🌿XIX. Konwenanse🌿
Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak bardzo smakowało mi kakao. Delektowałam się nim i sunęłam spojrzeniem po twarzach ludzi zgromadzonych przy stole. Dorośli starali się nie gapić otwarcie na Rozalię, służba również, ale nie istniała taka siła, która powstrzymałaby przed tym dzieci. Nawet Róża zerkała na kobietę ukradkiem, dopóki Amanda nie zwróciła jej uwagi.
— Skup się na jedzeniu, kochanie — mruknęła łagodnym tonem.
Tyle w zupełności wystarczyło, żeby dziewczynka nie podniosła więcej głowy znad talerza. Sonia nachyliła się nad królewną i szepnęła jej coś do ucha.
— Poproszę — odparła z entuzjazmem Róża.
Niania sięgnęła po dzbanuszek z syropem i obficie polała nim naleśniki swojej podopiecznej. Tylko ona nie opuściła jadalni razem z resztą personelu.
— Nic nie rozumiem, przecież jej tu nie powinno być — sapnęła z frustracją Marika, ale ojciec błyskawicznie ją uciszył.
Mój dobry nastrój niespodziewanie wyparował. Ta krótka uwaga przypomniała mi o innym posiłku sprzed paru lat, podczas którego to ja byłam obiektem zainteresowania. Wzdrygnęłam się i zazgrzytałam zębami. Nie chciałam współczuć tej kobiecie, ale aż za dobrze potrafiłam sobie wyobrazić, co mogła przeżywać.
Wujek spiorunował córkę Maurycego wzrokiem, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Rosa dotknęła jego dłoni w uspokajającym geście, uśmiechnęła się z wysiłkiem i odparła:
— Właściwie w pełni się zgadzam z tym stwierdzeniem. Nie powinno mnie tu być.
Antoni zamrugał.
— Rosa — wykrztusił.
— To rodzinne spotkanie, a ja jestem obcą osobą dla wszystkich poza tobą, Antoni — dodała.
— Ale — zaczął, ale łagodnie weszła mu w słowo.
— Mówiłam, że to za wcześnie. — Potrząsnęła smutno głową. — Spytałeś, chociaż o zgodę, czy możesz mnie zaprosić?
— Czy mogę? — powtórzył skołowany i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że faktycznie powinien był to zrobić.
— Pośrednio — oznajmiła Amanda. — Wuj wyjątkowo uprzedził mnie o swoich planach. Pozwoliłam, by cię tu przyprowadził, więc nie mam nic przeciwko, żebyś została, jeśli chcesz — oznajmiła łaskawie, mieszając łyżeczką w filiżance.
— I po co ta złośliwość? — wymamrotał Antoni.
— Złośliwość? Raczej stwierdzenie faktu — zaśmiała się pogodnie. — Chyba nie zaprzeczysz, że ostatnio rzadko konsultujesz ze mną decyzje, które mają wpływ na całą rodzinę, że już nie wspomnę o reszcie spraw? — Uniosła wymownie brwi.
Posłał jej ponure spojrzenie. Nabrał powietrza, szykując się do odpowiedzi, ale Rosa znów go powstrzymała.
— Nie kłóć się, Antoni. Ciągle zapominasz, że rozmawiasz z władczynią. Nie jesteś już jej opiekunem. Za dobrze ją wychowałeś, więc wprost ci tego nie powie, ale nie ty tu rządzisz.
Przy stole zapadła grobowa cisza. Wujek wydawał się głęboko wstrząśnięty. Przez dłuższą chwilę patrzył na Rozalię szeroko otwartymi oczami i z rozchylonymi ustami. Nagle kobieta zbladła i ciężko przełknęła ślinę. Przez jej twarz przemknął cień paniki. Chyba się zreflektowała, że na zbyt wiele sobie pozwoliła.
