9. Najpierw myśl, potem działaj

Od godziny nie mogę sobie znaleźć miejsca. Chodzę od ściany do ściany i nie potrafię się zatrzymać. Czuję się, jak zwierzę w klatce.

Kiedy Amanda spadła z krzesła, przestałam się cieszyć. Nie spodziewałam się, że tak mnie przerazi jej cierpienie. Przecież od samego początku o to chodziło. Żeby ich wszystkich wykończyć.

Coraz ciężej łapię oddech, ból brzucha się nasila. Zaraz chyba oszaleję. Mam ochotę walić głową w ścianę do utraty przytomności, żeby przestać czuć, ale nie potrafię zdobyć się na odwagę, żeby to zrobić. W jednej chwili dotarło do mnie, jaka jestem przerażona. Jak bardzo się boję mojego zadania. I ojca. I zdemaskowania. I Amandy. I śmierci. A już najbardziej z tego wszystkiego boję się samej siebie. Tego, jak słaba jestem.

Nie mogę być słaba, nie wolno mi! Słabi długo nie żyją. To oni są słabi, ja jestem ta silniejsza.

Skuliłam się na materacu, objęłam kolana rękoma i przycisnęłam je do piersi.

Załamanie minęło zaskakująco szybko. Po prostu wstałam i wpadłam w szał. Złapałam poduszkę i kilkakrotnie uderzyłam się nią w twarz. Niby bardzo nie bolało, ale przynajmniej się wyżyłam. Kiedy uznałam, że już wystarczy, rzuciłam nią o ścianę i położyłam się na łóżku na wznak, ale po chwili znów się poderwałam i złapałam inną poduszkę. Skutecznie stłumiła mój wrzask, a potem szloch, który nagle wezbrał mi w piersi. Dotarło do mnie coś, czego wcześniej nie brałam pod uwagę. Potrafię zranić, ale nie mam siły, żeby zabić człowieka. I polubiłam ich, chociaż wyrządzili mi krzywdę. To nie było zależne ode mnie. To się po prostu stało. Starałam się znowu ich znienawidzić, ale już nie potrafiłam. Amanda musiała się otrzeć o śmierć, żebym to zrozumiała.

Długo myślałam, zanim podjęłam decyzję. Otarłam oczy ręką, wyprostowałam się i podeszłam do okna tarasowego. Oparłam się o parapet i szepnęłam w przestrzeń:

– Nie chcę. NIE CHCĘ! Nie... NIE! – Musiałam chwilę poćwiczyć, za każdym razem powtarzałam coraz śmielej i z większym przekonaniem, aż doszłam do perfekcji.

Uchyliłam szerzej okno i wymknęłam się przez nie na zewnątrz. Poszłam do lasu.

Ojca znalazłam dopiero po ponad godzinie drogi. Obdzierał ze skóry ociekającego krwią wilka. Co prawda nawykłam do tego typu widoków, ale tym razem wywołał u mnie ciarki.

– Nie wzywałem cię, Kasandro – warknął, odrzucając od siebie zwierzęce truchło.

W tym momencie stało się coś, czego najbardziej się obawiałam. Moja pewność siebie wyparowała.

– Chciałam – zawahałam się – porozmawiać.

– Masz do powiedzenia coś, co mnie zadowoli? – Zmarszczył brwi i skupił na mnie swój świdrujący wzrok.

– Otrułam Amandę – odparłam cicho.

Zaśmiał się krótko. Kolejne dreszcze przebiegły mi po plecach.

– Nie żyje? – Wyprostował się, przez co wydawał się jeszcze większy, niż był w rzeczywistości.

– Uratowali ją – szepnęłam przez zaciśnięte gardło.

Ojciec prychnął pogardliwie i odwrócił się do mnie plecami. Dał mi jasny sygnał, że rozmowa została zakończona.

– Nic nie potrafisz zrobić porządnie – wycedził przez ramię.

– Amanda jest w ciąży. Zagrożonej, dzięki mnie – wyrzuciłam na jednym oddechu. Zdradziłam sekret, który podsłuchałam.

– Chociaż tyle – mruknął obojętnym tonem.

