🌿III. Duch🌿

Wychyli się mocniej i spadnie.

Antoni wielokrotnie słyszał te słowa. Kasandra cyklicznie je powtarzała, nie zdając sobie z tego sprawy. Domyślał się, że kłamała na temat zapamiętywania wizji, ale brakowało mu dowodów i koszmarnie go to frustrowało. Podobnie jak upór tego dziecka. Zawzięło się, że nic nie powie i konsekwentnie obstawało przy swoim planie. Antoniemu było to wybitnie nie na rękę. Musiał się dowiedzieć. Pomóc siostrzenicy.

Córce, poprawił się automatycznie w myślach. W Tamarii była jego córką. Miał mieszane uczucia względem pomysłu, który zaproponowała Amanda, ale rozumiał, dlaczego należało na niego przystać. To był jedyny sposób, żeby zapewnić dziewczynce dodatkową ochronę. Odmienne nazewnictwo w gruncie rzeczy niczego nie zmieniło. Kochał ją tak samo mocno, jakby naprawdę była jego.

Wprowadzanie w trans mocno osłabiało Kasandrę, więc starał się nie spuszczać jej z oka. Nasłuchiwał i łudził się, że nieopatrznie mu coś zdradzi, jak w przypadku tego jednego, szczególnego zdania.

Niepokój kłuł go w pierś od momentu, gdy zobaczył ogromny statek. Zachowanie Kasandry z minuty na minutę robiło się coraz bardziej podejrzane. Aż w końcu pękła.

– Pójdziemy sprawdzić, co się tam dzieje. Zostań z dziećmi, Aronie – rzucił krótko w kierunku gwardzisty.

– Nie! – zawołała dziewczynka, oplatając Antoniego w pasie z widoczną desperacją.

Odczepienie od siebie jej drobnych dłoni stanowiło nie lada wyzwanie, ale coś mu podpowiadało, że musiał to zrobić. Po tym, jak zareagowała, nie potrafił się powstrzymać. Ciągnęło go nad morze. Chwycił Amandę za rękę i wspólnie przenieśli się nad brzeg.

– Wuju, poczekaj! – Głos jego siostrzenicy zginął wśród zgiełku panującego na plaży.

Antoni słyszał tylko szum w uszach. Nie zauważył, w którym momencie marsz zmienił się w bieg. Oddech palił go w płuca. Piasek usuwał mu się spod stóp. Wreszcie dotarł do największego zbiegowiska, przecisnął się między ludźmi i zamarł.

Na ziemi leżała przemoczona do suchej nitki kobieta, zwinięta w pozycji embrionalnej. Cienki materiał niegdyś białej szaty przylgnął do jej ciała, czyniąc ją praktycznie nagą. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Kurtyna skołtunionych brązowych włosów skutecznie zasłoniła twarz.

Biedaczka drgnęła nerwowo. Próbowała się czołgać, ale nie miała dokąd uciec. Była otoczona.

– Hej, kmieciu! Chcesz sobie popatrzeć, ustaw się w kolejce!

Antoni zamrugał. Dopiero po chwili zrozumiał, że słowa skierowano do niego. Wyprostował się z godnością i błyskawicznie odszukał wzrokiem człowieka, który go obraził.

Był łysy, opalony na ciemny brąz i niższy od księcia o głowę, ale znacznie lepiej zbudowany. Stał w lekkim rozkroku. Napinał szerokie mięśnie ramion, krzyżując je na piersi. Poły niechlujnie rozpiętej, przepoconej koszuli powiewały na wietrze, wzmagając smród niemytego ciała.

– Ogłuchłeś? Do kolejki! – powtórzył mężczyzna, wskazując ręką w głąb plaży.

Antoni spojrzał za siebie. Złość gwałtownie zapulsowała w jego żyłach, ale udało mu się ją stłumić. Nie zamierzał dać się sprowokować. W istocie, chętnych do podziwiania ludzkiego nieszczęścia nie brakowało.

– Co to ma znaczyć? – syknęła Amanda.

Zmaterializowała się przy krewnym i przesunęła groźnym wzrokiem po zebranych.

Książę postąpił krok w kierunku kobiety trzęsącej się na ziemi. Skuliła się jeszcze bardziej.

– Posłuchaj no, kolego! – ryknął mężczyzna, zaciskając palce na ramieniu Antoniego.

– Zejdź mi z drogi – warknął, odtrącając go stanowczo. – Ona potrzebuje pomocy.