— Przepraszam, prosiłeś, żebym mówiła szczerze, co myślę. Przesadziłam? Przesadziłam. Widzisz? To nie jest miejsce dla mnie. Wrócę do pokoju — wyrzuciłam na jednym oddechu. Odsunęła się z krzesłem, ale nie zdążyła wstać, bo Antoni chwycił ją ostrożnie za dłoń.
— Poczekaj — poprosił zduszonym głosem i spojrzał z wahaniem na Amandę. — Zgadzasz się z tym? Naprawdę tak się zachowuję?
Królowa skrzywiła się nieznacznie i westchnęła.
— Śmiało — zachęcił.
— Podważasz moje decyzje przy ludziach — powiedziała sucho w tym samym momencie. — Podejmujesz własne bez konsultacji ze mną. W ciągu miesiąca wywołałeś kilka poważnych skandali. Zdajesz się nie zauważać, że stoję za tobą murem i to ja się za ciebie tłumaczę. Ponadto muszę nalegać, żebyś opuszczał zamek w towarzystwie strażników, jakbyś miał swoje bezpieczeństwo za nic.
Słuchał jej w milczeniu. Z jego twarzy nie dało się odczytać, czy spodziewał się słów, które padły, ani jakie emocje w nim wywołały, dopóki się nie odezwał.
— Chcesz dodać coś jeszcze? — spytał cicho, żeby zatuszować drżenie w głosie.
Przygryzłam wargę. Wszyscy wstrzymali oddech. Nawet Marika zamarła z łyżką w połowie drogi do ust. Atmosfera gęstniała z minuty na minutę.
— W tej chwili nie — stwierdziła Amanda.
Wujek oparł łokieć o blat stołu i przycisnął dwa palce do lewej skroni. Wypuścił wolno powietrze z płuc.
— A ktoś z was? To idealny moment. — Zerknął ostrożnie na mnie, ale dość szybko uciekł spojrzeniem dalej. Z racji, że nikt się nie kwapił do udzielenia mu odpowiedzi, też się powstrzymałam, chociaż trzymałam na końcu języka przynajmniej kilka uwag. Ponownie utkwił wzrok w Amandzie i szepnął. — Mam nadzieję, że przyjmiesz najserdeczniejsze przeprosiny.
— Oczywiście, wuju — odparła spokojnie bez namysłu.
— Nie zdawałem sobie sprawy, jak to wygląda z boku. Niewymownie mi przykro. Postaram się zwracać większą uwagę na swoje zachowanie — dodał wyraźnie zmieszany, po czym zbliżył do ust dłoń Rozalii i złożył na niej delikatny pocałunek. — Dziękuję.
Kobieta zesztywniała, ale nie zaprotestowała, gdy Antoni wstał od stołu i zatrzymał się za jej krzesłem, po czym przysunął ją bliżej blatu. Napełnił filiżankę herbatą i postawił na spodku tuż obok należącego do niej talerza.
— Przepraszam. Narobiłam ci wstydu przed rodziną. — Mimo że siedziałam blisko, ledwo zrozumiałam, co wyjąkała.
Zmarszczyłam brwi. Rozalia wyglądała na porządnie zestresowaną. Nie umiałam określić, czy tak perfekcyjnie udawała, czy faktycznie żałowała, że nie ugryzła się wcześniej w język. Wujek natomiast w żaden sposób nie okazał, że się na nią gniewał, w co trudno było uwierzyć, bo faktycznie go skompromitowała.
— Nie przepraszaj. Bardzo dobrze zrobiłaś — odparł równie cicho. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, a potem podniósł głowę i zwrócił się do nas już normalnym głosem — Rozalia odzyskała wspomnienia. Nie wyobrażam sobie, żeby siedziała sama w pokoju, podczas gdy reszta moich bliskich znajduje się tutaj. Dlatego ją zaprosiłem. Jest dla mnie bardzo ważna. Chciałem, żebyście się lepiej poznali. Powinienem zapytać wszystkich, czy nie macie nic przeciwko. To fatalnie o mnie świadczy, ale przyznaję, nie pomyślałem.
