29. W rozkroku na rozstaju

Ten jeden raz wujek odpuścił szkołę. Do południa próbowaliśmy grać w szachy, ale zarwana noc dała o sobie znać, w postaci praktycznie zerowego skupienia. Traciłam pionki w takim tempie, że rywalizacja dość szybko straciła sens, ale walczyłam do końca, a raczej do momentu, w którym oczy same mi się zamknęły. Zasnęłam na kanapie i obudziłam się dopiero przed obiadem.

– Co z zasadą o niespaniu w dzień? – spytałam, krojąc kotleta na kawałki.

– To samo, co z zasadą o spaniu w nocy – odparł spokojnie. – To były tylko dwie godziny, do wieczora zdążysz się zmęczyć.

Drzemka faktycznie dobrze mi zrobiła. Odpoczęłam. Czułam się o wiele lepiej. Zaczęłam planować, co dokładnie powiem Ksaweremu, kiedy go spotkam. Przygotowałam sobie kilka różnych scenariuszy.

Znów siedzieliśmy razem z Antonim w salonie i każde z nas czytało inną książkę, kiedy po raz pierwszy usłyszałam, jak brzmi nasz dzwonek do drzwi. Aż się wzdrygnęłam. Spojrzałam z wahaniem na wujka, a on skinął dłonią w kierunku, z którego rozległ się hałas.

– Otwórz – mruknął i przewrócił leniwie kolejną stronę.

– Co? – jęknęłam. – Dlaczego ja?

– Ponieważ cię o to proszę. – Wzruszył ramionami. – Nie spodziewam się żadnych gości.

Ja tym bardziej, parsknęłam w myślach, ale i tak podniosłam się z kanapy, żeby wypełnić polecenie. Wolnym krokiem pokonałam korytarz. Nacisnęłam klamkę, pociągnęłam ją do siebie, a potem wyjrzałam przez szparę i zastygłam.

– Ksawery? – wykrztusiłam.

Nie uwzględniłam w planach, że spotkam go szybciej, niż w szkole, ani że przyjdzie sam. Zaskoczenie sprawiło, że moją głowę ogarnęła pustka.

– Cześć, przepraszam za dzwonek, pukałem, ale chyba byliście gdzieś w głębi domu – oznajmił pogodnie.

– Co... Ty? – Od natłoku myśli nie potrafiłam się płynnie wysłowić.

Wystarczyło, że zobaczyłam twarz Ksawerego, a dźwięki i obrazy z wczoraj wróciły. Zadrżałam i odruchowo cofnęłam się o krok od drzwi. Chociaż tyle dobrze, że mu ich nie zatrzasnęłam przed nosem.

– Nie przyszłaś dzisiaj do szkoły, więc pomyślałem, że przyniosę ci lekcje – oznajmił. 

Wcale nie wydawał się urażony moim zachowaniem.

Z wysiłkiem przesunęłam wzrok z jego twarzy na to, co trzymał w dłoniach. Faktycznie przyciskał do piersi kilka podręczników i zeszyty. Westchnęłam ciężko i znów spojrzałam mu w oczy. Stał spokojnie, czekał na mój ruch.

– Nie musiałeś – stwierdziłam z wahaniem.

– Ale chciałem! – Uśmiechnął się szeroko.

Jak on to robił? Skąd czerpał tę całą pozytywną energię? Wcale nie dało się po nim poznać, że ojciec go wczoraj stłukł...

Potrząsnęłam głową. Ostrożnie przejęłam książki i spróbowałam się uśmiechnąć, ale byłam tak zdenerwowana, że pewnie tylko się skrzywiłam. Po oczach Ksawerego widziałam, że spodziewał się nieco sympatyczniejszej reakcji, ale to tylko kolejny dowód na to, że nie powinniśmy się zaprzyjaźniać.

– Dziękuję – powiedziałam cicho.

– Nie ma sprawy! Możesz je jutro zabrać ze sobą do szkoły. Nie musisz ich odnosić – oznajmił, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną.

Przez krótką chwilę stałam, jak skamieniała. Utkwiłam wzrok w jego plecach. Dotarł już do furtki, kiedy nagle z mojej piersi wyrwał się krzyk, którego w porę nie udało mi się zdusić.

