🌿IX. Sztuka odpuszczania🌿

Zielone liście szumiały w koronach drzew. Ich szelest działał na Antoniego kojąco. Leżał na trawie i podziwiał z perspektywy ziemi, jak mieniły się złotem. Wciągnął letnie powietrze do płuc i niechętnie przymknął powieki, gdy promień słońca przebił się między gałęziami, padając centralnie na jego twarz.

– Coś cię gnębi, mój drogi?

Antoni otworzył oczy i przewrócił się na bok. Rozalia zmaterializowała się po jego prawej stronie. Podpierała głowę ramieniem i uśmiechała się do niego łagodnie.

– Nie – odparł zgodnie z prawdą.

Był spokojny, jak nigdy. Powinno mu to dać do myślenia, ale postanowił cieszyć się tym uczuciem, póki trwało. Rosa przysunęła się bliżej i przytuliła policzek do jego piersi. Jej włosy pachniały lawendą. Nachylił się i pocałował ją w skroń. Zadrżała.

– Zimno ci, kochanie? – spytał cicho, przygarniając ją mocniej do siebie. – Chcesz moją marynarkę?

– Nie możesz mi jej dać – odparła.

Zamrugał zdziwiony.

– Słucham? – mruknął.

– Nie masz jej – uzupełniła z rozbawieniem.

Odruchowo spojrzał na swój rękaw. Dopiero teraz się zorientował, że kobieta mówiła prawdę.

– Racja – parsknął cicho. – Wiesz, co z nią zrobiłem?

Wspięła się nieznacznie na jego tors i oparła na nim brodę.

– Oczywiście. – Z wyraźnym trudem zachowywała powagę. Jej uśmiech stał się nieco szerszy.

Uniósł brwi, dając jej sygnał, że słucha uważnie.

– Oddałeś kobiecie w potrzebie – oznajmiła spokojnie.

Rozchylił usta w szoku. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.

– Lepiej zapytaj, co zrobiłeś z różdżką – zasugerowała.

Ogarnął go niepokój. Podniósł się ostrożnie do siadu, przytrzymując Rosę, żeby nie zrobić jej krzywdy. Delikatnie ujął dłonie kobiety.

– Przypomniałeś sobie? – Spojrzała na niego z ukosa.

Potrząsnął głową. W zwolnionym tempie obserwował, jak Rozalia się do niego zbliżała. Z czułością odgarnęła mu włosy na bok. Poczuł jej ciepły oddech na szyi. Zadrżał, gdy miękkie usta musnęły płatek jego ucha.

– Różdżka została w kieszeni – szepnęła i rozpłynęła się w powietrzu, podobnie jak las.

Antoni ocknął się ze snu. Przesunął sobie dłońmi po twarzy, starając się pozbyć resztek zmęczenia. Zatoczył nieprzytomnym wzrokiem koło po komnacie pogrążonej w ciemności. Był sam. Cisza dzwoniła mu w uszach, a po ciele, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą czuł na sobie delikatny dotyk, wędrował chłód. Przełknął ciężko ślinę.

Sny z udziałem Rozalii stały się intensywniejsze. Takie realne. Takie bolesne.

Czy obecność Daliny miała na to wpływ? Czy aby na pewno nadal śniła mu się Rosa?

Potrząsnął głową. Może powinien zmienić plany i skrócić pobyt w Tamarii? Zabrać dzieci z powrotem do Świata Ludzi? Poprosić Amandę, żeby zajęła się... tą kobietą, a samemu uciec, póki jeszcze mógł? Parsknął gorzkim śmiechem.

Wstał z łóżka. Podszedł do okna i zamaszystym ruchem odsłonił kotary. To był fatalny pomysł. Ostre światło na moment go oślepiło. Zmrużył oczy, ale ich nie zamknął. Błysk trwał tylko przez krótką chwilę, bo w polu widzenia zamajaczyła mu czarno biała plama. Zamrugał gwałtownie. Naprawdę ją zobaczył, czy znowu miał przywidzenia? Co to było? Na pewno nie ptak. W Tamarii nie żyły tak wielkie okazy.