W ostatnie zdanie uwierzyłam bez problemu. Ledwo powstrzymałam się od pogardliwego prychnięcia i wywrócenia oczami.
— Jeśli chodzi o mnie, nie mam nic przeciwko, by pani tu została — oznajmił spokojnie Maurycy. — Skoro Amanda się zgodziła, raczej nikt nie powinien zgłaszać innych roszczeń. Oczywiście, jeśli się mylę, to będzie dobry moment na dokonanie sprostowania. Mogłem wysnuć błędne wnioski.
Wujek zerknął na niego z wdzięcznością. Kąciki jego ust drgnęły w ledwo dostrzegalnym rozbawieniu. To było do przewidzenia, że po tak sformułowanym komentarzu temat ucichnie.
Atmosfera znacząco się rozluźniła. Pomieszczenie wypełniło się tradycyjnym gwarem. Marika ze szczegółami opowiadała ojcu o ostatnim egzaminie z zielarstwa, tłumacząc, dlaczego go oblała. Markus i Amanda szczebiotali do swoich dzieci. Ksawery starał się odwrócić moją uwagę, snując plany dotyczące tego, co będziemy robić do popołudnia, ale słuchałam go tylko jednym uchem. Drugim usiłowałam wychwycić, o czym rozmawiał Antoni z Rozalią. Zachowywali się najciszej względem pozostałych. Niestety szeptali niezwykle umiejętnie. Nie udało mi się wyciągnąć nic więcej, poza kolejnymi przeprosinami ze strony kobiety.
Dopiero gdy zjedliśmy, wydarzyło się coś ciekawego. Wszyscy wyszli, bo Amanda zakomunikowała, że chciałaby zamienić dwa słowa z wujkiem na osobności. Opuściliśmy z Ksawerym jadalnię jako ostatni. Dopilnowałam, żeby drzwi nie do końca się za nami zamknęły.
— Niech zgadnę — wymamrotał chłopak, ale na mój znak momentalnie umilkł i tylko wywrócił oczami.
Zatrzymałam się przy szparze i wytężyłam słuch. Bez problemu dotarło do mnie niezwykle zasadne pytanie.
— Zdajesz sobie sprawę, że ludzie są zdezorientowani i będą plotkować?
— Zawsze tak było, jest i będzie — odparł spokojnie Antoni.
— Obawiam się, że nie zdołam was przed tym uchronić — dodała ponuro Amanda.
— A czy robimy coś złego lub takiego, czego powinniśmy się wstydzić? — drążył beznamiętnie.
— Sygnalizuję, że nie każdy w zamku zrozumie, dlaczego pani Geranium siedzi z nami przy jednym stole.
Uśmiechnęłam się krzywo. Cieszyłam się, że Amanda poruszyła tę kwestię, choć trochę mnie zaskoczyła. Myślałam, że skoro wyraziła zgodę, oznaczało to, że nie miała nic przeciwko.
— W zupełności wystarczy, jeśli moja rodzina zrozumie, dlaczego mi na tym zależy. Nadrabiam stracony czas z panią Geranium w każdej wolnej chwili — wtrącił ostrym szeptem, z lekko wyczuwalnym przekąsem, po czym westchnął i dodał łagodniejszym tonem — nie zaniedbując przy tym kontaktu z wami. Jesteście dla mnie najważniejsi.
Z trudem powstrzymałam prychnięcie. Zrobiło mi się gorąco od złości pulsującej pod skórą.
— Kas, chodźmy stąd — mruknął z naciskiem Ksawery.
Potrząsnęłam głową i pokazałam mu na migi, że jeśli mu zależy, może wrócić do pokoju sam. Naburmuszył się, łypnął na mnie spode łba i skrzyżował ramiona na piersi, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca.