– Poczekaj!

Zatrzymał się w pół kroku zdziwiony.

Idiotka, warknęłam na siebie w myślach. Spontaniczne decyzje rzadko kiedy kończą się dobrze.

Odłożyłam zeszyty na wiklinową kanapę, a potem wbiegłam do domu. Zatrzymałam się w progu salonu. Wujek podniósł głowę znad książki. Wyglądał na zmęczonego.

– Mogę wyjść? – spytałam.

– Dokąd? – Zmarszczył brwi.

– Ksawery przyniósł mi lekcje, chcę go odprowadzić... i z nim porozmawiać – wyrzuciłam na jednym oddechu.

– Ubierz się ciepło i wróć przed kolacją – poprosił i wrócił do książki.

Dostałam mnóstwo czasu. O wiele więcej niż potrzebowałam. Wypuściłam wolno powietrze z płuc, założyłam kurtkę i wyszłam z domu. Ksawery wciąż stał w tym samym miejscu, gdzie go ostatnio widziałam.

– Idziesz ze mną? – Otworzył oczy tak szeroko, że niewiele brakowało, a by mu wypadły z orbit.

Przytaknęłam, bo słowa uwięzły mi w gardle. Chłopak się rozpromienił. Otworzył przede mną furtkę i przepuścił przodem.

– Nie musisz – oznajmił i pospiesznie dodał: – ale będzie mi bardzo miło! Nie spodziewałem się, że...

– Poczekaj – sapnęłam i przycisnęłam dłonie do skroni.

Znałam ten typ człowieka. Marika zachowywała się identycznie. Jeśli pozwolę mu, żeby się rozgadał, nie dojdę do głosu i ostatecznie nic nie powiem.

Posłusznie zasznurował wargi.

– Chcę o coś zapytać – westchnęłam i spojrzałam na niego z wahaniem. – Właściwie o kilka rzeczy.

– Pewnie, pytaj, o co chcesz. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Perfekcyjnie maskował ból.

Wciągnęłam ze świstem powietrze do płuc, a potem na wydechu, wyrzuciłam:

– Czy to ty zgłosiłeś się na świadka, kiedy pobiłam Monikę?

– Tak – odparł bez zastanowienia.

– Dlaczego? – szepnęłam, patrząc mu w oczy.

– Bo wszystko widziałem. – Wzruszył ramionami.

Jego szczerość kompletnie mnie rozbroiła, domysły potwierdziły, ale wytłumaczenie wydawało się zbyt beztroskie. Przez dłuższą chwilę szliśmy w ciszy. Zbierałam siły, żeby zadać kolejne pytanie.

– Dlaczego wziąłeś na siebie moją winę? – Ledwo przepchnęłam te słowa przez gardło.

– To był... impuls – stwierdził po krótkim zastanowieniu.

– Impuls? – powtórzyłam z wahaniem.

– Twoje spięcie z Moniką i zbicie szyby dzielił stosunkowo niewielki odstęp czasu. Pomyślałem, że gdyby cię złapali, dostałabyś gorszą karę, bo już raz podpadłaś – wyjaśnił rzeczowym tonem.

– Nie powinieneś był tego robić – skrzywiłam się na samo wspomnienie.

– Ale zrobiłem – odparł pogodnie.

– I popełniłeś błąd – dodałam cicho.

Zatrzymał się gwałtownie.

– Jesteś zła? – spytał wyraźnie zmartwiony.

To jeden z tych momentów, w których żałowałam, że wujek nie przeklinał. Nie znałam odpowiednio brzydkiego słowa, które oddałoby mój aktualny stan emocjonalny. Sapnęłam z frustracją.

– Tak – stwierdziłam.

Wściekłość pojawiła się tak nagle, że sama się zdziwiłam.

– Serio? – Jego niebieskie oczy zrobiły się dwa razy większe.

– Tak – powtórzyłam. – Dziękuję, że to zrobiłeś. Naprawdę doceniam gest, ale nie chcę, żebyś kiedykolwiek ponownie się dla mnie narażał. Nie potrzebuję ochrony. Wujek to dobry człowiek. Nie czuję zagrożenia z jego strony. Nie zrobiłby mi krzywdy.

