🌿XVIII. Odrzucony kaduceusz🌿

Patrzyłam na wirujące w powietrzu drobinki kurzu tak długo, aż straciłam ostrość widzenia. Wszystko dookoła zaczęło szarzeć. Stopniowo blakło, aż całkiem zniknęło. Ogarnęła mnie przytłaczająca obojętność. Usiadła mi na piersi i wgniotła w materac. Nawet gdybym chciała, nie mogłam się poruszyć.

— Powiedz, Kasandro, jak to jest żyć ze świadomością, że psujesz wszystko, czego tylko dotkniesz? — Mój głos odbił się echem od pustych ścian.

Wzdrygnęłam się, ale nie podniosłam głowy, by zlokalizować, z której strony dotarł ten dźwięk.

— Jesteś taka żałosna, że aż mi cię prawie szkoda. — Usłyszałam znacznie bliżej. Tym razem słowom towarzyszyło skrzypnięcie sprężyn. Ktoś zajął miejsce na łóżku.

Całkiem zmartwiałam. Strach ścisnął mnie za gardło do tego stopnia, że przestałam oddychać. Kobieta z długim warkoczem w kolorze mlecznej czekolady pochyliła się nade mną z krzywym uśmiechem.

— No już, już — mruknęła Dalina, w dalszym ciągu posługując się moim głosem. — Muszę przyznać, że wynajęcie tamtych zbirów było imponującym posunięciem. Typowo dla ciebie głupim i nieszczególnie uprzejmym, ale wyświadczyłaś Rozalii niesamowitą przysługę.

— Odejdź — wyjąkałam.

Parsknęła perlistym śmiechem, położyła się na boku i podparła głowę ramieniem.

— Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak koncertowo wszystko spaprałaś! — kontynuowała rozbawiona. — Antoni już ci nie wierzy. Ksawery też zaczyna dostrzegać w tobie wariatkę. Zbyt dobrze się bawię, obserwując, jak się miotasz. Zamierzam maksymalnie przedłużyć tę przyjemność — oznajmiła.

Leniwy uśmiech kobiety z sekundy na sekundę stawał się coraz szerszy, aż w pewnym momencie z przerażeniem dostrzegłam, że kąciki jej ust pękły. Nienaturalnie napięta skóra zrolowała się, jak zbyt grubo nałożona farba i odsłoniła żywe mięso. Dalina zgubiła ludzką twarz. Odkleiła się. Potworna istota rozwarła szczękę, prezentując kilka rzędów pełnych ostrych zębów. Błękitne oczy nabiegły krwią. 

Zacisnęłam kurczowo powieki, łudząc się, że dzięki temu szkaradna postać zniknie.

— Nie jesteś prawdziwa, ciebie tu nie ma — szeptałam gorączkowo, ale okrutny śmiech praktycznie mnie zagłuszył.

Kobieta ujęła moją brodę i szarpnęła mną w swoją stronę. Miała lodowate palce.

Odbiorę ci wszystko, co uważasz za cenne. Sprawię, że bliscy się od ciebie odwrócą. Przestaną cię kochać. Zostaniesz całkiem sama. Twoim przeznaczeniem jest cierpieć. Nie zasłużyłaś na szczęście. Tak postanowiłam.

Rozbudowana groźba w końcu uruchomiła mój instynkt przetrwania. Odskoczyłam do tyłu z taką mocą, że straciłam podparcie. Łóżko wcale nie było tak wysokie, a mimo tego wydawało mi się, że spadałam o wiele dłużej, niż powinnam. O dziwo, nie uderzyłam o twardą podłogę. Ktoś mnie złapał tuż nad ziemią.

Otworzyłam z wahaniem oczy i wstrzymałam oddech. Mimo ciemności rozpoznałam, w czyich objęciach wylądowałam. Najwyraźniej koszmar się nie skończył, chociaż Dalina nie wyglądała już tak przerażająco, jak przed chwilą. Miała na sobie białą, długą do kolan, prostą koszulę nocną. Rozpuszczone włosy spływały na plecy delikatną falą. Wyswobodziłam się z uścisku kobiety i odpełzłam pod najdalszą ścianę.

— Co robisz w moim pokoju? — wykrztusiłam.

— Przechodziłam obok, słyszałam, jak krzyczałaś — wyjaśniła cicho, patrząc na mnie z wyrazem, który do złudzenia przypominał troskę.

