Rozdział 13










Rany piekły niemiłosiernie. Czułem jak materiał ociera się o wrażliwe miejsca z każdym moim najmniejszym ruchem.
Kątem oka widziałem jak Natius krzywi się co chwilę, więc przynajmniej nie byłem w tym sam.
-Długo jeszcze?- Padło po jakimś czasie z ust dragonira.
Siedział z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, a noga mu nerwowo podrygiwała w miejscu.
-Kilkanaście minut.- Odpowiedział woźnica i znowu zamilkł.
Czarnowłosy przewrócił oczami, opadając do tyłu na oparcie. Przy czym chyba zapomniał o swoich ranach, po gdy tylko jego plecy spotkały się ze skórą fotela to wydał z siebie bolesny syk.
Doskonale rozumiałem zniecierpliwienie chłopaka.
Jechaliśmy tym powozem od samych granic Królestwa driad, aż do stolicy. Byliśmy w tej podróży już którąś godzinę. Na dodatek mieliśmy świeże rany zdobyte dosłownie dzień przed dotarciem do granicy.
Droga była pełna jakiś kamieni, dziur, pnączy i innych nierówności. Koła natomiast bardzo podatne na tego typu zniekształcenia w terenie. Dlatego raz po raz podskakiwaliśmy na siedzeniach, tym samym powodując ból w naszych ranach.
Dosłownie widziałem po dragonirze, że ten ma ochotę wstać, zabić woźnicę, po czym wyjść z tego przeklętego pojazdu i resztę drogi do stolicy pokonać na nogach.
Nie było to niestety możliwe. Niedługo był zmierzch, a tutejsze prawo zabrania podróżnych chodzenia po zmroku.

Driady są bardzo przywiązane do swojego świętego miejsca jakim są tutejsze lasy. Nie pozwalają, aby ktokolwiek poza nimi widział ich dobrodziejstwa po zmierzchu.
Choć twierdzą, że żadna rasa tak jak one nie potrafi dbać o naturę i mając pozwolenie, zniszczyliby faunę i florę tego miejsca.
Czego by nie mówić, to nie dało się odmówić driadą pięknego kraju i miłości do roślinności.
Zielono-czerwone pnącza otulały tutaj wszystko, a bluszcz piął się po każdej możliwej rzeczy.
Wszędzie było pełno najróżniejszych kwiatów, pąków i liści o różnych kształtach i rozmiarach.
Jednak wystarczyło się trochę wychylić, aby za całą tą roślinnością ujrzeć stolicę, teraz skąpaną w świetle zachodzącego słońca.
Powiniem się zachwycać, bo widok był naprawdę wspaniały.
Budynki jarzące się w kolorach pomarańczu i różu, bliki świetlne przecinające cały widok i wręcz dotykające horyzontu.
Ale to wszystko zbyt bardzo przypominało ogień. Dla mnie zamiast pięknego widoku zapierającego dech w piersiach, był obraz jak z horroru. Już przed oczami widziałem martwe driady spalone na węgiel. Tą całą roślinność trawioną przez barbarzyński żywioł.
I płacz i krzyk i to wszystko w mojej głowie było tak realistyczne, jakby prawdziwe.
-Ezcliff, wszystko w porządku?- Dopiero pytanie towarzysza uświadomiło mi, że to było tylko wyobrażenie. Nikt nie cierpiał i nie umierał.
Odetchnąłem z ulgą, ale tylko wewnątrz siebie, nie mogąc pozwolić sobie na chwilę słabości.
-Wszystko jest dobrze.- Zapewniłem dragonira i postanowiłem zmienić temat, aby nie zaczął ciągnąć mnie za język.- Już stąd widzę stolicę, więc niedługo się doczekasz końca tej przejażdżki.
-I Bogini, dzięki!- Wzniósł ręce do góry w akompaniamencie swoich syknięć, ale tym razem chyba specjalnie się poświęcił.
Po chwili faktycznie wyjeżdżaliśmy do stolicy.
Natius po zejściu na ziemię wyglądał jakby miał zaraz się schylić i ucałować glebę. Całe szczęście miał na tyle rozumu, by nie robić tego przy tych wszystkich driadach.
