🌿XXI. W przyrodzie nic nie ginie🌿
Aron stał przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu Amandy. Przeważnie pełnił służbę w pojedynkę, ale tym razem miał towarzystwo. Rozmawiał z jedną ze służących. Nie widziała, że się zbliżaliśmy. Opierała na biodrze wiklinowy kosz na pranie i chichotała, nawijając na palec jasne pasmo włosów, które wysunęło się spod czepka.
Gwardzista zauważył nas z daleka. Spoważniał i dał towarzyszce dyskretny znak, że powinna odejść. Dźwięczny śmiech urwał się jak odcięty nożem. Kobieta poprawiła kosz i ruszyła przed siebie, unikając spotkania ze mną i Antonim.
Aron obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem, skinął wujkowi sztywno głową i oznajmił:
— Dostałem polecenie, aby nikogo nie wpuszczać.
Wujek zmarszczył brwi.
— Przychodzimy z dość pilną sprawą, czy królowa sprecyzowała, kiedy będzie dostępna? — spytał oficjalnym tonem.
Gwardzista zaprzeczył ruchem głowy.
Antoni westchnął, zerknął na mnie, a potem znów utkwił wzrok w Aronie.
— W porządku. Nie będziemy się dobijać. Przy najbliższej sposobności, przekaż, proszę mojej siostrzenicy, że muszę z nią porozmawiać. — Położył mi dłoń na ramieniu i nakierował mnie na drogę powrotną.
Nie zdążyliśmy odejść daleko, gdy dotarł do nas zgrzyt klucza przekręcanego w zamku i odgłos otwieranych drzwi. Aron odsunął się na bok, robiąc więcej miejsca osobie, która opuściła gabinet. Rozpoznałam ją od razu. Antoni również.
Krótkie jasne włosy Markusa były w takim nieładzie, jakby ledwo co przeżyły wichurę stulecia. Na twarzy mężczyzny malował się dziwnie rozmarzony wyraz. Zauważył nas z opóźnieniem i uśmiechnął się serdecznie. Dopiero po chwili dostrzegłam, że nie do końca wkasał białą koszulę w spodnie i strasznie ją wygniótł. Nabrał powietrza, żeby się odezwać, ale ostatecznie nic nie powiedział, bo drzwi otworzyły się ponownie i na korytarz wyszła Amanda.
— Markus, marynarka — zawołała.
Ona też miała zmierzwione włosy. Rumieniec na policzkach pogłębił się, gdy zobaczyła Antoniego.
— Wuju — sapnęła zaskoczona — masz do mnie jakąś sprawę?
— Pilną — oznajmił usłużnie Aron.
— Może zaczekać — wymamrotał wujek w tym samym momencie.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Po głosie od razu wyczułam, że był zażenowany, ale nie rozumiałam dlaczego.
Markus zawrócił do żony, pocałował ją w policzek i odebrał z jej rąk fragment garderoby.
— Dziękuję, kochanie. Do zobaczenia później — mruknął z czułością, skinął Antoniemu z szacunkiem głową, a potem odszedł, nucąc pod nosem. Szybko zniknął za rogiem korytarza.
Amanda odchrząknęła i przywołała wystudiowany uśmiech.
— Chodźcie, mam jeszcze trochę czasu — zwróciła się do nas uprzejmie. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i dyskretnie wycelowała nią w głąb pomieszczenia. Usłyszałam odgłos rozsuwanych zasłon i szurania, przywodzącego na myśl otwieranie okien.
Widziałam, że wujek się zawahał, ale ostatecznie po chwili zajęliśmy miejsca wskazane przez Amandę — naprzeciwko jej biurka. Usiadła w fotelu po drugiej stronie, splotła dłonie na podołku i utkwiła wzrok w Antonim. W jej oczach tańczyły rozbawione ogniki, a kąciki ust drgały, jakby z trudem zachowywała powagę.
— Słucham — oznajmiła.
Wujek westchnął, zastanowił się chwilę i przystąpił do streszczania rozmowy, którą odbył z wiekowym uzdrowicielem. Dobry humor Amandy trochę stracił na sile, ale dalej nie zdradzała żadnych oznak zdenerwowania.
— Skoro mistrz Elwir uważa, że różdżka zwiększy szansę na rozwiązanie problemu, nie zamierzam się z tym kłócić — stwierdziła pogodnie. — Uprzedzę Arona. Pójdzie z wami. Liczę, że szybko załatwicie sprawę i wrócicie na obiad.
— Dziękuję — powiedział do niej Antoni, po czym spojrzał na mnie i rzucił — Zawołaj Ksawerego i nie zapomnijcie o pelerynach.
Przytaknęłam, zsunęłam się z krzesła i ruszyłam do drzwi. Właśnie chwytałam za klamkę, gdy usłyszałam:
— Czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli zaproponuję Rosie, aby nam towarzyszyła?
Spojrzałam gwałtownie przez ramię i zmrużyłam oczy. Wujek wyczuł na sobie mój wzrok. Podniósł się i stanął w taki sposób, żeby widzieć i mnie, i Amandę jednoczenie.
— Pytam was obu — dodał.
Kobieta parsknęła cicho.
— Kasandro — zagadnęła mnie zaskakująco łagodnym tonem — czy jeśli wyrażę zgodę, pani Geranium wróci do zamku żywa?
Rozchyliłam usta w szoku. Ciekawe, jakiej odpowiedzi oczekiwała. Czułam, że zarówno twierdząca, jak i przecząca zostałaby zaakceptowana.
— Tak? — odparłam z wahaniem.
— Może przydałby ci się ktoś jeszcze do pomocy, wuju? — mruknęła miękko, podpierając brodę ramieniem o blat biurka.
— Troje dorosłych chyba da radę upilnować dwoje dzieci — wymamrotał.
Czuć było, że wziął sobie do serca uwagę Rozalii i ze wszystkich sił starał się patrzeć na Amandę przez pryzmat roli, którą pełniła. W innym przypadku z pewnością jakoś by skomentował oczywistą sugestię, że to on miał być osobą wymagającą pilnowania.