Otworzył okno i wychylił się na zewnątrz. Spojrzał w dół i zastygł. Wstrzymał oddech. Nie mógł oderwać wzroku od wykrzywionej z bólu trupiobladej twarzy. Nawet jeśli Dalina dostrzegła Antoniego, nie dała tego po sobie poznać. Z wysiłkiem przewróciła się na bok i wygramoliła z rozłożystych krzewów bukszpanu, na których wylądowała. Miała na sobie jasną, długą do ziemi suknię i czarną marynarkę. Mężczyzna potarł oczy. Może to też mu się wydawało?

Otworzył usta, żeby krzyknąć, ale nie dał rady wydobyć z siebie głosu. Jak skamieniały obserwował poczynania Daliny. Udało jej się wydostać z krzaków, stanąć chwiejnie na nogi i w imponującym tempie ruszyć w kierunku lasu, mimo że kulała. Ponownie zaliczyła upadek ze znacznej wysokości, a wszystko wskazywało na to, że nic poważnego sobie nie zrobiła. Ta kobieta była jak kot. Z kolejnej opresji wyszła praktycznie bez szwanku.

Antoni śledził ją wzrokiem. Drobna sylwetka stawała się coraz mniej wyraźna, a on nie potrafił podjąć decyzji – pobiec za nią, czy wręcz przeciwnie? Skoro okazała się na tyle zdesperowana, że uciekła przez okno, może nie należało jej powstrzymywać? Może to znak od losu, żeby ostatecznie odpuścić?

Już raczej nie odzyska marynarki, którą pożyczył Dalinie, ale trudno. Sprawi sobie nową. Bardziej martwił go fakt, że to okrycie mogło kobiecie nie wystarczyć. Noce w Tamarii bywały chłodne. Zmarszczył brwi z namysłem. Czy dobrze mu się wydawało, że butów też nie wzięła? Przecież dostała pasującą parę. Dlaczego jej nie włożyła?

Westchnął ciężko i odwrócił się plecami do okna. Rosa już nie wróci, Dalina też zdecydowała się odejść... Musiał się z tym pogodzić.

Ruszył w głąb pokoju sztywnym krokiem. Usiadł na łóżku. Przymknął powieki i starał się uspokoić oddech. Rozważał ponowną drzemkę, ale tylko przez moment. Oblał go zimny pot. Zbladł i podniósł się gwałtownie.

– Różdżka została w kieszeni – szepnął ze zgrozą.

Skoczył do drzwi, szarpnął za klamkę i wybiegł z pokoju. Idiota, warknął na siebie w duchu.

– Idiota, idiota – warczał już na głos.

Wymiana marynarki na nową nie stanowiła problemu, ale gdyby został zmuszony do zdobycia nowej różdżki, regeneracja mocy znacząco rozciągnęłaby się w czasie. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie teraz gdy był tak osłabiony. Jeśli Dalina zamierzała odejść, Antoni jej nie powstrzyma, ale jego własność musiała do niego wrócić.

Wydostał się z zamku najmniej uczęszczanym przejściem, przez taras. Sylwetka kobiety majaczyła daleko na horyzoncie. Prawie dotarła do linii drzew. Kondycja nie pozwoliłaby mu dogonić jej w tradycyjny sposób, więc rzucił Per Kunto. Dzięki zaklęciu przeniósł się kilkanaście metrów do przodu, ale nie przemyślał kluczowej sprawy.

Kobieta wciąż się przemieszczała. Gdy wyrósł jej na drodze, nie zdążyła się zatrzymać. Wpadła na niego z takim impetem, że go przewróciła. Runęli razem na ziemię. Antoni zdążył tylko obrócić się w locie tak, że ciężar upadku skupił się na nim. Wzdłuż kręgosłupa rozpełzł mu się tępy ból. Błyskawicznie ogarnął całe ciało. Mężczyzna jęknął głucho.

Dalina zesztywniała w jego ramionach. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. I była taka zimna. Przemarźnięta.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – wykrztusił.

