🌿X. Syndrom Emeralda🌿
Nigdy nie zwracałam uwagi na to, ile hałasu wywołują sztućce, gdy podczas posiłku nikt się nie odzywa. Cała rodzina siedziała jak struta. Nawet Marika nie paplała, wbrew swojej naturze. Grzebała łyżką w misce, pastwiąc się nad owsianką, która na pewno zdążyła już wystygnąć.
W jadalni było duszno, mimo że wszystkie okna otwarto na oścież. W powietrzu unosiło się niezdrowe napięcie. Zrozumiałam, dlaczego Antoni tak łatwo przystał wieczorem na moją propozycję, żebyśmy poprosili o jedzenie do pokoju, zamiast pójść na wspólną kolację.
Amanda i wujek ewidentnie się pokłócili. Nawet na siebie nie patrzyli. Markus zerkał na nich z niepokojem. Przez moment sprawiał wrażenie, jakby przymierzał się do zagajenia rozmowy, ale zrezygnował, kiedy jego syn się obudził, w wyjątkowo paskudnym humorze. Mimo szybkiej reakcji ojca, w postaci czułego przytulenia, płacz dziecka wypełnił całe pomieszczenie. Odbił się od ścian obwieszonych obrazami. Stłumiłam westchnienie i utkwiłam wzrok w jednym z nich.
Przypominał pejzaż, który miałam u siebie w pokoju w Ludzkim Świecie. Dopiero teraz zauważyłam, że żaden z obrazów nie zawierał ludzkich wizerunków. Wszystkie przedstawiały krajobrazy. Skakałam spojrzeniem od ramy do ramy, zatrzymując się na chwilę przy każdym widoku.
W akompaniamencie niemowlęcego wrzasku podziwiałam cudowne, wysokie szczyty górskie. Łąki pełne rozwiniętych kwiatów. Fale kotłujące się po wzburzonym morzu. Nieokiełznane dzikie puszcze, tak gęsto zalesione i ciemne, że bałabym się do nich wejść. Żadne z tych dzieł nie było zaczarowane. Nie ruszały się, chociaż w moich oczach tańczyły. Otaczały nas naprawdę piękne rzeczy. Szkoda, że Michael był za mały, żeby je docenić. Nie dało się nimi odwrócić jego uwagi.
Róża zmarszczyła brwi wyraźnie zmartwiona. Zerknęła z wahaniem na Amandę.
– Może ja spróbuję pocieszyć Misia, mamo? – spytała cieniutkim głosikiem. – Chyba jemu też jest dziś bardzo smutno.
Córka Amandy była ciekawym zjawiskiem. Nie bez przyczyny określano ją mianem najgrzeczniejszego dziecka w pałacu. Nie sprawiała żadnych problemów. Niebawem miała obchodzić czwarte urodziny, a nic nie zapowiadało, żeby szykowała się do jakiegokolwiek buntu typowego dla maluchów w jej wieku. Była nad wyraz empatyczną i kompletnie pozbawioną uporu kopią Amandy. Z oczywistych przyczyn starałam się trzymać od niej z daleka. Nikt tego ode mnie nie wymagał, ale tak mało brakowało, a ta dziewczynka nie siedziałaby razem z nami przy stole. Ja zresztą też. Ani Amanda. Ani Antoni. Wzdrygnęłam się.
Królowa zamarła z łyżką w połowie drogi do ust i spojrzała na wujka. Dostrzegłam, że on także utkwił w niej wzrok. Patrzyli na siebie w milczeniu, ale z ich twarzy dało się łatwo odczytać, że w końcu zaczęli rozmawiać. W myślach, bo żadne nie odezwało się na głos.
W pewnym momencie oczy Amandy wypełniły się łzami. Otarła je nerwowym ruchem i cisnęła łyżką do miski z owsianką z taką mocą, że część rozchlapała się po obrusie. Odsunęła gwałtownie krzesło od stołu, podeszła do Markusa i wyjęła mu syna z ramion. Chłopiec momentalnie przestał płakać. Najwyraźniej dostał to, na czym od początku mu zależało.
– Stęsknił się za tobą, mamusiu – stwierdziła radośnie Róża.
– Amando – odezwał się ostrożnie wujek.
– Nie – warknęła ze złością kobieta.
Antoni zacisnął usta w wąską linię i przymknął powieki.
– A zresztą rób, co chcesz, wuju – dodała ponurym tonem, kołysząc niemowlę w objęciach.
Miałam coraz większą ochotę, żeby opuścić jadalnię. Napięcie urosło do tego stopnia, że prawie nie było czym oddychać.
– Amanda się ze mną nie zgadza, ale uważam, że jestem wam winien wyjaśnienia w związku z tym, co się ostatnio wydarzyło – oznajmił cicho wujek.
– Może niech dzieci jednak wyjdą? – zaproponował nieśmiało Markus.
– Dzieci pewnie orientują się w temacie lepiej niż my – prychnął Maurycy, posyłając córce wymowne spojrzenie.