— W porządku. — Kobieta uniosła dłonie w pokojowym geście. — Możecie iść. Poproś tu Arona. Wyjaśnię mu, co i jak.
Wujek skinął jej z szacunkiem głową i podszedł do drzwi. Przesunął mnie delikatnie na bok, aby następnie pozwolić mi wyjść w pierwszej kolejności.
— Do zobaczenia za chwilę, skarbie — rzucił i skręcił w korytarz prowadzący do komnaty Rozalii.
Prychnęłam, dopiero gdy wujek zniknął mi z oczu i pobiegłam po Ksawerego. Zapukałam, ale nie dostałam odpowiedzi, więc nacisnęłam klamkę i zajrzałam do pokoju.
Pierwszym, co mnie uderzyło, gdy przekroczyłam próg, był przenikający chłód. Potarłam ramiona, żeby się trochę ogrzać. Usłyszałam dziwny szmer, jakby ktoś szeptał. Chłopak siedział bez ruchu na parapecie, schowany za zasłoną. Widziałam, że trzymał przed sobą otwartą książkę. Może czytał na głos?
— Ksawery? — odezwałam się cicho.
Zasłona drgnęła. Chłopak odgarnął ją zamaszystym ruchem i zeskoczył na podłogę.
— Hej, nie słyszałem, jak weszłaś — bąknął, chowając książkę za plecami.
Zmarszczyłam brwi.
— Idziemy do miasta. Amanda się zgodziła — oznajmiłam, przyglądając mu się podejrzliwie.
— W sumie... zostanę w zamku — stwierdził z ociąganiem.
Wytrzeszczyłam oczy do oporu.
— Nie chcesz iść z nami? — wykrztusiłam szczerze zdziwiona.
— Wolę poczytać. — Wzruszył ramionami.
Zauważyłam, że coraz bardziej się ode mnie odsuwał. Stopniowo zwiększał dzielący nas dystans.
— Co to za książka? — spytałam ostrożnie.
Wzdrygnął się i uśmiechnął nerwowo.
— Ciekawa — mruknął. Wsunął przedmiot pod poduszkę, wspiął się na materac i ułożył wygodnie.
— Pokażesz mi? — Wystarczyło, że zbliżyłam się do łóżka, a Ksawery wyraźnie napiął mięśnie, przygotowując ciało do potencjalnej ucieczki. Wykorzystałam, że się zawahał. Wyciągnęłam ręce przed siebie i szepnęłam:
— Galinosa.
Książka wyfrunęła spod poduszki. Ksawery rzucił się do przodu, ale nie zdążył jej złapać. Przechwyciłam ją, ale ledwo dotknęłam okładki, krzyknęłam i cisnęłam nią o ścianę.
Poparzyła mnie. Spód dłoni pokryły małe, swędzące bąble. Zapulsowały bólem. Patrzyłam na nie oszołomiona, aż łzy zamazały mi obraz widzenia.
— Kas? — wyjąkał. Zeskoczył z łóżka w panice i zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył, co mi się stało.
— Skąd wziąłeś tę książkę? — wyszeptałam.
— Z biblioteki. Stała wysoko, zasłonięta przez kilka rzędów innych woluminów, ale wspiąłem się na krzesło i...
— Pokaż resztę — wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Tym razem Ksawery nie protestował. Rzuciłam okiem na zbiór ustawiony na stoliku nocnym. Nachyliłam się nad nim i przez chwilę nasłuchiwałam, ale wychwyciłam jedynie ciszę. Szmer, który wcześniej wzięłam za szept Ksawerego, w rzeczywistości wydobywał się tylko z książki leżącej na ziemi. Nadal do mnie docierał. Wołała. Zachęcała do czytania. Potrząsnęłam głową.
— Musisz jak najszybciej odłożyć ją na miejsce — warknęłam. — Zawiera czarną magię.
— Co? — wykrztusił z trudem.
— Jestem objęta zaklęciem ochronnym — wyjaśniłam.
Zamrugał nieprzytomnie, jakby nie do końca mnie zrozumiał. Oczy zaświeciły mu się jednak z entuzjazmem, gdy wziął wspomniany przedmiot do ręki. Nie potrafił się oprzeć tej magii. Co gorsza, nie zdawał sobie sprawy ze skali zagrożenia.
Zagotowałam się ze złości. Jakim cudem ktoś położył tę książkę w takim miejscu, że dziecko dało radę dosięgnąć? Bez głębszego zastanowienia wyrwałam ją Ksaweremu, ignorując, że znów poparzyła mi skórę i cisnęłam nią prosto do kominka.
— Finitendo — warknęłam, a papier momentalnie stanął w płomieniach.
— Kas?! — zawołał oburzony. Drgnął niespokojnie. Chyba zamierzał rzucić się w ogień, żeby ratować to straszne dzieło, ale ostatecznie się powstrzymał.
— Dużo przeczytałeś? — spytałam, starając się zajrzeć mu w twarz.
Nie odpowiedział. Wlepił wzrok w kominek i dygotał.
Na szczęście płomienie strawiły książkę tak szybko, jakby zrobiono ją z suchych liści. Ksawery ocknął się w pełni, gdy wolumin przemienił się w popiół.
— Boże, Kas. To moja wina? — sapnął i chwycił mnie za ręce.
— Nie — odparłam natychmiast. Musiałam go uspokoić. Lada moment ktoś mógł wejść do pokoju, a wolałabym uniknąć tłumaczenia, co się wydarzyło.
— Chciałem dowiedzieć się czegoś o twoich wizjach. Liczyłem, że znajdę więcej informacji w bibliotece, ale ta książka zaczęła do mnie... mówić — wydukał.
Z trudem przełknęłam ślinę. To, o czym opowiadał, brzmiało aż nazbyt znajomo. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz.
— Bardzo cię boli? — Przyjrzał mi się z troską.
— Nie — skłamałam. — Na pewno zaraz minie — wymamrotałam.
— To nie wygląda dobrze. Zawołam twojego wujka — oznajmił, puścił mnie i podbiegł do drzwi.
— Nie! — sapnęłam się z paniką.
Ksawery zatrzymał się gwałtownie i zamrugał zdziwiony.
