie mogąc uwierzyć w to, jak blisko swej zguby wtedy byłem.

-Owszem. Muszę przyznać, że od początku dawałem temu pomysłowi niskie szanse na powodzenie. Jednak twoja reakcja wtedy była co najmniej podejrzana.- Mimo, że go nie widziałem, miałem przeczucie, że się uśmiechnął.- Teraz już wiem, że nie lubisz mówić o swojej ojczyźnie. Dlatego prawdopodobnie nigdy nie miałem szans na wykorzystanie Cię, żebyś zaprowadził mnie do Królestwa elfów.

-Szczerze. Nie wiem. Na pewno nie udałoby Ci się to przed pokonaniem przeze mnie Rycerza w obsydianowej zbroi. Potem jednak, kto wie. Poznałem Cię już na tyle, by wiedzieć jak łatwo mógłbyś mnie omamić ślicznymi słówkami.- Przyznałem szczerze.

-Nie powinieś mi tego mówić. Co byś zrobił, gdyby się okazało, że ta rozmowa to część mojego planu zabicia Cię?- Parsknął, ale nie było w tym ani grama rozbawienia.

-Nie zrobiłbym nic.- Odpowiedziałem od razu.- Jeśli tego właśnie byś chciał, proszę bardzo. 

-Co?- Wykrztusił, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Pokręciłem głową w rozbawieniu, widząc szok odmalowany na jego twarzy.

-Wiem dokąd zmierzała twoja opowieść. Chciałeś mi powiedzieć, że byłem inny od tamtych obrzydliwych osób?- Widziałem jak kiwa głową w potwierdzeniu. Chyba nawet nie był do końca tego świadomy.- Otóż, nie jestem. Popatrz na mnie. Porzuciłem swoje królestwo i przemierzam cały kontynent w poszukiwaniu zemsty. Czy to nie czyni ze mnie samolubnego, głupiego księcia?

Po moich słowach zapadła cisza, w której to mierzyliśmy się spojrzeniami.

-Może, ale nie obchodzi mnie to.- Rzucił, po czym obdarzył mnie smutnym uśmiechem.- Widocznie ja również jestem samolubny i głupi, ponieważ nie potrafię Cię zabić.

Odwazjemniłem jego uśmiech, po czym oboje przenieśliśmy wzrok na księżyc.

-Niech i będzie tak, że oboje jesteśmy samolubnymi głupkami.








Obublikowane: 17.07.2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top