Przełknęłam ciężko ślinę. Nie podobał mi się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Już chyba bardziej odpowiadała mi cisza.
– Wybitnie się nie popisałem. Naraziłem dobre imię naszej rodziny i wywołałem skandal. Nawet więcej niż jeden – westchnął Antoni.
Mówił do wszystkich i każdego przynajmniej na chwilę zahaczył wzrokiem.
– Powstało sporo plotek na mój temat, dotyczących kobiety, którą znalazłem w porcie i sprowadziłem do zamku. W znacznej większości są nieprawdziwe, dlatego bardzo was proszę o puszczenie ich mimo uszu – zawiesił głos, jakby nie był pewien, czy powinien mówić dalej. – Dalina bardzo przypominała mi bliską osobę, którą straciłem lata temu, ale się pomyliłem. Podjęliśmy wspólną decyzję, że odejdzie. Nie chciała tu zostać.
Ostatnie dwa zdania wygłosił, patrząc mi w oczy. Nie wyglądał na zdenerwowanego, ale i tak przeszły mnie ciarki. Wstrzymałam oddech. Czy to możliwe, że wiedział, co zrobiłam? Powiedziała mu? Uwierzył jej? W ostatecznym rozrachunku strach wymieszał się z ulgą, która go stłumiła. Wujek zaakceptował fakt, że Dalina odeszła. Nie zatrzymał jej w zamku. To już koniec. Lepiej być nie mogło.
– Jeśli macie do mnie jakiekolwiek pytania, postaram się na nie odpowiedzieć – dodał z powagą.
– Zostaniecie do końca wakacji? – odezwała się sucho Amanda.
Otworzyłam szerzej oczy, a potem przeniosłam wzrok na Antoniego. Wydawał się zakłopotany.
– Tak – oznajmił.
– Dobrze – wycedziła, ale kąciki jej ust drgnęły nieznacznie, jakby bardzo starała powstrzymać się od uśmiechu.
Milczała przez dłuższy moment. Nagle posmutniała i westchnęła:
– Spodziewam się dzisiaj delegacji z Faeleorii. Nie zostaną na noc, ale – urwała i skrzywiła się w zakłopotaniu.
Wujek zmarszczył lekko brwi.
– Jeśli moja obecność nie jest wskazana, mogę zabrać dzieci nad morze i wrócić wieczorem – mruknął.
– Wiesz, że nie chcę cię narażać na nieprzyjemności – westchnęła.
– Aż za dobrze. – Potrząsnął głową wyrozumiale.
Zamrugałam z niedowierzaniem. Na miejscu wujka poczułabym się dotknięta tak bezpośrednią sugestią, że powinien usunąć się z widoku, gdy pojawią się goście. Wszystko wskazywało jednak na to, że nie miał żalu do Amandy. Dodatkowo nie mogłam się zdecydować, czy wizja wycieczki poza zamek bardziej mnie cieszyła, czy martwiła. Na pewno ostatnim razem nie skończyło się najlepiej. Z drugiej strony zapowiadał się kolejny dzień bez sesji z wprowadzeniem w trans, bo królowa będzie zajęta. Oby tak dalej... Może zapomni i odpuści temat?
– Ja też mogę iść? – spytała z nadzieją Marika.
– Oczywiście – odparł Antoni.
– Absolutnie nie – powiedział w tym samym momencie Maurycy.
Mężczyźni spojrzeli na siebie zdezorientowani.
– Przepraszam, powinienem najpierw skonsultować to z tobą. – Wujek uniósł dłonie w pokojowym geście. – Chciałem tylko zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko.
– Proszę, tato! Będę się słuchać, obiecuję! – jęknęła Marika, wieszając się na jego ramieniu.
Przymknęłam powieki. Nie mogłam na to patrzeć. Zdążyłam uchwycić zafrasowaną minę Maurycego, który zaczął się łamać o wiele szybciej, niż podejrzewałam.
– Jeśli to nie kłopot – westchnął, patrząc z wahaniem na Antoniego.
– Żaden – odparł pogodnym tonem.
– Aron będzie wam towarzyszył – oznajmiła Amanda.
– Nie, dziękuję, tobie przyda się tutaj bardziej – powiedział stanowczo.
– To nie było pytanie, wuju – poinformowała z powagą.
Zmarszczył brwi w niezadowoleniu.
– Sugerujesz, że potrzebuję niańki? – wycedził.
– Wsparcia – warknęła, ale po chwili westchnęła ciężko i dodała łagodniej – Ja posłuchałam twojej rady. Dopuściłam do siebie doradców i skwapliwie korzystam z ich usług. Staram się mniej pracować, deleguję zadania, a ty z uporem maniaka powtarzasz, że nic ci nie jest i mamy się nie martwić. Wymagasz zbyt wiele.
Opuściła ramiona wzdłuż ciała. Posmutniała. Obserwowałam ją spod przymrużonych powiek. Starałam się ocenić, czy grała na jego uczuciach, czy mówiła szczerze. Ostatecznie wybrałam drugą opcję. Antoni najwyraźniej też, bo skapitulował.