Łysy parsknął paskudnym śmiechem.

– O tak, zdecydowanie! – zawołał. – Ta suka od początku sprawia tyle problemów, że chętnie jej pomogę... odejść.

Wyminął księcia i z całej siły kopnął kobietę w brzuch. Nawet nie pisnęła.

– Wuju, nie!

Usłyszał słowa siostrzenicy, ale nie zdołały go powstrzymać. Zacisnął prawą dłoń w pięść i wyprowadził cios. Szczęka przeciwnika odleciała do tyłu, uszczuplona o kilka zębów, które z cichym pacnięciem wylądowały na piasku, obok ich właściciela. Całym ciałem Antoniego wstrząsnął dreszcz. Nie mógł uwierzyć, że się tak zachował. Wściekłość wyłączyła mu rozum.

– Już nie żyjesz, kmieciu – wysapał łysy, dźwigając się z ziemi, po czym splunął krwią, ale książę stracił nim zainteresowanie.

Z trudem poruszył palcami. Piekły, ale raczej ich trwale nie uszkodził. Zajmie się nimi później. Teraz liczyła się kobieta. Kucnął i całą uwagę skupił na niej.

– Może pani wstać? – szepnął.

Drgnęła nerwowo.

– Proszę się nie obawiać, nie zrobię pani krzywdy – dodał.

Wyciągnął z kieszeni materiałową chusteczkę i delikatnie odgarnął część włosów kobiety na bok. Para błękitnych oczu popatrzyła na niego z czystym przerażeniem. Antoni zamarł. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Zachłysnął się powietrzem. Nogi się pod nim ugięły. Opadł na kolana. Czas stanął w miejscu.

Badał twarz kobiety centymetr po centymetrze. Im bardziej się do tego przykładał, tym większy ból odczuwał. Właśnie otrzymał odpowiedź na pytanie, które zadawał sobie od dwudziestu siedmiu lat. Powinien odetchnąć z ulgą, ale nie potrafił.

Przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Niegdyś rumiane policzki zapadły się i okryły bladością. Różowe usta, z których nigdy nie schodził uśmiech, zsiniały i popękały.

– Rosa – wyjąkał i wyciągnął rękę ponownie.

Tym razem nie pozwoliła się dotknąć. Szarpnęła głową do tyłu, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Jej oddech przyspieszył. Zachowywała się, jak ciężko zranione zwierzę. Zrozumienie spłynęło na niego, jak kubeł zimnej wody.

On ją rozpoznał, ale ona jego nie.

– Co oni ci zrobili? – wyszeptał przez zaciśnięte gardło.

Nie odpowiedziała. W głowie Antoniego pojawiła się przerażająca myśl, że zapomniała ludzkiej mowy lub ktoś odciął Rosie język.

– Nie obchodzi mnie, że w waszym kraju niewolnictwo jest legalne. Wpływając do tamariańskiego portu, zobowiązaliście się przestrzegać tutejszego prawa.

Zdecydowany głos Amandy przebił się przez barierę, którą Antoni wzniósł wokół siebie. Przypomniał sobie, gdzie się znajdowali i że nie byli sami. Wzdrygnął się i przerwał kontakt wzrokowy z Rozalią, żeby spojrzeć na siostrzenicę.

– Rozkazuję wam natychmiast odpłynąć. Najpierw jednak dopilnuję, aby wszyscy, których przywieziono na moje ziemie wbrew ich woli, wrócili do swoich domów – dodała z powagą.

– Poniesiemy niewyobrażalne straty! – zaoponował niemrawo mężczyzna, który wcześniej otrzymał cios w szczękę.

– Odradzam wdawanie się ze mną w dyskusję – warknęła Amanda, unosząc podbródek. – Mogę rozszerzyć sankcje o konfiskatę wszystkich towarów, które znajdują się na pokładzie razem ze statkiem, a pana i pańską załogę zakwaterować w moich lochach. Do tego zmierzamy?

Łysy potrząsnął głową. Antoni żałował, że reszta rozmowy go ominęła. Amanda już dawno dorosła, ale rzadko miał okazję podziwiać ją w roli królowej. Zawsze, kiedy na nią patrzył, rozpierała go duma, ale w tym momencie to uczucie przekroczyło znaną mu wcześniej skalę.

Odwrócił się do Rosy. Spróbował ją podnieść, ale szybko zrezygnował, gdy od jego piersi odbiła się seria zaskakująco bolesnych ciosów.