Poluźnił uścisk, a ona natychmiast odskoczyła od niego jak oparzona. Potknęła się i część drogi pokonała, pełznąc na czworaka.

– Wiem, jak to wygląda – zaczął z wahaniem – ale naprawdę nie mam wobec ciebie złych zamiarów.

Spojrzała na niego z rezerwą i niemal od razu spuściła wzrok. Usiadła pod drzewem. Oparła plecy o pień i przycisnęła kolana do piersi. 

– W kieszeni marynarki została moja różdżka. Potrzebuję jej – westchnął i również się podniósł.

Zamrugała zaskoczona. Niepewnie wsunęła rękę do obu kieszeni jednocześnie. Znalazła wspomniany przedmiot w prawej. Wyjęła go i rozchyliła usta w niedowierzaniu. W jej oczach rozbłysła ciekawość. Ostrożnie musnęła polerowane hebanowe drewno palcami. Śledziła opuszkami rzeźbienia, przypominające liście bluszczu.

– Jest piękna – szepnęła.

Antoni przełknął ciężko ślinę. Bał się, że kobieta zniszczy różdżkę, choćby przez przypadek. Wcale nie musiał czekać, aż Dalina zwróci mu jego własność. Mógł rzucić Nas konvento, a przedmiot sam wskoczyłby mu do ręki. Im dłużej pozwalał, by ta cenna rzecz znajdowała się w cudzym posiadaniu, igrał z losem.

– Wygląda zupełnie jak ta jej – stwierdziła w zamyśleniu.

Podniosła na niego wzrok i uzupełniła:

– Bestiany.

Zmarszczył brwi. W pierwszym momencie pomyślał, że się przesłyszał. Wstrzymał oddech.

– Co? – wyjąkał po zdecydowanie zbyt długiej chwili ciszy.

– Bestiany – powtórzyła nieco mniej pewnie. – Przepraszam, powinnam powiedzieć "Bestii"? Nadal nie wolno używać jej pełnego imienia?

Zakręciło mu się w głowie. Przymknął powieki i oparł potylicę o pień. Szybko jednak otworzył oczy i spojrzał na nią czujnie.

– Znałaś Bestianę? – spytał ostrożnie.

Nie odpowiedziała od razu. Zadrżała. To nie wymagało szerszego komentarza. Antoni skrzywił się nieznacznie.

– Złożyła kiedyś wizytę jednemu z moich panów – oznajmiła z wahaniem.

Jej słowa dotarły do mężczyzny z opóźnieniem. Wciągnął ze świstem powietrze.

– Gdzie? Kiedy to było? – sapnął.

Zmarszczyła brwi.

– Chyba w Kataranii, nie wiem, jak dawno temu. Czas płynął dla mnie wtedy inaczej – odparła zdawkowo. – Wolniej.

Antoni zasłonił sobie usta dłonią. Ze wszystkich sił starał się zachować spokój. Nie pokazać, jak nim wstrząsnęło to, co usłyszał.

Że Bestia była okrutna, nie stanowiło dla niego żadnej tajemnicy. Tak długo wodziła go za nos, że przywykł. "Znajdę Rozalię i sprawię, że ją odzyskasz", powtarzała i najwyraźniej faktycznie pośrednio odniosła sukces. I nic mu nie powiedziała. Całe życie utrzymywała, że dalej szuka, a on jej wierzył. Idiota.

– To ona zasugerowała mojemu panu, by założył mi tamte kajdany. Powiedziała, że powstrzymają mnie przed ucieczką – dodała, machinalnie dotykając prawego przedramienia.

Antoni przymknął powieki i zacisnął usta w wąską linię. Jeśli Bestiana wiedziała, że Dalina nie jest Rosą, dlaczego skazała ją na tortury? Czy była aż tak zazdrosna, że wystarczył sam fakt, że kobiety były do siebie podobne? Nad jego Rozalią nie mogła się znęcać, bo najpierw ją chronił, a potem przepadła, więc zadowoliła się sobowtórem?

Zazgrzytał zębami ze złości. Dobrze, że Ana nie żyła, bo niechybnie własnoręcznie by ją zamordował.