A już sam nasz widok przyciągał masę zaciekawionych spojrzeń.
Naciągnąłem kaptur mocniej na głowę, nakazując dragonirowi iść za sobą.
Musieliśmy stąd jakoś zniknąć. Nie było szans na to, żeby tutejsza rasa była równie dyskretna co fauny. Jakby się dowiedziały, że jestem księciem elfów to zaraz by to rozpowiedziały na lewo i prawo. Tylko tego mi teraz brakuje.
Całe szczęście czarnowłosy uradowany pięknami ziemi, nawet za bardzo nie kontaktował i posłusznie wykonywał moje polecenia.
Weszliśmy w jakieś uliczki wyglądające na rzadko uczęszczany i tak przechodząc z jednej do drugiej, w końcu dostrzegłem jakąś w miare wyglądającą gospodę.
Z jednej strony jakaś obskurna i w dziwnej części miasta. Miała nawet odpadający szyld, a jak dla mnie wróżyło to dobrze.
Mimo wszystko jednak wokół wejścia nie było jakiś upitych ludzi w poobdzieranych łachmanach.
Podszedłem więc pod odpadający szyld i uprzednio pukając do drzwi, wszedłem do środka.
-Witamy w gospodzie Pod słonecznym pitkiem.- Przywitała nas uśmiechem jakaś młoda driada.
Kiwnąłem jej głową na powitanie, po czym podszedłem bliżej.
Zameldowanie się nie zajęło nam długo, po czym zapłaciliśmy z góry.
Plan zakładał, że spędzimy tu z dwa tygodnie. Mniej więcej tyle nam zajmie wyleczenie tych ran.
Na dodatek Catrice, bo tak miała na imię młoda driada, była na tyle miła, że opowiedziała nam o gorących źródłach znajdujących się niedaleko stąd. Ponoć miały właściwości lecznicze, więc lepiej dla nas.
Zaraz pozostawieniu swoich rzeczy postanowiłem, że pójdziemy tam i sprawdzimy czy dziewczyna mówiła prawdę.
Pokierowaliśmy się zgodnie ze wskazówkami i już po chwili dotarliśmy do drewnianej konstrukcji, a tablica przed budynkiem informowała o tym, że znajdujemy się przed wejściem do gorących źródeł.
-Nigdy w żadnych nie byłem, ale coś czuje, że mi się spodoba.- Skomentował radośnie Natius przystając przy wcześniej wspomnianej tablicy.
-Też tak uważam, dlatego nie ma sensu tu stać. Wejdźmy do środka.- Dragonirowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Wnętrze było bardzo przytulne. Emanowało atmosferą spokoju i relaksu.
Wszystko było zrobione z drewna o kolorze karmelu. Praktycznie na każdym kroku były postawione jakieś rośliny oraz znajdowały się jakieś dekoracje.
Na ladzie leżały ręczniczki w białym kolorze, zwinięte w ruloniki i ułożone w piramidkę na ciemnej tacce.
Miałem wrażenie jakby wszystko do siebie tutaj pasowało.
Aż miło się patrzyło.
Podszedłem do lady za którym siedziała lekko zgarbiona staruszka.
Rozmowa z nią była utrudniona przez jej wątpliwy słuch. Musiałem do niej mówić głośno i wyraźnie. Przy czym czułem się trochę jakbym zakłócał spokój tego miejsca.
Ale w końcu dotarłem do porozumienia z ową kobieciną.
Przy okazji Natius miał całkiem niezły ubaw ze mnie, bo słyszałem jego spazmy śmiechu hamowane najprawdopodobniej przez dłoń, którą zakrył sobie usta.
Właścicielka wyjaśniła nam co i jak, a po tym mogliśmy się wreszcie skierować w stronę kąpieliska.
Zanim to, musieliśmy się rozebrać, bowiem do wody można było wchodzić tylko nago.
Był też nakaz wzięcia prysznica, aby nie zabrudzić źródła.
W końcu jednak nadzy i czyści wyszliśmy na dwór.