— Nie miałaś prawa tu wchodzić. — Starałam się zabrzmieć oschle, ale głos mi się załamał.

Otworzyła usta, ale szybko je zamknęła i uniosła dłonie w pokojowym geście.

— Masz rację, przepraszam. Już wychodzę — oznajmiła, a po chwili wahania uśmiechnęła się nieśmiało. — Na pewno wolisz zostać sama? Może chcesz, żeby zawołać Antoniego albo cię do niego odprowadzić?

— Dlaczego jesteś dla mnie miła? — spytałam podejrzliwie.

— A muszę mieć powód? — odparła spokojnie.

Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Parę minut temu drżałam ze strachu przed tą kobietą. Pastwiła się nade mną. Groziła. A teraz siedziała kawałek dalej na podłodze i zachowywała się, jakby naprawdę nie zamierzała zrobić mi krzywdy.

— Miałaś wizję, prawda? — spytała ostrożnie.

Wciągnęłam ze świstem powietrze.

— Co? — wykrztusiłam.

— Nie złość się — dodała pospiesznie. — Poprosiłam Antoniego, by mi wyjaśnił, co się z tobą dzieje. Chciałam cię lepiej zrozumieć.

Ułożyłam usta w wąską linię i zacisnęłam dłonie w pięści. Gotowałam się z wściekłości.

— Cokolwiek zobaczyłaś...

— Między innymi, że wbiłaś Antoniemu nóż w plecy — przerwałam jej ostro.

— Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie zrobiłabym mu krzywdy, ani tobie, ani nikomu. Nie mam względem was złych zamiarów — dokończyła z powagą.

— Wynoś się, bo zacznę krzyczeć — ostrzegłam ponuro.

W spojrzeniu kobiety dostrzegłam tak głęboki smutek, że przez moment zrobiło mi się jej szkoda. Obserwowałam w ciszy, jak się podniosła i położyła dłoń na klamce.

— Nie zamierzam z tobą walczyć, Kasandro — rzuciła zduszonym głosem.

— Nie jesteś Rozalią — wycedziłam.

Przygasła jeszcze bardziej. Odwróciła wzrok i westchnęła, a potem uśmiechnęła się z wysiłkiem:

— Trochę bym chciała, żebyś miała rację. Wszystko byłoby prostsze — odparła zamyślona.

— Powinnaś zniknąć — warknęłam.

Skrzywiła się nieznacznie, jakby poczuła się dotknięta moją uwagą.

— Rozumiem rozczarowanie, niestety nie mogę zapewnić, że kiedykolwiek spełnię twoje życzenie — oznajmiła.

Sapnęłam z frustracją. Jej spokój był okropnie irytujący. Miałam ochotę rzucić się na nią z pięściami i coś mi podpowiadało, że wcale by się nie zrewanżowała. Z niezadowoleniem doszłam do wniosku, że zachowywała się zupełnie inaczej niż Dalina, która dotychczas prześladowała mnie w wizjach. To musiała być gra. Mieszała mi w głowie. Na pewno starała się wprowadzić zamęt. Chciała uśpić czujność. Jeszcze bardziej zdezorientować...

— Wiem, że moje słowa cię teraz nie przekonają. Zrobię, co w mojej mocy, aby udowodnić, że nie masz się czego obawiać.

Zmrużyłam oczy, łypiąc na nią podejrzliwie.

— I proszę, nie atakuj mnie więcej. Bardzo nie chcę dokładać Antoniemu zmartwień — wymamrotała.

Zgrzytnęłam zębami ze złości. Miała czelność zasłaniać się wujkiem.

— Powinnaś zostawić go w spokoju — syknęłam.

Przymknęła powieki i westchnęła cicho.

— Możliwe, ale on tego wcale nie chce. — Potrząsnęła głową, a po chwili wahania dodała. — Chyba oboje nie chcemy.

— Nienawidzę cię — warknęłam.

— Jesteś ważna dla Antoniego. Jak córka — dodała z naciskiem, patrząc mi prosto w oczy.

Posłałam jej wściekłe spojrzenie. A więc o tym też wujek jej powiedział, pomyślałam z goryczą.