Nie ufaj jej.

Tak nagle przypomniał sobie o słowach Kasandry, że aż się wzdrygnął. Racjonalna strona w końcu przebiła się na wierzch, gwałtownie tłumiąc emocje.

Czy to możliwe, aby Dalina przetrwała wiele lat w nieustannym bólu i nie straciła zmysłów? Ciężko było określić jej wiek. Kobiety w tym świecie wolniej się starzały. Ta tutaj nie miała ani jednej zmarszczki, ale równie dobrze mogła być starsza od niego.

– Nie wiem – oznajmiła niespodziewanie.

Antoni zamrugał zdezorientowany.

– Zapytałeś, ile mam lat – wyjaśniła.

Rozchylił usta. Naprawdę to zrobił? Czy któraś z pozostałych myśli również wydostała się z jego głowy na wolność, czego nie zarejestrował? Spojrzał na Dalinę z wahaniem.

Siedziała spokojnie, ale sztywno. Nie trzęsła się już ze strachu, ale cały czas sprawiała wrażenie gotowej, by uciec, jeśli ją spłoszy.

– Proszę. – Wyciągnęła w jego kierunku różdżkę.

Podała ją umiejętnie, bokiem. Nie celowała w niego, ale i tak zdecydował się nie podchodzić.

– Nas konvento – rzucił zaklęcie, a przedmiot wzbił się w powietrze.

Podniósł rękę i chwycił go w locie. Dopiero gdy zacisnął wokół niego palce, odetchnął z ulgą.

– Dziękuję – mruknął.

– Marynarkę też zwrócę – powiedziała cicho, zsuwając ją z ramion.

– Przyda ci się. – Potrząsnął głową.

– Nie chcę nic od ciebie ani od twojej rodziny – przerwała mu drżącym głosem.

Osłupiał. Utkwił w niej wzrok. Zrozumiał, co powiedziała, ale sens przysłoniła gęsta mgła. Myśli szalały w zawrotnym tempie. W uszach rozbrzmiewał przenikliwy pisk. Poczuł ucisk w sercu, jakby ktoś trzymał je w garści i wbijał w nie paznokcie.

– Ale – sapnął.

– Nie jestem tą, której szukałeś, Antoni – westchnęła. – Zabrałeś mnie z portu przez pomyłkę. Muszę odejść, zanim Bestia się dowie, że zdjąłeś te kajdany i każe, żeby założono je z powrotem.

– Dlaczego by miała? – wykrztusił z trudem. – Poczekaj, nie.

Wstała, przytrzymując drzewa. Postąpiła chwiejny krok w kierunku Antoniego i podała mu jego własność.

– Weź, proszę – ponagliła go.

– To dlatego wyskoczyłaś przez okno? Boisz się, że Bestiana cię skrzywdzi? – spytał, starając się za nią nadążyć.

Odwróciła wzrok. Zacisnęła dłonie w pięści, gniotąc trzymany materiał.

– Dowiedziałam się, że masz z nią wiele wspólnego – szepnęła. – I dopiero wtedy skojarzyłam, kim jesteś. Jej bratem. Antoni Emerald...

Urwała i prychnęła cicho.

– To wszystko wina tych kajdan. Ból przyćmiewał rozum. Prawie przez nie oszalałam. Nie dam się znowu zakuć.

– Nikt tego nie zrobi – zapewnił.

Nabrał powietrza do płuc i na wydechu dodał:

– Bestiana nie żyje – ledwo przecisnął słowa przez gardło.

Kobieta zamarła z ręką w powietrzu. Marynarka wyślizgnęła jej się spomiędzy palców. Czarny materiał upadł na trawę z cichym pacnięciem, a chwilę później tuż obok do siadu osunęła się Dalina.

– Nie żyje? – powtórzyła słabo.

– Nikt cię nie skrzywdzi – dodał.

Ku jego zdziwieniu kobieta parsknęła gorzkim śmiechem.