Od razu omiótł mnie zimny wiatr, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
Jednak w tym momencie mało mnie to obchodziło, bo przed sobą miałem naprawdę ładny i relaksujący widok.
Źródło zabudowane było ciemnymi kamieniami, układającymi się w naturalną wannę. Dookoła poprowadzony był płot o kolorze karmelu, a w przestrzeni pomiędzy nim, a skałami była masa zieleni.
W sumie powinienem się już przyzwyczaić do dużej ilości flory w tym królestwie.
Najbardziej jednak wzrok przyciągała biała para, która mocno ograniczała widok.
Nie mniej jednak wcale nie dziwiłem się, że jest ona tak gęsta i tak widoczna.
Było zimno i ciemno, a temperatura wody pewnie była wysoka, ale tego miałem przekonać się za chwilę.

Najpierw postanowiłem obserwować jak Natius z okrzykiem radości biegnie i wskakuje w sam środek unoszącego się białego puchu.
Po czym nastąpił dźwięk plasku, a po chwili rozległ się śmiech mojego towarzysza.
-Choć tu szybko, a nie tam stoisz i marzniesz. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to przyjemne. Czuje się jakby wszystkie moje zmysły obecnie przeżywały ekstazę.- Stanowczo ton jego głosu potwierdzał to co mówił. Miałem wrażenie, że wręcz mruczy z przyjemności.
Nie byłem pewien, czy smoki potrafią mruczeć tak jak koty. Ale stanowczo dragonir był na dobrej drodze do nauczenia się tej sztuki.
Pokręciłem głową z rozbawienia, po czym ruszyłem w stronę głosu towarzysza.
Musiałem przyznać, że gdy tylko moja stopa dotknęła tafli poczułem jak przyjemne dreszcze przechodzą przez całe moje ciało. Od razu czułem jak rozluźniają się spięte mięśnie wykończone podróżą.
A gdy zanurzyłem się cały faktycznie czułem się jakby wszystkie moje zmysły naglę otępiały. Ale był to przyjemny stan, któremu stanowczo chciałem się oddać.
Jeśli staruszka była tak naprawdę zabójczynią i miała nas zabić, bo na przykład- w tej parze znajdowały się jakieś toksyny. Trudno, naprawdę trudno. Było mi obecnie tak przyjemnie, że gdybym miał tu umrzeć to zgodziłbym się bez kiwnięcia palcem.
I całego tego raju nie zakłócało również uczucie piekących ran.
Po prostu nic się teraz nie liczyło.
Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się ciepłem jakie przepływało aktualnie przez moje ciało.
Usiadłem na jednym z wyślizganych kamieni, który robił za podwodną ławkę.
Czułem jak Natius podpływa i siada niedaleko mnie.
-Możemy tu zostać na zawsze?- Zapytał rozbawiony, ale jednak brzmiał jakby był w pół śnie.
-W tej chwili… bardzo chętnie.- Odpowiedziałem mu, unosząc kąciki ust do góry.
Nawet nie wiem czemu się uśmiechałem, ale czułem, że dragonir również się szczerzył.
Jakbym miał jednak stawiać, stawiałbym na to, że po prostu po raz pierwszy od dawna jest nam naprawdę przyjemnie.
Smutne było to, że z każdą chwilą ciało coraz bardziej przyzwyczajało się do otaczającego ciepła i nie było już aż tak przyjemnie jak w pierwszym momencie.
-Jak tam rany?- W pewnej chwili mój towarzysz postanowił zakłócić ciszę.
-Jak się na nich skupiam to szczypią w cholerę, ale tak to jest znośnie. Jestem w stanie uwierzyć, że te źródła mają lecznicze właściwości.- Mówiłem wręcz nienaturalnie niskim głosem, coraz bardziej pokładając się w wodzie. Na koniec, gdy miałem już usta prawie w wodzie, postanowiłem zapytać.- A jak u Ciebie?
-Cóż, nie jest źle. W końcu ja oberwałem mniej niż ty, no i jestem bardziej przyzwyczajony do znoszenia bólu.- Odpowiedział mi i zrobił to samo co ja, rozwalił się na kamiennej półeczce tak jak tylko mógł.