— Ilekroć o tobie mówi, wyraża się z wielką dumą i miłością. Określa cię swoim dzieckiem. Zaznacza, jaka jesteś inteligentna. Jak szybko się uczysz. — Uśmiechnęła się przelotnie, ale szybko spoważniała. — O tym, co mu nie wyszło, też mi powiedział. Jak żałował, że nie zapewnił ci dostatecznego wsparcia i jak mało brakowało, a by cię stracił.

— Nie chcę o tym słuchać. — Zadrżałam nerwowo. Mimo że większość z jej słów miała życzliwy wydźwięk, wywołały nieprzyjemny ucisk w żołądku.

— Antoni wierzy, że jesteś dobrą osobą. Że dzięki trosce, którą cię otoczył, nie staniesz się taka jak matka — szepnęła.

Łzy napłynęły mi do oczu. Instynktownie objęłam się ramionami.

— Nie obiecałam Antoniemu, że na pewno zostanę, ale póki tu jestem, zapewnię mu wsparcie. I skoro on cię kocha, to ja też spróbuję.

Wytrzeszczyłam na nią oczy do oporu. Kompletnie mnie zatkało. Nie mogłam wydusić z siebie słowa.

— Cieszę się, że miałyśmy okazję chwilę porozmawiać. — Uśmiechnęła się łagodnie. — Spokojnej nocy, Kasandro — mruknęła i wyszła z pokoju. 

Zostałam sama. Dźwignęłam się z ziemi, ale z trudem zachowałam równowagę. Nogi miałam jak z waty. Chwiejnym krokiem zbliżyłam się do kotar. Szarpnęłam materiał w bok, żeby dostać się do okna. Powoli zaczynało świtać, choć słońce jeszcze smacznie spało.

Skrzywiłam się do odbicia, które pojawiło się w szybie. Wyglądałam okropnie, ale tak też się czułam. Byłam wykończona, zrezygnowana i wściekła.

Nie mogłam się zdecydować, która Dalina przeraziła mnie bardziej. Grożąca posiadaczka kilka rzędów pełnych ostrych zębów, czy ta uprzejma do bólu. Instynkt mi podpowiadał, że obie były na równi niebezpieczne. Żadna nie wzbudzała zaufania, a co gorsza — ani jedna się mnie już nie bała. Straciłam kruchą przewagę.

Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po gruby, granatowy szal. Otuliłam się nim szczelnie i wyszłam na korytarz. Chciałam przeczekać do rana w pokoju Ksawerego. Posiedzieć cicho w fotelu, aż zrobi się jasno.

— Jeśli będziesz miała koszmary, śmiało, możesz mnie obudzić — zaznaczył któregoś razu. Wiedziałam, że mówił poważnie, ale nie zamierzałam tego robić. Nie powinnam przerywać jego odpoczynku.

Ostrożnie nacisnęła klamkę i uchyliłam drzwi. Ksawery spał jak kamień. Przechodząc obok łóżka, zauważyłam, że skopał z siebie kołdrę. Wskazałam na nią palcem.

Galinosa — szepnęłam. Ostrożnie nakierowałam materiał tak, żeby chłopak nie marzł, a potem zajęłam miejsce w fotelu. Objęłam kolana ramionami i przycisnęłam je do piersi.

Odbiorę ci wszystko, co uważasz za cenne.

Słowa Daliny ponownie odezwały się w mojej głowie, jak natrętne brzęczenie komara.

Sprawię, że bliscy się od ciebie odwrócą.

Przycisnęłam dłoń do ust, żeby przypadkiem nie krzyknąć. Obserwowałam czujnie Ksawerego, czy mój przyspieszony oddech nie zakłócił jego snu.

Przestaną cię kochać.

Otarłam nerwowo policzki, ale oczy błyskawicznie wypełniły się nowymi łzami, które spłynęły po twarzy.

Zostaniesz całkiem sama.

Poczułam, jak w moim gardle w ekspresowym tempie urosła gula. Ledwo udało mi się przełknąć ślinę. Coraz bardziej żałowałam, że przyszłam do tego pokoju. Strach rozpychał się w fotelu. Prawie mnie zrzucił na podłogę.

Twoim przeznaczeniem jest cierpieć. Nie zasłużyłaś na szczęście.

Zadrżałam. Tak mocno napięłam szal podczas owijania się nim, że pękł. Rozprucie tkaniny w pogrążonym w ciszy pokoju zabrzmiało jak wystrzał z armaty. Ksawery poderwał się do siadu i zamrugał zdezorientowany.