– Bardzo chciałabym ci wierzyć, ale już zdążyłam się przekonać, że to niemożliwe – oznajmiła ponuro. – Zresztą twoja córka jasno dała mi do zrozumienia, że moja obecność nie jest pożądana.

Zamrugał zdezorientowany. Chwilę mu zajęło, zanim połączył kropki.

– Rozmawiałaś z Kasandrą? Kiedy? – spytał z powagą.

Przez twarz Daliny przemknął cień paniki. Zbladła. Zacisnęła usta w wąską linię i odwróciła wzrok.

– Zmusiła cię, żebyś skoczyła? – drążył.

Momentalnie pożałował, że zadał to pytanie. Zrobiło mu się głupio, że posądził własne dziecko o podobną okropność. To uczucie nie znikło, mimo że kobieta od razu zaprzeczyła.

– Zaatakowała mnie w infirmerii. Czy to nie wystarczy? – bąknęła niewyraźnie.

– Tamten incydent wyjaśniliśmy i wydawało mi się, że... – urwał, ścisnął sobie nasadę nosa i odetchnął głęboko.

Gdy znów spojrzał na Dalinę, zorientował się, że sama mu się wnikliwie przyglądała. Przyłapana, od razu utkwiła wzrok w ziemi.

– Co ci powiedziała? – mruknął niechętnie.

– Nic – odparła natychmiast.

Kłamała. Co do tego wyjątkowo nie miał żadnych wątpliwości. Zamierzał ponownie poprosić, by zdradziła mu prawdę, ale odezwała się pierwsza.

– Obiecałeś, że będę mogła zrobić, co zechcę – przypomniała cicho.

Przytaknął z rezerwą.

– Pozwól mi zatem odejść. Nie chcę wracać do zamku.

Zaschło mu w ustach. W jednej chwili odezwało się w nim tyle sprzecznych uczuć, że nie wiedział, na którym się skupić.

– Jak to sobie wyobrażasz? – wykrztusił w końcu.

Wzruszyła ramionami.

– Poradzę sobie – oznajmiła.

Obdarzył ją sceptycznym spojrzeniem.

– Jesteś ranna, niewykluczone, że doznałaś obrażeń wewnętrznych, kulejesz, krwawisz, nie masz nawet butów – wymieniał z narastającą irytacją.

Zaraz się okaże, że odratowali ją z mistrzem Elwirem tylko po to, aby zamarzła w lesie, lub padła ofiarą jakiegoś bandyty po drodze. Potrząsnął głową, odganiając od siebie znacznie gorsze scenariusze.

– Chcesz pójść w swoją stronę, proszę bardzo, ale doprowadź się chociaż do stanu, w którym będziesz miała szansę przeżyć – powiedział sucho.

Skrzywiła się niezadowolona.

– Wróć ze mną do zamku. Osobiście zadbam o twoje bezpieczeństwo – nie mógł uwierzyć, że te słowa naprawdę opuściły jego usta.

Co ty wyprawiasz, Antoni? Jeszcze chwila i zaczniesz ją błagać, warknął na siebie w duchu. Złapał się na tym, że w napięciu czekał, jaką kobieta podejmie decyzję i wcale nie miał pewności, jakiej odpowiedzi właściwie oczekiwał. Na co liczył? Czego chciał?

Obserwowała go w ciszy. Długo się wahała.

– Nie – szepnęła łagodnie. – Zwróciłeś mi wolność i zamierzam z niej skorzystać.

Wstała i wyciągnęła do niego rękę.

– Dziękuję, Antoni – dodała, posyłając mu nieśmiały uśmiech. – Mam nadzieję, że odnajdziesz szczęście.

Równie dobrze mogła go spoliczkować, osiągnęłaby podobny efekt. Skołowany patrzył na wyciągniętą w jego kierunku dłoń i nie wiedział, co z nią zrobić. Wnętrzności przewróciły się w nim z nerwów do góry nogami. Chciało mu się krzyczeć. Zalała go fala rozpaczy. Ostatecznie udało mu się zmusić ciało do posłuszeństwa i wbrew sobie lekko ścisnął jej palce w swoich. Były takie zimne.

