Rodzina
Wstałam trochę po dziewiątej. Wykonałam poranną toaletę. Założyłam krótkie,niebieskie spodenki, szarą bluzkę na ramiączkach i trampki. Zeszłam na dół. W kuchni siedzieli bracia. Zjedliśmy szybkie śniadanie.
-Alan dzwonił?-spytałam.
-Nie-odparł Jake.
-Mamy mało czasu i dużo do zrobienia-zakomunikowałam.- Gdzie macie jeszcze znajomości?
-Mamy daleką rodzinę wampirów w Austrii-rzekł Simon.
-No to w drogę.
Teleportowałam nas tam. Staliśmy przed piękną, osiemnastowieczną willą. Jake zapukał do drzwi. Otworzył nam wysoki brunet o unikatowych rysach twarzy. Uśmoechnął się.
-Jake,Simon miło was widzieć.
-I wzajemnie-odparł Simon.
-Mers to jest Cleo,moja narzeczona-przedstawił mnie Jake.
-Noo gratuluje. Wybrałeś sobie bardzo piękną dziewczynę. Kim jesteś? Śmiertelniczką?
-Nie. Hybrydą. Pół wilkołakiem-pół czarownicą-odparłam.
Zagwizdał. Wpuścił nas do mieszkania. Poszliśmy do salonu. Po chwili zebrało się tam kilkanaście osób. Naliczyłam,że jest ich 25 razem z Mersem. Gospodarz po kolei przedstawił nam wszystkich. Ja też się przedstawiłam.
-Dawno was nie widzieliśmy. Co was do nas sprowadza?-zapytał Mers.
-Mamy problem-powiedział Jake.
Wampir opowiedział im o wszystkim. Mężczyźni od razu zaproponowali swoją pomoc. Kobiety musiałam przekonać. Uścisnęłam wszystkim dłonie. Posiedzieliśmy jeszcze trochę, żeby omówić co i jak. Przed południem wròciliśmy do domu. Zjedliśmy obiad. Zlokalizowałam kilka czarownic. Sprawdziłam je. Odwiedziłam je. Wytłumaczyłam wszystko. Kilka z nich od razu zgodziły się na udział w bitwie po naszej stronie. Znały Cassandre i z całego serca jej nienawidziły. Każdej z wiedźm zabiła kogoś bliskiego. Perspektywa zabicia wampirzycy przekonała ich do końca. Na pergaminie zapisały się ich imiona. Wróciłam do domu. Jake i Simon czekali na mnie w salonie.
-Przekonałaś je?-zapytał starszy z braci.
-Tak.
Poszłam do pokoju. Wyjęłam księge zaklęć i zaczęłam czytać. Znalazłam jedno bardzo przydatne zaklęcie. Wyczarowałam potrzebne składniki i zrobiłam z nich magiczny proszek. Wsypałam go do dwòch woreczków. Zeszłam na dół, do kuchni. Zawołałam chłopaków.
-W tych woreczkach jest proszek,który pozwoli wam się teleportowac-powiedziałam i podałam im przedmioty.
-Jak to zrobilas?-zapytał Simon.
-Znalazłam zaklęcie w księdze czarów. Jake sprawdz czy działa. Pomyśl o jakimś miejscu, a później posyp sje trochę piaskiem.
Narzeczony wykonał po kolei moje polecenia. Nagle zniknął. Pojawił się na dworze, za oknem.
Przyszedł do kuchni.
-Działa-powiedział.
-Okej.
Każde z nas teleportowało się do innego miejsca. Po chwili byłam w Hiszpanii.Jake miał tam znajomych. Zapukałam do drzwi. Otworzyła mi niewysoka blondynka o piwnych oczach. Dziwnie na mnie spojrzała.
-Czego chcesz?-zapytała.
-Potrzebuje pomocy. Jestem narzeczoną Jake'a.
Na te słowa szerzej otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Wpuściła mnie do środka. Zaprowadziła mnie do kuchni. Zawołała kilkanaście osób.
-Cześć,jestem Cleo,narzeczona Jake'a. Potrzebujemy waszej pomocy.
-Co się stało?
-Cassandra chce nas zabić. Zbiera armię. Przeczuwamy,że bez walki się nie obejdzie.
-Ta Cassandra? Była Jake'a?-spytał jakiś mężczyzna.
-Tak-odparłam.-Czy jesteście w stanie wziąć udział w walce?
Wszyscy skinęli głowami. Każdemu uścisnęłam dłonie. Ich imiona już znajdowały się na liście. Wróciłam do domu. Po godzinie wròcił Simon, a chwile po nim młodszy z braci. Każdy z nas powiedział,co udało się załatwić. Nim się spostrzegliśmy, była noc. Byłam zmęczona. Wyjęłam pergamin i rozłożyłam go na stole w kuchni.
-Ile mamy osób?-zapytał Simon.
Zaczęłam liczyć imiona.
-Przez dwa dni przekonaliśmy 68 osób.
-To niedużo-powiedział Jake.
-Pamiętaj,że nadal nie wiemy,co z Alanem-odparł Simon.
Racja. Nie wiadomo,ile osób przekonał wilkołak. Schowałam papier. Poszłam spać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top