🌿XXII. Zakład Ulmusa🌿

Napięcie wisiało w powietrzu. Byłam przekonana, że resztę drogi do różdżkmistrza pokonamy w grobowej ciszy. Nie spodziewałam się, że Ksawery ją przerwie i to jeszcze zanim opuścimy zaułek.

— Będę z panem szczery — zwrócił się do Antoniego, a moje serce prawie stanęło ze stresu.

Przecież mu nie powie prawdy po tym, jak minutę wcześniej skłamał, pomyślałam automatycznie, ale i tak z duszą na ramieniu nasłuchiwałam, co padnie dalej.

— Ta sytuacja kosztowała mnie wiele nerwów. Nie mam siły iść dalej. Czy mógłbym wrócić do zamku już teraz? — dokończył z wahaniem.

Wujek spojrzał na niego z troską.

— W porządku, rozumiem — westchnął. — Przeniesiesz go, Aronie, czy zaczekasz tutaj z...

— Mogę się z nimi zabrać? — spytała nieśmiało Rosa. — Nie czuję się najlepiej.

— Sugeruję zatem, abyśmy przełożyli wizytę u różdżkmistrza na inny termin i wszyscy razem wrócili teraz do zamku — powiedział z powagą gwardzista.

— Wolałbym załatwić sprawę od razu, skoro jesteśmy tak blisko — mruknął Antoni.

Ja również, odparłam w myślach, bo nie miałam odwagi się odezwać.

— Kasandro, chcesz wracać?

Wzdrygnęłam się mimo woli. Nie przewidziałam, że wujek zapyta mnie o zdanie. Co ciekawe, wszystko wskazywało na to, że mój głos mógł się okazać decydującym. Żeby sprawdzić, czy miałam rację, potrząsnęłam głową.

— Aronie, zabierz, proszę Rosę i Ksawerego do zamku. Zaczekamy tu na ciebie z Kasandrą. — W tonie Antoniego dało się wyczuć nutę nieznoszącą sprzeciwu.

Gwardzista nawet nie próbował ukryć niezadowolenia. Skrzywił się i wypuścił powietrze nosem.

— Konkretnie w tym miejscu. — Wycelował palcem w ziemię. — Jeśli pójdziecie sami i będę zmuszony szukać was po mieście, książę, nie omieszkam poinformować królowej — dodał sucho.

Rozchyliłam usta w szoku. Cierpliwość Arona najwyraźniej znajdowała się na wyczerpaniu, ale ciężko było się dziwić. Nie ułatwialiśmy mu pracy. Większość sytuacji, z których potem gwardzista musiał się tłumaczyć przed Amandą, stanowiły bezpośredni efekt naszych wspólnych wypraw.

Przeczuwałam, że wujek się oburzy. Pozytywnie mnie zaskoczył, kiedy uniósł dłonie w pokojowym geście i przytaknął.

— Nie ruszymy się stąd nawet o krok — obiecał i odsunął się ze mną pod ścianę, żeby Aron na nas nie wpadł, gdy pojawi się ponownie w zaułku.

Ksawery wlepił wzrok w ziemię. Podał dłoń gwardziście sztywnym, zdecydowanym ruchem. Rosa zrobiła to samo, ale zauważyłam, że jej ręce się trzęsły. Kiedy zniknęli, Antoni kucnął, żeby znaleźć się na wysokości mojej twarzy i obrzucił mnie fachowym spojrzeniem.

— Myślę, że powinniśmy omówić kilka scenariuszy działania na wypadek, gdyby podobna sytuacja kiedykolwiek się powtórzyła — oznajmił.

Przełknęłam ciężko ślinę.

— Po pierwsze, kiedy mówię, że masz się trzymać blisko, oznacza to, że nie wolno ci się oddalać — kontynuował. — Wypatrzyłaś Ksawerego w tłumie? Fantastycznie. Trzeba było zasygnalizować to dorosłym, zamiast działać na własną rękę.

— Próbowałam, ale byliście za bardzo zajęci kłóceniem się o skład drużyn poszukiwawczych — wycedziłam.

Antoni odetchnął głęboko i przesunął sobie dłońmi po twarzy.

— Rozumiem, w takim razie, gdyby ponownie doszło do podobnej sytuacji, zezwalam ci na skorzystanie ze wszelkich środków, byle skutecznie zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Jedyne, czego zabraniam, to samowolka — urwał, skrzywił się i zmarszczył brwi w zmartwieniu. — Błagam, nie oglądaj się na mnie. Nie jestem dobrym przykładem.