— Kas? — stłumił ziewnięcie. — Która godzina?

— Przepraszam — wyjąkałam.

Potarł zaspane oczy i spojrzał na mnie o wiele przytomniej.

— Co się stało? — spytał z powagą.

— Nie chciałam cię obudzić. Nie chciałam. — Pociągnęłam nosem.

Chłopak odrzucił z siebie kołdrę, zeskoczył na podłogę i zatrzymał się dopiero przy fotelu, w którym się trzęsłam.

— Nic nie szkodzi. Będziemy mieć trochę dłuższy dzień — oznajmił spokojnie. — Powiedz, co się stało.

Wahałam się tylko przez moment. Wyjaśniłam, co usłyszałam od obu Dalin i gdy skończyłam, zrobiło mi się trochę lżej, ale im dłużej mówiłam, mars na czole Ksawerego coraz bardziej się powiększał.

— Dosyć, Kas. Musisz podzielić się z wujkiem resztą wizji — szepnął z łagodną stanowczością.

Wstrzymałam oddech.

— Powiedzieć o głosie. O tym, jaka Dalina z koszmarów jest dla ciebie okropna. Co ci mówi. Jak cię straszy — wymieniał, zaginając palce u dłoni. — Nie możesz tego dłużej ukrywać.

— On już nie wierzy, że to Dalina — wymamrotałam.

— Kas! — jęknął głucho, załamując ręce. — Dlaczego nie chcesz mnie posłuchać?

Przygryzłam wargę. Jego irytacja była w pełni uzasadniona.

— Boję się, że — zaczęłam. Spojrzałam na niego z wahaniem. Nie wyglądał, jakby planował mi przerywać, więc odetchnęłam głęboko i dokończyłam — Antoni się mnie pozbędzie, jeśli się dowie, że jestem taka jak mama.

Ksawery zamrugał i otworzył oczy tak szeroko, że prawie mu wypadły z orbit.

— Ona była chora. Bardzo. I zrobiła mnóstwo złych rzeczy. Amanda ją zabiła. A podczas jednej z wizji byłam w przytułku. Tam miałam trafić i najwyraźniej faktycznie mnie oddali. I to było straszne — głos mi się załamał.

— Przecież wujek obiecał, że nigdy cię nie odda. — Potrząsnął zdecydowanie głową.

— Obiecał również, że odeśle Dalinę — przypomniałam sucho. — I wiele innych rzeczy, które głównie dotyczyły tej kobiety.

Ksawery ułożył usta w wąską linię.

— To co innego — wymamrotał. — Twierdzi, że ma dowód...

— Ksawery — syknęłam.

— Przepraszam, Kas — westchnął.

— Jeśli wizja związana z Daliną mordującą wujka była fałszywa i to naprawdę jest Rozalia, Antoni już nigdy nie potraktuje tego, co mówię poważnie. Prędzej czy później dotrze do niego, jak mało brakowało, żeby przeze mnie odesłał tę kobietę. Wybierze ją zamiast mnie, tak powiedziała...

— Tak, wiem. Zła Dalina — wszedł mi w słowo. — Kas, chyba już sama zauważyłaś, że te wszystkie Daliny się między sobą różnią. Ta z wizji objawia się głównie jako potwór, natomiast ta, którą twój wujek przyniósł z portu, przez długi czas drżała przed tobą ze strachu i teraz ewoluowała w Rozalię, która na dodatek potraktowała cię miło. To nie może być ta sama osoba.

— A właśnie, że może — warknęłam.

Ksawery sapnął z frustracją.

— Kiedy o nich opowiadasz, sama wprowadzasz rozgraniczenie. Na pewno to dostrzegasz. Myślę, że powinnaś dać szansę Rosie? — Tracił pewność siebie z każdym kolejnym słowem, więc jego sugestia zabrzmiała bardziej jak pytanie.

— Co? — wykrztusiłam.

— To chociaż odpuść działania sabotażowe. Nic nie rób. Po prostu obserwuj, jak ta kobieta się zachowa. Czy dalej będzie uprzejma — dodał pospiesznie.