Przełknęłam ciężko ślinę i utkwiłam wzrok w jego szerokich plecach.

– Ojcze – odezwałam się drżącym głosem.

– Wynoś się stąd! – ryknął z głębi trzewi, na powrót zaszczycając mnie spojrzeniem.

Wzdrygnęłam się i rzeczywiście zamierzałam odejść, ale po dwóch krokach znów się zatrzymałam. Wzięłam głęboki wdech i na wydechu powiedziałam cicho, ale wyraźnie:

– Nie jestem pewna, czy to był dobry pomysł, żebym to ja...

Nie dał mi skończyć. W jednej chwili doskoczył do mnie i gwałtownie szarpnął mną za ramiona.

– Co? CO?! Sugerujesz, że robię coś nie tak?! – huknął i zwiększył uścisk.

Zabolało.

– Nie, ojcze, nie – wyjąkałam pospiesznie. – Nie o to mi chodziło. Zastanawiam się, czy nie lepiej by było, gdybyś... ty ich pozabijał. Ja nie jestem dość dobra... Nie jestem...

Za wszelką cenę starałam się nie rozpłakać. On tego nienawidzi. Ale żal ściskał mnie za gardło niemal tak samo mocno, jak strach. Przed oczami ukazała mi się Marika i jej ojciec. Jak ją przytulał i czochrał jej włosy dla żartu. Nigdy nie słyszałam, żeby na nią krzyknął. Nigdy nie widziałam, żeby ją uderzył. Jeśli właśnie tak wygląda miłość, to mój ojciec raczej mnie nie kocha. Wcześniej się tym nie przejmowałam, ale w tym momencie poczułam się tak bardzo nieszczęśliwa.

Drzewa zaszumiały niepokojąco. Zerwał się silny wiatr. Liście i gałęzie zaczęły unosić się w górę, tworząc wir. Wyglądał jak trąba powietrzna. W niemym przerażeniu patrzyłam, jak żywioł rośnie i rośnie, aż w końcu przestał i z całej siły uderzył w ojca. Cios był tak potężny, że odrzucił go daleko ode mnie. Przez moment myślałam, że nie żyje. Nie ruszał się.

Na drżących nogach podeszłam do niego i pochyliłam się, żeby sprawdzić, czy oddycha. Z kącika ust i z nosa leciała mu krew, ale poza tym wydawał się cały. Osunęłam się na kolanach i wyciągnęłam rękę, aby sprawdzić, czy ma wyczuwalny puls, ale on w tym samym momencie się ocknął. Jedną ręką złapał mnie za włosy, a drugą pomógł sobie wstać.

– Przeklęta smarkula – warknął. – Już ja cię nauczę kontrolować moc! Chciałaś mnie zabić, co? No to ci się nie udało!

Ledwo skończył mówić, uderzył mnie z taką siłą, że wylądowałam parę metrów dalej, szorując nosem po ziemi. Nie podniosłam się. Leżałam, wstrzymując łzy, starając się, żeby na mojej twarzy nie było widać żadnych emocji. Było mi trudniej niż kiedykolwiek.

Zostałam wyrwana z zamyślania kolejnym szarpnięciem w górę, tym razem za ramiona i jeszcze jednym ciosem w głowę. Potem już nie rozróżniałam, gdzie konkretnie mnie bił. Ból rozlał mi się gorącą falą po całym ciele. To trwało i trwało, aż nagle przestał. Chwycił mnie za kark i schylił tak, żeby nasze oczy mogły się ze sobą spotkać.

– Jeśli kiedykolwiek w swoim marnym życiu zapragniesz tracić czas na rozmyślanie, czy aby na pewno mam rację, wspomnij tę lekcję. Wierzę, że wyraziłem się jasno – sapnął mi w twarz i pchnął mnie z powrotem na ziemię.

Odszedł bez słowa, nie oglądając się za siebie.

Kiedy zyskałam pewność, że jestem sama, bardzo chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam. Zwinęłam się w kłębek na ziemi i pozostałam tak przez dłuższy czas, próbując się uspokoić. Oddychanie też mnie bolało, więc starałam się robić to jak najostrożniej. Dopiero, gdy zaczęło się ściemniać uznałam, że pora już wracać. Mogą zacząć mnie szukać, a tego bym przecież nie chciała. Muszę doprowadzić się do porządku. Nie mogą mnie zobaczyć w tym stanie.