– Rozalio, przestań – wykrztusił.

Odzyskane siły przeznaczyła na walkę. I to zaciekłą. Szarpała się z Antonim, jakby od tego zależało jej życie. Dopiero teraz zauważył, że miała na sobie bardzo osobliwe kajdany, idealnie dopasowane do kształtu rąk. Zaczynały się tuż przy zgięciu nadgarstków, a kończyły na sześć centymetrów przed łokciem. Pośrodku znajdowały się maleńkie dziurki, tak jakby można było je otworzyć tylko za pomocą kluczyka wielkości igły.

Przełknął ciężko ślinę.

– Nie pójdziesz z nim. Więcej cię nie skrzywdzi – zapewnił, starając się ponownie nawiązać z nią kontakt wzrokowy.

Zastygła.

– Nikomu już na to nie pozwolę – oznajmił z naciskiem.

Podniosła głowę i otworzyła oczy szerzej. Antoni odetchnął z ulgą. Chyba go zrozumiała. Uniosła się lekko, objęła ramionami i zadrżała.

Idiota, warknął na siebie w myślach.

Wykonał nieznaczny ruch dłonią, susząc ubranie zaklęciem. Na niewiele się to zdało. Kobieta wciąż się trzęsła, więc odwiązał swoją pelerynę i okrył jej chude ramiona.

– Pomogę ci wstać – uprzedził.

Przysunął się do niej powoli. Chciał ją podnieść, ale wydawała się tak krucha, że bał się jej dotykać. Obserwowała go czujnie, a kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki, podskoczyła, łącząc swoje usta z jego.

Zakręciło mu się w głowie. Zalała go fala wspomnień. Odruchowo przygarnął kobietę do siebie i wzdrygnął się z zimna. Była przemarznięta. Nie zdążył nacieszyć się kontaktem. Rosa opadła z sił. Osunęła się bezwładnie w jego ramiona. Utrzymał ją bez większego problemu. Ważyła tyle, co nic.

– Kazaliśmy ci pilnować dzieci, Aronie! Jak mogłeś zostawić je same?! – Głos Amandy ociekał idealnie zamaskowaną wściekłością, ale Antoni od razu ją wyczuł.

Sens słów dotarł do niego z opóźnieniem. Sapnął przerażony i prawie upuścił Rozalię.

– Panienka Kasandra miała wypadek. Straciła przytomność. Przetransportowałem ją do zamku razem z paniczem Ksawerym – wyjaśnił opanowanym tonem gwardzista.

– Jakim cudem doznała wypadku, przebywając pod twoją opieką? – syknął ze złością Antoni.

– Panienka Kasandra wdrapała się na posąg świętej pamięci króla Alberta. Ześlizgnęła się. Zamortyzowałem upadek. Złapałem ją tuż nad ziemią, nie zdążyła się uderzyć, ale straciła przytomność i jej nie odzyskała – wyjaśnił Aron.

Książę warknął z frustracją i rzucił krótkie spojrzenie Amandzie.

– Wracaj do zamku, wuju. Przyślij do mnie niewielki oddział i jednego z uzdrowicieli, sama sobie nie poradzę – poprosiła rzeczowo.

Skinął jej sztywno w odpowiedzi, po czym poprawił kobietę w ramionach. Wypowiedział zaklęcie i przeniósł się na dziedziniec. Dwóch strażników podbiegło od razu, ledwo go dostrzegli. Chcieli mu pomóc, ale potrząsnął zdecydowanie głową. Nie miał zamiaru nikomu oddać Rosy.

– Niech dziesięciu ludzi uda się jak najszybciej do portu w towarzystwie uzdrowiciela. Królowa potrzebuje wsparcia – powiedział i wszedł do środka.

Pokonał zaledwie połowę korytarza, gdy wpadł na Markusa, trzymającego Michaela w objęciach. Młodszy mężczyzna uniósł brwi, nie kryjąc zdziwienia.

– Gdzie Kasandra? – spytał bez żadnych wstępów Antoni, nie zwalniając tempa.

– W infirmerii – odparł.

– Dziękuję – mruknął i ruszył we wskazanym kierunku.

– Co to za kobieta? – bąknął z wyraźną konsternacją Markus.

Antoni udał, że go nie usłyszał. Przyspieszył. Zostawił krewniaka daleko w tyle. Wpadł do sali, jak burza.