Chciałam mu wytknąć hipokryzję, ale okazał się szybszy i zaskakująco samoświadomy, więc tylko niechętnie przytaknęłam. Nic więcej mi nie pozostało.

— Oboje powinniśmy nad sobą popracować w tym zakresie — stwierdził cicho — dla wspólnego dobra.

Znów kiwnęłam głową, choć ciężko mi było uwierzyć, że faktycznie dalibyśmy radę zaprzestać wyrywania się przed szereg. Przychodziło nam to więcej, niż naturalnie.

Antoni wyprostował się z gracją, przygarnął mnie do siebie delikatnym ruchem i pogłaskał po ramieniu. Ułamek sekundy później Aron zmaterializował się tuż obok. Gdy nas zobaczył, przez jego twarz przemknął wyraz głębokiej ulgi.

— Transport przebiegł bez komplikacji? — spytał spokojnie wujek.

Gwardzista skinął sztywno i wskazał dłonią na ulicę. Miał zadanie do wykonania i zamierzał się z niego wywiązać. Zakryliśmy głowy kapturami i wkroczyliśmy między ludzi. Tym razem Antoni chwycił mnie za rękę. Otworzyłam usta, celem oprotestowania tego oczywistego zamachu na wolność, ale nie zdążyłam się odezwać.

— Niezależnie od siły argumentu, na jaki zamierzasz się powołać, nie dasz rady mnie przekonać, żebym cię puścił. Wystarczy nam stresu na jeden dzień — oznajmił z powagą.

Westchnęłam. Tłum się przerzedził, a skład grupy zmniejszył. Tym razem szansa na to, że bym się zgubiła, była bliska zeru, ale nie miałam odwagi kłócić się z wujkiem.

Aron w milczeniu deptał nam po piętach. Zarówno on jak i Antoni narzucili takie tempo, jakby ktoś nas gonił. Wspólne wyjście już dawno zatraciło charakter spaceru, ale i tak nie potrafiłam się nim cieszyć. Radosny gwar ludzkich rozmów tłumił okrutny śmiech Ronalda i Mariana, który co jakiś czas odtwarzał się w mojej głowie, w najmniej oczekiwanych momentach. Parę razy wydawało mi się, że zobaczyłam ich w tłumie, więc postanowiłam trzymać głowę nisko. Czułam w piersi ciężar. Z coraz większym trudem posuwałam się naprzód.

Ksawery jeszcze nigdy tak poważnie się na mnie nie zdenerwował. Najedliśmy się strachu. Co gorsza, te zbiry poznały prawdę, ale wątpiłam, że spróbowałyby nas ponownie porwać. Gdyby ci dwaj pokazali się w zamku, nie wyszliby z niego żywi. Jeśli Rozalia utrzyma język za zębami, istniała szansa, że wujek o niczym się nie dowie. Przy założeniu, że to na pewno Rosa, a nie Dalina. Znów naszły mnie wątpliwości.

Szukasz dziury w całym, głos Ksawerego rozległ się w mojej głowie tak donośnie, że aż się skrzywiłam. Może faktycznie miał rację? Przełknęłam ciężko ślinę.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział Antoni, wyrywając mnie z zamyślenia.

Wyprostowałam się i rozejrzałam dookoła. Staliśmy w wąskiej uliczce, przed rzędem dwupiętrowych domów, ciągnących się hen za horyzont. Do każdego z nich można się było dostać, wspinając po trzech małych schodkach. Ściany boczne niemal się ze sobą stykały, przez co całość sprawiała wrażenie, jakbyśmy patrzyli na jeden, wyjątkowo długi budynek.

Okna na wyższych poziomach szczelnie zasłonięto, więc pewnie znajdowały się tam mieszkania właścicieli. Przechodnie mieli skupić uwagę na pomieszczeniach znajdujących się niżej, z ogromnymi, szklanymi witrynami.

W jednej z nich posadzono wielkiego niedźwiedzia z brunatnym futrem. Byłam przekonana, że wykonano go z pluszu, ale gdy zmrużyłam oczy, zorientowałam się, że miałam do czynienia z czekoladową rzeźbą. Stworzenie wyglądało jak żywe. W skupieniu mieszało drewnianą łyżką w ogromnej kadzi. Bulgotała w niej gęsta masa, mieniąca się złotem, do której po rampie wskakiwały landrynki.

Im dłużej przyglądałam się temu widowisku, tym więcej szczegółów wyłapywałam. Z zachwytem odkryłam, że wokół kadzi, po torach z lukrecji kursował pociąg pasażerski, którym podróżowały piernikowe ludziki.