– Dobrze – mruknął niechętnie.
Nie dość prędko zamknął oczy. Nie tylko ja zarejestrowałam, jak nimi wywrócił.
– Widziałam – parsknęła Amanda, udając głębokie oburzenie.
– Niemożliwe – odparował z rozbawieniem, kryjąc uśmiech za filiżanką herbaty.
Kąciki ust kobiety drgnęły, ale zachowała powagę. Uniosła nieznacznie dłoń, po czym wyprostowała kciuk i palec wskazujący w taki sposób, jakby trzymała między nimi orzecha.
– Jestem o tyle od wysłania z wami całej tamariańskiej armii – szepnęła.
Wujek zaśmiał się krótko, ale serdecznie. Spojrzałam na niego pozytywnie zaskoczona. Dawno nie słyszałam tego dźwięku. Rozluźnił atmosferę. Oczyścił ją. Znów dało się oddychać normalnie. Do szczęku sztućców dołączył gwar ludzkich głosów. Zrobiło się głośno, jak zwykle, gdy siadaliśmy do stołu całą rodziną.
Odetchnęłam z ulgą. Przez chwilę cieszyłam się powrotem do normy, aż w mojej głowie odezwał się chór natrętnych myśli.
Co by było, gdyby Antoniego zabrakło? Przetrwalibyśmy bez niego? Czy nastałaby permanentna cisza? Każdy pogrążyłby się w smutku, grząskim jak bagno? Przestalibyśmy być rodziną?
– Dlaczego nie jesz, skarbie? – Głos wujka wyrwał mnie z ciągu czarnowidztwa. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na niego półprzytomnie.
Przyglądał mi się czujnie, ale z łagodnym uśmiechem, więc pewnie zapytał z ciekawości. Mój mózg chyba się zmęczył przerabianiem czarnych scenariuszy, bo nie mogłam wymyślić żadnej sensownej odpowiedzi. Wzruszyłam ramionami w nadziei, że to wystarczy.
– Weź jeszcze trochę, żebyś nie była głodna – mruknął spokojnie i wrócił do swojego talerza.
To nie brzmiało jak sztywne polecenie, ale z rozsądku postanowiłam się posłuchać. Zatoczyłam wzrokiem po stole, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Ksawery postanowił mi pomóc i podsunął bliżej mnie półmisek z parującą jajecznicą.
– Przetestowałem, nie padłem, gorąco polecam – oznajmił z miną znawcy.
– Jak mogłabym odmówić po takiej rekomendacji? – westchnęłam rozbawiona.
Do końca posiłku nie pozwoliłam mrocznym myślom ponownie dostać się do głosu.
***
Na głównej drodze w okolicach południa panował spory ruch, więc dla zachowania większej dyskrecji gwardzista Aron zaproponował mało uczęszczany skrót, przez las. Niewiele brakowało, a Antoni w ostatniej chwili zarządziłby zmianę trasy. Zauważył, że Kasandra się zawahała, gdy dotarli do linii drzew. Od razu nazwał się w myślach "idiotą". Nie zbliżali się tam od śmierci Gotera. Minęły już prawie dwa lata, ale może nadal było za wcześnie?
Antoni przeprosił resztę grupy, na którą zgodnie z planem składali się również Ksawery i Marika, po czym odsunął się z Kasandrą na bok.
– Możemy przejść bokiem – podkreślił ostrożnie, poprawiając jej na ramionach granatową pelerynę, bardzo podobną do tej, którą miał na sobie.
– W porządku. – Potrząsnęła głową.
Spróbowała go wyminąć i wrócić do pozostałych, ale mężczyzna przytrzymał ją za ramiona z delikatną stanowczością.
– Jeśli nie chcesz – zaczął, ale mu przerwała.
– Nic mi nie jest, wcale się nie boję, chodźmy już, proszę.
Wyślizgnęła się z jego uścisku i podbiegła do Ksawerego. Chwyciła go za rękę i wciągnęła między drzewa. Marika odprowadziła ich wzrokiem i westchnęła cicho.
– Chyba dalej mnie nie lubią. – Pociągnęła smętnie nosem, gdy Antoni do niej podszedł.
– Bądź milsza i przestań im dokuczać, to zwiększysz swoje szanse – odparł spokojnie mężczyzna i skinął głową, wskazując dziewczynce odpowiedni kierunek.
Aron zamknął pochód, ale szybko wysunął się na prowadzenie. Chciał dodatkowo zabłysnąć jako przewodnik grupy. Niestety jego szanse na wykazanie się w tej roli były marne, zważywszy na obecność Kasandry, która znała ten las, jak własną kieszeń.
– Musimy trzymać się prawej strony. Jeśli odbijemy na lewo, tak jak pan sugeruje, nie dotrzemy do miasta tylko nad strumyk – wyjaśniła.
– Według mapy – bąknął gwardzista, zbliżając nos do rozpostartej, pożółkłej kartki.