Ksawery zamrugał, westchnął i z ociąganiem przytaknął.

– Przepraszam, myślałem, że pomagam – mruknął.

Złość momentalnie wyparowała. Teraz dla odmiany odezwało się poczucie winy.

– Nie przepraszaj – syknęłam. – To ja powinnam przeprosić ciebie.

Ksawery przyjrzał mi się z ukosa i parsknął śmiechem.

– Co cię tak bawi? – warknęłam.

– Jesteś naprawdę fatalna w przeprosinach – stwierdził, nie kryjąc rozbawienia.

Aż się zapowietrzyłam, ale na szczęście zanim wybuchłam, dotarło do mnie, że miał rację. Opanuj się. Bądź miła, chociaż spróbuj, upomniałam się ostro w myślach.

– Zahaczymy o jezioro? – spytał, zanim zdążyłam się ponownie odezwać. – To po drodze, uwielbiam tam przychodzić.

– Ja też – stwierdziłam cicho.

Ale przez ciebie unikałam tego miejsca od wielu miesięcy, bo tak się bałam, że cię spotkam. 

– Prawie się tam utopiłam.

Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Ksawery wyraźnie posmutniał.

– Strasznie mi przykro – szepnął. – Naprawdę nie chciałem cię wtedy wystraszyć.

Przymknęłam powieki i westchnęłam cicho.

– Nie z twojej winy. Zeszłej zimy weszłam na lód i się pode mną załamał – wyznałam.

– Tata by mi chyba łeb urwał – parsknął bez radości.

Przygryzłam wargę od środka.

– Nie jest szczególnie wyrozumiały, prawda? – bąknęłam niewyraźnie.

– Ciężko pracuje, żebyśmy mogli żyć na odpowiednim poziomie, więc zasługuje na bezwzględny szacunek.

Zmarszczyłam brwi. Znów zalała mnie fala współczucia. Musiał dość często słyszeć to zdanie, bo wyrecytował je niezwykle płynnie. Nawet powieka mu nie drgnęła.

– Tęsknisz za swoim? – spytał ostrożnie.

Na moment przestałam oddychać. Ciało oblał zimny pot. Potrząsnęłam gwałtownie głową, bo nie potrafiłam odpowiedzieć słowami. 

– Nie musisz nic więcej mówić, jeśli nie chcesz – westchnął i uśmiechnął się przepraszająco. – Czuję, że to dla ciebie wyjątkowo trudny temat.

To chyba ta wyrozumiałość, jaką mi okazał, sprawiła, że jednak się przemogłam i odezwałam.

– Nie tęsknię. – Zadrżałam i objęłam się ramionami. – Traktował mnie podle.

Ksawery rozchylił usta i sapnął zdumiony.

– I bił.

Nie mogłam uwierzyć, że przecisnęłam te słowa przez gardło. Ksawery zatrzymał się gwałtownie. Wciągnął ze świstem powietrze. Milczał przez dłuższy moment wlepiając we mnie wzrok, aż w końcu odwrócił go i westchnął.

– Współczuję – szepnął.

– Ja tobie też – wypaliłam i momentalnie tego pożałowałam.

W pierwszej chwili zamrugał zaskoczony, ale błyskawicznie się otrząsnął. Przywdział maskę z lekkim uśmiechem i machnął bagatelizująco dłonią.

– Nie masz mi czego współczuć. W moim domu jest spokojnie. Rodzice bardzo się troszczą, dbają, kochają...

– A ojciec bije – weszłam mu w słowo drżącym głosem.

Ksawery oblizał nerwowo wargi i zmarszczył brwi.

– To nieprawda – zaprzeczył z powagą. – Nie wiem, kto ci tak powiedział, ale...

Obrazy z wczoraj stanęły mi przed oczami. Objęłam się ramionami w nadziei, że przestanę drżeć.

– Nikt mi niczego nie powiedział – znów mu przerwałam. – Byłam pod twoim domem i wszystko widziałam.

Cisza, która zapadła, aż dzwoniła w uszach. Miałam wrażenie, że nawet ptaki zamilkły, potęgując napięcie między mną a Ksawerym. Przez jego twarz przebiegł cień paniki, ale bardzo szybko się opanował.