– Pozwól mi chociaż rzucić zaklęcie lecznicze – wyjąkał w przypływie desperacji.

Przygryzła wargę. Wyraźnie się zastanawiała nad przyjęciem propozycji.

– Dobrze – mruknęła i rozłożyła ręce na boki w pokojowym geście. – Co mam zrobić?

– Ty nic – odparł cicho i wycelował w nią różdżką. – Melistateum.

Błękitne światło okrążyło Dalinę. Wsiąkło w bladą skórę i dodało jej żywych kolorów. Kobieta poruszyła się z większą swobodą. Westchnęła głęboko.

Antoni patrzył ze ściśniętym sercem na zmiany, które w niej zachodziły. Przelał w nią swoją energię. Uznał, że przyda jej się bardziej, skoro zamierzała odejść tak, jak stała. Bez niczego.

– Mogę przywołać tu buty, które zostawiłaś w zamku – oznajmił cicho.

Potrząsnęła głową.

– Wystarczająco nadużyłam waszej gościnności – stwierdziła spokojnie. – Życzę ci powodzenia, Antoni.

– Ja tobie też – bąknął.

Posłała mu jeszcze jeden łagodny uśmiech, po czym ruszyła przed siebie i zniknęła między drzewami. Antoni patrzył na nią tak długo, aż wzrok mu się rozmazał. Nie mógł w to uwierzyć. Dalina naprawdę odeszła.

Owiał go chłodny wiatr. Wzdrygnął się i po namyśle podniósł z ziemi marynarkę. Otrzepał ją z kurzu i zarzucił sobie na ramiona. Wolnym krokiem ruszył w kierunku zamku. Cichy głos w jego głowie nakazywał, by zawrócił. Dogonił Dalinę i siłą zabrał ją ze sobą, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Jeśli Kasandra miała rację, właśnie pozbył się śmiertelnego zagrożenia, choć lepszym określeniem byłoby „śmiertelne zagrożenie pozbyło się siebie samo". Parsknął gorzko w myślach. Bredził ze zmęczenia i nadmiaru wrażeń.

Ta kobieta była enigmą. Jedną wielką zagadką. Budziła w nim mnóstwo sprzecznych emocji. Nie potrafił zdecydować, czy wierzył w chociaż jedno słowo, które wypowiedziała, a jednocześnie chciał słuchać jej głosu bez końca. Poznać ją dogłębnie. Dowiedzieć się o niej wszystkiego. Nauczyć się odróżniać ją od Rosy. Postrzegać ją, jak kogoś więcej niż ożywione wspomnienie. Dać jej szansę, a potem tego nie żałować..., ale przepadło.

Czy gdyby Kasandra jej nie nastraszyła, a z całą pewnością to zrobiła, Dalina zostałaby w zamku? Co takiego powiedziała dziewczynka? Czy faktycznie chciał wiedzieć? Czy chciał, żeby Dalina została? Nie znał odpowiedzi na żadne z pytań, które mu przyszły do głowy. Miał w niej mętlik. Warknął ze złością. Wszedł do zamku przez taras.

– Zdziwiłam się, gdy nie zastałam cię w pokoju, wuju. – Dotarł do niego oschły, kobiecy głos.

Antoni westchnął. Zatrzymał się w pół kroku i odwrócił przez ramię. Amanda stała w korytarzu z rękami skrzyżowanymi na piersi. Z jej twarzy biła dezaprobata. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że w tej pozie do bólu przypominała mu jego samego.

– Nie wiedziałem, że mam szlaban – parsknął ponuro.

– Bardzo zabawne – wycedziła. – Chciałam z tobą porozmawiać.

Ścisnął sobie nasadę nosa dwoma palcami.

– Może później – mruknął.

– Dowiedziałam się, że Kasandra zaatakowała Marikę – oznajmiła niezadowolonym tonem.

– Rozwiązaliśmy ten problem z Maurycym, nie widzę powodu, byś też musiała się w to angażować – przerwał jej z łagodną stanowczością.

– Dalina zniknęła – dodała pospiesznie.