— Czy to jest zaczarowany sklep ze słodyczami? — Pytanie mogło się wydawać oczywiste, ale kto wie, może te rzeczy wcale nie były na sprzedaż?

Wujek przytaknął z uśmiechem.

Zamyśliłam się. Żałowałam, że Ksawery wrócił do zamku. Na pewno by mu się tu podobało. Westchnęłam.

— A będą mieli Krówki? — sapnęłam w olśnieniu.

Wiedziałam, że słodycze nie rozwiążą mojego problemu z przyjacielem, ale na pewno nie zaszkodzą, jeśli mu trochę przyniosę.

— Nie, ale w Tamarii istnieje coś podobnego, tak zwane Puchotki — oznajmił. — Są bardziej kremowe, miększe, mają strukturę gąbki i sprzedaje się je w formie przypominającej cegłę, z której odrywa się kawałek po kawałku.

Rozchyliłam usta w szoku. Kompletnie nie spodziewałam się podobnej odpowiedzi.

— Jeśli chcesz, kupimy w drodze powrotnej — obiecał, zanim przyszło mi do głowy, żeby o to poprosić.

Przytaknęłam i już miałam podziękować, ale moją uwagę rozproszył ruch na innej wystawie. Zobaczyłam lalki, podobne do tych z kolekcji Mariki. Wszystkie w przepięknych strojach, z idealnie ułożonymi fryzurami. Witryna, w której je umieszczono, przypominała salę balową. Eleganckie damy w zwolnionym tempie wirowały po drewnianym parkiecie w towarzystwie równie wystrojonych panów.

Nie zarejestrowałam momentu, w którym wujek mnie puścił i pozwolił, żebym podeszła do szyby bliżej. Starałam się nadążyć za barwnym strumieniem wirujących tkanin. Każda postać posiadała unikatową maskę, zasłaniającą górną połowę twarzy. Zwłaszcza dwie przykuły moją uwagę.

Na pierwszej namalowano czerwone róże. Delikatne płatki układały się spiralnie wokół środka kwiatu, tworząc pełny, harmonijny kształt. Byłam zachwycona precyzją, z jaką je oddano. Tak samo, jak w przypadku splątanych pnączy, poprzetykanych ciemnozielonym bluszczem, znajdujących się na drugiej masce. Lalki, które je nosiły, tańczyły wspólnie na samym środku parkietu. Kobietę ubrano w purpurowobiałą suknię, a mężczyznę w błękitną, bufiastą koszulę z żabotem i czarne spodnie. Ciężko było oderwać od nich wzrok. Wyglądali jak żywi ludzie, którym nie potrzeba do szczęścia nic więcej, poza nimi samymi.

— Kasandro? — Głos wujka wyrwał mnie z zamyślenia.

Potrząsnęłam głową i jeszcze raz spojrzałam na wystawę. Zmarszczyłam brwi. W miejscu lalek, które jeszcze chwilę temu podziwiałam, tańczyły zupełnie inne. Na próżno przeczesywałam kolorowe zbiorowisko, nie udało mi się ponownie wypatrzeć w tłumie tamtej konkretnej pary, o której myślałam.

Westchnęłam i odwróciłam się twarzą do Antoniego.

— Jeszcze tu kiedyś wrócimy. Aktualnie interesuje nas ten sklep — mruknął, pokazując dłonią na ostatnią wystawę, znajdującą się w zasięgu naszego wzroku.

W porównaniu z pierwszą i drugą, które miałam okazję podziwiać, ta nie wywarła na mnie szczególnie piorunującego wrażenia. W witrynie nic się nie ruszało. Była pusta i zakurzona. Na pierwszy rzut oka nie dało się określić, czym zajmował się właściciel owego przybytku, ale ewidentnie nie zależało mu na przyciągnięciu uwagi potencjalnych klientów.

— Nie pomyliłeś adresu, wujku? — wypaliłam bez zastanowienia.

— W żadnym wypadku — odparł ze śmiechem. — Rodzina Ulmusów prowadzi zakład różdżkarski od ośmiu pokoleń i ani razu przez ten cały czas nie zmienili lokalizacji siedziby. Z ich usług korzystają głównie zamożniejsi mieszkańcy Tamarii. Osoby dysponujące skromniejszym budżetem, zwykle podejmują decyzje o zaopatrywaniu się we własnym zakresie.

Spojrzałam na wujka zdezorientowana.

— Różdżkę można zamówić u fachowca, albo znaleźć ją w lesie — wyjaśnił. —

Najprościej mówiąc, szukasz do momentu, aż poczujesz więź z danym patykiem. Taki proces może trwać nawet do kilkunastu tygodni. Nie mamy tyle czasu.