– Cokolwiek widziałaś, jestem pewien, że źle zinterpretowałaś sytuację – oznajmił spokojnie. – Fakt, tata trochę się zdenerwował. Nakrzyczał i lekko poszturchał, ale nic strasznego mi się nie stało. Żyję.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. On chyba naprawdę uważał, że to prawda.

– Ksawery – sapnęłam.

Poczułam naprawdę silną potrzebę, żeby chwycić go za rękę i ścisnąć. Z wielkim trudem ją w sobie stłumiłam. Widziałam, że się spiął. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Chyba go rozgniewałam.

– Tata nigdy nie zrobiłby mi krzywdy – syknął. – Nie możesz nikomu tego powtórzyć. Gdyby ktoś się dowiedział, mógłbym zostać odebrany rodzicom, a nie mam nikogo innego poza nimi, rozumiesz, Kasandro?

Przytaknęłam ostrożnie.

– To dobrze, bo nigdy więcej nie chcę o tym rozmawiać – warknął. – Dalej pójdę sam.

Przyspieszył kroku. Zaczęłam gorączkowo myśleć, co powinnam zrobić. W panice pobiegłam za nim, wyprzedziłam go i zastąpiłam mu drogę. Podjęłam kolejną spontaniczną decyzję. Czułam, że wkrótce jej pożałuję, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Ty mi pomogłeś, więc ja zrobię to samo dla ciebie – oznajmiłam z wahaniem.

Spojrzał na mnie sceptycznie.

– Tylko, że ja wcale nie potrzebuję pomocy – mruknął niewyraźnie.

– Dopilnuję, żeby nigdy więcej cię nie skrzywdził – dodałam z powagą.

Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Wstydził się. Wolał zaprzeczać niż pogodzić się z faktem, że poznałam jego sekret. Wcale mu się nie dziwiłam.

– Jestem ciekawy, jak – oznajmił cicho.

– Znajdę sposób – obiecałam gorliwie. Naprawdę tego chciałam. Z całych sił. – Póki co, postaraj się go nie drażnić.

Odrzucił głowę do tyłu i parsknął gorzko. Nie do końca wiedziałam, jak rozumieć ten gest.

– Czy jeśli poproszę, żebyś się nie mieszała, posłuchasz? – spytał cicho.

– Nie – odparłam zgodnie z prawdą.

Uśmiechnął się kwaśno. 

– Twoja pomoc naprawdę nie jest potrzebna – dodał, ale bez przekonania.

– Ja też jej od ciebie nie potrzebowałam. – Wzruszyłam ramionami. – Podjąłeś decyzję za mnie, więc ja podejmę za ciebie.

– Jesteś uparta, za to cię lubię – zaśmiał się pod nosem.

– Lubisz? – powtórzyłam głucho.

– Jasne! Ty mnie najwyraźniej też, skoro postanowiłaś wybawić od wyimaginowanych kłopotów z tatą – stwierdził.

– Dlaczego udajesz, że nic nie miało miejsca? – wykrztusiłam.

Jak można aż tak negować rzeczywistość? Ksawery odwrócił wzrok. Przez dłuższy moment wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować, jakiej odpowiedzi udzielić.

– Bo łatwiej jest żyć z myślą, że ktoś robi to wszystko z miłości – oznajmił cicho. – Myślę, że tata po prostu nie potrafi inaczej pokazać, że mu zależy, żebym wyszedł na ludzi.

Serce zabiło mi mocniej. Tak przekonująco obstawał przy swojej wersji, że dopuściłam możliwość, że oszalałam i faktycznie uroiłam sobie to, co widziałam i tak naprawdę nic z tych okropnych rzeczy nie miało miejsca. Właściwie odetchnęłam z ulgą i miałam ochotę palnąć Ksawerego w ramię, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Wystraszyłam się, że tracę zmysły.

– Idziemy nad jezioro? – spytał ostrożnie.

Trochę się wycofał, jakby rozszyfrował moje myśli i faktycznie spodziewał ciosu. Czekał w napięciu, jaką podejmę decyzję.

Przywołałam się do porządku. Nie chciałam go straszyć. Uśmiechnęłam się delikatnie i skinęłam głową w odpowiednim kierunku.  