-Przydałby nam się ktoś, to potrafi atakować obszarowo. Wtedy całej tej sytuacji by nie było. Te Błaznokraki nawet nie były silne, po prostu było ich dużo. Za dużo jak dla naszej dwójki.- Marudziłem, wpatrując się w wodę falującą od powietrza wydostającego się z moich ust.
-Mi nie musisz tego mówić. Sam uważam, że przydałby się nam ktoś jeszcze. Ale powodzenia w szukaniu kogoś kto chciałby dołączyć do elfiego księcia podróżującego z dragonirem. Już na sam mój widok większość z ras wygląda jakby miało popuścić, albo co najmniej uciec z krzykiem.- Westchnął męczeńsko.
-Takie życie. Nie będę szukał nikogo na siłę, jednak jeśli ktoś zaproponuje dołączenie do nas, to przyjmę tą osobę z otwartymi rękoma.- Powiedziałem przewracając się na brzuch i zamaczając swoją dolną wargę w wodzie. Dzięki temu mogłem wypuścić z ust kilka bąbelków jak jakaś ryba.
-Zauważyłem, że nie jesteś wybredną osobą.- Zaśmiał się, znowu powtarzając po mnie ruchy. Nawet te z robieniem bąbelków ustami.
Siedzieliśmy w źródle dopóki nie zaczęło nam się robić słabo z powodu podwyższonej temperatury. Wyszliśmy i skierowaliśmy się z powrotem do pomieszczenia z naszymi rzeczami.
Odetchnąłem z ulgą widząc, że ubrania są na swoim miejscu.
Ubraliśmy się i żegnając ze zgarbioną staruszką, opuściliśmy to miejsce.
-Naprawdę dziwię się, że nie było tam nikogo poza nami.- Odezwał się w pewnym momencie dragonir.
-Wiesz. Myślę, że czas po zmierzchu to nie jest moment kiedy normalnie ktokolwiek idzie się wykąpać w jakiś źródłach. Powiedziałbym bardziej, że ruch jest tam w południe.
-Na logikę, pewnie masz rację.- Uciął w ten sposób naszą przykrótką rozmowę.
Wróciliśmy do gospody, gdzie za ladą ciągle stała Catrice i przywitała nas z miłym uśmiechem.
Przez wcześniejszą rozmowę z Natiusem, zwróciłem uwagę na to, że dziewczyna nie odwraca wzroku ode mnie. Uparcie nie patrząc na mojego towarzysza.
Westchnąłem na to odkrycie. Niektórzy naprawdę byli strasznie ograniczeni, skoro tak bardzo dali się zawładnąć jakimś plotką.
Z drugiej strony nie wyglądało jakby dragonirowi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, nigdy nie byłem świadkiem tego by pokusił się o jakiekolwiek poprawienie zdania na temat swojej rasy. Zazwyczaj albo ignorował innych, albo faktycznie był nieprzychylnie do nich nastawiony.
Jak się tak grymasi, albo uparcie ignoruje innych to się w sumie nie dziwię, że ludzie mają takie, a nie inne zdanie o nim.
Za to jeszcze z innej strony, jak się nad tym zastanowić.
Dragoniry mają łatkę złodziei i zabójców, a jakby na to nie spojrzeć to Natius jest płatnym zabójcą co w sumie potwierdza plotki.
Cóż, jak to mówią- w każdej historii jest ziarnko prawdy.
Z takimi myślami położyłem się spać, a nazajutrz już nie zaprzątałem sobie nimi głowy.
Następne dni mijały nam na regeneracji i odpoczynku.
W dzień poświęcaliśmy się jakimś łatwym zadaniom, za które dostawaliśmy pieniądze, a wieczorem chodziliśmy do źródeł.
Jak rany zaczęły się goić i mieliśmy akurat trochę wolnego czasu, to wracaliśmy do mojej nauki walki na sztylety.
Muszę przyznać, że w końcu zacząłem widzieć jakieś porządne rezultaty. Już nie musiałem tylko robić uników i blokować Natiusa, a wreszcie udało mi się wyprowadzać jakieś cięcia.