Chciałam zaprotestować, ale po krótkim zastanowieniu uznałam, że ta propozycja wcale nie była głupia. Nie miałam siły na walkę. Musiałam chociaż trochę odpocząć. Na spokojnie przemyśleć następne kroki. Spontaniczne działanie do tej pory nie kończyło się najlepiej.

— Wierzę, że dasz radę. — Uśmiechnął się nieśmiało. — Będziemy obserwować Rosę wspólnie.

— Nie wiemy, czy faktycznie nią jest — warknęłam. — Ja tam dalej w to nie wierzę. — Skrzyżowałam ramiona na piersi i przymknęłam powieki.

Ksawery westchnął ciężko.

— Moglibyśmy tak rozróżniać nieco milszą Dalinę od złej — zasugerował nieśmiało. — Tę, która wydaje się do przeżycia, nazywalibyśmy Rozalią.

Łypnęłam na niego spode łba.

— Nie chcę — mruknęłam.

— To tylko imię — odparł.

— Nie byle jakie! — Załamałam ręce.

Przez moment mierzyliśmy się wzrokiem.

— Proszę, Kas. Ona sobie życzy, żeby tak się do niej zwracać. Jak będziesz robić na przekór, to wujek cię do niej nie dopuści i nici z obserwacji — powiedział, ostrożnie dobierając słowa.

Zazgrzytałam zębami ze złości i wolno wciągnęłam powietrze do płuc nosem.

— Dobrze — wycedziłam.

Kąciki ust Ksawerego drgnęły w delikatnym uśmiechu. Nic dziwnego, że się ucieszył. Odniósł małe zwycięstwo.

— Zagramy w coś przed śniadaniem? — spytał nieśmiało.

Zerknęłam na półkę, którą chłopak zastawił planszówkami. Nieszczególnie miałam ochotę na zabawę, ale musieliśmy jakoś wypełnić czas, zanim nadejdzie odpowiednio przyzwoita pora, aby się ujawnić, że nie śpimy.

— Ty wybierz — poprosiłam.

Wstałam z fotela i przeniosłam się na dywan. Ksawery po chwili do mnie dołączył z niewielkim pudełkiem. Otworzył je i wysypał całą zawartość na podłogę. Były to głównie kolorowe żetony ze zwierzątkami i dwie, bardzo specyficzne dwunastostronne kości.

— Pamiętasz zasady Farmera? — rzucił, segregując kartoniki pod względem kategorii.

Przytaknęłam cierpliwie.

— Doskonale. — Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — To mi przypomnij.

Parsknęłam cicho i sięgnęłam po instrukcję. Ani trochę mu nie wierzyłam, ale podjęłam wyzwanie.

— Celem gry jest stworzenie stada. Zbieramy króliki, owce, świnie, krowy i konie. Żeby wygrać, potrzebujemy po jednym zwierzęciu z każdego gatunku — oznajmiłam.

Ksawery przytaknął, pocierając brodę palcami.

— Musisz uważać na lisy i wilki — dodałam, hamując rozbawienie.

— O nie! Aż dwa różne drapieżniki? — sapnął teatralnie, zakrywając dłonią usta.

Znów się zaśmiałam. Udało mi się trochę rozluźnić. Rozegraliśmy kilka partii, zanim do pokoju zapukał wujek. Obrzucił nas fachowym spojrzeniem. Jego wzrok zatrzymał się na mnie trochę dłużej.

— Wcześnie zaczynacie — mruknął pogodnie. — Kto wygrywa?

— Ksawery, cztery do jednego — odparłam.

— Skandal. Mam nadzieję, że chociaż zrównasz do remisu — oznajmił ponuro wujek, ale wiedziałam, że żartował.

Uśmiechnęłam się do niego odruchowo. Miał dobry humor. Wyglądał, jakby po raz pierwszy od dłuższego czasu porządnie się wyspał. Wstałam z podłogi i podeszłam, żeby go objąć. Otworzył ramiona i odwzajemnił uścisk.

— Jak się czujesz? Zaglądałem do ciebie parę razy, ale twardo spałaś. Mistrz Elwir powiedział, że gorączka była niegroźna, ale słyszałem, że miałaś koszmary — szepnął.