– Mogę zobaczyć? – spytała Kasandra, wspinając się na palce.
Mężczyzna bez słowa złożył papier na pół i podał go dziewczynce. Rozwinęła go ostrożnie i przez krótki moment w skupieniu śledziła malunki, które na nim umieszczono. Podniosła głowę, rozejrzała się i oddała mapę właścicielowi, ale odwracając ją do góry nogami.
– Jest niedokładna, ale teraz powinno się bardziej zgadzać – oznajmiła. – Tu jest zamek, tu jezioro, tu stajnie, tu las, tu ogrody, a tu miasto. Żeby się tam dostać, trzeba minąć samotny głaz, drzewo powalone piorunem, łąkę mchu, gaj borówkowy, jagodową polanę i jesteśmy na miejscu. – Kilkukrotnie stuknęła palcem w kartkę, wskazując poszczególne miejsca.
Aron starał się za nią nadążyć, ale widać było, że mu nie szło. Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
– Panienko, przecież połowy z tych elementów nie zamieszczono na mapie! – wykrztusił. – Skąd pewność, że...
Zerknął ostrożnie na Antoniego, szukając u niego wsparcia, ale go nie znalazł. Książę stał sztywno, z sugestywnie uniesionymi brwiami.
– Może chciałabyś poprowadzić, panienko? – zaproponował.
Rozpromieniła się.
– Musimy pójść tędy! – zakomenderowała, wskazując dłonią w przeciwnym kierunku, niż sugerował mężczyzna.
Podróż przez las wydłużyła się ze względu na częste postoje organizowane przez Ksawerego i Kasandrę. Co prawda tamariańska roślinność nie różniła się bardzo od tej w Ludzkim Świecie, ale chłopcu nie przeszkadzało to w zadawaniu licznych pytań. Wskazywał palcem na wszystko, co wzbudziło jego zainteresowanie, a przewodniczka ochoczo udzielała wyczerpujących odpowiedzi. Najwięcej czasu spędzili na łące mchu. Ogromne zielone połacie przypominające dywany uginały się pod stopami jak wyjątkowo gruba gąbka.
Początkowo Ksawery i Kasandra skakali po nich sami. Marika stwierdziła, że jest już "za duża", ale ostatecznie, po ponownym zaproszeniu dołączyła. Dawno nie bawili się we trójkę tak zgodnie. Aż żal było im przerywać, więc Antoni i Aron czuwali z boku, pozwalając dzieciom, żeby się wyszalały.
– W tym tempie dotrzemy do miasta na zachód słońca, a do zamku będziemy wracać po ciemku! – mruknął z rozbawieniem gwardzista.
– Zawsze możemy rzucić zaklęcie i przenieść się bezpośrednio. – Książę wzruszył ramionami.
– Mogliśmy to zrobić już teraz – parsknął cicho Aron.
– Masz dzieci? – zagadnął go Antoni.
Mężczyzna potrząsnął głową.
– Cała sztuka polega na tym, żeby je zmęczyć, ale w granicach rozsądku, bo jak przesadzisz, to robią się marudne, a w ekstremalnych przypadkach padają jak muchy i trzeba dźwigać – wyjaśnił z łagodnym uśmiechem, a po chwili namysłu zawołał w kierunku roześmianej grupki – Idziemy?
Na moment udało mu się przyciągnąć ich uwagę. Przestały skakać i spojrzały na niego czujnie.
– A musimy? – wysapała Kasandra.
– W sumie nie, ale im więcej czasu spędzimy tutaj, tym mniej zostanie na plażę – stwierdził pogodnie Antoni.
Dzieci nachyliły ku sobie. Odbyły krótką debatę, po czym zgodnie uznały, że są gotowe przemieścić się dalej.
Kolejny dłuższy przystanek zrobili na jagodowej polanie, gdzie wszyscy zajęli się ogołacaniem krzaków z owoców. Magazynowali je w magicznie wyczarowanych koszykach, a gdy uznali, że zebrali dość, Antoni rzucił zaklęcie myjące i urządzili piknik.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Arona dzieci dotarły do miasta w pełni sił. Dzięki drodze przez las wyszli bezpośrednio na kamienny deptak tuż przy plaży. Kasandra, Ksawery i Marika zdjęli buty i pobiegli po piasku prosto do morza. Antoni postawił stopę na nierównej powierzchni i niemal natychmiast ją cofnął. Wspomnienie sprzed kilku dni uderzyło w niego tak gwałtownie, że się zachwiał. Twarz Daliny zamajaczyła mu przed oczami. Mrugał, aż pozbył się tego obrazu na dobre, ale ból pozostał.
– Idź z nimi, Aronie. Poszukam ławki w okolicy – wykrztusił, starając się zapanować nad drżeniem w głosie.
– Wszystko w porządku, książę? – Mężczyzna zmarszczył brwi.
Antoni przytaknął, naciągnął szeroki kaptur na głowę i ruszył niespiesznie przed siebie, wzdłuż niskiego kamiennego murku, w kierunku portu.