— To nic takiego — dodałam i uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
— Czego mi nie mówisz, Kas? — Zmarszczył brwi.
Wciągnęłam drżący oddech do płuc i przytrzymałam go tak długo, aż zabolały mnie żebra.
— Antoni będzie zły — szepnęłam. — Obiecałam, że więcej nie dotknę się czarnej magii.
— Ale to była moja wina. Przyznam się, a w razie czego wezmę karę na siebie — odparł spokojnie.
— Powiedział: "jak cię znowu przyłapię z zakazaną książką, to" — urwałam i zadrżałam.
— To co? — Zmrużył oczy.
— Właśnie nie wiem! — Załamałam ręce. — Nie dokończył tego zdania. To było wtedy, gdy czarowałam w twoim domu. Wszystko wymknęło się spod kontroli.
— Kas, weź głęboki oddech — mruknął łagodnie, podszedł bliżej i położył mi ręce na ramionach. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że się trzęsłam. — Przypomnij sobie, co się działo dalej.
Zastanowiłam się chwilę. Moje myśli szalały w zabójczym tempie.
— Przeprosił — wykrztusiłam — i rzucił zaklęcie uzdrawiające.
— Jestem pewien, że teraz też tak postąpi, jeśli powiemy mu prawdę — oznajmił z przekonaniem.
— Ale obiecałam — jęknęłam. Byłam bliska płaczu. Na granicy załamania. Widziałam, że Ksawery nie rozumiał, dlaczego obstawałam przy milczeniu. Sama do końca nie potrafiłam tego racjonalnie wytłumaczyć.
— Antoni z całą pewnością nie uwierzy w przypadek. Pomyśli, że działałaś celowo. Będziesz miała kłopoty. — Mój wewnętrzny głos sprawił, że zrobiło mi się słabo.
— Czekaj, mam pomysł! — powiedział Ksawery i rzucił się do walizki. Przetrząsnął ją bardzo dokładnie, ale dopiero gdy obrócił do góry dnem, znalazł to, czego szukał. Małą aluminiową tubkę. — To Alantan, maść na uszkodzenia skóry. Powinna pomóc.
Nie protestowałam, gdy wycisnął specyfik na moje dłonie i ostrożnie go wsmarował. Przyjemnie ochłodził oparzenia. Nie udało mi się powstrzymać westchnienia ulgi.
— Musisz uważać, żeby niczego nie dotknąć, bo zostawisz plamy — ostrzegł. Zakręcił tubkę i odłożył ją do walizki. Sprawnie umył ręce, a potem sięgnął po pelerynę. Zarzucił mi ją na ramiona i zawiązał pod brodą. — Nie za ciasno?
Potrząsnęłam głową i uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Kąciki ust Ksawerego drgnęły, ale nie dał rady odwzajemnić nimi gestu. Był zmartwiony.
— Nadal uważam, że powinniśmy powiedzieć od razu, co się stało. Przecież w tym miejscu z różdżkami na pewno będziesz musiała czegoś dotknąć — szepnął.
— Może dłonie zdążą mi się wygoić — wymamrotałam, zerkając na nie ukradkiem. Maść złagodziła świąd. Bąble wydawały się nieco mniejsze.
Ksawery westchnął ciężko. Założył swoją pelerynę i otworzył przede mną drzwi. Wybraliśmy idealny moment, żeby wyjść na korytarz. Aron, Antoni i Rosa już na nas czekali. Kobieta zatrzymała się na tyle blisko, aby bez trudu dało się stwierdzić, że jest częścią grupy, a jednocześnie na tyle daleko, by zachować między mną a sobą największy możliwy dystans. Nie patrzyła w moim kierunku. Utkwiła wzrok na wysokości twarzy Antoniego. Tylko tam miała gwarantowaną akceptację.
— Skoro jesteśmy w komplecie, możemy rzucić zaklęcie przeniesienia — oznajmił pogodnie wujek i wyciągnął do mnie rękę.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
— Myślałam, że pójdziemy pieszo — wykrztusiłam.
Antoni zmarszczył brwi i zerknął na gwardzistę.
— Czy możemy sobie pozwolić na spacer, Aronie?
— Królowa oddelegowała mnie do was, książę, póki nie załatwimy sprawy — odparł lakonicznie.
— Uznam to za tak — stwierdził pogodnie Antoni i wskazał ruchem głowy kierunek, w którym mieliśmy podążyć. Wbrew moim przewidywaniom, zamiast do głównego wyjścia, ruszył na schody prowadzące do podziemi.
— Przedostaniemy się w okolice miasta tunelem — rzucił przez ramię, na pozór beztroskim tonem, ale ja się nie nabrałam. Był spięty. Unikał wzroku Rosy. Pewnie Amanda w ostatniej chwili zażądała, aby utrzymał w sekrecie fakt, że ją z nami zabrał. Wcale bym się nie zdziwiła.
Antoni musiał skrupulatnie przemyśleć trasę, bo nie wpadliśmy na nikogo ze służby, mimo że znajdowaliśmy się w pobliżu ich kwater. Zatrzymaliśmy się przy jednej ze ścian. Wyglądała niepozornie, ale gdy wujek stuknął w nią różdżką, zadrżała, a po chwili pojawił się zarys drzwi. Trochę tynku posypało się na podłogę, ale mało kto zwrócił na to uwagę. Wszyscy skupili się na tunelu, do którego uzyskaliśmy dostęp.
Okazał się ciemnym, wąskim korytarzem. Zdawał się nie mieć końca i był stosunkowo niski. Wujek prawie dotykał sufitu głową. Aron musiał się lekko pochylić. Drzwi zamknęły się za nami od razu, ledwo weszliśmy do środka.
Oboje z Antonim jednocześnie wpadliśmy na ten sam pomysł i wyczarowaliśmy kule światła, żeby rozproszyć mrok. Kiedy zawisły w powietrzu, od razu poczułam się nieco pewniej.
— Bardzo dobrze — mruknął ze szczerą aprobatą.
Rozejrzałam się z ciekawością. Gołe cegły pokrywał gęsty mech. W nozdrza wdarł się zapach wilgoci.