— Czy ty...? — urwała Amanda i po krótkim zastanowieniu uzupełniła — nadal ją kochasz?
— Tak — odparł natychmiast Antoni.
W pierwszym momencie pomyślałam, że się przesłyszałam, ale po sposobie, w jaki Ksawery na mnie spojrzał, nie miałam wątpliwości, że dotarło do nas to samo. Coś mnie ścisnęło w środku. Zrobiło mi się niedobrze.
— A ona ciebie? — Amanda wyraźnie się zawahała.
Wstrzymałam oddech, żeby nie przegapić odpowiedzi. Za ścianą zapadła głucha cisza. Ciągnęła się niemiłosiernie. Doprowadzała mnie do szału. W końcu nie wytrzymałam i wychyliłam się nieznacznie, żeby zajrzeć do jadalni przez szparę.
Antoni stał w lekkim rozkroku plecami do wejścia, więc mnie nie widział. Ściskał dwoma palcami nasadę nosa i oddychał płytko. Amanda przyglądała mu się z troską. Przygryzłam policzek od środka, żeby chociaż trochę rozładować napięcie kotłujące się w moim ciele. Czułam, że lada moment się przewrócę. Kolana mi się trzęsły.
— Rozalia nie wierzy — oznajmił zdławionym głosem wujek — że moje uczucia względem niej się nie zmieniły. Nie wierzy też w siebie. Że jest warta miłości. Uważa, że Bestia mnie przeklęła. Że żyję iluzją. Przyprowadziłem tu Rosę, żeby jej udowodnić, ile dla mnie znaczy. Zabrałem ją do ludzi, którym ufam najbardziej na świecie. Liczyłem, że to pomoże. — Przełknął ciężko ślinę. — Jeszcze raz tak bardzo cię przepraszam.
— Uważam tamten temat za zamknięty, nie wracajmy do niego — przerwała mu łagodnym tonem, po czym westchnęła. — Żałuję, że wyszedł na forum.
— Czy gdyby Rosa się nie odezwała, powiedziałabyś mi prawdę? — spytał tak cicho, że ledwo go zrozumiałam.
— Zbierałam się do tego — wymamrotała.
— Czyli nieprędko — skwitował i delikatnie ujął jej dłonie. — Jesteś wspaniałą królową. Perfekcyjnie pogodziłaś sprawowanie władzy z rolą mamy. Róża i Michael jeszcze nie zdają sobie sprawy, jakie mają szczęście. Chyba nie mógłbym być bardziej dumny z ciebie i tego, co stworzyłaś, odkąd objęłaś rządy. Ostatnio za rzadko ci to mówię, niedostatecznie głośno podkreślam, jak bardzo doceniam, ile dla nas robisz i... generuję same problemy.
— Ech te nastolatki — parsknęła rozbawiona.
Wujek też się zaśmiał. Przytulił ją i oboje zamilkli. Nic nie zapowiadało, że prędko wrócą do tematu Rozalii, jeśli w ogóle. Straciłam nimi zainteresowanie. Odsunęłam się od drzwi i spojrzałam na Ksawerego. Bez słowa wskazał ruchem głowy kierunek, w którym powinniśmy się udać już dawno temu. Westchnęłam ciężko i niechętnie przytaknęłam. Pozwoliłam się odprowadzić do mojego pokoju.
— Powiedział, że ją kocha — powtórzyłam z opóźnieniem.
Ksawery zmarszczył brwi.
— Ale ona myśli, że to nieprawda. Dopóki mu nie uwierzy, mamy czas — odparł z przekonaniem i odwrócił się przodem do półki z planszówkami. — W co gramy? Monopoly? Jeszcze raz w Farmera? Szachy?
— A może mama faktycznie go przeklęła? To by wiele wyjaśniało — wymamrotałam w zamyśleniu.
— Kas, skup się! Zadałem ci pytanie. — Pstryknął mi przed twarzą palcami.