– O tym również wiem – odparł beznamiętnie, mimo że coś zakłuło go w środku. – Jeśli nie masz mi nic więcej do przekazania, pozwól, że udam się do siebie.

Ruszył w kierunku swojego pokoju, ale Amanda zastąpiła mu drogę. W końcu zdobył się na odwagę i uważniej przyjrzał się znajomej twarzy. Ze wstydem stwierdził, że pomylił złość ze zmartwieniem. Nie protestował, gdy siostrzenica zamknęła go w żelaznym uścisku. Z wahaniem położył dłonie na jej łopatkach i wypuścił z piersi drżący oddech.

– Przepraszam – szepnęła.

Doskonale wiedział, że sam powinien to powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Pocałował ją w skroń.

– Jeśli mogę ci jakoś pomóc lub sprawić, żebyś cierpiał mniej, powiedz, proszę – dodała cicho.

Otworzył usta, ale nie zdążył się odezwać.

– I ani się waż mówić, że wszystko z tobą w porządku. Jestem ślepa, ale nie aż tak – mruknęła sucho.

Skrzywił się i wypuścił powietrze nosem.

– Mam zorganizować opiekę dla Kasandry i Ksawerego? Może chcesz gdzieś wyjechać? Zastanów się, wuju.

– Poradzę sobie, kochanie – odparł, starając się nadać głosowi beztroski ton.

Prychnęła ze złością i odsunęła się od niego.

– Twoja wiara w siebie jest oczywiście niezwykle budująca, ale wolałabym abyś choć raz podszedł do życia realistycznie – warknęła.

Zamrugał zszokowany.

– To naprawdę cud, że nadal prosto stoisz, po przyjęciu tylu ciosów. Zadbaj w końcu o siebie, albo pozwól nam sobie pomóc, bo się wykończysz. Nie poddawaj się, proszę. Potrzebujemy cię. Nie zapominaj o tym – dodała nieco łagodniej, ale powietrze wokół nich zgęstniało.

Antoni przełknął ciężko ślinę. Nie spodziewał się, że dożyje dnia, w którym role się odwrócą i Amanda stanie się stroną udzielającą reprymendy. Co gorsza, doskonale wiedział, że na nią zasłużył.

– Może będzie lepiej, jeśli wrócimy do Świata Ludzi trochę wcześniej, niż planowaliśmy – wymamrotał.

Amanda zmrużyła oczy.

– No pewnie, wuju! Uciekaj. Świetny pomysł! – sarknęła. – Zamknij się znowu z Kasandrą na tym pustkowiu i baw się dobrze.

Odwróciła się na pięcie i odeszła bez pożegnania, stukając wściekle obcasami o marmurową posadzkę. Antoni przymknął powieki w rezygnacji. Nie miał siły jej gonić. Dolał oliwy do ognia. Zamiast zamknąć temat, będzie musiał znów do niego wrócić.

Po drodze do swojego pokoju zatrzymał się przy komnacie młodszej siostrzenicy. Zapukał cicho. Nie otrzymał odpowiedzi, więc ostrożnie zajrzał do środka.

Kasandra i Ksawery siedzieli na miękkim dywanie, pochyleni nad rozłożoną planszą Monopoly. Dookoła nich walały się zabawkowe pieniądze, kolorowe plastikowe domki i karty z nazwami zakupionych ulic. Dzieci były tak skupione na grze, że nie zauważyły obecności Antoniego, który zatrzymał się w progu.

– Proponuję wymianę, Okopowa za Wodociągi – oznajmił chłopiec.

Kasandra parsknęła.

– Myślisz, że nie wiem, co kombinujesz? Postawisz tam całą armię hoteli i nie wypłacę się do końca życia. Chcesz Okopową? Daj mi Aleje Ujazdowskie. – Uniosła wymownie brwi.

– Chyba śnisz! – prychnął rozbawiony. – Mogę zaoferować Wodociągi i Elektrownię.

– Chcę trzy dworce – mruknęła z namysłem.

– Dwa dworce, ale do Okopowej dorzucisz Konopacką. Ciągle tam staję – westchnął.