– Proszę nie odchodzić za daleko! – zawołał gwardzista.
Ewidentnie zamierzał powiedzieć coś więcej, ale dziecięcy śmiech dobiegający od strony morza go rozproszył. Antoni wykorzystał jego nieuwagę i zwiększył tempo. Potrzebował chociaż przez chwilę pobyć sam. Wznieść wokół siebie barierę i odetchnąć głęboko przesiąkniętym solą powietrzem.
Znajdowali się na uboczu. Do rynku zastawionego obleganymi przez ludzi straganami mieli spory kawałek. W oddali majaczyły ogromne statki z białymi żaglami. Dryfowały przycumowane do brzegu. Antoni doszedł do wniosku, że jedynym dźwiękiem, który mu nie przeszkadzał, był szum fal. Brzmiał jak łagodny szept. Ostatecznie postanowił nie wznosić bariery. Nie działała wybiórczo. Mógł się odciąć całkiem, albo wcale.
Odszedł o wiele dalej, niż zamierzał, ale wynikało to z przyczyn niezależnych od niego. Nie mógł znaleźć ławki. Musiał zapamiętać, żeby wspomnieć o tym fakcie Amandzie. Oczywiście, że miała większe problemy, a jego aktualny był wręcz śmieszny, ale można go było szybko rozwiązać, stosunkowo niskim kosztem.
Drewniane oparcie wchłonęło gasnące promienie słońca. Ławka prażyła, ale Antoni się tym nie przejmował. Usiadł. Był zbyt zmęczony, żeby wybrzydzać. Zanim przymknął powieki, dostrzegł kątem oka, jak Aron przesuwał towarzystwo po plaży bliżej lokalizacji, w której przebywał książę. Głosy dzieci docierały do niego wyraźnie, ale te parę minut spokoju mu wystarczyło. Trochę się zregenerował. Wytężył słuch, żeby wyłapać jak najwięcej z dziecięcej rozmowy. Kręciła się wokół planów budowy zamku z piasku.
Antoni coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że dobrze zrobił, zabierając z nimi Marikę. Miał pełno obaw, czy to wyjście nie zakończy się kolejną kłótnią i nie żałował, że podjął ryzyko.
Mało kto dostrzegał, jak wielką pracę nad tym dzieckiem wykonał Maurycy. Może i rozpuścił córkę. Na pewno na zbyt wiele jej pozwalał i nie potrafił przetłumaczyć podstawowych zasad dobrego wychowania, ale Antoni nie mógł wymazać z pamięci obrazu, gdy ojciec Markusa przyniósł dziewczynkę do zamku tego feralnego dnia, kiedy poza Melindą i Bestią umarł również Michael.
Marika nie odzywała się przez prawie pół roku. Całe dnie spędzała, siedząc na podłodze w kącie, ściskając lalkę i płacząc. A Maurycy siedział razem z nią. Namawiał, by znów się odezwała z cierpliwością, o której Antoni mógł tylko pomarzyć. I w końcu ją przekonał. Doprowadził do stanu, w którym buzia tego dziecka prawie się nie zamykała. Pomógł jej odzyskać radość. I to wszystko sam, bez niczyjej pomocy.
Z zamyślenia wyrwał go podejrzany ruch po jego prawej stronie. Materiał peleryny, otulającej ramiona mężczyzny uniósł się ostrożnie, jakby coś pod nią weszło. Antoni dość szybko się zorientował, że miał do czynienia z ręką, należącą do kogoś stojącego za ławką. Obserwował ją kątem oka, jak metodycznie pokonywała drogę do książęcej kieszeni. Złodziej działał niespiesznie, z godną podziwu precyzją, ale źle wytypował ofiarę. Trafił na czujną.
Mężczyzna zaczekał jeszcze chwilę, aż ręka wsunie się głębiej w przerwę między belkami, po czym unieruchomił ją, zaciskając swoje palce wokół obcego nadgarstka. Usłyszał ciche sapnięcie za plecami.
– Mogę w czymś pomóc? – spytał oschle Antoni.
– Puść i oddaj sakiewkę, a nic ci się nie stanie – odparł zdecydowany głos, po którego barwie ciężko było określić, czy należał do kobiety, czy mężczyzny.
Antoni prychnął, ale pewność siebie opuściła go w momencie, gdy poczuł czubek ostrza wbijającego się w jego nerkę.
– Popełniasz błąd – mruknął książę.
– Rób, co mówię – warknął napastnik.
Nagle jęknął. Wyszarpnął rękę z uścisku Antoniego, cofnął ostrze i gwałtownie się odsunął.
Mężczyzna podniósł się na równe nogi, spojrzał za siebie i zamrugał zaskoczony. Aron pojawił się znikąd. Odciągnął osobę, która groziła Antoniemu. Rozbroił ją. Nóż odleciał parę metrów dalej.