— Jeśli naprawdę to zrobiła, to on mnie znienawidzi — jęknęłam ze zgrozą.
— Bzdura. Dlaczego miałby cię znienawidzić za coś, czego nie zrobiłaś? — spytał z powagą i zanim zdążyłam odpowiedzieć, ścisnął mnie lekko za ramiona i mruknął. — Zapomnij o grach. Chodźmy na spacer. Są idealne warunki, bo jeszcze nie zrobiło się gorąco. Do ogrodu chyba nam wolno, co nie?
Przytaknęłam zdawkowo.
— Więc chodźmy. — Pociągnął mnie w kierunku drzwi.
— A co jeśli...
— Wiem! Zawołajmy Marikę i pobawmy się w Berka, albo w Chowanego. W trzy osoby będzie ciekawiej — przerwał mi.
— Chyba nie mam siły — stwierdziłam z wahaniem.
— Poszukamy jej na zewnątrz — odparł niezrażony moim brakiem entuzjazmu.
Ostatecznie postawił na swoim. Radosne paplanie córki Maurycego na jakiś czas zagłuszyło moje natrętne myśli. O dziwo, udało mi się nawet odprężyć, niestety ten stan nie utrzymał się długo. Nie my jedyni postanowiliśmy skorzystać z ładnej pogody.
***
Drzwi otworzyły się na oścież, ledwo Antoni w nie zastukał. Blada jak ściana Rozalia wpuściła go do środka i ruszyła w głąb pokoju.
— Co powiedziała Amanda? Zatrzymała cię przeze mnie? Mam odejść? Powinnam. Tak by było lepiej. Co za wstyd! Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Dlaczego to powiedziałam? Nie chciałam cię skompromitować. Nie umiem się zachować w towarzystwie. Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz — mamrotała pod nosem, wydeptując ścieżkę w dywanie.
Antoni obserwował ją z odległości progu. Wiedział, że potrzebowała przestrzeni i nie zamierzał w nią ingerować. Czekał, aż sama do niego podejdzie, zasłuchany w jej głosie. Czuł, że powinien przerwać ten monolog, ale delektował się każdym słowem, które padało z ust Rosy. Do niego. Bo tu była. Razem z nim. Nadal nie mógł w to uwierzyć.
— Jest bardzo źle? — Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.
— Wcale nie jest źle — oznajmił.
— To dlaczego nic nie mówisz? — Wyrzuciła ręce do góry z frustracją.
— Czekałem, aż skończysz.
Zmrużyła oczy.
— I zdecydowanie nie był to pierwszy i ostatni raz, kiedy jadłaś z nami posiłek. Z każdym kolejnym będziesz się czuła coraz swobodniej — dodał z przekonaniem.
— Przecież właśnie od tego się zaczęło! Ty chyba jesteś masochistą. — Pokręciła głową z niedowierzaniem. — I standardy ci spadły. Zaczynałeś od pokojówki, a skończyłeś z niewychowaną dziw...
Uciszył ją stanowczym syknięciem.
— Prosiłem, byś się tak nie określała — przypomniał.
Przymknęła powieki i wciągnęła powietrze nosem.
— Mógłbym cię słuchać godzinami, nawet gdybyś wygłaszała krytykę na mój temat, ale nie potrafię znieść, gdy źle o sobie mówisz — szepnął.
Kąciki jej ust drgnęły, ale zmartwienie ostatecznie wygrało. Zmarszczyła brwi.
— Dzięki temu, że się odezwałaś, miałem okazję szczerze porozmawiać z Amandą. Nie żywię względem ciebie żadnej urazy — zapewnił ciepłym tonem.
Spojrzała na niego z ukosa i uśmiechnęła się nieśmiało, a Antoni momentalnie zapomniał, co planował powiedzieć w następnej kolejności.