— To bezpieczne przejście? — W głosie Rozalii dało się usłyszeć wyraźne wahanie.
— Gdyby takie nie było, nie zdecydowałbym się was tu zabrać — odparł spokojnie i wyciągnął do kobiety dłoń. Od razu splotła palce z jego i przysunęła się bliżej. — Zaraz wyjdziemy na powierzchnię.
Przytaknęła zdawkowo. Zauważyłam, że jej pierś falowała nienaturalnie szybko. Jeśli tylko udawała, że się bała, robiła to nad wyraz przekonująco.
— Wyczarować więcej światła? — zapytał ciepło Antoni.
Rosa potrząsnęła nerwowo głową. Wujek zmarszczył brwi i nachylił się do niej. Nie zrozumiałam, co wyszeptał, ani co mu odpowiedziała, ale gdy ponownie spojrzał na mnie, wydawał się bardzo zmartwiony.
— Może jednak darujemy sobie spacer i przeniesiemy się zaklęciem? — zaproponował nieśmiało.
Zerknęłam przelotnie na Rosę. Ku wielkiemu zdziwieniu odkryłam, że z trudem powstrzymywała łzy. Na dodatek ledwo dostrzegalnie się trzęsła, jakby już płakała. Stłumiłam w sobie przebłysk współczucia. Gdybym przyjęła tę propozycję, wujek odkryłby mój sekret.
— Nie. Podoba mi się tu — odparłam twardo.
Antoni westchnął cicho, ale nie wyglądał na zaskoczonego.
— W takim razie zostawię was na chwilę z Aronem. Przeniosę Rosę zaklęciem na miejsce. Zaczeka na nas tam, gdzie kończy się ten tunel, a ja wrócę i pójdziemy razem. Czy wszystkim odpowiada taki układ? — Przesunął wzrokiem po zebranych, a z racji, że nikt nie zaprotestował, popchnął swoją kulę światła w kierunku Arona, a potem poprawił chwyt na ręce Rozalii i rozpłynęli się w powietrzu.
— Rosa ma chyba klaustrofobię — stwierdził cicho Ksawery.
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo Antoni pojawił się z powrotem. Zamrugałam zaskoczona.
— Możemy iść dalej — oznajmił.
— Naprawdę wróciłeś — wypowiedziałam myśl na głos.
— Przecież uprzedziłem. — Wzruszył ramionami.
— Byłam pewna, że zostaniesz z Rosą. — To też zamierzałam zatrzymać dla siebie, ale mi się nie udało. Co gorsza, z mojego głosu wyraźnie przebijała pretensja.
Antoni zatrzymał się i spojrzał na mnie z powagą.
— Bardzo mi przykro, że do tego stopnia zatraciłaś wiarę w moją osobę, ale niestety wiem, że na to zasłużyłem — mruknął.
Kompletnie mnie zatkało.
— Postaram się, żeby słowo, które ci daję, odzyskało dawną wartość — dodał, wyczarował nową kulę światła i ruszył przed siebie.
Serce zabiło mi mocniej w piersi. Tak bardzo chciałam, żeby to, o czym mówił, było prawdą! Tęskniłam za czasami, gdy obietnice Antoniego stanowiły niepodważalną pewność. Mogłam na nim w pełni polegać. Zachowywał się przewidywalnie. Racjonalnie. Jego uwaga w pełni skupiała się na mnie... Bo Rosa znajdowała się daleko.
— Ten tunel wygląda na bardzo stary — odezwał się niespodziewanie Ksawery.
— Niestety nie pamiętam, kto kazał go wybudować, ale stan cegieł wskazuje, że musiało to być przynajmniej dwieście lat temu — odparł z namysłem Antoni.
— To dużo czy mało? — spytał szczerze zainteresowany chłopiec. — Mieszkańcy Tamarii żyją dłużej niż ludzie... z mojego świata? — dokończył, zerkając na mnie z wahaniem.
— Czas płynie tutaj nieco inaczej. Proces starzenia przebiega wolniej. Osoby cieszące się dobrym zdrowiem, z niskimi skłonnościami do podejmowania ryzyka są w stanie dożyć nawet dwustu lat — oznajmił spokojnie wujek.
Oboje z Ksawerym zareagowaliśmy podobnym szokiem.
— Mistrz Elwir niedługo będzie obchodził sto osiemdziesiąte urodziny — dodał z krzywym uśmiechem.
— Wkręcasz nas, nie wierzę. — Pokręciłam głową.
— Skądże — mruknął pogodnie Antoni. — Doskonale się trzyma. Przeżył mojego pradziada, dziada, ojca — parsknął cicho.
— A czy przed Emereldami rządziła jakaś inna dynastia? — sapnął przejęty Ksawery.
— Nawet jeśli, nie zachowały się żadne dane na ten temat. Nasi przodkowie byli odpowiedzialni za połączenie Południa z Północą. Symbolicznie przyjęto to wydarzenie za początek przejęcia władzy w Tamarii przez ród Emeraldów.
— Kiedy to było? — drążyłam. Aż mnie skręcało z ciekawości.
— Nie chcę skłamać. Możemy któregoś dnia udać się do miejskiego archiwum, albo poszukać w bibliotece Amandy — odparł Antoni.
Na wzmiankę o ostatnim miejscu Ksawery się wzdrygnął. Mnie też przeszły ciarki. Nie miałam szczególnej ochoty, by w najbliższym czasie się tam udać.
Zdałam sobie sprawę, że nie odpowiedziałam wujkowi, czy byłabym zainteresowana taką formą spędzenia czasu. Co gorsza, cisza, która zapadła zaczęła mi brzęczeć w uszach jak natrętna mucha.
— Rosa ma klaustrofobię? — spytałam bez głębszego zastanowienia.
Wujek spojrzał na mnie czujnie i westchnął.
— Nie zdawałem sobie z tego sprawy — przyznał niechętnie.
— Mogła ci powiedzieć — zauważyłam trzeźwo, a w myślach dodałam ponuro — skoro ty dzielisz się z nią wszystkim.
— Rozmawianie o lękach jest trudne — szepnął.