Przytaknęłam z wahaniem. Dokonanie zakupu z pewnością było wygodniejszym rozwiązaniem, ale nie miałabym nic przeciwko wielodniowym spacerom po lesie.

Wspięliśmy się po trzech schodkach. Wujek otworzył przede mną przeszklone drzwi, a następnie wszedł sam. Aron został na zewnątrz, ale nie spuszczał nas z oka. Zastawił sobą przejście. Pewnie gdyby pojawił się jakiś inny klient, nie pozwoliłby mu wejść do sklepu.

Nie spodziewałam się, że wnętrze będzie tak wąskie i zagracone. Wielkie drewniane skrzynie piętrzyły się niemal pod sufit. Mocno utrudniały przejście do biurka, znajdującego się na samym końcu pomieszczenia, ledwo widocznego, bo gęsto zasłanego przez stos papierów.

Wujek zmarszczył brwi.

— Chyba zjawiliśmy się nie w porę — mruknął pod nosem, a nieco głośniej dodał — Panie Ulmusie?

Blat gwałtownie podskoczył. W tym samym momencie rozległo się głuche uderzenie i pełne bólu syknięcie. Drobna dłoń przytrzymała się krawędzi stołu i z trudem podniosła resztę ciała z podłogi. Ukazała nam się okrągła twarz, gęsto usiana piegami i okolona burzą brązowych loków. Dziewczyna mogła być zaledwie kilka lat starsza ode mnie. Duże zielone oczy rozszerzyły się z przerażeniem, gdy spoczęły na mnie i wujku.

— O nie, klienci — jęknęła. Szybko się jednak zreflektowała. Potrząsnęła głową, bezwiednie rozmasowując miejsce, w które się uderzyła i dodała przepraszającym tonem — To znaczy, dzień dobry — bąknęła — i proszę o wybaczenie. Dziadek wyjechał. Zapewniał mnie, że o tej porze roku praktycznie nikt nie zamawia różdżek i będę mogła w spokoju robić inwentaryzację. To znaczy, bardzo się cieszę, że państwo przyszli. Absolutnie nie wyganiam. — Spróbowała przecisnąć się przez szparę między drewnianą skrzynią a biurkiem, ale nawet gdy wciągnęła brzuch, nie dała rady. — Chwileczkę — westchnęła, po czym z imponującą gracją przeskoczyła ponad blatem i wylądowała chwiejnie na nogach, tuż obok nas. — Jestem Sylwia Ulmus, wnuczka Walerego Ulmusa. W czym mogę państwu pomóc?

Wujek otworzył usta, ale zanim zdążył wydobyć z siebie głos, dziewczyna sapnęła ze zgrozą.

— Mam nadzieję, że nie chodzi o reklamację. Dziadek mnie jeszcze nie nauczył zaklęcia diagnozującego!

— Nie, spokojnie. Chciałbym tylko zamówić różdżkę dla mojej córki — oznajmił łagodnie Antoni.

Dawno nie robiliśmy wspólnie zakupów, ale właśnie mi się przypomniało, dlaczego tak bardzo lubiłam, kiedy to wujek rozmawiał ze sprzedawcami. Zawsze traktował ludzi z szacunkiem. Okazywał mnóstwo życzliwości, zwłaszcza młodym osobom, które dopiero uczyły się fachu. Teraz też udało mu się sprawić, że Sylwia odetchnęła z ulgą.

— Cudownie! Z tym sobie poradzę. Chyba — parsknęła nerwowym śmiechem i spojrzała na mnie z wahaniem. — Chodzi o tę córkę?

Wujek cierpliwie przytaknął.

— Mają państwo jakieś szczególne życzenia? Konkretny gatunek drewna? Gładka czy rzeźbiona? Wprawiamy kamień, czy nie? Doliczamy ubezpieczenie? Wie pan, że to delikatny towar, prawda? — wypluwała z siebie pytania w zabójczym tempie, przetrząsając biurko w poszukiwaniu czystej kartki. Chwilę jej zajęło, zanim ją znalazła.

— Heban — zaczął Antoni, ale urwał, gdy dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze.

— Jest pan pewien? — szepnęła. — To najdroższy gatunek, jaki mamy w ofercie.

— Cóż, nie bez przyczyny — odparł spokojnie. — Heban należy do najtwardszych i najgęstszych rodzajów drewna. Nie tonie w wodzie, jest trwały, odporny na ścieranie, trudniej go złamać — wyliczał, a oczy Sylwii robiły się coraz większe.