Spróbowałam się podnieść, ale od razu upadłam. Czułam każdy kawałek ciała, nawet cebulki włosów. Huczało mi w głowie. Obraz przed oczami migotał, a drzewa zdawały się poruszać, bardziej niż to możliwe. Pomimo tego obiecałam sobie, że dojdę do zamku, doprowadzę się do porządku i udam, że nic się nie wydarzyło.

Szłam wolno. Była już ciemna noc, gdy dotarłam do celu. Największym wyzwaniem okazało się wejście przez okno do sypialni. Marzyłam już tylko o trzech rzeczach: umyć się, przebrać i położyć spać. Zapomniałam nawet o wszystkim, co tu się działo przed paroma godzinami. Chociaż ten jeden raz musiałam zatroszczyć się wyłącznie o siebie.

Upewniłam się, że drzwi są solidnie zamknięte. Poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i aż się zachłysnęłam.

Całą twarz miałam ubłoconą i pokrytą zadrapaniami. Na leczenie samych powierzchownych ran zużyłam połowę swojego magazynku. Na szczęście, tym razem skończyło się na stłuczeniach i siniakach. Niczego mi nie złamał. Dobrze, bo nie byłam przygotowana na taką ewentualność. Dopiero, gdy wykąpałam się w ziołach, ból trochę zelżał.

Byłam już na skraju wyczerpania, gdy dowlekłam się do łóżka, jednak ledwo naciągnęłam na siebie kołdrę, ktoś energicznie załomotał w drzwi. Chciałam to zignorować, ale osoba po drugiej stronie była naprawdę uparta. Marika, pomyślałam i niechętnie poszłam otworzyć drzwi.

***

Antoni szedł korytarzem prowadzącym do jego komnaty, kiedy o mało nie skręcił sobie karku. Poślizgnął się na czymś i wylądował jak długi na ziemi. Warknął poirytowany w przestrzeń, wstał, otrzepał się i ruszył przed siebie, ale po kilku krokach znów się zatrzymał. Dostrzegł przedmiot, przez który upadł. Podniósł go i dokładnie obejrzał. Była to malutka, szklana buteleczka. W dodatku podpisana.

Vertodonarum – przeczytał i z wrażenia niemal upuścił znalezisko z powrotem na podłogę.

Znał tylko dwie osoby, które potrafiły przyrządzić tę truciznę. Jedną z nich był on sam, a druga już nie żyła. Chyba że...

Oparł się o ścianę i odetchnął głęboko. Może jego lęk względem tego dziecka wcale nie był tak irracjonalny, jak mu się dotychczas wydawało?

Może wynikał z tego, że dziewczynka była do kogoś bardzo, ale to bardzo podobna?

Jego myśli szalały w takim tempie, że dostał silnej migreny. Pociemniało mu przed oczami. W głowie zapulsował tępy ból. Nogi się pod nim ugięły i osunął się wolno po ścianie do siadu.

To by tak wiele wyjaśniało... Dlaczego Bestia nie stanęła do pojedynku z Amandą, tylko podstawiła klona? Mogła być wtedy w ciąży i bać się, że ją straci. Potem zniknęła na parę lat, a gdy się znów pojawiła i go otruła... Co powiedziała? Zmusił zmęczony umysł do jeszcze większego wysiłku, ale było warto. Usłyszał głos siostry tak wyraźnie, jakby stała obok. Aż się wzdrygnął.

Miłość to straszne uczucie. Zwłaszcza, kiedy jest się rodzicem.

Skup się, Antoni. Było coś jeszcze.

Rodzice robią głupie rzeczy z miłości do swoich dzieci.

Przed śmiercią bredziła też coś o jakimś długoterminowym projekcie, dla którego poświęciła swoją moc. Czy mogło chodzić o Kasandrę?

– Weź się w garść – upomniał się ostrym tonem i przejechał sobie dłońmi po twarzy.