— Ale ty jej swoje wyjawiłeś? — Nie chciałam zabrzmieć tak cierpko, ale irytacja wzięła górę.
Antoni umilkł na dłuższy moment. W słabym świetle nie mogłam dostrzec, jaki miał wyraz twarzy, ale jego ciało nie wydawało się szczególnie spięte.
— Rosa wiele przeszła — odezwał się ostrożnie. — Nie wszystkim jest w stanie się ze mną podzielić.
— Nie uważasz, że to niesprawiedliwe? Ona wie o tobie i mnie więcej niż my o niej, a ja głównie miałam do czynienia z Daliną, która cię zamordowała.
— Rosa nie zrobiłaby nam krzywdy — powiedział z przekonaniem.
— Mówisz o tamtej sprzed dwudziestu siedmiu lat — syknęłam.
Zatrzymał się i odwrócił do mnie przodem. Był spokojny. W pełni opanowany. Kucnął, żeby zajrzeć mi w twarz.
— Uważam, że sprawy sercowe są zbyt skomplikowane dla dzieci. Nawet dorośli nie zawsze sobie z nimi radzą — zrobił krótką przerwę, żeby się zastanowić, po czym dodał — Wybrałem Rosę dawno temu na osobę, z którą chciałem przejść przez życie, ale los nas rozdzielił.
Zadrżałam. Owo przeznaczenie wydało mnie na świat, ale wujek nie wiedział, że byłam tego świadoma.
— Dostaliśmy drugą szansę i dla większości wydaje się to pewnie czystym szaleństwem, że postanowiliśmy spróbować z niej skorzystać, ale musiałem — urwał. — Musieliśmy. — Uśmiechnął się smutno. — Gdybym nie wierzył, że ze strony Rosy nic ci nie grozi, nigdy bym jej do ciebie nie dopuścił.
Skrzywiłam się w duchu. Mówił szczerze. Nie miałam co do tego nawet najmniejszych wątpliwości.
— To, co zrobisz, jeśli nie będzie chciała z tobą zostać? — wykrztusiłam.
Żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął. Przełknęłam ciężko ślinę. To mogło oznaczać, że wiedział więcej, niż mi mówił.
— Na razie ustaliliśmy, że niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie, utrzymamy kontakt — oznajmił.
Zmrużyłam oczy.
— Na pewno nie podjęliście decyzji? — mruknęłam podejrzliwie.
— Nie okłamałbym cię w tak ważnej sprawie — odparł spokojnie.
— Nie chcę się dowiedzieć ostatnia — szepnęłam zduszonym głosem.
— Dowiesz się pierwsza — obiecał i wyciągnął rękę, jakby zamierzał chwycić mnie za dłoń. W ostatniej chwili przypomniałam sobie o śladach, które ukrywałam. Mimo ograniczonej przestrzeni zrobiłam zgrabny unik. Wyminęłam wujka, całując go przelotnie w policzek i ruszyłam przed siebie.
— Chodźmy, bo w tym tempie nigdy nie wydostaniemy się na powierzchnię — mruknęłam.
Kątem oka dostrzegłam, że Antoni się uśmiechnął. Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Na końcu tunelu znajdowała się pusta ściana, taka sama jak na początku.
— Sprytnie — wymamrotałam pod nosem. — Jeśli ktoś nie potrafi czarować, nie da rady wyjść.
— O istnieniu tego korytarza wiedzą tylko członkowie rodziny... i Aron — odparł spokojnie wujek, zerkając na gwardzistę. Stuknął różdżką w cegły i odsunął się nieznacznie, gdy zadrgały, ukazując kontur drzwi. Gdy pojawiła się również klamka, nacisnął ja i przepuścił nas w progu.
Światło dnia na moment mnie oślepiło. Byliśmy w lesie, tuż przy granicy miasta. Stąd, gdzie staliśmy, widziałam dachy domów i ludzi, kłębiących się po ulicy. W trakcie, gdy intensywnie mrugałam, starając się odzyskać ostrość widzenia, Rosa wyszła spomiędzy drzew i zatrzymała się przy Antonim.
— W porządku? — zapytał, przyglądając jej się z troską.
Przytaknęła i uśmiechnęła się delikatnie. Ciężko stwierdzić, jak długo na nas czekała, ale najwyraźniej zdążyła się już uspokoić.
Ksawery stanął za moimi plecami i narzucił mi kaptur na głowę. To samo zrobił ze swoim. Dyskretnie zerknęłam na dłonie. Ślady nadal były widoczne, ale ich nie czułam. Albo przyzwyczaiłam się do bólu, albo faktycznie odpuścił.
Wmieszanie się w tłum nie stanowiło wielkiego problemu. W porze południa ruch był dość spory.
— Trzymajcie się blisko — powiedział wujek, naciągając swój kaptur.
Rozalia przyjęła ramię, które jej zaproponował. Wsparła się na nim. Prowadzili pochód, Aron szedł na końcu, a ja i Ksawery znajdowaliśmy się w środku.
— Ostatnim razem chyba nie było tylu ludzi — zauważył podekscytowany chłopak. Nie przeszkadzało mu, że musieliśmy się wręcz przeciskać. Antoni i Rosa torowali nam drogę, a dzięki temu, że trzymali się razem w niezmiennej pozie, mogłam ich bez trudu namierzyć. Odwracali się co jakiś czas, żeby zyskać pewność, że nadal jesteśmy w komplecie.
— Zaraz skręcimy w nieco luźniejszą ulicę — oznajmił za którymś razem wujek, zerkając na mnie przez ramię. Uśmiech błyskawicznie wyparował z jego twarzy, gdy przesunął wzrok na prawo. — Gdzie jest Ksawery? — sapnął i zatrzymał się gwałtownie.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam głowę tam, gdzie spodziewałam się zobaczyć przyjaciela, ale faktycznie zniknął. Wciągnęłam ze świstem powietrze i rozejrzałam się dookoła z paniką.
— Był tuż obok! — jęknęłam.
Zamierzałam krzyknąć, ale Antoni przyłożył palec do ust, nakazując mi milczenie. Puścił Rozalię i położył mi dłonie na ramionach.