Co niestety i tak spalało na panewce, ponieważ uniknięcie tego lub zablokowanie było dla chłopaka dziecinnie proste.
A potem i tak wygrywał. Tak nam mijały dni i noce w Królestwie driad. Aż do pewnego momentu, którego nie zapomnę nigdy.

***

Wyczerpani po morderczym treningu z Natiusem, padliśmy na swoje łóżka. Dość szybko zmył nas sen i obudziliśmy się dopiero w południe.
A raczej zostaliśmy obudzeni.
Słysząc mrożące krew w żyłach krzyki i walące się budynki. Razem z dragonirem zerwaliśmy się na równe nogi, podbiegając do okna.
Niestety mało z niego widzieliśmy, więc przez okno wspięliśmy się na dach. A stąd już bardziej widzieliśmy główne ulice.
Moje serce chyba stanęło, nie byłem tego pewien. Może to po prostu świat się zatrzymał, gdy zobaczyłem swój największy koszmar. W dodatku tam gdzie ujrzeć go się nie spodziewałem.
Cieniste postacie uzbrojone w różne bronie rozprzestrzeniały się po stolicy Królestwa driad.
Tak oto na moich oczach powtarzał się koszmar sprzed lat.
Tyle przygotowań, cała ta podróż, groźby zemsty- były na nic.
Nie potrafiłem nic więcej, niż tylko stać i patrzeć. Mogłem tylko wpatrywać się w te cholerne, znienawidzone czarne mazie mające wyglądem przypominać sylwetki ras.
Do moich uszu docierał tylko dźwięk szczęku żelaza przesuwanego po kamiennej ścieżce. Cienie nie wydawały nawet dźwięków podczas chodzenia, była cisza. A raczej byłaby, gdyby nie krzyk przerażonych cywilów, łoskot walących budynków i płacz dzieci gdzieś w oddali.

Próbowałem zmusić się do ruchu. Do zrobienia czegokolwiek. Przecież nie mogłem pozwolić by kolejne Królestwo upadło z powodu tego czegoś.
Jednak jak bardzo bym się nie zmuszał, jak bardzo nie próbował poruszyć choćby palcem- nie byłem w stanie.
Właśnie były odbierane życia, nadzieje, marzenia, dachy nad głową, cenne rzeczy, a ja potrafiłem tylko stać w miejscu.
Byłem dokładnie tak samo bezsilny jak w swoich snach.
Różnica była taka, że one przedstawiały to co już było, a to co działo się przed moimi oczami było prawdziwe i trwało teraz.
Tak mocno zagryzałem wargę, aż poczułem że przegryzłem skórę i stróżka krwi spłynęła mi po brodzie.
-Ezcliff. Ezcliff! EZCLIFF!- Do moich uszu doszedł dźwięk głosu Natiusa. Nawet nie wiem jak, ale jakimś cudem moja głowa obróciła się w kierunku chłopaka.
Spojrzałem na niego przestraszonym i zagubionym wzrokiem.
Dragonir w pierwszym momencie wyglądał na zszokowanego moim wyglądem, ale szybko się doprowadził do porządku. Przynajmniej on potrafił, bo ja nie byłem w stanie.
Czarnowłosy położył dłoń na moim ramieniu w uspokajającym geście.
-Nie mam pojęcia czemu zareagowałeś na to tak drastycznie, ale nie do końca mamy na to teraz czas. Rozumiem, że byłeś kiedyś świadkiem czegoś podobnego. Wiesz o cienistych postaciach, bo je spotkałeś i to wspomnienie pewnie nie jest przyjemne. Ale przypomnę Ci, że chciałeś zemsty. Na nich i na Rycerzu w obsydianowej zbroi. Możliwe, że on też tu gdzieś jest, ale stojąc na tym dachu na pewno go nie znajdziemy.- Mówił z przerażającym spokojem w głosie. Jednak z jakiegoś powodu to mnie uspokoiło.- Rozumiem też, że możesz być jeszcze niegotowy na to spotkanie i na tą walkę. Dlatego wybór pozostawiam tobie. Walczymy, czy uciekamy?