Spędziliśmy nad wodą kilka godzin. Niemal całkowicie straciliśmy poczucie czasu. Ksawery lubił gadać, a ja przez przypadek odkryłam, że przyjemnie się go słucha. Nie dałam mu przestrzeni, żeby mnie poznał, ale pozwoliłam, żeby opowiedział coś o sobie. O swoim życiu w dużym mieście.

Pochodził z Warszawy. Chciał zostać malarzem i każdą wolną chwilę spędzał w muzeach, podziwiając dzieła innych artystów. Decyzję o przeprowadzce podyktowano tym, że umarł jego dziadek. Zapisał mu kawalerkę w spadku, do której będzie mógł się wprowadzić, kiedy osiągnie pełnoletność. Póki jeszcze nie dorósł, rodzice postanowili wynająć ją komuś innemu. Sprzedali swoje mieszkanie i zrealizowali marzenie o domu w lesie, z dala od zgiełku. Początkowo Ksawery czuł się okropnie nieszczęśliwy, wolał zostać w mieście, ale dość szybko się przyzwyczaił do zmiany.

– W każdej sytuacji można znaleźć coś pozytywnego – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Tak tu pięknie i spokojnie. Mam skąd czerpać inspirację.

Zostało jeszcze pół godziny do kolacji, kiedy Ksaweremu zadzwonił telefon. Zanim odebrał, przymknął oczy i westchnął cicho.

– Tak, tato? – odezwał się ostrożnie.

Nie ściszył głośności, więc doskonale słyszałam, jak mężczyzna po drugiej stronie słuchawki wrzeszczy. Starałam się utrzymać obojętny wyraz twarzy, ale czułam, jak złość buzuje mi w żyłach.

– Nic mi nie jest. Przepraszam. Wiem, że miałem wrócić szybko. Jestem w lesie. Zagapiłem się. Przepraszam, tato. Będę za chwilę – wyrzucił z siebie pospiesznie, a potem rozłączył i schował komórkę z powrotem do kieszeni. – Muszę iść.

Zacisnął szczękę. Wyraźnie się spiął.

– Ściemnia się, może cię odprowadzę? – zasugerował nieśmiało.

– Nie boję się ciemności – parsknęłam.

Przytaknął wyrozumiale.

– To co, do zobaczenia jutro w szkole? – Uniósł brwi.

– Do zobaczenia. – Pomachałam mu.

Obserwowałam, jak pospiesznie odchodzi w kierunku swojego domu. Zwalczyłam w sobie chęć pójścia za nim. Czułam, że znowu wpędziłam go w kłopoty, ale póki co nie wiedziałam, jak mogłabym mu pomóc. Musiałam najpierw wymyślić sposób.

Do domu dotarłam idealnie na czas. Wujek już czekał w kuchni. Odsunął mi krzesło, a potem usiadł naprzeciwko i uśmiechnął się ostrożnie.

– Jak rozmowa? – zagaił.

– Trudna – odparłam niewyraźnie.

– Ale doszliście do porozumienia, tak? – drążył.

Podniosłam na niego wzrok i westchnęłam ciężko.

– Muszę mu pomóc – oznajmiłam cicho.

Na twarzy wujka pojawił się lekki grymas niezadowolenia, ale zanim zdążył coś powiedzieć, dodałam pospiesznie:

– Obiecałam mu!

– Tak jak i mi, Kasandro – przypomniał suchym tonem. – Wspólnie uznaliśmy, że najlepszą pomocą, jaką możesz zaoferować Ksaweremu, będzie unikanie kłopotów i niepozwalanie, żeby brał na siebie odpowiedzialność za twoje czyny.

– Ty tak uznałeś! Moim zdaniem to za mało. – Potrząsnęłam głową.

Antoni odłożył sztućce na stół nieco głośniej niż zwykle. Czułam, że jest zdenerwowany.

– Popatrz na mnie – zażądał z powagą.

Bardzo niechętnie wypełniłam polecenie.

– Zabraniam ci robić cokolwiek więcej ponad to, co ustaliliśmy – powiedział, ważąc każde słowo.

– On cierpi – warknęłam.