Napastnik szarpał się z gwardzistą tak zaciekle, że kaptur zsunął się z jego głowy, uwalniając burzę włosów w kolorze mlecznej czekolady. Serce zatrzepotało Antoniemu w piersi. Od razu, gdy się na tym przyłapał, zazgrzytał ze złości.
– Wystarczy, Aronie – wydał polecenie ostrym szeptem.
Gwardzista i niedoszły złodziej zamarli. Kobieta przestała walczyć. Spojrzała na Antoniego i rozchyliła usta w szoku. Jej reakcja wydawała się szczera. Raczej na pewno nie spodziewała się spotkać go tak szybko. Spuściła wzrok, wyraźnie zażenowana.
– Dzień dobry, Dalino – mruknął książę, siląc się na beztroski ton.
Nie odpowiedziała. Uparcie unikała jego spojrzenia.
– Pomóż pani wstać, Aronie – dodał sucho Antoni.
Mężczyzna bez słowa wykonał polecenie. Podniósł Dalinę i zamknął jej łokieć w żelaznym uścisku.
– Możesz ją puścić.
– Z całym szacunkiem, książę, mam wątpliwości, czy powinienem wykonywać to polecenie. Powinniśmy odprowadzić ją do aresztu – oznajmił z powagą gwardzista.
Dalina wciągnęła ze świstem powietrze. Wstrzymała oddech, dopóki Antoni znów się nie odezwał:
– Wróć do dzieci, zanim zauważą, że cię przy nich nie ma. Poradzę sobie sam.
Aron skrzywił się w reakcji na ton nieznoszący sprzeciwu. Zrozumiał, że dalsza dyskusja mijała się z celem. Decyzja została podjęta bez jego udziału. Westchnął ciężko, niechętnie puścił Dalinę, a potem rzucił zaklęcie i zniknął. Antoni wyciągnął szyję, w poszukiwaniu mężczyzny. Zgodnie z przewidywaniami wykonał rozkaz. Dzieci były tak zajęte sobą, że nie zarejestrowały jego zniknięcia.
Antoni odetchnął głęboko i spojrzał czujnie na Dalinę.
– Przepraszam – wyrzuciła pospiesznie, załamując ręce.
– Co ty wyprawiasz? – wycedził.
Przełknęła ciężko ślinę.
– Tak korzystasz z wolności? – prychnął.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spojrzała w bok. Jej oczy wypełniły się łzami.
– Ile osób dziś okradłaś? – warknął.
Dalej uparcie milczała. Przestąpiła z nogi na nogę. Antoni przelotnie zauważył, że przynajmniej miała buty. Ciekawe skąd. Utkwił w nich wzrok, a następnie uniósł wymownie brwi.
– Naprawdę przepraszam – odezwała się cicho.
Serce Antoniego przeszył bolesny skurcz. Odetchnął głęboko, przymknął powieki i ścisnął nasadę nosa dwoma palcami.
– Usiądź – mruknął, wskazując na ławkę.
Właściwie wcale nie oczekiwał, że kobieta go posłucha. Poczuł się pozytywnie zaskoczony, gdy faktycznie podeszła i zajęła wyznaczone miejsce. Otworzył oczy, ale nie patrzył na twarz Daliny.
– Nie wiedziałam, że to ty – szepnęła.
– A co to zmienia? – zaśmiał się nerwowo. – Chcesz trafić do lochu?
Potrząsnęła gwałtownie głową.
– Szukałam pracy, ale nie chcieli mnie przyjąć bez referencji – wyznała zawstydzona. – Próbowałam zdobyć pieniądze na podróż. Wyjechać stąd najdalej jak się da.
Spojrzała na niego ostrożnie. Widział to kątem oka, bo dalej uparcie unikał jej wzroku.
– W istocie możesz mieć problem ze zdobyciem zatrudnienia. Nie pomyślałem o tym – przyznał niechętnie.
Zawahał się, ale ostatecznie włożył rękę do kieszeni. Wyciągnął z niej skórzaną sakiewkę, zabarwioną na intensywnie szmaragdowy kolor i podał ją kobiecie. Jego ręka wisiała w powietrzu tak długo, że zaczęła mu cierpnąć. Dalina patrzyła się na nią ze ściągniętymi brwiami.
– Weź – ponaglił ją z łagodną stanowczością.
– Nie mogę – zaprzeczyła, pociągając nosem.
– Gdybym ci nie przeszkodził, już od dawna znajdowałaby się w twoim posiadaniu – stwierdził sucho.
Spięła się. Ciało kobiety toczyło walkę z jej dumą.
– Spokojnie wystarczy na nocleg, kolację, podróż statkiem i start w nowym miejscu. W Faeleorii bez problemu znajdziesz pracę. Podobnie na Wyspach Dzikich. Królestwo Kataranii raczej odradzam. Kobieta nie powinna udawać się w tamte strony bez eskorty.
Dalina podniosła rękę, ale nie po to, by przyjąć sakiewkę. Otarła oczy wierzchem dłoni. Łzy płynęły jej po twarzy w sposób niekontrolowany.