Rozalia była taka piękna. Olśniewająca. Z każdym dniem zachwycała go coraz bardziej. Od kiedy pozwolił sobie patrzeć na nią w ten sposób, bez poczucia winy, że wzdycha do kobiety, która nie jest Rosą, towarzyszyła mu niebywała lekkość. Mimo że w ilości hurtowej poruszali niewygodne, szalenie bolesne tematy, nie miał oporów, by jej o nich opowiadać. Widział, że to, co mówił, naprawdę ją obchodziło. W błękitnych oczach tlił się żar, który rozpalał się tylko wtedy, gdy byli sami.
— Musisz mnie nauczyć, jak powinnam się zachowywać — stwierdziła cicho i z wahaniem podała mu dłoń.
Chwycił ją tak ostrożnie, jakby nie istniało dla niego na tym świecie nic cenniejszego i delikatnie przesunął kciukiem po wierzchu skóry.
— Nie mam najmniejszego zamiaru cię zmieniać, ani tresować, kiedy wolno ci się odzywać, a kiedy nie — powiedział z powagą. — Wolę, żebyś była sobą i mówiła, co myślisz. To się dla mnie liczy o niebo bardziej niż konwenanse.
Miał jej do przekazania znacznie więcej, ale przerwał, bo wysunęła rękę z jego uścisku. W dwóch krokach znalazła się przy nim. Wspięła się na palce i pocałowała go w usta.
Zakręciło mu się w głowie. Zamrugał zaskoczony. Kompletnie nie był przygotowany, że coś podobnego się wydarzy.
— Przepraszam — szepnęła z paniką. — Za szybko.
Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Wciąż czuł na skórze jej dotyk. Przebłysk szczęścia niemal natychmiast został przyćmiony miażdżącym bólem, gdy Rosa znów się odezwała.
— Nie powinnam była tego robić. Mieliśmy się nie spieszyć. Jesteś dla mnie miły, a ja ci wysyłam sprzeczne sygnały. To był impuls. Tak bardzo przepraszam — wyjąkała. Błękitne oczy wypełniły się łzami.
Antoni powoli wyciągnął przed siebie dłonie, odwracając je wnętrzem do góry. Rozalia obserwowała go w milczeniu przez dłuższy moment. Trzęsła się, raczej z emocji niż z zimna. Z wahaniem splotła swoje palce z jego. Połączyli się, ale dzieliła ich odległość ramion.
— Poczułaś coś? — odezwał się z wysiłkiem.
Strach ściskał go za gardło. Po plecach płynęła mu strużka potu. Dopuszczał tylko dwie odpowiedzi na swoje pytanie i obu obawiał się na równi. Z narastającym niepokojem przyglądał się twarzy Rosy i pogłębiającemu się na niej wyrazowi rozpaczy. Cisza przeciągała się tak bardzo, że w trakcie czekania zaczął się godzić z odmową. Zadrżał, gdy kobieta nagle się poruszyła.
— Poczułam — zaczęła z wahaniem — że zrobiłam coś bardzo niewłaściwego. — Zamknęła oczy. Łzy spłynęły po bladych policzkach.
Antoni zaczerpnął powietrza. Z trudem utrzymał równowagę. Serce przeszył bolesny skurcz. Powinien opuścić jej dłonie, ale zdał sobie sprawę, że to ona trzymała jego.
— I że bardzo chciałabym to powtórzyć — wymamrotała tak niewyraźnie, że w pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał.
Uniosła powieki, ale wlepiła wzrok w podłogę. Była zażenowana. Zawstydzona. Naprawdę wierzyła, że zrobiła coś złego. Antoni zmarszczył brwi w zmartwieniu. Zdecydowanie się z nią nie zgadzał.
— Mogę cię przytulić? — wyszeptał.