Pomieszczenie było spore, a w razie potrzeby istniała możliwość dodatkowego poszerzenia przestrzeni. Aktualnie większość łóżek stała pusta. Tylko przy jednym panował ruch. Ksawery aż podskoczył, kiedy drzwi się otworzyły i spojrzał w ich kierunku ze strachem.

Zza parawanu wyjrzała poorana zmarszczkami twarz. Starzec w długiej do ziemi brunatnej szacie, podniósł się z miejsca i postąpił krok w kierunku Antoniego, zamiatając podłogę swoją gęstą, siwą brodą.

– Długo kazałeś na siebie czekać, chłopcze – mruknął.

Jego głos przypominał szorowanie gwoździem po szybie.

– Mistrzu Elwirze. – Antoni pochylił głowę z szacunkiem.

Nie wydawał się urażony tym, jak go określono, mimo że od dawna był dorosły.

– Życiu dziewczynki nie zagraża niebezpieczeństwo. Śpi – oznajmił uzdrowiciel, zanim padło oficjalne pytanie.

Książę odetchnął z ulgą.

Położył Rozalię na łóżku sąsiadującym z tym, które zajmowała Kasandra, przykrył ją ostrożnie i nachylił się nad siostrzenicą. Przesunął palcami po jej twarzy i ramionach, ale nie znalazł żadnych widocznych obrażeń.

– Sugeruję wam wstrzymać się z tymi śmiesznymi eksperymentami. Uprzedzałem, że codzienne wprowadzanie w trans ją wykończy, ale nie! Wiecie lepiej! Osły są mniej uparte niż Emeraldowie – prychnął starzec.

– Musimy poznać treść wizji – wymamrotał książę.

– To ładnie ją poproście, może wam powie. – Uzdrowiciel wzruszył ramionami.

Ksaweremu wyrwało się coś pomiędzy śmiechem a szlochem, ale zasznurował usta, kiedy Antoni posłał mu ciężkie spojrzenie.

– Kim jest ta dama? – spytał mistrz Elwir, pokonując dzielącą go od niej odległość z gracją, o którą raczej nikt by go nie podejrzewał.

– Skoczyła z pokładu statku – odparł cicho Antoni.

– I akurat ty ją przyniosłeś? Osobiście? – parsknął starzec, nachylając się nad kobietą.

Przyglądał jej się przez moment, po czym przesunął wzrok na księcia.

– Ciekawe, co przeskrobała, że zakuto ją w katarańską stal – mruknął starzec.

Antoni wciągnął ze świstem powietrze do płuc. Domyślał się, z czym miał do czynienia, ale wolał potwierdzić swoje przypuszczenia.

Katarańskie kajdany stworzone przez sąsiadów Tamarii były najgorszym narzędziem tortur, jakie wymyślono w tym świecie. Przeklęte, zaczarowane żelastwo potrafiło dopasować się do kształtu rąk nosiciela i zmuszało do bezwzględnego posłuszeństwa. Jedynym sposobem na przetrwanie, było całkowite podporządkowanie się temu, kto wydawał polecenia. Oporni tracili zmysły z bólu.

– Wiesz, jak to otworzyć, nie robiąc jej przy tym krzywdy? – Słowa ledwo przecisnęły się Antoniemu przez gardło.

– Oczywiście, ale trochę to potrwa – odparł uzdrowiciel.

Książę przełknął ciężko ślinę i ścisnął dwoma palcami nasadę nosa.

– Jak oceniasz jej stan? – spytał cicho.

Starzec zawiesił dłonie nad klatką piersiową kobiety i przymknął powieki. Milczał przez dłuższy moment.

– Zły. Wyziębiona, odwodniona, na granicy śmierci.

Każde kolejne określenie, opuszczające usta mężczyzny, było dla Antoniego niczym pchnięcie nożem.

– Dasz radę pomóc? – wyszeptał.

– Nie obrażaj mnie, chłopcze! – warknął mistrz Elwir, potrząsając z wyrzutem głową. – Oczywiście! Od tego tu jestem. Zabierz małą. Zajmę się Rozalią.

Antoni zakrztusił się powietrzem. Zamrugał zszokowany. Nie oszalał. Starzec też ją rozpoznał.

– Pospiesz się, nie mam całego dnia – burknął starzec.

Książę wzdrygnął się na dźwięk jego głosu i niechętnie oderwał wzrok od kobiety. Wyciągnął ręce po Kasandrę, ale zanim zdążył ją podnieść, uzdrowiciel chwycił go za zranioną dłoń i zbliżył do swoich zwężonych oczu.