— Och, pan się na tym zna! — stwierdziła z autentycznym podziwem. — Skoro tak, to w porządku! Dziadek nie będzie mógł mi zarzucić, że państwa naciągnęłam.

Wujek uśmiechnął się ciepło. Włożył rękę do kieszeni, wyjął z niej swoją różdżkę i mi ją podał. Była piękna. Drobne rzeźbienia układały się w liście bluszczu. Sylwia także wyciągnęła szyję, żeby jej się przyjrzeć.

— Jestem zwolennikiem umieszczania wzorów, głównie ze względu na wygodę trzymania. Drewno, które poddano jedynie polerowaniu, może się łatwiej wyślizgnąć z dłoni — powiedział, przesuwając delikatnie palcem wzdłuż rzeźbień. — Jaką roślinę chciałabyś mieć na swojej różdżce, kochanie? — zwrócił się do mnie ciepło.

Mogłam się spodziewać tego pytania, ale w głowie miałam kompletną pustkę.

— Nie wiem — odparłam zgodnie z prawdą, żeby nie przedłużać ciszy, która zapadła.

— Wobec tego zdamy się na pana Ulmusa — oznajmił i pogłaskał mnie po ramieniu. — Nie przejmuj się, przy mojej pierwszej różdżce też nie miałem sprecyzowanych oczekiwań co do jej wyglądu.

— Miał pan więcej niż jedną różdżkę z hebanu? — sapnęła z niedowierzaniem Sylwia, po czym przycisnęła dłoń do ust. — Przepraszam, to nie moja sprawa — wymamrotała. — Dobrze. Zapisałam, że życzy sobie pan różdżkę wykonaną z hebanu, polerowaną i rzeźbioną we wzory, które wybierze dziadek. Co z ubezpieczeniem?

— Oczywiście, proszę doliczyć.

— Dziadek wraca za trzy dni, więc różdżka powinna być gotowa maksymalnie do dwóch tygodni. Płatność z góry, czy dzielona? Och, i będę potrzebowała pana nazwiska! Jest niezbędne. Proszę zapisać, żebym nic nie pokręciła. — Podała mu pióro i kartkę, na której robiła notatki.

Antoni przytaknął wyrozumiale. Sprawdził, czy do zamówienia nie wkradły się błędy, a gdy ich nie zauważył, złożył zamaszysty podpis w odpowiednim miejscu i zwrócił papier Sylwii.

— Zapłacę zaliczkę, a resztę przy odbiorze — oznajmił i wyciągnął z kieszeni sakiewkę zabarwioną na intensywnie szmaragdowy kolor.

Dziewczyna zamrugała i utkwiła w niej wzrok. Mało dyskretnie przesunęła go na podpis wujka i przygryzła wargę. Zbladła.

— Bardzo przepraszam! Dziadek mnie ukatrupi, jak się dowie, że was odpowiednio nie przyjęłam, książę — jęknęła ze zgrozą.

— Zgodnie z prawdą, powiem mu, że doskonale sobie poradziłaś — przerwał jej uprzejmym tonem.

Sylwia posłała mu uśmiech, pełen ulgi i wdzięczności. Odprowadziła nas pod same drzwi, a kiedy wyszliśmy ze sklepu, jeszcze przez dłuższą chwilę stała w szybie i patrzyła za nami, jakby się chciała upewnić, że w istocie złożyliśmy jej wizytę.

— Jak to możliwe, że cię nie poznała? — spytałam z niedowierzaniem.

— Ostatnimi czasy rzadko udzielam się publicznie. Działam bardziej zza kulis. — Wzruszył spokojnie ramionami. Nie wydawał się urażony faktem, że nie potraktowano go jak księcia, ale z drugiej strony, nie potrafiłam sobie przypomnieć sytuacji, w której by się tego nie domagał.

Zgodnie z obietnicą kupił po jednej Puchotce dla mnie, Ksawerego i Mariki. Poprosił też o małe pudełko wielkości dłoni, ale nie powiedział, co było w środku. Odpoczęłam i tak miło spędziłam czas z wujkiem, że prawie zapomniałam o wydarzeniach związanych z czarnomagiczną książką, Rosą, Ronem i Marianem.

Wszystko wróciło dopiero wtedy, gdy zatrzymałam się przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Ksawerego. Zastanawiałam się, czy przez te kilka godzin, kiedy mnie przy nim nie było, jego emocje chociaż trochę opadły i już tak bardzo się nie gniewał. Odpowiedź dostałam niemal natychmiast, gdy twarz mojego przyjaciela ukazała się w szparze.

Miał taką minę, że zwątpiłam, czy nadal chciał nim być.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top