Tak jak przed chwilą postawa chłopaka była spokojna i chłodna, tak pod intensywnością jego teraźniejszego spojrzenia mógłbym przebić się przez ten dach i runąć na sam parter.
Natius postawił mnie pod teoretycznie banalnym wyborem i choć wszystko we mnie krzyczało, że mamy walczyć- to nie byłem pewien, czy jestem w stanie zmusić swoje ciało do jakiegokolwiek ruchu.
Wiedziałem jednak, że nie potrafię się zmusić do zadecydowania o ucieczce. To kłóciło się z moimi przekonaniami, z moimi celami, z moim całym życiem na przestrzeni ostatnich lat.
Nie mogłem uciec. Nie wiedziałem jeszcze jak, ale zmuszę to swoje głupie ciało do ruchu.
Moim pierwszym krokiem w tym kierunku było poinformowanie Natiusa o mojej decyzji.
Wziąłem głęboki wdech, aby uspokoić swoje, szalejące od dłuższej chwili, serce.
-Walczymy. Pomożemy, choćby nie wiem co.- Oznajmiłem z pewnością siebie, która nie mam pojęcia gdzie miała swoje źródło.
Dragonir uśmiechnął się do mnie co najmniej jakby był ze mnie dumny. Po czym wyciągnął swoje szable i skoczył do przodu na następny dach i następny, aby znaleźć się jak najbliżej głównej drogi.
Zamknąłem oczy, po raz kolejny skupiłem się na wzięciu porządnego wdechu i zacisnąłem swoje dłonie na łuku.
Ruszyłem w ślady za czarnowłosym skacząc z jednego dachu na drugi, aż nie znalazłem się nad główną drogą.
Tutaj po raz kolejny moje ciało zastygło w bezruchu.
Obraz rozmazywał mi się i na przemian wyostrzał, gdy patrzyłem na rozczłonkowane zwłoki driad u stup porozwalanych części budynków.
To był jakiś koszmar. Koszmar na jawie.
Wszędzie leżały jakieś części ciała, z którego ciągle sączyła się powoli krew. Tak jakby układ krwionośny zapomniał przestać pracować po odcięciu od serca.
Gdzieniegdzie po prostu leżały przebite czymś zwłoki, albo zmiażdżone. Widziałem jak jakaś drobna ręka wystaje spod kupki gruzu.
Czułem jak cofa mi się śniadanie. Nie trzeba było dużo czasu, aby wydostało się z powrotem na światło dzienne.
Zwymiotowałem zaraz obok miejsca, w którym stałem. To było cholernie nieprzyjemne uczucie. Bałem się, że to się nigdy nie skończy. Że zaraz jakiś cień się tutaj dostanie i skończe swoje życie, żygając.
Jednak nic takiego się nie stało i po chwili po prostu wytarłem usta. Czułem obrzydliwy posmak w ustach, a gardło zdawało się palić żywym ogniem.
Psychicznie jednak nie wiem czemu, czułem się lepiej. Jakby lżej.
Dostrzegłem Natiusa jak przebiegał na dole po głównej ulicy i raz za razem ciął cieniste postacie.
Nie mogłem być gorszy. Przede wszystkim musiałem ubezpieczać jego tyły.
Wyciągnąłem strzałę i naciągnąłem ją na cięciwę, mierząc w jednego z przeciwników.
-Cholera jasna!- Zakląłem głośno, kiedy zdałem sobie sprawę z tego jak bardzo trzęsie się moja ręka.
Nie byłem wstanie poprawnie oddać strzału. Ze szczęściem może udałoby mi się trafić gdziekolwiek w ciało wroga, ale nie na tym to polegało.
Już po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilku minut wziąłem głęboki oddech dla uspokojenia i przymknąłem oczy.
Przed nimi pojawił się obraz Natiusa sprzed chwili, gdy był dumny ze mnie, że wybrałem walkę. Musiał widzieć po mnie jak wiele to dla mnie znaczyło. Jak wiele kosztowało.
Nie mogłem pozwolić, żeby teraz jemu się coś stało. Muszę mu pokazać, że był ze mnie dumny z wyraźnego powodu.