– I właśnie dlatego ci jej nie oddam. To mój jedyny pewniak w tej grze – odparła z powagą, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

Antoni po raz pierwszy tego dnia poczuł lekkość w sercu. Chociaż z tą dwójką mu się udało. Tak się cieszył, że nawiązali nić porozumienia. Przyjaźń kwitła. Doskonale się dogadali.

– Długo tu stoisz, wujku? – Usłyszał ostrożny głos Kasandry.

Spojrzał na nią czujnie, w pierwszej kolejności dyskretnie skupiając się na jej dłoniach. Potrafiła ukrywać emocje, ale w chwilach wielkiego zdenerwowania zaciskała materiał ubrania w pięści. Teraz też tak robiła, co mogło oznaczać, że miała coś na sumieniu, o czym już w gruncie rzeczy wiedział. Przez krótką chwilę toczył wewnętrzną walkę, czy poruszać z nią temat Daliny. Nie zdążył podjąć decyzji, bo pytanie Ksawerego go rozproszyło.

– Zagra pan z nami?

Antoni zamrugał zaskoczony.

– Tak! Zagraj z nami! – zawtórowała z entuzjazmem Kasandra. – Moje szanse na zwycięstwo wzrosną od zera do przynajmniej dziesięciu procent.

Machnęła dłonią nad planszą, mamrocząc zaklęcie sprzątające, a wszystkie karty, pieniądze, pionki i domki wróciły do pudełka.

– Ej! – jęknął głucho Ksawery. – Nie zdążyłem policzyć punktów!

– Wygrałeś. – Wzruszyła ramionami.

– Ale nie wiem, jak bardzo – mruknął pod nosem chłopiec.

– Miażdżąco. – Posłała mu szeroki uśmiech i pochyliła się nad figurkami, szukając wzrokiem tej, którą przeważnie poruszał się Antoni. Oczy jej się zaświeciły, gdy znalazła mały naparstek. Ścisnęła go w dłoni, podniosła i szepnęła: – Galinosa.

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i złapał pionek w locie. Podszedł do dzieci i usiadł obok nich na podłodze.

– Pamiętasz zasady, wujku? – spytała.

Przytaknął cierpliwie.

– Wprowadziliśmy parę koniecznych modyfikacji – poinformował z powagą Ksawery, rozdzielając każdemu graczowi określoną sumę banknotów.

Antoni zmrużył oczy w skupieniu.

– Wolno się targować – uzupełnił chłopak i na moment całą uwagę poświęcił segregowaniu nominałów na oddzielne kupki.

– Ba! Nawet trzeba. – Przytaknęła Kasandra, po czym wsunęła się pod ramię mężczyzny i oparła głowę o jego tors. – Czujesz się trochę lepiej, wujku? – spytała szeptem.

Przytaknął i postawił mały naparstek na polu startowym tuż obok żelazka i buta.

– Cieszę się – oznajmiła, wtulając się w Antoniego.

Stłumił westchnienie. Nie miał powodu, żeby jej w tym momencie nie wierzyć. Wiedział, że powinien zweryfikować swoje przypuszczenia dotyczące Daliny, ale ostatecznie postanowił odpuścić. Sięgnął po kostki. Potrząsnął nimi i potoczył je po podłodze. Wypadły dwie jedynki.

– Dublet! Masz szczęście, wujku! Możesz rzucić dwa razy! – powiedziała z powagą.

O tak, szczęście jak cholera, zaśmiał się ponuro w myślach, po czym posłusznie wykonał dodatkowy ruch po planszy. A potem jeszcze jeden. I jeszcze jeden. Siedzieli na podłodze tak długo, że mężczyzna prawie stracił czucie w nogach, ale nie żałował. Dzieci wydawały się zachwycone faktem, że z nimi został, a on na moment zapomniał o tym, czego doświadczył w ciągu ostatnich dni. Wszyscy tego potrzebowali. Tymczasowego resetu. Chociaż na chwilę oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości i skupić na tym co działo się tu i teraz. Problemy nie znikną, ale mogły zaczekać, chociaż do rana. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top