– Antoni – zacmokał z dezaprobatą. – Z jakiej okazji połamałeś sobie palce?

– Nie są złamane – odwarknął młodszy mężczyzna. – Mogę nimi ruszać.

Mistrz Elwir posłał mu ciężkie spojrzenie.

– Taki jeden kopnął ją w brzuch – wymamrotał książę.

Uzdrowiciel sapnął oburzony. Zamknął dłoń byłego ucznia w swoich i wyszeptał odpowiednie zaklęcie:

Melistateum.

Błysnęło niebieskie światło. Antoni odetchnął z ulgą i zerknął na Ksawerego. Chłopiec obserwował całą scenę szeroko otwartymi oczami, ale gdy go na tym przyłapano, opuścił głowę i skupił wzrok na swoich kolanach. Starszy mężczyzna odtworzył ścieżkę, którą pokonał książę i uśmiechnął się krzywo.

– Ten kawaler to najgrzeczniejsze dziecko pod słońcem – pochwalił bez cienia ironii, po czym parsknął: – Więc pewnie słusznie zakładam, że nie twoje.

– Jestem pożyczony – przytaknął posłusznie Ksawery.

W normalnych okolicznościach Antoni doceniłby żart, ale tym razem mu się nie udało. Przesuwał spojrzeniem po znajomych, nieprzytomnych twarzach. Serce podeszło mu do gardła.

– Zostanę – oznajmił słabym głosem. – Pomogę.

– Ledwo się trzymasz na nogach, chłopcze – odparł mistrz Elwir.

– Zostanę – powtórzył z większym naciskiem i skinął na Ksawerego.

Dziecko natychmiast zsunęło się z krzesła i podeszło do opiekuna.

– Czy mogę cię prosić, abyś zajął się przez chwilę sobą? Pobawisz się z Mariką albo poczytasz? – spytał ostrożnie Antoni.

Chłopiec skrzywił się nieznacznie. Zerknął na Kasandrę.

– Sam słyszałeś, nic jej nie jest. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie spała – wyjaśnił książę, siląc się na spokój.

– Nie będę przeszkadzał – wymamrotał Ksawery, załamując ręce.

– Musimy się zająć tą damą – wtrącił mistrz Elwir, wskazując na kobietę. – Mały chłopiec nie powinien w tym uczestniczyć. Wyjdź, zanim pożałuję, że cię pochwaliłem.

Ksawery westchnął ciężko, ale więcej nie oponował. Opuścił salę, powłócząc nogami i zamknął za sobą drzwi.

– A teraz ty – mruknął starzec do księcia.

Mężczyzna aż się zapowietrzył.

– Nigdzie się nie wybieram – warknął.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Antoni nie był już dzieckiem, ale w oczach tego człowieka nigdy nie dorośnie. Choćby posiwiał tak samo, jak on, zawsze będzie "chłopcem".

– Chcę ci oszczędzić bólu – szepnął uzdrowiciel, przywołując do siebie skrzynię, pełną szklanych buteleczek, słoiczków i bandaży.

– Nic mi nie jest. Nie traćmy czasu. Powiedz, co mam robić. – Potrząsnął zdecydowanie głową.

Starzec przyjrzał mu się krytycznie, ale ostatecznie dał za wygraną.

– Przecież wiesz – odparł.

Antoni podwinął rękawy koszuli. Napełnił ceramiczną miednicę ciepłą wodą, a potem zwilżył w niej miękką szmatkę. Zamierzał zmyć krew, zaczynając od rąk kobiety, ale zapomniał o kajdanach. Spojrzał na mistrza Elwira z wahaniem.

– Jak je otworzymy? – spytał.

Uzdrowiciel nie odpowiedział od razu. Westchnął ciężko i sięgnął po różdżkę.

– Trzeba przepalić – oznajmił ponuro.

Książę zbladł. Otworzył usta w niemym proteście.

– To jedyny sposób – dodał starzec. – Dorobienie pasującego klucza potrwa miesiące. Wymagałoby sprowadzenia materiałów z Kataranii. Niewykluczone, że potrzebny byłby nam również tamtejszy fachowiec, jeśli jakikolwiek jeszcze żyje.

– Finitendo? – westchnął cicho Antoni, podsuwając najodpowiedniejsze według niego zaklęcie.

– Tak, ale musisz być bardzo ostrożny, chłopcze – szepnął mistrz Elwir. – Ostrożny i cierpliwy, to może potrwać.