— Spokojnie, zaraz się znajdzie — mruknął łagodnie, po czym zmrużył oczy i warknął na Arona. — Jak do tego doszło?
Gwardzista rozłożył bezradnie ręce na boki. Wujek prychnął i ścisnął sobie nasadę nosa dwoma palcami.
— Zmiana planów. Kasandro, posłuchaj mnie teraz uważnie — powiedział z powagą, patrząc mi głęboko w oczy. — Ksawery jest mądry. Wątpię, żeby poszedł za tłumem. Raczej się gdzieś zatrzymał, możliwe, że w którejś z bocznych uliczek i tam na nas czeka. Zostaniesz z Aronem, a ja i Rosa go poszukamy.
Kobieta przytaknęła gorliwie.
— Nie mogę was puścić bez ochrony, Książę — odezwał się cierpko Aron.
— Ksawerego też się to tyczyło — wycedził Antoni.
Zdecydowanie zbyt długo trwało ustalanie szczegółów, kto pójdzie w którym kierunku. Gwardzista nalegał, aby Rosa szukała w pojedynkę. Nie chciał spuścić z oka mnie i wujka. Krew szumiała mi w głowie tak głośno, że nie potrafiłam się skupić na rozmowie dorosłych. Błyskawicznie przerodziła się w kłótnię.
Kręciłam się wokół własnej osi, starając się wypatrzeć Ksawerego pośród ludzi. Serce mi prawie stanęło z ulgi, gdy dostrzegłam, jak macha do mnie z bocznej uliczki, znajdującej się kilka metrów od nas.
— Jest tam! — zawołałam, wskazując go palcem, ale dorośli byli tak zajęci sobą, że mnie nie usłyszeli.
Ksawery dalej próbował mnie do siebie przywołać.
— Wujku — syknęłam.
— Nie wolno mi opuścić twego boku, książę. To nie podlega dyskusji.
— Nie zgadzam się na podział, który proponujesz — warknął Antoni.
— Możemy odprowadzić księżniczkę i panią Geranium do zamku, a potem niezwłocznie wrócić tutaj z oddziałem i przeczesać miasto...
Westchnęłam ciężko i ruszyłam w kierunku Ksawerego. Prędzej go przyprowadzę, niż się doczekam, aż dorośli osiągną konsensus. Szłam pod prąd, więc ludzie trochę mnie podeptali, ale udało mi się dotrzeć do obranego punktu w jednym kawałku. Tuż przed wejściem do zaułka, ręka mojego przyjaciela skryła się w cieniu. Zmarszczyłam brwi.
— Ksawery — syknęłam.
Nie odpowiedział. Niepewnie zajrzałam za winkiel i przełknęłam nerwowo ślinę. Uliczka nie była ślepa, ale bardzo ciemna i pełna gratów. Może jednak się pomyliłam?
Już zamierzałam się cofnąć i wrócić do wujka, gdy usłyszałam Ksawerego.
— Kasandro, musisz to zobaczyć! — zawołał drżącym głosem, który do złudzenia przypominał entuzjazm, ale momentalnie wydał mi się podejrzany. Tylko rodzina zwracała się do mnie pełnym imieniem, Ksawery je zdrabniał.
— Nie wygłupiaj się — odkrzyknęłam. — Chodź!
— Nie, bo — wydukał — to ty musisz — uzupełnił z naciskiem, po czym wydał z siebie dźwięk, który do złudzenia przypominał stłumiony szloch. — Uciekaj! — Wrzask mrożący krew w żyłach rezonował w moich uszach na długo po tym, jak gwałtownie się urwał. Bez namysłu rzuciłam się do przodu, w kierunku, z którego dobiegł.
Przeskoczyłam nad stertą gruzu i połamanych desek, ominęłam wielkie drewniane skrzynie pokryte glonami, zaplątałam się w szare, zakurzone prześcieradło, a gdy przebrnęłam na drugą stronę, odbiłam się od czegoś twardego i szorstkiego z potężnym impetem, ale nie upadłam. Dwa silne ramiona zamknęły mnie w żelaznym uścisku i uniosły metr nad ziemię. Znalazłam się na wysokości twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem i wykrzywionej złością. Okrutny uśmiech błądził po ustach.
— Witaj, ty mała kłamczucho. — Nie wiem, co miało większy wpływ na pojawienie się u mnie odruchu wymiotnego — nieświeży oddech Ronalda, czy fala stresu, która przetoczyła się przez moje ciało. Kątem oka dostrzegłam Ksawerego w ramionach Mariana, z nożem przyciśniętym do szyi. Patrzył na mnie przerażony. Trząsł się ze strachu. Przełykał łzy.
— Wypatrzyliśmy twojego koleżkę w tłumie, uznaliśmy, że na pewno kręcisz się gdzieś w okolicy i chętnie się z nami przywitasz, bogata kruszynko — mruknął mi do ucha Ronald. — Chyba nie powiedziałaś nam ostatnio całej prawdy. — Upuścił mnie bez ostrzeżenia, ale zanim się podniosłam, zamknął oba moje nadgarstki w jednej łapie i szarpnął mną do góry tak, że znów znalazłam się na wysokości jego twarzy. — Tak się zastanawialiśmy z Marianem, jaka jest szansa, że tatuś małej dziewczynki z garścią złotych monet to nie byle jaki chłop — urwał, zwilżył wargi i dał mi pstryczka w nos. — A sławny książę, który stosunkowo niedawno przekazał do publicznej wiadomości, że posiada bękarcią dziedziczkę.
Zrobiło mi się słabo. Myśli szalały w zabójczym tempie. Zaprzeczaj, wrzeszczały.
— Nie jestem księżniczką — wydukałam, ale strach ściskający za gardło, kompletnie odebrał mi wiarygodność.
Ronald spojrzał na mnie z ukosa i nieznacznie rozchylił poły mojej peleryny.
— Twoja sukienka temu przeczy. Chłopskie dzieci się tak nie noszą. Wtedy na rynku było ciemno. Nie zwróciliśmy uwagi, ale teraz wszystko jasne. Ciekawe, na ile tatuś cię wyceni — mruknął i zakołysał mną w powietrzu.