Zesztywniałam i wstrzymałam oddech. Dopiero teraz mnie tknęło, żeby spojrzeć na korytarz. Najwyraźniej Antoni zostawił otwarte drzwi celowo. Zmrużyłam oczy, gdy dostrzegłam Da... Rozalię. Opierała się o ścianę i patrzyła na nas, zachowując dystans. Kiedy się zorientowała, że świdruję ją wzrokiem, uśmiechnęła się nieśmiało i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku.

— Żyję. — Zazgrzytałam zębami.

Nie podobało mi się, że wujek przyprowadził tę kobietę, ale postanowiłam dotrzymać słowa, które dałam Ksaweremu.

— To dobrze. — Pocałował mnie w skroń i delikatnie popchnął w kierunku wyjścia.

Zaczekał, aż oboje z Ksawerym doprowadzimy się do porządku. Spieszyłam się, żeby nie stał zbyt długo na korytarzu sam z Rozalią. Najwyraźniej Ksawery odczytał moje myśli, bo opuściliśmy nasze pokoje w tym samym momencie. Gdy dołączyliśmy do dorosłych, od razu pojęłam, że coś się między nimi wydarzyło. Wujek zaciskał mocno szczękę i marszczył brwi, Rosa natomiast trzymała ramiona skrzyżowane na piersi i uparcie unikała jego wzroku.

— Idziemy? — spytałam ostrożnie.

Antoni się wzdrygnął. Dopiero mnie zauważył.

— Idziemy? — powtórzył, patrząc na Rosę.

Sapnęła z irytacją i spiorunowała go spojrzeniem.

— To fatalny pomysł, zobaczysz, Antoni — mruknęła, ale podała mu dłoń.

Ujął ją natychmiast i delikatnie musnął ustami po wierzchu.

— Dziękuję — szepnął.

W drodze do jadalni pojęłam ze zgrozą sens poprzedniej sceny. Rozalia już dawno powinna skręcić do swojego pokoju, ale tego nie zrobiła. Dotarła razem z nami pod same drzwi jadalni, które wujek szeroko przed nią otworzył i cierpliwie czekał, aż kobieta przekroczy próg. Wyraźnie się zawahała. Ksawery wykorzystał wolne przejście. Chwycił mnie za rękę i wciągnął do środka. Byłam tak zaskoczona, że nie zaprotestowałam. Łypnęłam na niego spode łba, gdy zajęliśmy swoje miejsca przy stole.

— Ona nie chce tu wchodzić. Boi się. Nie zauważyłaś? — Wywrócił oczami.

Rozchyliłam usta w szoku. Oczywiście, że tego nie dostrzegłam.

— Przepraszam, nie powinienem naciskać. Odprowadzić cię do pokoju? — Usłyszałam zduszony szept wujka.

Wstrzymałam oddech. Chłopak uniósł wymownie brwi. Wszystko wskazywało na to, że miał rację. Czekałam w napięciu. Z korytarza nie docierały żadne dźwięki. Byłam prawie pewna, że zawiasy cicho skrzypnęły, jakby Antoni zamykał drzwi.

— Śmiało! Zapraszam! — Mruknięcie Amandy rozwiało wszelkie wątpliwości, co się za moment wydarzy. Westchnęłam ciężko i obserwowałam spod spuszczonych powiek, jak królowa wkroczyła do jadalni z Michaelem na rękach. Za nią pojawił się jej mąż z Różą oraz Maurycy z córką. Wujek podprowadził Rozalię do stołu, odsunął dla niej krzesło, a dopiero potem usiadł.

— Czyli to jednak jest Rosa, a nie Dalina? Pogubiłam się — stwierdziła Marika, nie kłopocząc się o zachowanie choćby pozorów dyskrecji.

Ojciec posłał dziewczynce karcące spojrzenie. Amanda zamknęła oczy i ciężko westchnęła. Rozalia się spięła. Wyglądała, jakby w każdej chwili była gotowa uciec. Antoni wyprostował się jak struna i nakrył jej dłoń swoją w pokrzepiającym geście.

Cisza, która zapadła po ostatnim zdaniu Mariki, dzwoniła w uszach. Zrobiło się niezręcznie. Bardzo niekomfortowo. Zwłaszcza dla obiektu, którego dotyczyło to pytanie. Służba dopiero roznosiła półmiski z jedzeniem, a ja już doskonale się bawiłam. Poprawiłam pozycję, żeby lepiej widzieć i nalałam sobie kakao.

Przedstawienie czas zacząć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top