I trwało. Otworzenie kajdan zajęło prawie godzinę. Pot ciurkiem lał się Antoniemu po plecach. Krzyż bolał go niemiłosiernie. Kiedy wreszcie skończył, z trudem się wyprostował, ale czuł niemałą satysfakcję. Wspólnymi siłami uwolnili ręce kobiety, odsłaniając niezdrowo zaczerwienioną skórę, pokrytą pęcherzami.

– Odpocznij – mruknął starzec, kładąc Antoniemu rękę na ramieniu.

– Teraz trzeba obmyć rany i nałożyć balsam – odparł, sięgając po szmatkę.

– Lub rzucić Melistateum. Myśl, chłopcze – westchnął mistrz Elwir.

Młodszy mężczyzna zamrugał nieprzytomnie.

– Odpocznij – powtórzył uzdrowiciel, o niebo łagodniejszym tonem, jakby faktycznie przemawiał do dziecka. – Odsuń się, połóż obok córki i pozwól mi pracować. Nie zrobię jej krzywdy. Przecież mnie znasz.

Antoni wciągnął drżący oddech do płuc i utkwił wzrok w kobiecie.

– Boję się, że – wyjąkał po dłuższej chwili ciszy.

– Nie zniknie – obiecał starzec.

Pociągnął Antoniego za łokieć w kierunku Kasandry i stał nad nim tak długo, aż ten wypełnił polecenie.

– Nie pozwól mi spać zbyt długo – poprosił książę, przygarniając do siebie dziewczynkę. Wtuliła się w niego przez sen.

– Będziesz spał tak długo, jak twój organizm uzna za konieczne – burknął mistrz Elwir, po czym dodał nieco zmienionym głosem: – Jesteś bardzo zmęczony.

Antoni sapnął oburzony. Zorientował się, że starzec rzucił na niego zaklęcie, ale obrona nie wchodziła w grę. Zdążył mu tylko posłać pełne wyrzutu spojrzenie, zanim jego powieki stały się ciężkie i w końcu opadły. Nie uważał, żeby faktycznie potrzebował snu. Powinien teraz czuwać przy Rosie.

Każdą cząstką siebie marzył, żeby ta kobieta się nią okazała, ale jednocześnie nie potrafił do końca uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że minęło zbyt wiele lat. Że już nigdy jej nie zobaczy i nie dowie się, co ją spotkało. Chciał go zagłuszyć, ale się bał, że jeśli to zrobi, wyłączy zdrowy rozsądek, a na to nie mógł sobie pozwolić.

Dotarło do niego coś jeszcze. Wszystko wskazywało na to, że Kasandra wiedziała, co się wydarzy, a mimo tego bardzo chciała go stamtąd zabrać. Musiał się dowiedzieć, czy miał rację. Nie wolno mu było zapomnieć..., ale jednak trochę chciał.

Ogarnął go błogi spokój. Po raz pierwszy od wielu lat. Zupełnie, jakby wszystkie smutki, które w sobie dusił, wyparowały. Wiedział, że swój obecny stan zawdzięczał zaklęciu, które starzec na niego rzucił, ale postanowił skorzystać z tego, że przez krótką chwilę czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Wreszcie miał wszystko, czego potrzebował. Wszystko, czego tak bardzo mu brakowało. Wyrwa w sercu się zasklepiła. Przejmujący chłód minął. Cóż to było za cudowne zaklęcie! Istne błogosławieństwo. Powinien prosić częściej, by ktoś je na niego rzucał. Z roku na rok ciężar, który dźwigał, stawał się coraz trudniejszy do utrzymania. Powinien pozwolić sobie pomóc.

Błagam, bądź Rosą. Bądź Rosą, powtarzał w myślach, odpływając w ciemność. Inną niż tą, z którą zwykle miewał do czynienia. Ta była przyjemna. Łagodna. Po raz pierwszy od dawna się jej nie bał. 

Zmienił zdanie. Liczył, że mistrz Elwir go nie obudzi. Najlepiej nigdy. Żeby ten piękny sen trwał bez końca, ale niestety dobiegł o wiele szybciej, niż sobie tego życzył. Przeraźliwy huk przebił się przez barierę ciszy i brutalnie przywrócił Antoniego do rzeczywistości. Jak długo spał? Pięć minut? Godzinę? Nieważne. Przed życiem nie dało się uciec. Nie jemu. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top