– Więc wesprzyj go ciepłym słowem lub się z nim zaprzyjaźnij, ale na litość! Nie mieszaj się, póki nie zyskamy pełnego obrazu sytuacji!

 – Zyskamy? – powtórzyłam z nadzieją. – Czyli pomożesz?

Zacisnął usta w wąską linię i wciągnął powietrze nosem, odwracając ode mnie wzrok.

 – Wujku? – Zmarszczyłam brwi z niepokojem.

Działo się z nim coś niedobrego. Odkąd powiedziałam mu, co widziałam i zaczęłam naciskać, zrobił się jakiś inny. Początkowy smutek ewoluował w nerwowość. Ten temat wyraźnie go drażnił i czułam, że najchętniej zamiótłby go pod dywan. Nie rozumiałam, dlaczego się tak zachowywał. 

 – Uważam tę dyskusję za zakończoną i bardzo bym nie chciał ponownie do niej wracać – oznajmił, odsuwając swoje krzesło od stołu.

– Nie została zakończona. – Potrząsnęłam zdecydowanie głową.

–  Przestań, Kasandro! – głos mu się załamał.

Wstrzymałam oddech. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go tak sfrustrowanego. Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Szukałam w jego oczach chociaż śladowych resztek zrozumienia, ale nawet jeśli tam były, skutecznie przykrył je... strach. Olśniło mnie. On się bał. Ale czego?  

– Wujku – zaczęłam z wahaniem.

– Nie – warknął. – Masz. Się. Nie. Mieszać.

 Zaakcentował każde słowo, stukając palcem w blat. Aż dziwne, że nie zrobił w nim dziury. Atmosfera między nami zrobiła się napięta.

– Tylko, jeśli obiecasz, że ty... – zaczęłam.

– Nie możesz choć raz mnie posłuchać? – przerwał mi ostrym szeptem.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam wzrok i zacisnęłam dłonie w pięści. 

–  Posprzątam, ty odrób lekcje – rzucił nieco łagodniejszym tonem.

Usiadł ciężko przy stole, podparł głowę ramieniem i skinął różdżką w kierunku zlewu. Przez krótką chwilę obserwowałam, jak naczynia same się czyszczą. To zaklęcie nie wyglądało na szczególnie męczące. Z drugiej strony Antoni miał ogromną wprawę w czarowaniu, więc może jednak było, tylko nie dał tego po sobie poznać? Gdybym miała większą kontrolę nad magią...

Wciągnęłam ze świstem powietrze. To było to. Musiałam znaleźć odpowiednią formułę, która pomoże mi zapanować nad mocą i skorzystać z niej, żeby skutecznie powstrzymać tatę Ksawerego. Wiązało się to oczywiście ze sporym ryzykiem, jeśli można tak określić włamanie do biblioteki Antoniego i pożyczenie jednej z książek. Intuicja podpowiadała mi, że tym razem nie będę mogła na niego liczyć. Coś go ewidentnie blokowało.

Bez słowa opuściłam kuchnię. Przechodząc korytarzem, przesunęłam palcem po drzwiach, za którymi znajdowała się kopalnia wiedzy. Miały tylko jeden zamek. Klucz znajdę najpewniej w szafce nocnej, przy łóżku wujka. Tam przynajmniej widziałam go ostatnio. Zaczekam do rana, a kiedy Antoni będzie brał prysznic, dostanę się do biblioteki i wezmę pierwszą lepszą książkę z zaklęciami.  

Rozliczę się z Ksawerym. Pomogę mu i spłacę dług wdzięczności, który u niego zaciągnęłam. Nie dam rady siedzieć z założonymi rękami, jak Antoni. Może się otrząśnie i do mnie dołączy, a jeśli nie, poradzę sobie sama. Niech sobie warczy i syczy, ale nie da rady mnie przekonać. Tym razem nie miał racji.

Odpuść, usłyszałam cichy głos.

– Nie. – Potrząsnęłam głową i w końcu zajęłam się lekcjami.  

***

Kto ma złe przeczucia, ręka w górę! 🙈

Jak myślicie? Kasandrze uda się zrealizować ten plan? 

Podzielcie się wrażeniami! Jestem ciekawa Waszej opinii! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top