Na powrót naciągnąłem strzałę z cięciwą i tym razem moja ręka już nie drżała.
Wypuściłem strzałe z całą swoją pewnością siebie i wierząc w swoje umiejętności. Nie zawiodłem się.
Grot wręcz perfekcyjnie wbił się w środek głowy cienistej postaci, która właśnie przymierzała się do zamachnięcia na Natiusa.
Nawet z tej odległości widziałem jak na twarzy czarnowłosego formuje się uśmiech.
Ja nie mogłem sobie pozwolić na takie uśmiechy.
Naciągałem cięciwę raz za razem, wypuszczając kolejne strzały i trafiając w przeciwników.
Ale to zdawało się nie kończyć. Gdy jedna z cienistych postaci się rozpływała pod swoimi stopami, na jej miejsce formowała się nowa.
I tak w kółko i w kółko.
Widziałem zmęczenie na twarzy Natiusa, gdy po jakiejś godzinie nieustannie wirował ze swoimi szablami w dłoniach.
Tak samo zmęczone były walczące driady, które tą swoją roślinnością próbowały unieruchamiać swoich przeciwników. Nic z nie działało. Cieniste postacie raz za razem powstawały z martwych.
W pewnym momencie odwróciłem się by zastrzelić kolejną cienistą postać, ale prosto w moje oczy zaświeciło słońce.
Od razu odwróciłem głowę i moje spojrzenie padło na cień. Na zwykły cień na ulicy, który rzucał jakiś kawałek budynku.
Było dzisiaj bezchmurne niebo, a słońce świeciło jasno o czym  przekonałem się chwilę temu. Nic więc dziwnego, że cień na ziemi był tak głęboki i wyraźny.
I wtedy mnie oświeciło. Te cieniste postacie były przecież z cienia!
Królestwo elfów napadły w środku nocy, gdy ulice oświetlone były latarniami, a wszechobecny pożar tylko rozjaśnił noc. A teraz Królestwo driad zostało napadnięte w samo południe słonecznego dnia.
-Natius!- Wydarłem się ile sił w gardle.- Słońce!
Widziałem na początku niezrozumienie wypisane na jego twarzy, ale nawet w wirze walki potrafił skupić się na myśleniu. I już po chwili zauważyłem jak jego mimika się zmienia pod chwilą odkrycia do jakiego doszedł.
A zakładałem, że pomyślał o dokładnie tym samym co ja.
Odskoczył jak najdalej od cienistych postaci i użył swojej natury burzy.
Nad naszymi głowami zaczęły formować się ciemne chmury. A błyskawice jedna za drugą pojawiały się by uderzać w cieniste postacie.
Grzmiało i błyskało, a po chwili poczułem krople na swoim policzku. Najpierw jedną, potem drugą, a potem spadła na mnie ich niezliczona ilość. Po prostu się rozpadało nad całą stolicą.
Efekty nagłej zmiany pogody było widać od razu. Cieniste postacie straciły swój kolor i były poszarzałe i niewyraźne.
Driady też to zobaczyły i od razu wzieły się do działania.
Ogromne pnącza i drzewa zaczęły wyrastać z gołej ziemi i przykrywać niebo, jeszcze bardziej pogrążając stolice w ciemności.
Już po chwili można się było poczuć jak w ogromnym lesie na dodatek w trakcie trwania pory deszczowej.
Cieniste postacie były tak słabe, że same się rozpłynęły. Jednym potwierdzeniem tego, że tu były jeszcze przed chwilą była pozostawiona przez nie broń.
Oraz wszelkie szkody i odebrane życia, ale na tym się to kończyło.
Nikt więcej miał nie umrzeć dzisiaj przez nie. To był koniec tego piekła.
Zszedłem na dół do Natiusa, gdzie od razu zostałem poklepany przez niego po ramieniu.
-Dobra robota.- Rzucił ze słabym uśmiechem.
-Tak.- Potwierdziłem i skinąłem głową.
Pomimo wyczerpania pomogliśmy w opatrywaniu rannych.












Opublikowane: 11.07.2023

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top