Stanął na drżących nogach, przytrzymując się ściany i przyłożył do niej czoło. Odetchnął głęboko parę razy, a potem odwrócił się do niej bokiem i zrobił krok do przodu. Nie upadł, więc postanowił pójść dalej. I tak, noga za nogą dotarł do pokoju Mariki. Przez szparę pod drzwiami sączyło się światło. Nie spała, ale mogła, więc zapukał delikatnie.

Dziewczynka otworzyła z wyraźnym ociąganiem.

– Słucham? – Wystawiła głowę na zewnątrz. – Bawię się...

– Jest z tobą Kasandra? – zapytał cicho, zaglądając do środka.

– Nie – odparła z kwaśnym uśmiechem. – Od obiadu siedzi zamknięta w pokoju. Wołałam ją, ale mnie zignorowała. Powiedz jej, żeby mnie wpuściła, wujku! – sapnęła z frustracją.

Ostatnią rzeczą, jakiej Antoni by się spodziewał, to że rozmowa z Mariką rozjaśni mu umysł.

– O tej porze? – Uniósł wysoko brwi w niedowierzaniu. – Powinnaś spać, a nie myśleć o zabawie.

Zacisnęła usta w wąską linię.

– Tata powiedział, że jeśli będę cicho, mogę siedzieć nawet do północy – oznajmiła niepewnym tonem.

Antoni spojrzał na nią wymownie. Tyle w zupełności wystarczyło.

– Już się kładę – wymamrotała. – Dobranoc, wujku.

– Dobranoc, Mariko – odparł.

Zaczekał, aż dziewczynka zgasi światło i dopiero potem ruszył w kierunku pokoju, w którym mieszkała Kasandra. Czuł, jak z każdym kolejnym krokiem pewność siebie go opuszcza. Tak bardzo chciał, żeby jego teoria okazała się błędna, ale w głębi duszy już wiedział, że nie mógł się pomylić. Wszystko nareszcie nabrało sensu.

Podszedł do drzwi Kasandry w momencie, w którym zgasiła światło. Zatrzymał się z ręką zawieszoną w powietrzu. Zawahał się. Pomyślał o tym, żeby odejść. Wstrzymać się do rana, ale nogi jakby mu wrosły w ziemię. 

Zapukał lekko do drzwi, ale nie otrzymał odpowiedzi. Zignorował głos, który podpowiadał mu, żeby nie odpuszczał i uderzył mocniej. Ona tam była, na pewno go słyszała.

Otworzyła, ale to nie jego się spodziewała.

– Nie masz zegarka, Marika? Wiesz, która godzina? – spytała z irytacją Kasandra, ale gdy zobaczyła Antoniego od razu urwała. Podniosła głowę i spytała beznamiętnym głosem: – Tak?

Antoni zlustrował dziewczynkę od stóp do głów i doszedł do wniosku, że wygląda na bardzo zmęczoną albo ciężko chorą. Była blada jak ściana, co mocno kontrastowało z jej czarnymi lokami. Miała na sobie białą koszulę nocną, a jej chude ramiona owijał szczelnie cienki szal. Stała lekko pochylona, opierając się o drzwi, jakby ją coś bolało. Jej oczy były suche, ale podpuchnięte i niezdrowo zaczerwienione. Z całą pewnością niedawno płakała.

– Przepraszam, proszę pana, ale naprawdę jestem bardzo zmęczona i chciałabym położyć się spać. Właściwie już spałam... – oznajmiła z naciskiem.

Mężczyzna jeszcze raz zmierzył ją wzrokiem, ale pod innym kątem. W istocie stała przede nim mała kopia jego siostry. Jak mógł być tak głupi i nie skojarzyć tego wcześniej?

– Zastanawiam się, czy wiesz, co to jest – powiedział cicho.

Wyciągnął buteleczkę po truciźnie zza pleców i pokazał dziewczynce.

Nawet nie drgnęła.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć – odparła spokojnie i wzruszyła ramionami. – Chcę spać, a pan mi w tym przeszkadza.