Przytaknęła. Zanim jednak zdążył wykonać ruch, przywarła do niego całym ciałem. Sapnął zaskoczony. Ten uścisk był wyjątkowo desperacki, pełen lęku przed odtrąceniem. Antoni objął Rosę bardzo ostrożnie. W taki sposób, że mogła wyplątać się z jego ramion w dowolnym momencie.
— Przepraszam — powtórzyła.
— Nie masz za co — odparł, delikatnie przesuwając po jej łopatkach.
— Oczywiście, że mam. Nie tak się umawialiśmy. — Pociągnęła nosem.
Faktycznie podczas jednej z pierwszych rozmów, które odbyli, gdy Rosa odzyskała pamięć, ustalili, że kontakt fizyczny ograniczą do minimum. Wspólnie uznali, że dzięki temu potencjalne rozstanie nie będzie aż takie bolesne. Do tej pory szło im to całkiem nieźle.
— Nie szkodzi — wykrztusił.
— Wiem, że powinnam odejść — wyjąkała.
Pociemniało mu przed oczami. Wstrzymał oddech.
— Że byłoby dla nas zdrowiej, gdybyśmy zachowali większy dystans — dodała.
Przełknął nerwowo ślinę. Na tym etapie już nie potrafił sobie tego wyobrazić. Zwłaszcza teraz, gdy opierała głowę o jego pierś i czuł bijące od niej ciepło.
— Ale to chyba nierealne — zaśmiała się przez łzy.
Zamrugał zdezorientowany, starając się zrozumieć, do czego zmierzała.
— Potrzebujesz... zostać sama? Moja obecność cię przytłacza?
— Nie. — Potrząsnęła głową. — Myślę, że — zawiesiła głos, a po chwili dodała niepewnie — nie dam rady trzymać się od ciebie z daleka. Im więcej z tobą przebywam, tym ciężej jest mi się odsunąć. — Przygryzła wargę i wyszeptała — Nie chcę tego robić.
— Więc nie rób. — Musnął ustami jej skroń.
Wtuliła się w niego mocniej.
— Czy to tempo cię nie przeraża, Antoni? — spytała z wahaniem.
— Nie — odparł spokojnie.
— Nie boisz się, co ludzie powiedzą? — Drgnęła nerwowo, jakby zamierzała go puścić, ale w ostatniej chwili porzuciła ten pomysł.
— Ani trochę.
— A jeśli twoja rodzina mnie nie zaakceptuje? — drążyła.
— Wiedzą, ile dla mnie znaczysz, Rosa — oznajmił z powagą.
Odchyliła się minimalnie, żeby mogli spojrzeć sobie w oczy. Dopiero teraz dostrzegł skalę jej zdenerwowania.
— Martwię się głównie o Kasandrę. Uważa mnie za zło wcielone. Kiedy usłyszałam, jak krzyczała w nocy — urwała i potrząsnęła głową. — Wiem, że nie powinnam była wchodzić do jej pokoju, ale przynajmniej ją złapałam. Nie potłukła się.
— Cieszę się, że wam obu nic się nie stało — mruknął. — Uprzedzałem cię, że moc Kasandry jest niestabilna. Zresztą sama się o tym przekonałaś kilkukrotnie. Mogła ci zrobić krzywdę.
Odwróciła wzrok i westchnęła cicho.
— I gdyby w przyszłości zdarzyło się coś podobnego, proszę, nie czekaj do rana, żeby mnie poinformować. Mój sen nie jest aż tak ważny — powiedział łagodnie.
— Możemy się tylko domyślać, co przeżywa to biedne dziecko — szepnęła. — Moje pojawienie się popsuło waszą relację. Musisz ją naprawić.
Antoni zmarszczył brwi i odwrócił wzrok. Nie zgadzał się z przedostatnim zdaniem. Uważał, że odpowiedzialność zdecydowanie leżała po jego stronie.
— Chciałabym lepiej poznać Kasandrę — dodała nieśmiało. — Moglibyśmy spędzić wspólnie trochę czasu. Pokazać jej, że nie ma się czego obawiać. Że nie stanowię zagrożenia ani dla niej, ani dla ciebie. Tu potrzeba czynów, słowa nie wystarczą.