– Pozwól sobie pomóc, kobieto – westchnął z irytacją.
– Nie – warknęła.
– Weź pieniądze, wyjedź stąd i więcej nie wracaj. – Ledwo przecisnął słowa przez gardło.
Przestała płakać. Utkwiła w nim zaskoczony wzrok.
– Tylko o tyle cię proszę – dodał nieco łagodniej, po czym wcisnął jej sakiewkę do ręki.
Podniósł się z gracją i odszedł, zostawiając ją samą na ławce. Nie odwrócił się więcej. Przeskoczył murek, lądując na miękkim piasku. Ruszył przed siebie w kierunku brzegu morza, przy którym dzieci budowały zamek. Zauważyły go, dopiero gdy stanął tuż obok. Kasandra podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się szeroko.
– Zobacz, co zrobiliśmy! – szepnęła z przejęciem.
Mężczyzna widział, że poruszała ustami, ale jej nie słyszał. Zagłuszał ją przenikliwy pisk i ostatnie słowo, które usłyszał od Daliny. Z wielkim wysiłkiem przywołał na usta wystudiowany uśmiech. Usiadł obok towarzyszy na kocu i przesunął wzrok na horyzont. Słońce chyliło się ku zachodowi. Malowało pomarańczowe smugi na błękitnym niebie. Powstawały warstwowo, zupełnie jak rany, które Antoni na sobie nosił.
Ktoś chwycił go za rękę i lekko uścisnął.
– Dobrze się czujesz? – spytała ostrożnie Kasandra, przyglądając mu się z troską.
Przytaknął.
– Może powinniśmy wracać? – zasugerowała nieśmiało. – Jesteś zmęczony?
– Bardzo. – Słowo wydostało się na wolność bez wcześniejszej konsultacji z jego właścicielem. Skrzywił się wewnętrznie.
– Wracamy – zarządziła Kasandra. Podniosła się i zaczęła otrzepywać z piasku.
Ksawery i Marika nie zgłosili sprzeciwu. Podążyli za nią i po chwili cała trójka była gotowa do powrotu. Antoni zerknął ostrożnie na Arona. Na pierwszy rzut oka dało się zgadnąć, co myślał o księciu. Nie pochwalał jego działania i pewnie pierwszą rzeczą, którą zrobi po powrocie, będzie zdanie raportu Amandzie.
– Będę niewymownie wdzięczny, jeśli zachowasz dla siebie to, co widziałeś – szepnął Antoni, wykorzystując, że dzieci ostatni raz poszły opłukać dłonie w morzu.
– Mam przemilczeć, że został pan zaatakowany i okradziony? – Gwardzista zmarszczył brwi w niezadowoleniu.
– Nic podobnego nie miało miejsca, Aronie – mruknął z naciskiem książę, ale po chwili namysłu dodał łagodniejszym tonem – Nic mi się nie stało. Moja siostrzenica ma dostatecznie dużo zmartwień, nie potrzebuje następnego do kolekcji.
Mężczyzna zacisnął szczękę i niechętnie przytaknął.
– Zaklęcie? – spytała Kasandra.
Podeszła do Antoniego i podała mu rękę. Mężczyzna chwycił ją bez zastanowienia. Aby przeniesienie się udało, musieli stworzyć wspólne połączenie, więc Ksawery uścisnął dłoń obu dziewczynek, a Marika chwyciła Arona. Jedno Per kunto później znajdowali się już na tarasie w zamku Amandy.
– Dziękuję, że pozwoliłeś mi pójść, wujku, mimo że byłam dla ciebie niemiła – powiedziała Marika, niespodziewanie oplatając Antoniego w pasie.
Sapnął zaskoczony i odruchowo pogłaskał ją po łopatkach. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wyczerpał całą energię na przekonanie Arona, by zachował tajemnicę.
Marika posłała mu jeszcze jeden uśmiech, pomachała pozostałym dzieciom, po czym w podskokach pobiegła do komnaty Maurycego.
– Wujku, jesteś strasznie blady – szepnęła z niepokojem Kasandra, wieszając się na jego ramieniu. – Zamówimy kolację do pokoju tak jak wczoraj?
Przytaknął.
– A zagramy w coś znowu, czy nie masz siły? – spytała ostrożnie.
– Zjemy i pójdziemy spać – oznajmił. – Jutro porobimy coś razem.
Ależ był z siebie dumny, że znów odzyskał głos. Kasandra potrząsnęła głową wyrozumiale i pociągnęła go wzdłuż korytarza, w asyście Ksawerego. Zrealizowali plan punkt po punkcie, a po jedzeniu rozeszli się do swoich pokoi. Antoni odprowadził Kasandrę do jej sypialni i dopilnował, żeby dotarła do łóżka.
– To był świetny dzień – powiedziała Kasandra, moszcząc się w pościeli.
– Cieszę się, że ci się podobało – stwierdził szczerze Antoni i pomasował sobie skronie.