Spróbowała zamknąć drzwi, ale Antoni je przytrzymał. Schylił się, żeby znaleźć się na wysokości twarzy Kasandry. Spojrzał jej w oczy, ale nie zauważył w nich choćby cienia strachu, ani wyrzutów sumienia. Jedyne, co zobaczył to złość. Dziewczynka była wściekła. Mierzyli się wzrokiem przynajmniej z minutę, zanim Kasandra potrząsnęła głową i warknęła:

– Czy mogę się wreszcie położyć?

Nie usłyszał jej pytania. Kiedy stanęła do niego bokiem, jego wzrok prześlizgnął się wzdłuż jej szyi i zamarł, gdy dostrzegł krew. Zanim zdążyła zaprotestować, wyciągnął rękę i odgarnął jej włosy na bok, odsłaniając ucho. Płatek małżowiny był przerwany. Wyglądał tak, jakby zaczepiła kolczykiem i rozcięła tkankę na pół. Krew jeszcze nie zakrzepła. Rana była świeża. Kasandra musiała by się naprawdę mocno postarać, żeby ją sobie zadać samodzielnie.

– Au! – pisnęła, cofając się w głąb pokoju. – Co mi pan zrobił? – spytała z wyrzutem i sama złapała się za ucho.

Syknęła z bólu i zbliżyła palce do oczu. Wyglądała na równie zaskoczoną, jak Antoni, gdy zobaczyła krew. Szybko jednak przymknęła oczy, przeklinając swoje niedopatrzenie. Taka otwarta rana, a ona ani jej dotąd nie czuła ani nie zauważyła. Jak?

Antoni obserwował ją uważnie. Niepokój ścisnął go za serce.

– Czy ktoś cię skrzywdził? – spytał ostrożnie.

– Nie. – Zmusiła się, żeby jej głos zabrzmiał beznamiętnie.

– Krwawisz... – zauważył z wahaniem.

– Wydaje się panu – odrzekła nader spokojnie.

– Pokaż – zażądał i ponownie wyciągnął rękę w jej kierunku, ale Kasandra odskoczyła jeszcze dalej.

– Niech mnie pan nie dotyka! Nic mi nie jest! Czemu się pan na mnie uwziął?! – Pękła. Jej głos stał się piskliwy i podniósł o ton.

Szybko się jednak opanowała i warknęła lodowato:

– Najlepiej niech pan stąd wyjdzie.

Antoni chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Kasandra zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Stał przed nimi jeszcze przez chwilę nasłuchując, ale w pokoju zapadła głucha cisza. W końcu westchnął ciężko i poszedł do siebie, ale to, co zobaczył jeszcze długo go prześladowało. Nie udało mu się potwierdzić jego przypuszczeń. Wciąż posiadał jedynie domysły. Postanowił jednak, że tym razem nie odpuści. Musi się dowiedzieć, o co tu chodzi. Za wszelką cenę...

***

Wyleczyłam ucho i wróciłam do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Antoni utkwił mi w głowie, a konkretniej jego dziwne spojrzenie. Kiedy zobaczył, że jestem ranna, zrobił się jakiś... inny. Już nie patrzył na mnie, jak na oprawcę, tylko jak na ofiarę. Z jednej strony mi się to nie podobało, ale z drugiej... sprawiał wrażenie, jakby naprawdę chciał mi pomóc. I ten jego ton głosu... Było w nim coś zupełnie mi obcego. Czy to była troska? Martwił się? O mnie? Naprawdę? To w ogóle możliwe, żeby ktoś mógł się o mnie martwić?

Kiedy o tym myślałam, miałam ochotę się uśmiechnąć, ale w głębi duszy doskonale wiedziałam, że to wcale niedobrze, że się mną ponownie zainteresował. Może szybko dociec, kim jestem i kto mnie przysłał. Może stać się jeszcze bardziej natrętny.

Usiadłam i zapatrzyłam się w okno, za którym rozpościerał się las pogrążony w mroku nocy. To, co się tam stało rzeczywiście okazało się dla mnie życiową lekcją. Uświadomiłam sobie, że nie warto przeciwstawiać się ojcu, bo nie wygram. Nieważne, jak bardzo bym się starała, jestem tylko dzieckiem. A dziecko w pojedynku z dorosłym nie ma najmniejszych szans.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top