— Myślę, że możemy się targować — zarechotał Marian, potrząsając Ksawerym jak szmacianą lalką. — Kto wie, może ten mały kawaler to również książęcy bękart? Moglibyśmy zgarnąć podwójną stawkę.
— To mój towarzysz zabaw — wypaliłam z paniką. — Sierota. Nic za niego nie dostaniecie. Puśćcie go.
— Coś za bardzo ci zależy — stwierdził z zadowoleniem Ronald, uśmiechając się tak szeroko, że kąciki ust prawie mu pękły. — Może zagramy w grę? Dzieci lubią gry, prawda? — Zwiększył uścisk na moich nadgarstkach tak mocno, że sapnęłam z bólu. — Będziemy ci zadawać pytania. Każda odpowiedź, którą uznamy za prawdziwą, będzie warta... jeden palec tego cud chłopięcia.
— Co? — wykrztusiłam z przerażeniem.
Ronald chwycił mnie za twarz i nakierował tak, by spojrzeć mi w oczy.
— Jeśli uznam, że ponownie nas okłamałaś, złamiemy każdą kość, którą ma w sobie ten pędrak. Jedną po drugiej. Tobie niestety nic nie możemy zrobić. Uszkodzonej mogliby nie zechcieć z powrotem — zaśmiał się ponuro. — Uwaga, pierwsze pytanie. Skup się, słoneczko. Czy twój ojciec to w istocie Antoni Emerald? Masz trzy sekundy na odpowiedź. Raz...
— Proszę, nie — wyjąkałam.
— Dwa...
— Nie! — jęknęłam żałośnie.
— Trzy. Czas minął. Marianie, czyń honory — rzucił przez ramię, a jego kompan posłusznie położył nóż na ziemi i przystąpił do wyginania małego palca Ksawerego pod kompletnie nienaturalnym kątem.
— Tak! TAK. Antoni jest moim ojcem! — krzyknęłam z paniką i zalałam się łzami.
— Marian, przestań — mruknął łaskawie Ronald, po czym wyciągnął dłoń i niedelikatnie poklepał mnie po policzku. — No widzisz? Wcale nie takie trudne! Następne pytanie. Czy twój tatuś znajduje się w pobliżu?
— Tak — odparłam natychmiast.
— Będzie otwarty na negocjacje? — drążył dalej.
Potwierdziłam ruchem głowy.
— Koniec z biedowaniem, Marian! — Ronald odwrócił się do kompana twarzą i zarechotał.
Obaj zaczęli się paskudnie śmiać. Wprawiłam ich w doskonały nastrój. Tymczasem śmiertelnie blady Ksawery, trząsł się jak osika. Cała krew odpłynęła mu z twarzy. Był blisko hiperwentylacji. Lada chwila mógł wyzionąć ducha ze stresu. Musiałam coś zrobić. I to szybko.
— Puśćcie mojego przyjaciela. Przekaże wiadomość do zamku — wyjąkałam w nagłym olśnieniu.
Odezwałam się za cicho, albo po prostu mnie zignorowali. Czułam, jak panika coraz bardziej przejmuje nade mną kontrolę.
— Puśćcie mojego przyjaciela — powtórzyłam głośniej drżącym głosem.
Ronald uspokoił się na moment i otarł łzy z kącików oczu.
— Mowy nie ma, królewski pomiocie — parsknął. — Nie jesteśmy głupi. Na jego miejscu ratowałbym własną skórę. Dałbym drapaka i poszukał szczęścia poza granicami Tamarii. Dlatego cud chłopiec zostanie razem z nami i...
Do moich uszu dotarł głośny świst. Coś się zbliżało z zawrotną prędkością. Ronald nie dokończył zdania, bo na jego potylicy roztrzaskała się deska. Zamrugał zaskoczony i stracił równowagę. Puścił moje nadgarstki. Upadłam na ziemię i w ostatniej chwili zrobiłam unik, zanim ciężkie ciało mężczyzny zwaliło się tuż obok mnie.
Marian kursował zbaraniałym spojrzeniem między nieprzytomnym kompanem a kobietą, która mimo drobnej postury wyglądała wyjątkowo przerażająco. Po raz pierwszy szczerze się ucieszyłam na jej widok. Mężczyzna z opóźnieniem schylił się po nóż, ale Ksawery wierzgnął w jego ramionach i kopnął przedmiot w kierunku Rozalii. Natychmiast podniosła go z ziemi, przeskoczyła nad Ronaldem i wymierzyła w Mariana.
— Odsuń się od chłopca — warknęła groźnym szeptem.
— Pani to odłoży, bo jeszcze się pokaleczy. — Mlasnął językiem o podniebienie.
Zmrużyła oczy i przeniosła wzrok na Ronalda.
— To twój brat? — spytała miękko.
Marian zadrżał. Nie odpowiedział, ale jego milczenie było wystarczająco wymowne. Podobnie jak zduszone sapnięcie, które wyrwało mu się z piersi, gdy Rosa kucnęła przy nieprzytomnym mężczyźnie i przycisnęła ostrze do jego szyi.
Obserwowałam jej poczynania z szeroko otwartymi oczami. Ksawery również.
— Puść chłopca, bo sprawię, że drzemka tego bydlaka przejdzie w stan permanentny — mruknęła.
— Że jaki? — zagdakał Marian.
— Trwały, matole — wyjaśniła ponuro.
Wstrzymałam oddech. Sens groźby w końcu dotarł do mężczyzny. Z wahaniem rozluźnił ramiona, z czego Ksawery skwapliwie skorzystał. Na chwiejnych nogach podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Gdy Rosa zyskała pewność, że Marian już nas nie dosięgnie, cofnęła nóż od szyi Ronalda i odsunęła się razem z nami jak najdalej od przytomnego mężczyzny. Teraz to jego wskazywała czubkiem ostrza. W milczeniu obserwowaliśmy, jak chwycił brata pod ramiona i głośno sapiąc, uciekł, ciągnąc go za sobą. Scena wyglądała komicznie, ale strach nadal ściskał mnie za gardło. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Słyszałam, że Ksawerego również.