Kasandra zamilkła na dłuższy moment. Mężczyzna otworzył oczy. Pomyślał, że zasnęła. Nie spodziewał się, że zastanie ją znów w pozycji siedzącej.
– Muszę ci coś powiedzieć, ale wiem, że będziesz się gniewał – oznajmiła niepewnie.
Antoni westchnął cicho. Odgarnął jej włosy z czoła łagodnym ruchem. Uniósł lekko brwi, dając dziewczynce do zrozumienia, że zamienił się w słuch.
– Powiedziałam Dalinie, że jej tu nie chcemy i żeby sobie poszła – wyznała, nie patrząc mu w oczy. – Tak ją przestraszyłam, że wyskoczyła przez okno.
Mężczyzna zamrugał z niedowierzaniem. Prędzej spodziewałby się śmierci niż tego, że Kasandra dobrowolnie powie mu coś podobnego.
– Ale wcale nie kazałam jej tego zrobić – dodała pospiesznie z lekką paniką.
– Wierzę – oznajmił zgodnie z prawdą.
– Nie mogłam pozwolić, żeby tu została. – Zadrżała i objęła się ramionami.
Antoni odruchowo wyciągnął dłoń i okrył siostrzenicę szczelniej.
– Powiedziałaś, że ta kobieta mnie skrzywdzi – odezwał się z wahaniem, nie wierząc, że faktycznie to zrobił. – Zdradzisz, w jaki sposób?
Zacisnęła usta w wąską linię i potrząsnęła głową.
– Proszę – szepnął.
Dalej uparcie milczała. Łzy spłynęły jej po twarzy.
– Dobrze – skapitulował. – Odpocznij. Zobaczymy się rano.
Pocałował ją w skroń i ruszył do wyjścia.
– Ona cię zabiła – jęknęła zdławionym głosem.
Antoni zatrzymał się gwałtownie. Nogi wrosły mu w ziemię. Odwrócił się przez ramię i spojrzał na roztrzęsioną siostrzenicę.
– Co powiedziałaś? – wykrztusił.
– Wbiła ci nóż w plecy. Byłeś martwy. Martwy – zaniosła się szlochem.
Podszedł do niej i mocno ją przytulił. Wybrała naprawdę fatalny moment na wyznanie prawdy, ale nie mógł żywić do niej pretensji. Widział, jak wiele ją to kosztowało.
– Cicho, już cicho. Nic mi nie będzie – szeptał, głaszcząc ją po włosach.
– Dobrze, że odeszła. Mam nadzieję, że nie wróci. – Pociągnęła nosem. Nagle odsunęła się od Antoniego i spojrzała na niego z przerażeniem. – Bo nie wróci, prawda? Nie wróci?
Przytaknął z trudem. Ostrożnie przygarnął ją do siebie z powrotem. Pozwolił jej się wypłakać, a gdy zasnęła ze zmęczenia, odłożył ją na poduszki, poprawił kołdrę i wyszedł.
Ona cię zabiła.
Słowa odbijały się w jego głowie echem. Powtarzały w pętli. Zdawało mu się, że korytarz wirował.
Ona cię zabiła.
Pewnie nadal nie zdradziła mu wszystkiego, ale to już trochę lepiej wyjaśniało, dlaczego tak bardzo się bała.
Wbiła ci nóż w plecy.
Zatrzymał się gwałtownie i przytrzymał ściany. Czy gdyby Aron nie wkroczył, umarłby właśnie dzisiaj? Przeszły go ciarki.
Tyle razy otarł się o śmierć, ale ostatecznie spadł na cztery łapy jak kot. Może wreszcie przekroczył limit szczęścia i po raz ostatni zagrał losowi na nosie?
– Jeszcze nie śpisz, wuju? Jak było nad morzem?
Zamrugał nieprzytomnie. Przechodził obok gabinetu Amandy. Drzwi były otwarte, a kobieta stała w progu. Wyglądała na równie zmęczoną, co on, ale nie na tyle, by nie odbyć z nim krótkiej konwersacji.
– Właśnie szedłem do siebie – odparł po chwili, bo zdał sobie sprawę, że chyba czekała na odpowiedź.
Posłała mu łagodny uśmiech i pocałowała go w policzek.
– W porządku, porozmawiamy jutro, odpocznij. Do zobaczenia na śniadaniu – rzuciła, po czym wróciła do pokoju.
Gabinet był połączony z prywatnymi komnatami królowej, więc pewnie planowała przemieścić się tajnym korytarzem prosto do męża i dzieci. Antoni stał przez moment, wpatrując się w zamknięte drzwi. Zmusił nogi, by poszły dalej, ale pod koniec drogi już nimi powłóczył.
Ona cię zabiła.
Zamrugał nerwowo, by powstrzymać łzy.
Wbiła ci nóż w plecy.
Owszem, właściwie dwukrotnie groziła mu nożem, ale czy faktycznie byłaby zdolna go zabić? Rosa na pewno nie, ale Dalina?
Na to pytanie nie znał odpowiedzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top