— Obawiam się, że zdobycie jej zaufania potrwa — wymamrotał.
— Domyślam się, ale już wiem, od czego powinieneś zacząć — oznajmiła. — Kasandra musi zyskać pewność, że stoi w hierarchii twojej wartości wyżej niż ja.
— Przecież tak jest. — Potrząsnął głową.
Posłała mu ciężkie spojrzenie.
— Całymi miesiącami trzymała w sekrecie treść wizji, bo wierzyła, że dzięki temu zapewni ci bezpieczeństwo, a ty ostatecznie uwierzyłeś w moją wersję. Co gorsza, zażądałeś od niej, by przestała się martwić i zaakceptowała, że tu zostałam, chociaż zapewniałeś, że wyjadę. To naprawdę wiele. — Uśmiechnęła się smutno.
Skrzywił się nieznacznie. Tym razem Rosa trafiła w sedno.
— Jesteś bardzo potrzebny tej kruchej istocie. Dotychczas obserwowała, jak ci przeze mnie odbija. Niech zobaczy, że potrafię też dobrze na ciebie wpływać. — Znów oparła policzek o jego pierś. — Spróbujemy? — spytała z nadzieją.
— Oczywiście — odparł cicho.
Instynktownie objął ją mocniej i pocałował w czubek głowy. Wzruszenie rozlało się wewnątrz jego piersi gorącą falą. Rozalia wydawała się bezwarunkowo akceptować Kasandrę. Dała jasno do zrozumienia, że nie zamierzała z nią konkurować. Miała na względzie komfort dziecka. Zależało jej, żeby poczuło się dobrze.
— Chodźmy na spacer — zaproponowała niespodziewanie.
— Chcesz odwiedzić jakieś konkretne miejsce? — Zmarszczył brwi.
— Nie. — Wzruszyła ramionami i dodała z entuzjazmem. — Ale może dzieci będą miały pomysł i zechcą nam towarzyszyć?
— Są w ogrodzie — powiedział.
— To dołączmy do nich. — Wyplątała się z jego ramion, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. — Tak mi się właśnie wydawało, że je słyszałam — mruknęła i uśmiechnęła się do Antoniego przez ramię. Raczej nie zdawała sobie sprawy z potęgi tego gestu. Nie słyszała, że serce mężczyzny przyspieszyło. Nie wiedziała, jak silne emocje nim targały.
— Mam coś na twarzy? — spytała z lekkim rozbawieniem. Zgarnęła szal z ramy krzesła i zarzuciła go sobie na ramiona, a potem zbliżyła się do księcia. Utkwiła wzrok w jego oczach.
Im bardziej zwlekał z odpowiedzią, tym trudniej było mu zadać pytanie, ale Rosa cierpliwie czekała, aż je z siebie wykrztusi.
— Mogę cię pocałować? — odezwał się w końcu.
Uniosła dłoń i z niebywałą czułością dotknęła męskiego policzka. Wspięła się na palce, by jej usta znalazły się na wysokości jego, a potem połączyła je ze sobą.
To nie było przelotne muśnięcie. Działała niespiesznie. Chciała, by ten kontakt sprawił przyjemność im obojgu i czuła, że odniosła sukces. Odsunęła się, dopiero gdy spostrzegła, że stają się łapczywi. Zaczynali się zatracać. Wiedziała, że w tym momencie należało przerwać. Nie byli gotowi na więcej i raczej jeszcze długo nie będą.
— Chodźmy — szepnęła.
Antoni zamrugał nieprzytomnie. Wrócił do rzeczywistości później niż ona, ale przytaknął i podał jej ramię. Wsparła się na nim i opuścili komnatę razem.
Było im wszystko jedno, czy ktoś się na nich krzywo popatrzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top