— To nie koniec, suko — wypluł na odchodnym Marian, zanim zniknął za rogiem zaułka.
Nóż upadł na ziemię z głuchym pacnięciem. Wypuściłam z płuc drżący oddech. Nie miałam odwagi spojrzeć Ksaweremu w oczy. Rosa delikatnie otrzepała go z ziemi, a potem wyjęła chusteczkę z kieszeni i otarła mu policzki z łez.
— Jesteście cali? — spytała ostrożnie.
Chłopak parsknął nerwowo i wiercił się we mnie spojrzeniem. Czułam, jak unosząca się wokół niego aura wściekłości, rośnie w zatrważającym tempie.
— Może Kas odpowie na to pytanie — wycedził.
Rozchyliłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Byłam kompletnie skołowana. Do tego stopnia, że nie zarejestrowałam momentu, w którym Rosa ujęła moje ręce i zaczęła je wycierać z identyczną czułością, jaką okazała Ksaweremu. Ocknęłam się, dopiero gdy smutno westchnęła.
— Nie dotykaj — warknęłam z opóźnieniem i odskoczyłam.
Rosa wcisnęła chusteczkę do kieszeni i uniosła lekko podbródek. Twarz miała nieprzeniknioną, ale sposób, w jaki na mnie popatrzyła, sprawił, że mimo woli się wzdrygnęłam. Jakby bez użycia słów próbowała mi powiedzieć: „wiem o wszystkim". Przełknęłam ciężko ślinę i odruchowo zerknęłam na dłonie. Po bąblach nie został nawet najmniejszy ślad. Skóra była gładka i czysta. Wręcz zbyt idealna, jak po rzuceniu zaklęcia uzdrawiającego, ale przecież to było niemożliwe. Wujek twierdził, że Rosa nie miała w sobie magii. Jeśli faktycznie przyspieszyła gojenie ran z pomocą czarów, mogło to oznaczać tylko jedno.
Wcale nie była Rozalią.
— Chodźmy, Antoni umiera z niepokoju — odezwała się cicho, po czym wstała z gracją i ruszyła przed siebie w kierunku ulicy.
— To Dalina — szepnęłam do Ksawerego. — Chyba użyła czarów.
Zatrzymał się gwałtownie.
— Na jakiej podstawie wysnułaś ten wniosek? — Zmrużył oczy.
— Ślady zniknęły, kiedy wytarła mi ręce. — Pokazałam mu dłonie. Obrzucił je krótkim spojrzeniem i przymknął powieki.
— To niczego nie dowodzi. Mogłaś nie zauważyć, że wygoiły się wcześniej. Pewnie zaklęcie przestało działać, sama twierdziłaś, że nie może być długotrwałe. Albo to zasługa maści, którą ci dałem! Szukasz dziury w całym, a pomijasz to, co jest naprawdę w tej chwili istotne — syknął, po czym wyprostował kciuk i palec wskazujący w taki sposób, jakby trzymał między nimi orzecha. — Tyle brakowało, żeby nas dzisiaj zabili. Chociaż nie — parsknął nerwowym śmiechem. — Tyle brakowało, żeby mnie zabili — powtórzył z naciskiem. — Tobie nic by się nie stało. Jesteś jak kot. Zawsze spadasz na cztery łapy.
— Ale — bąknęłam.
— Wiesz co? Mam dość — warknął i spiorunował mnie wzrokiem.
Całe moje ciało momentalnie ogarnął chłód.
— Muszę pobyć trochę sam. Odpocząć od tego wszystkiego. Od magii, kłamstw, niebezpieczeństw... i ciebie, Kas — cedził, a ja robiłam się coraz mniejsza.
— Przepraszam — wyszeptałam.
— Nie mam ochoty teraz rozmawiać. — Potrząsnął głową i przyspieszył kroku, żeby zrównać się z Rosą.
Patrzyłam, jak się ode mnie oddalają, ale nie byłam w stanie ich gonić. Miałam wrażenie, że tonę. Brakowało mi powietrza. Nie miałam ani sił, ani chęci, żeby oddychać. Zmuszenie się do wykonania kroku naprzód okazało się nadludzkim wysiłkiem. Rosa i Ksawery opuścili zaułek. Dostrzegłam na horyzoncie wzburzonego Antoniego i zakłopotanego Arona. Stałam zbyt daleko, żeby usłyszeć wymianę zdań, ale kiedy wujek ruszył w moim kierunku sprężystym, nogi znów wrosły mi w ziemię.
— Na wszelką litość, Kasandro — westchnął z ulgą.
Spodziewałam się awantury stulecia, a zamiast niej zostałam zamknięta w żelaznym uścisku, pełnym troski i desperacji. Nie byłam pewna, kto się teraz bardziej trząsł, ja czy Antoni.
— Mamy koty w zamku. Nie musicie ganiać za dachowcami, zwłaszcza w tak wielkim tłumie. To niebezpieczne. Całe szczęście, że was znaleźliśmy — dodał i pocałował mnie w skroń.
Zamrugałam zdezorientowana. O czym on mówił? Jakie dachowce?
Spojrzałam ponad ramieniem wujka i przełknęłam ciężko ślinę. Ksawery stał wyprostowany jak struna. Skrzyżował ramiona na piersi i tylko czekał, aż nawiążę z nim kontakt wzrokowy. Jego twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. "Ostatni raz dla ciebie skłamałem". Chciałam mu podziękować, ale ledwo otworzyłam usta, odwrócił głowę w drugą stronę.
Poczułam bolesne ukłucie w środku, zupełnie jakby ktoś dźgnął mnie szpilką. Skrzywiłam się i zerknęłam ostrożnie na Rosę. Skubała nerwowo nitkę przy rękawie peleryny. Palce jej drżały. Była zdenerwowana i... chyba smutna. Miałam problem z odczytaniem, co mogła potencjalnie czuć, bo kaptur rzucał cień na jej twarz.
Jednego byłam pewna. Ona też nie powiedziała wujkowi prawdy. Przynajmniej na razie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top